XXXII Niedziela zwykła (rok B)
Gdy przeczytałam liturgię Słowa trzydziestej drugiej niedzieli zwykłej, uśmiechnęłam się. Bo czyż ta opowieść o geście radykalnego zaufania i odwagi ubogiej wdowy – która według oceny jej współczesnych (a może i według naszego?) – nie miała nic, a jednak to na nią swoją uwagę skierował Pan – nie jest takim Bożym „uśmiechem”? Takim „pstryczkiem” dla tych wszystkich, którzy uważali, że mogą o własnych siłach osiągnąć zbawienie, zdobyć je, czy raczej: nabyć? Znów nasza logika staje w konfrontacji z Bożą logiką, z Bożą mądrością.
Pierwsza taka myśl – idźmy za spojrzeniem Jezusa. Chrystus dostrzega kobietę, na którą inni pewnie nie zwróciliby uwagi. Żeby dostrzec „ubogiego”, żeby dostrzec kierunek Bożego spojrzenia, potrzeba wolności od siebie, od swojego myślenia i patrzenia. Tak bardzo potrzeba nam wolności, by otworzyć się na to, co Boże.
Druga myśl – wdowa jest dla nas wyzwaniem. Stawia nas wobec pytanie o nasze zaufanie, nasze zawierzenie oraz odwagę. Ale to także może być przyczynek do pytania czy nie jest w naszej historii czasem tak, że wymigujemy się stwierdzeniem, że „nic nie mamy” – a jednak wdowa pokazuje nam, uczy nas, mnie, że nie ma czegoś takiego jak „nic”. Myślimy, że dla Boga to te dary muszą być nie wiadomo jak wielkie, poszukujemy nadzwyczajności pomijając, umniejszając znaczenie prostoty codzienności, tego, co tak zwyczajne. Bagatelizujemy drobne akty czekając na wielkie: z poprzednich perykop znamy te pytania: które przykazanie jest największe, co czynić, by osiągnąć życie wieczne – a ta wdowa, która zapewne nie uczestniczyła w „wykładach” Bożego Słowa ani w dysputach na temat Bożych przykazań, najlepiej poznała Boże Serce. Bo dała Bogu siebie – w tym groszu wyraziła całkowite zawierzenie, oddała swoje życie Panu. To jest wolność. Nic nie zatrzymała dla siebie. Choć wiedziała, jakie to ryzyko – tak materialnie, docześnie, po ludzku patrząc. Zdobyła się – w szczerości swojego serca – na odwagę, której zabrakło owemu bogatemu człowiekowi, który ostatecznie odszedł zasmucony. Ta wdowa zawstydza nas, którzy wszystko próbujemy definiować, układać, rozplanowywać, szukamy rożnych kruczków i wybiegów.
Przychodzi mi jeszcze taka myśl: zobaczyć w tej skarbonie, do której zbliża się wdowa, Boże Serce właśnie. Czy Boże Serce jest dla mnie skarboną, w której odkładam swoje skarby? W Ewangelii czytamy słowa Pana, że tam jest nasze serce, gdzie jest nasz skarb i byśmy naszych skarbów nie gromadzili w dziurawych mieszkach albo tam gdzie łatwo może je zniszczyć rdza i mól. W Bożym Sercu nie ma zazdrości ani przewrotności, nie ma wyrachowania i kalkulacji. Jest zaś Ono najbezpieczniejszym schronieniem, ucieczką naszą. To właśnie aktami zawierzenia mówimy Bogu: słusznie powiedziałeś, bo pierwsze jest: jeden Jest i będziesz Go miłował całym sercem, całym sobą – tak jak to słyszeliśmy ubiegłej niedzieli. Ale tą skarbnicą – jak o tym zresztą pisali obrazowo Ojcowie Kościoła – są także potrzebujący, są ubodzy. „Wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz” – są dwa przykazania miłości, ale stanowią one tak naprawdę jedno.
Ta wdowa jest także symbolem realizacji tego, o czym Pan mówił w kazaniu na Górze, co zostało wyrażone w ośmiu błogosławieństwa, które – co znaczące – rozpoczynają się właśnie od: „błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie”. Więc nie do tych, którzy całe życie wszystkiego przestrzegali, nie do tych, którzy prowadzili najbardziej wyszukane rozprawy, ale do tej, która wolnym sercem była gotowa przyjąć Bożą łaskę.
Zauważmy, że ta perykopa rozpoczyna się Jezusowym ostrzeżeniem: „Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia…” – a kończy się pochwałą ubogiej wdowy. To swoistego rodzaju klamra. Strzec się mamy tych, co lubią tylko „słowa” i zajmowanie pierwszych miejsc; tych, którzy pragną być pozdrawiani, ale sami nie zauważają tego, co najistotniejsze. „Objadają domy wdów” – mówi Pan, a tu właśnie przychodzi do świątyni wdowa. Tam gdzie jest wyzysk, chciwość (która jest bałwochwalstwem), pycha i brak miłosierdzia w imię litery – tam nie ma prawdziwej modlitwy, która jest spotkaniem z żywym Bogiem i otwarciem na bliźniego. Coś podobnego dostrzegamy rozważając przecież opowieść o modlitwie faryzeusza i celnika. Wiara, zaufanie, nadzieja, miłość znaczą znacznie więcej niż tysiące ofiar złożonych z przepychem i w oczekiwaniu na poklask. Czy mnie „stać” na taką prostotę? Czy nie jest tak, że Bogu to daję tylko to, co mi „zbywa”, coś co zdaje mi się być jakoś zbędne, albo bo prostu już „muszę” dać, albo bo wypada? A ta kobieta oddała to, co miała na swoje utrzymanie. Ona nie dzieliła: to dla Boga, to dla niej. U niej nie było podziału.
W tej perykopie widzimy wchodzących do świątyni i możemy sobie zadawać pytanie, podążając za spojrzeniem Jezusa, kto i dlaczego przychodzi, co dzieje się w ich sercach, co przynoszą. A we fragmencie z Listu do Hebrajczyków słyszymy o Chrystusie, który wszedł do świątyni, ale do tej, którą jest niebo. Bóg bowiem, choć świątynia ziemska stanowi uprzywilejowaną przestrzeń, takie wyraźne sacrum na ziemi, to jednak nie jest zamknięty w murach świątynnych. Pięknie to pokazuje Jego wędrowanie z ludem wybranym przez pustynię. A misterium Wcielenia? Bóg „rozbił namiot” pomiędzy ludem. Wędruje, idzie z nami, chce być tak blisko nas, w naszej codzienności. Chrystus przez bramę Krzyża wchodzi do chwały niebiańskiej, aby „wstawiać się za nami przed obliczem Boga”. Oto dlaczego przyjął Krzyż, przecierpiał Mękę, przyjął kielich woli Ojca – aby nas ocalić. Raz ofiarowany, aby „zgładzić grzechy przez ofiarę z samego siebie”. Ale choć dokonało się to raz, to jednak On właśnie żyje na wieki, aby wciąż za nami orędować. W pokorze Sługi Pańskiego, Jezus objawia chwałę Ojca, oddaje Ojcu chwałę. Idzie tą drogą nie dla próżnego poklasku, ale w oddaniu i zawierzeniu, nie dla siebie, ale dla naszego ocalenia. Nie wiemy tu na ziemi, jak przeogromną w niebie ma choćby najmniejszy nasz gest miłosierdzia, pomocy innym, przebaczenia, życzliwości itp. – dowiemy się o tym w wieczności, tak jak dowie się o wielkości swojego czynu owa wdowa.
Liturgia Słowa tej niedzieli rozpoczyna się zresztą od przywołania innej sceny z udziałem wdowy. Jest to historia z Pierwszej Księgi Królewskiej. Odwołuje się do niej również sam Chrystus, gdy mówi w czwartym rozdziale Ewangelii wg św. Łukasza: „Naprawdę, mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej” – te słowa wywołały zgorszenie wśród słuchających. Bo jak można porównywać naród wybrany do postawy pogańskiej kobiety. Ale to właśnie ona, jak dzisiaj słyszymy, zaufała Eliaszowi. Ewangeliczna wdowa wrzuciła „wszystko, co miała na swoje utrzymanie” do świątynnej skarbony, a owa kobieta z Sarepty Sydońskiej z tych resztek jedzenia, które jej i synowi pozostały, zrobiła podpłomyk dla proszącego ją oto proroka Pańskiego. Eliasz jej powiedział: najpierw zrób dla mnie, potem zrobisz dla siebie i syna. To ważna kolejność. I tak jedli każdego dnia, bo Bóg wynagrodził jej czyn posłuszeństwa i zawierzenia. Jedli każdego dnia, bo – jak śpiewamy w Psalmie – „Bóg wiary dochowuje na wieki” – Bóg jest zawsze wierny swoim obietnicom, swojemu przymierzu. Jest wierny, ale także i my mamy swój udział: trzeba nam podążać za Jego Słowem – wtedy będziemy doświadczać Jego wierności. Bóg żywił swój lud na pustyni, nie pozwolił umrzeć z głodu także tej kobiecie z pogańskiej krainy. Boże Miłosierdzie jest nieograniczone – to tajemnica, której faryzeusze z Ewangelii i uczeni w Piśmie nie mogli pojąć, nie chcieli się na nią otworzyć. Królowanie Pana objawia się tymczasem właśnie w Jego opiece nad nami; gdy „przywraca wzrok ociemniałym, dźwiga poniżonych, strzeże przybyszów, ochrania sierotę i wdowę”. Czasem podążanie za Bożym Słowem wiele będzie nas kosztować, będzie dla nas prawdziwą próbą, by przywołać choćby historię Abrahama i jego jedynego syna, ale także widzimy tę dramaturgię w dzisiejszym pierwszym czytaniu, gdy kobieta już szykowała się do ostatniego posiłku i śmierci, i to nie tylko swojej, ale i syna, dziecka, które na pewno tak bardzo kochała. Bóg jednak nie dał nikomu zginąć. Czyż naszą modlitewną odpowiedzią na dzisiejszą liturgię Słowa nie powinno być wołanie: Panie, przymnóż mi wiary? Przymnóż, umocnić – naucz mnie patrzeć Twoim spojrzeniem. Panie, cóż mam czego bym nie otrzymał? Jestem więc dzierżawcą, powiernikiem Twojego dobra. Panie, obdarz mnie wolnością, naucz prawdziwej wolności. Naucz zawierzenia – Ty, Jezu, też dałeś przykład wrzucenia do skarbony wszystkiego, co miałeś – wydałeś się w ręce swoich oprawców, ale uczyniłeś to dlatego, że wiedziałeś, że są jeszcze jedne ręce: to ramiona Ojca. Abba, w Twoje ręce powierzam ducha mego!
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA