XXXIII Niedziela zwykła

Przypowieść o talentach. Kolejna przypowieść za pomocą, której Pan Jezus chce nam pokazać do czego można porównać Królestwo Niebieskie. To w ogóle ciekawe, że na określenie Królestwa nie używa konkretnego słowa, ale opisu całej sytuacji. To obrazuje dynamikę wiary, dynamikę także pedagogii Boga, który pragnie nam pokazać do czego zmierzamy i jak mamy tam zmierzać. Ta przypowieść konkretnie zaczyna się: „Podobnie jest z królestwem niebieskim jak z pewnym człowiekiem, który mając udać się w  podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek…” – można więc powiedzieć, że królestwo zobrazowane jest postawą konkretnego właściciela majątku. Bóg jest dla nas Dawcą wszystkiego, jest naszym Stwórcą, od Niego pochodzi nasze życie, a to największy otrzymany (podarowany i zadany) dar. Królestwo to zaufanie jakim obdarzył nas Bóg. Dając nam życie nie posłał w nas w próżnię, ale sprawił, że mamy cel. Tak, Bóg dla naszego ocalenia przekazał nam „majątek” – swój największy, to jest Syna Jednorodzonego „aby każdy kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne”; tak nas umiłował, że własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wydał dla naszego odkupienia, uratowania naszej duszy.

Królestwo to także relacja – jest ten, który daje i ten, który otrzymuje. W trzech postawach sług możemy odnaleźć siebie i swoją odpowiedź na Boże dary. Bo zaufanie to nie postawa bierności, która w tej przypowieści zostaje skarcona. Zaufanie, motywowane miłością i wdzięcznością, sprawia, że chcemy działać, wykazać się inicjatywą, że pragniemy coś uczynić, aby się odwdzięczyć. Najlepiej odwdzięczymy się Bogu jeśli pięknie i owocnie przeżyjemy nasze jestestwo, ten czas doczesnej pielgrzymki (używając takiego naszego ludzkiego języka, choć wiadomo, że Boża miłość jest bezinteresowna, darmowa i my nigdy sami nie zasłużymy na zbawienie, dopiero dzięki Chrystusowi, Łasce i – tak – współpracy naszej z Łaską i dzięki wierności, a jak powie św. Tomasz z Akwinu: i tak nigdy nie będziemy w stanie miłować Boga doskonale, tak jak On na to zasługuje, więc staramy się Go miłować na tyle, na ile jesteśmy zdolni). Każda chwila niesie ze sobą Bożą łaskę. Boże spojrzenie zawsze jest na nas skierowane. I nie trzeba poszukiwać nadzwyczajności, nie trzeba obmyślać wielkich planów – wystarczy zaangażować się w to, co mamy danego dnia uczynić zgodnie ze stanem naszego życia, z tym, co wynika z obowiązków. A w tym wszystkim Bóg będzie nam objawiał, co jeszcze, co dalej. To jest to „obracanie” otrzymanym talentem – odpowiadanie na Boże natchnienia, podejmowanie tego. Dać się poprowadzić. Trzeci sługa nie poszedł do „bankierów”, nic nie uczynił. I dlatego przegrał. A kim mogą być owi „bankierzy”? Może to magisterium Kościoła, świadectwo i przykład Świętych? Może mądrzy kierownicy duchowi, przewodnicy na drodze wiary, spowiednicy? A może jeszcze inaczej trzeba na nich spojrzeć – jako na tych, którym my możemy dać swoje życie – może to ci wszyscy potrzebujący, którzy w niemym geście wyciągając ku nam swe dłonie proszą o pomoc? Może to ktoś chory, który wymaga opieki, dziecko, któremu okaże się więcej cierpliwości, senior, którego opowieści po raz setny wysłucha się z uśmiechem i zainteresowaniem, trudny sąsiad czy współpracownik, któremu powie się miłe słowo, osoba, do której już dawno powinno się zacząć odzywać albo wręcz przebaczyć? Każdy znajdzie w swojej codzienności takie osoby. Dać im swoje życie. Kiedy przekazujemy miłość i miłosierdzie, kiedy w tym się spalamy, kiedy podejmujemy takie ryzyko – nasze życie niejako mnoży się. Spójrzmy choćby na przykład tak dobrze znany – św. Matka Teresa z Kalkuty, która do końca rozdawała swój czas, siły, umiejętności. A tak naprawdę – rozdawała w ten sposób Chrystusa. Jak się później okazało, czyniła to przeżywając jednocześnie wewnętrznie noc ciemną. Więc by dawać nie trzeba czekać na „odpowiednie usposobienie”. Zawsze trzeba siać. Życia nie można zatrzymać dla siebie – bo też jedni dla drugich jesteśmy zadani sobie wzajemnie – jeśli ma być ono na wzór Jezusa. Trzeci sługa – odnosząc się do innej przypowieści – nie przyniósł nawet „plonu trzydziestokrotnego”, bo Łaska nic nie uczyni bez naszego otwarcia. Będzie cicho oczekiwać u progu naszego serca, ale przemocą się do niego nie wedrze. Będzie wyczekiwać najmniejszej choćby szczelinki by się wślizgnąć, bo Bóg zawsze szuka i pragnie naszego dobra i dla tego dobra – dobra wyższego i ostatecznego – tak wszystko układa (choć my Mu w tym układaniu nieraz przeszkadzamy) – a szczelinę trzeba nieraz uczynić za pomocą trudnych sytuacji. Trzeci sługa pozwolił by jego sercem zawładną lęk. To przykład duchowości opartej na strachu, na lęku właśnie. Mówi się o „neurotycznej religijności, neurotycznej duchowości”, w której nie ma nawet krzty wolności dziecięctwa Bożego i która jest wypaczeniem zdrowej duchowości, właściwiej przeżywanej według Bożego zamysłu. Owszem, potrzeba nam bojaźni Bożej – zresztą, jak mówi Pismo Święte, to ona właśnie jest początkiem mądrości i trzeba do niej dążyć, by ją osiągnąć – ale ta bojaźń to nie paraliżujący strach (który ostatecznie skupia nas na samych sobie), ale to uznanie świętości Boga, pragnienie by być Mu wiernym, posłuszeństwo Jego Słowu, Jego drodze, to rzetelny i uczciwy rachunek sumienia, pamięć na Sąd. Jednak bojaźń Boża tak mocno łączy się z miłością. Nie chcę zranić Tego, kogo umiłowałam. A tak naprawdę, to On pierwszy mnie umiłował i ja teraz (w duchu wdzięczności, odwzajemnienia, dziękczynienia) nie chcę uczynić wbrew Niemu nic, co by Go mogło obrazić; chcę tak żyć by On był ze mnie zadowolony (to oczywiście uproszczony nieco nasz język). Ale w pokorze przyjmuję, że sam sobie z realizacją tego nie poradzę – co obrazuje czyn dwóch sług, którzy z otrzymaną częścią majątku udali się do bankierów, więc nie podjęli prób „uporania się” z tym zadaniem samodzielnie. Co ciekawe – oddali bankierom wszystko. Może to też obraz ewangelicznego radykalizmu, który nic nie zostawia dla siebie – nie zatrzymuje, ale zarazem wszystko otrzymuje. A każdy z tych sług otrzymał według swojej miary; dla każdego to, co otrzymał było jego pełnią i przyniósł według tego właściwy sobie plon (co znów może przywołać na pamięć perykopę o plonie ziarna – „jedno wydało plon jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, a inny trzydziestokrotny”). A jeśli wrócimy do pierwszego zdania tej przypowieści o talentach, może nasunąć się myśl, że z Królestwem jest jak z tym właścicielem majątku – to znaczy, jest nam ono zadane i zarazem „zdane” na to, co my z nim uczynimy. Można w tym kontekście pomyśleć o tych wszystkich niewłaściwych próbach – i ich złych środkach do celu – stworzenia swojego wyobrażenia o Królestwie Bożym i jego przeniesienie na ziemie. Tak samo właściciel zaufał sługom, dał im majątek i został w różny sposób potraktowany. A jak ja traktuję Królestwo Boże? Czym ono dla mnie jest? Więc jednocześnie – jaki jest mój stosunek do życia wiecznego, stosunek, który powinien mieć swoje odzwierciedlenie w codziennych postawach i decyzjach tu na ziemi? Czy ja go pragnę, czyli czy pragnę wiecznej komunii z żywym Bogiem, który nawet nie tyle jest „żywy”, co sam jest Życiem?

Sytuacja ostatniego sługi przypomina mi jeszcze jedną naukę Jezusa: te słowa, gdy powiedział, że ten sługa, który znał wolę swego pana a nic nie uczynił otrzyma większą chłostę niż ten, który nie znał owej woli i nic nie uczynił. Tu sługa sam się przyznaje, że „wie” jaki jest jego pan, a jednak nie czyni nic. Przecież mógł zaobserwować co uczynili inni. Tu dla nas pytanie – dlaczego nie czerpiemy z dobrych przykładów? Czy w ogóle jesteśmy otwarci na ich dostrzeganie? A może już tak bardzo w pysze polegamy na sobie i uważamy tylko swoje racje, opinie za najwłaściwsze? Trzeci sługa był tak pewny siebie: on wie. I dokąd zaprowadziła go ta „wiedza”? Lęk paraliżuje. A przecież Bóg nie chce niewolników. Podążanie za Nim ma być dla nas źródłem radości. Trzeba nam odkryć głębię wersetu z Psalmu śpiewanego tej niedzieli: „szczęśliwy człowiek, który służy Panu”. Może nasza droga prowadzić przez próby, przez wyboiste i kręte ścieżki pełne cierniowych kolców, osnute mgłą, a nasze spojrzenie może być przyćmione przez łzy – ale jeżeli idę z miłości (i zaraz ku Miłości i dla Miłości), wiem dla Kogo i po co, wówczas w sercu będzie owo szczęście. Źródłem tego szczęście jest także wierność. W pewnym sensie dwaj słudzy, którzy pomnożyli talenty, nie uczynili niczego nadzwyczajnego. Wykonali powierzone im zadanie, dobrze zagospodarowali powierzony im majątek. Okazali się wierni. Wierność naprawdę nieraz może nas uchronić przed upadkiem. Wierność w codzienności, wierność w małych sprawach, będzie w nas kształtować postawę i umiejętność wierności w sprawach wielkich (choć pytanie, czy w perspektywie życia wiecznego można w ogóle stosować takie rozróżnienie na sprawy małe i wielkie?). Ostatecznie ci słudzy nie czynili tego dla siebie, wiedzieli, że powierzony im majątek to tylko depozyt, nie wiedzieli, że potem otrzymają taką nagrodę. Wszystko co czynimy, mamy czynić dla Pana. Każda chwila może być sposobnością do świadectwa.

Św. Paweł w drugim czytaniu tej niedzieli wzywa nas: „Nie jesteście synami nocy ani ciemności. Nie śpijmy przeto jak inni, ale czuwajmy i bądźmy trzeźwi.” Nie możemy pozwolić by doczesność, „świat” uśpił w nas wrażliwość na to, co duchowe, na wierność Bogu i Jego miłość, odbierając nam zdolność rozeznawania woli Bożej, zasłuchania w Jego Słowo. Nie znamy dnia ani godziny – i w kontekście końca świata, sądu i przyjścia ostatecznego Pana, ale także w kontekście tego, że właśnie każda chwila może być czasem na świadectwo, bo nie wiemy, jak nasza postawa, zachowanie, wpłynie na innych. Wiedząc od Kogo otrzymaliśmy majątek na pomnożenie, mamy mieć świadomość, że to do Niego (a nie do siebie) mamy prowadzić innych, Jego (a nie siebie) ukazywać, Jego chwały (a nie naszej) przymnażać. Nie siejemy i nie zbieramy dla siebie, ale dla Pana. „Aby ludzie widzieli wasze dobre czyni i chwalili Ojca, który jest w niebie” – powie na innym miejscu ewangelicznych kart Pan Jezus. To nadrzędna intencja – by Bóg był uwielbiony. A chwała Boża będzie naszą chwałą. Gdy się kocha, cieszy się gdy ukochaną osobę chwalą, gdy ona doznaje czci i szacunku.

Pan tych sług powrócił. Tak, to jest pewnie odniesienie do paruzji właśnie, ale też nauka dla nas – Bóg gdy daje nam zadanie, nigdy nas nie zostawia. Może na chwilę odsuwa od nas odczucie swojej obecności, dla wzmocnienia naszej ufności, ducha zawierzenia (jak to nieraz np. mówił św. s. Faustynie), ale tak naprawdę zawsze jest i czuwa. Wraz z darem życia nie jesteśmy pozostawieni sami sobie. Życie nie jest także sceną teatralną, a Bóg nie jest bezdusznym widzem przykutym nieruchomo do fotela. Nie! On cały jest przy nas i z nami. Mieć Go zawsze w sercu, w pamięci – jak się trzyma zdjęcie ukochanego na biurku, by móc zawsze zerknąć na jego oblicze. A jakże nie do porównania jest z tym Oblicze Boże! Ale Psalm powie nam coś więcej. Nie tylko, że „szczęśliwy ten, kto służy Panu”, ale jeszcze psalmista dopowie: „i chodzi Jego drogami”. Więc już tu widzimy, że nie chodzi o ślepe (pełne lęku może właśnie) służenie Panu, ale o wejście w relację, o przypatrywanie się Jemu, by wiedzieć jaką On podąża drogą, przyglądanie się Mu, by móc Go naśladować. By nasze życie stawało się żywą realizacją Ewangelii.

Obserwując zmieniającą się postawę właściciela majątku, możemy też zapytać się o obraz Boga – czy to jak trzeci sługa postrzegał swego pana, było prawdziwym poznaniem pana, właściwym poznaniem? Widział w nim kogoś twardego, kto „żnie tam gdzie nie posiał i zbiera, gdzie nie rozsypał”. Możemy ukuć w sobie obraz Boga jako groźnego i pozbawionego litości Sędziego – co sprzyjać będzie lękowej duchowości. A przecież Bóg nie jest tylko i wyłącznie groźnym Sędzią. Nawet jeżeli objawia swą sprawiedliwość, to nie możemy jej oderwać od miłosierdzia – to znaczy, zawsze jest ona ukierunkowana na nasze dobro, bo także kara, także to, co trudne może być dla naszego zbawienia jako przejaw właśnie Bożego miłosierdzia, które walczy o nas. To jaki obraz Boga nosimy w sobie jest bardzo ważne, bo rzutuje na całą naszą duchową drogę. Z drugiej jednak strony, to nie my mamy ten obraz sobie tworzyć, ale odkrywać prawdziwe oblicze Boga, to które On nam objawia. Bo mamy spotykać się z prawdziwym Bogiem, a nie z naszym wyobrażeniem o Nim, bo wtedy nigdy Go nie spotkamy, będziemy jedynie spotykać się z naszą wyobraźnią o Nim. Dwaj pozostali słudzy widzieli  w swoim panu, kogoś dla kogo warto się trudzić. Po jego powrocie otrzymują pochwałę – wchodzą do „radości swego pana” i potem zostaje im jeszcze „dodane”. To też rodzaj pedagogiki Bożej – Bóg, który wychowuje nas do coraz większej odpowiedzialności, drogą małych kroków a zarazem coraz większych zadań. Co musiał czuć ten biedny sługa, który nie wszedł do radości pana gdy widział pozostałe sługi? Często w pierwszym odruchu winę i odpowiedzialność zrzucamy na innych, na okoliczności, decyzje, otaczające nas realia. I pewnie jest w tym ziarnko prawdy, ale pierwszym odpowiedzialnym za swoje postawy jestem ja. Czyjaś postawa może mnie ranić, ale to ja decyduję, czy wpuszczę to do swego serca i pozwolę by to mną kierowało. Ktoś może grzeszyć, ale ja nie muszę naśladować jego błędnej drogi tylko po to, by np. poczuć się zaakceptowanym. Nasza największa godność to godność dziecka Bożego odkupionego bezcenną Krwią Najświętszą naszego Zbawiciela – to także ta godność i to poczucie wartości, które każdy ma w sobie i nikt nie musi mu tego potwierdzać. Mamy szanować nasze człowieczeństwo jako Boży dar. Pierwsze słowa z pierwszego czytania tej niedzieli, z czytania zaczerpniętego z Księgi Przysłów, już pouczają nas, że do takiej drogi potrzeba odwagi. Do drogi zawierzenia, do drogi relacji z Panem i współpracy z Łaską, do drogi pomnażania talentów, potrzeba odwagi. „Niewiastę dzielną któż znajdzie?” – przeczytajmy te słowa tak jakby chodziło o naszą duszę. Czy nasza dusza jest dzielna? W tę niedzielę wsłuchujemy się akurat w krótszy fragment pochwały dzielnej niewiasty. Gdyby wziąć dłuższy fragment, łatwo zobaczylibyśmy, że ta odwaga objawia się w wierności i gorliwym wypełnianiu codziennych obowiązków, w trosce o dom, o bliskich, w otwarciu na potrzeby innych – w wymiarze duchowym powiedzielibyśmy też o współpracy z Łaską, o rozpoznawaniu okoliczności, roztropności, przezorności. Wartość dzielnej duszy „przewyższa perły”. A czyż zdanie: „serce małżonka jej ufa” to nie obraz właśnie tego, jak ufa nam Bóg? Wzajemnie rozpoznają swoje potrzeby, niewiasta „czyni mu dobrze”, zabiega o niego, dba o swego „małżonka” – czyli o przymnożenie jego chwały. I sama zyskuje udział w tej chwale. Małżonek hojnie ją wyposażył, by mogła wzrastać i pełnić swoje zadania. Bóg zawsze nas uprzedza swymi dobrami, swą Opatrznością. Jego Miłość jest zawsze pierwsza. Autor Księgi Przysłów mówi, że dzielną niewiastę należy chwalić w bramie. Ucieszmy się świętością innych. Niech to także nas inspiruje.

Jak bardzo czymś strasznym jest „zostać wyrzuconym na zewnątrz”. Trzeci sługa bał się swego pana, ale ten strach był źle ukierunkowany i to, czego się bał wcale go nie ominęło dzięki temu, że nic nie uczynił. Za wszystko zdamy rachunek. Nie zakopujmy życia. Niech rozkwita pięknem Ewangelii.

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA