XXXII Niedziela zwykła

„Podobne będzie królestwo niebieskie do dziesięciu panien…” – tak rozpoczyna się dzisiejsza perykopa Ewangelii wg św. Mateusza. Przypowieść o pannach roztropnych i nieroztropnych, pannach mądrych i głupich. Czyli o każdym z nas. To przypowieść o pragnieniu wspólnym każdemu człowiekowi – o pragnieniu szczęścia, bycia w bliskości umiłowanej Osoby. „Boże mój, Boże, szukam Ciebie” – woła Psalmista. Szukając szczęścia, tak naprawdę zawsze szukamy Boga, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Pragnienie Boga jest tym najgłębszym pragnieniem ludzkiego serca. Odnalezienie Boga to powrót stworzenia do Stwórcy. Te „odnalezienia” mogą dokonywać się w prostocie chwili dnia codziennego, w małych, nieraz tak prozaicznych sytuacjach, nawet w tych trudnych i z początku niezrozumiałych. Ale przyjdzie taki moment, w którym dokona się to ostateczne „odnalezienie” – wspomina o tym św. Paweł w swoim Pierwszym Liście do Tesaloniczan w drugim czytaniu tej niedzieli. Mamy żyć świadomi chwili śmierci, czyli chwili przejścia i ostatecznego opowiedzenia się za – bądź przeciw – Chrystusowi. Życie jest więc swoistego rodzaju czekaniem i nie przyśpieszymy porządku rzeczy, który został ustanowiony. Najpierw dobrze i właściwie mamy spędzić dany nam czas na ziemi, bo nasze „tutaj” w jakimś sensie wpływa na „tamto” życie, na życie wieczne. I tu jest całe pole do mądrości i roztropności! Ale pierwsze czytanie, które słyszymy tej niedzieli z Księgi Mądrości przypomina nam, że choć mamy zabiegać o prawdziwą mądrość, a więc o tę pisaną wielką literą, która ma swoje źródło w Bogu, to jednak jest ona darem. I tak spotykają się Łaska i nasze otwarcie, gotowość na jej przyjęcie i współpraca z nią. „Ci ją znajdą, którzy jej szukają, uprzedza bowiem tych, co jej pragną, wpierw dając się im poznać.” – słyszymy to może nieco paradoksalne zdanie. Ale już samo jej pragnienie jest dziełem Mądrości. Dlaczego więc zagłuszamy w sobie to pragnienie goniąc za tym, co w ostatecznym rozrachunku nie ma większej wartości? Dlaczego nie dajemy niejako ponieść się tym natchnieniom? Dlaczego zamiast „wstać o świecie” by jej poszukiwać, błąkamy się po omacku albo „przesypiamy” dar codzienności, „śnimy” nasz sen na jawie pośród błahostek i ulotnych przyjemności? Roztropność to też pewnego rodzaju „patrzenie dalej”. Każdy nasz czyn ma swoje konsekwencje, które trzeba umieć przewidzieć. Nasze życie nie kończy się tutaj, ale biegnie dalej – trzeba więc nasze „tu” odczytywać w kontekście tego, co będzie „potem”. Tak postąpiło pięć panien. Możemy się wzdrygać w pierwszym odruchu – co im szkodziło podzielić się oliwą i w ten sposób pomóc pozostałe? Przypominają mi się słowa św. Karola Boromeusza, jego uwaga, by tak trudzić się wokół zbawienia innych, by nie zgubić swojej duszy („Jesteś duszpasterzem? Nie chciej z tego powodu zaniedbywać siebie samego i nie udzielaj się tak bardzo wokoło, aby dla ciebie już nic nie zostało. Masz bowiem pamiętać o duszach, którym przewodzisz, ale nie tak, abyś zapomniał o swojej własnej.”) To przestroga przed zbytnim aktywizmem, ale też – w kontekście przypowieści – nauka, że są rzeczy, sprawy, których nie uczynimy, nie załatwimy za innych, bo każdy z nas osobiście, jest odpowiedzialny za swoje zbawienie i odpowie za to, co uczynił. Nie można przejmować za kogoś odpowiedzialności za jego życie. Podjęcie tej osobistej odpowiedzialności wymaga odwagi, nieraz przełamania siebie, pokonania siebie i tysiąca wymówek kierowanych i pod adresem innych i pod swoim własnym. A to prawda, że my tak często chcielibyśmy od tego uciec, nawet świadomie przerzucić to na innych, „ślepo” zdać się na to, że ktoś nami pokieruje. Ale przecież w ten sposób sami pozwalamy na utratę przez nas wewnętrznej wolności, zagłuszamy w sobie łaskę mądrości. Otrzymaliśmy nieoceniony dar życia – zarówno w kontekście doczesności jak i wieczności, może jeszcze bardziej właśnie w wymiarze wieczności, bo otrzymane przez nas życie nie kończy się, ma swój najgłębszy sens i cel w dążeniu do wiecznego zjednoczenia w Bogiem w Nim samym. Nieroztropnością jest roztrwonienie tego daru, zaprzepaszczenie go.

Ale uwaga – gdy trzeba było czuwać, wszystkie panny – i mądre, i głupie – zasnęły. Ta senność, która je ogarnęła też dotyczy każdego z nas. Te chwile zwątpienia, zniecierpliwienia duchowego, chwile posuchy, ale też chwile utrudzenia codziennością, przytłoczenia ciężarem różnych spraw – znamy to. Tracimy czujność, oczy same niejako się zamykają. Jak łatwo jest przespać to, co najważniejsze. Szukamy odpoczynku (który w pewnym wymiarze nie jest zły, przecież Pan sam swoich uczniom po wykonaniu misji, poleca odpocząć – pytanie więc tylko jaki „odpoczynek” my wybieramy i czy nie staje się on dla nas ucieczką), jakiejś ucieczki i nasza czujność słabnie. Ale Pan mimo naszych słabości nie zmienia swoich planów. To nam się zdaje, że On się opóźnia, że musimy zbyt długo czekać i że ten nasz „sen” to Jego wina. Nie. Pan przychodzi jako Najwierniejszy swoim obietnicom, mimo naszych niedomagań. Z drugiej strony, my też musimy zgodzić się wobec samych siebie na te nasze słabości, na to, że czasem oczy nam się zamkną, że nasze czuwanie nie będzie idealne. Wówczas stajemy w prawdzie i to jest dla nas zbawienne. I nie musimy panikować. Jeżeli w naszych naczyniach, to jest w naszych sercach, jest nieustannie choćby kropelka oliwy, czyli wiary, nadziei i miłości, mamy z czego zaczerpnąć po przebudzeniu, by na nowo rozpalić nasze lampy. Ale jeżeli nie dbaliśmy o napełnienie naszych serc tym, co Boże, tym, co najwartościowsze, nikt za nas tego nie uczyni. I usłyszymy: „idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie”. Ale czy będziemy mieli na to czas? Nie wiemy, jaka przed nami przyszłość, dlatego tak ważne jest dobre przeżycie tego, co nazywa się „dziś”. Dobre – to nie znaczy: idealistyczne, ale prawdziwe, szczere, pełne ufności i zapatrzenia na Pana.

Czy mogę jak Psalmista do Boga powiedzieć: „pragnie Ciebie moja dusza, ciało moje tęskni za Tobą jak zeschła ziemia i łaknąca wody”?. Jakie są moje pragnienia? Nieroztropność tych pięciu panien polegała na braku przygotowania. Więc może nie wzięły „na poważnie” drogi, którą musiały przebyć, tego czasu oczekiwania? Za to te „roztropne” bardzo dobrze wiedziały, że muszą strzec swojego skarbu. Może to też zachęta dla nas, aby z jednej strony, tak, owszem dzielić się – co zresztą mamy czynić i co wynika też z nakazu danego przez Pana Jezusa – wiarą, dawać jej świadectwo (panny wyraziły to poprzez wspólne czuwanie, bycie razem z pozostałymi pięcioma), ale mamy mieć też taką „przestrzeń”, której będzie tylko Bóg i ja (obraz niepodzielania się oliwą), „przestrzeń”, której nie musimy rozgłaszać ani się nią afiszować – chodzi o takie głębokie przeżywanie tej relacji z Boskim Oblubieńcem, w cichości swego serca, w tej „izdebce”, w tym naszym wewnętrznym sanktuarium, w świątyni duszy. I z drugiej strony – nie można kopiować czyjeś drogi wiary, naśladować czyjejś pobożności. Owszem, to są piękne świadectwa, ale dane są one aby inspirowały, a nie by były „papugowane”, ślepo naśladowane.

Ale przychodzi mi też jeszcze inna myśl. Co by się wydarzyło, gdyby tych pięć „nieroztropnych” panien pozostało; co by było gdyby nie posłuchały rady i nie poszły by kupić oliwy, ale z tymi pustymi naczyniami i lampami zgasłymi może już całkiem, pozostały w oczekiwaniu na Oblubieńca? Czy nie jest to obraz braku zaufania? Owszem, drugi człowiek dany nam jest jak dar (i zadanie) od Pana, mamy tworzyć wspólnotę wzajemnie siebie wspierającą, wspólnotę pielgrzymów, ale to nie człowiek nasz zbawia. Naszym Zbawicielem jest Bóg, Bóg-Człowiek Jezus Chrystus, Syn Boży. Czy za bardzo w tej naszej pielgrzymce nie pokładamy ufności w  człowieku? Ile jesteśmy w stanie zrobić by posłuchać kogoś kto nam imponuje, kto wydaje się nam, że rozwiąże nasze problemy, ale czy np. potrafimy „wstać o świecie”, by w ciszy modlitwy (nie pozbawionej nieraz trudu, o czym też mówi Księga Mądrości) zabiegać o zdobycie Mądrości? Tak, drugi człowiek może nam bardzo pomóc, czerpiemy z  darów, jakie on otrzymał od Pana i w sobie rozwija, także na pożytek innych, ale nie można tej relacji przeżywać z pominięciem Boga. Tym będzie np. wdzięczność Panu za to, że pozwala nam kogoś poznać, że w darze drugiego człowieka, który nam pomaga, to sam Bóg wyciąga do nas swoją dłoń i mówi, że nie jesteśmy sami, że On zawsze o nas się troszczy. Czy zdaje sobie sprawę, że ostatecznie wszystko zależy do Niego? Więc co by się wydarzyło gdyby panny poczekały? Miałyby puste naczynia, puste ręce. Ale może te „puste” ręce miałyby większe znaczenie niż tysiące zabiegów by kupić oliwę – bo byłyby gestem całkowitego zaufania, zawierzenia Oblubieńcowi. Czy Pan by je odtrącił, gdyby z ufnością zwróciły się do Niego? Tak, to prawda, potem wróciły i prosiły by je wpuścił. Było już za późno, nawet ich nie poznał. Jak bardzo musiało cierpieć Serce Oblubieńca gdy wypowiadał te słowa! Przecież Bóg zna nas najdoskonalej. To tylko nasz grzech zaciemnia ten obraz. Nie zdobędziemy zbawienia „na swój sposób”. I nie oszukamy Boga. Nie można żyć nie myśląc o wieczności, a potem oczekiwać przyjęcia. To byłoby zuchwalstwo i lekceważenie Boga. Czy cenię Bożą miłość? Jaki jest we mnie obraz Oblubieńca? Czy naprawdę na Niego oczekuję i pragnę spotkania z Nim? Czy potrafię rozpoznawać te spotkania już tutaj, w mojej codzienności? Polegam na sobie czy potrafię przyznać się do „pustych rąk” i z całą ufnością zwrócić się do Niego? Może owe panny bały się stanąć tak „z niczym” przed Panem i dlatego niejako „na siłę” starały się kupić oliwy – więc o czym to świadczy? Nie można nazywać Oblubieńcem kogoś, kogo się boję (nie mówię tu o bojaźni Bożej, ale o źle rozumianym strachu czyli niedowierzaniu). Jezus sam powiedział, że nie przychodzi by karać, ale by dokonać zbawienia (co nie wyklucza nazywania grzechu grzechem czy czasu nawrócenia, pokuty i oczyszczenia). Czy ufam Jego łasce, Jego miłości?  Co jest w moim sercu – oliwa wiary, nadziei, miłości, pamięć o Nim, Jego Słowo etc. czy może grzech, zapatrzenie w siebie, nieprzebaczenie, zatwardziałość?

Ta perykopa kończy się zdaniem: „czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny”. I znów – można to odnieść do śmierci, sądu i życia wiecznego, ale też można to pewnie odczytać w perspektywie dnia dzisiejszego, tych chwil, gdy w codzienności przychodzi Pan – przychodzi w drugim człowieku, w natchnieniu, w myśli, w poruszenie serca, w jakieś sytuacji. Czy moje jestestwo jest Jego „oblubienicą”? Ale też trzeba, można, postawić sobie pytanie, patrząc na „roztropne” panny, czy cenię sobie „oliwę”, to jest skarb Bożych łask, Jego dary, łaskę wiary, nadziei i miłości. Oliwa może kojarzyć się także z sakramentem bierzmowania – więc Duch Święty. Czy przyzywam Ducha Świętego, czy Mu dziękuję, mam z Nim relację i cenię ją? A może jeszcze inne pytanie – czy wiara w ogóle jest dla mnie skarbem? Czy wiem, kto jest moim Oblubieńcem – Tym, który aż do końca, więc do swojej śmierci krzyżowej, tak mnie umiłował i tak walczy o moją duszę, o moje życie wieczne? Czy cenię Jego miłość? A zarazem, czy to w miłości widzę ścieżkę, która ma mnie doprowadzić do spotkania z Nim? Bo zauważmy, że owe panny – i roztropne, i nieroztropne – „wyszły na spotkanie”. Jak ważny zdaje się być ten czasownik „wyszły”! Nie możemy stać w miejscu w naszej pielgrzymce. Choćby to miały być maleńkie kroki, trzeba je robić. Może to będą kroki nieporadne, jak małego dziecka, ale tak – każdy krok zdaje się być bezcenny, ważny i konieczny. I w tym kroczeniu spotka się Łaska z naszym zaangażowaniem, z naszym pragnieniem. Jak powie św. Augustyn – Bóg stworzył nas bez nas, ale nie może nas bez nas zbawić! Niesamowita to tajemnica! Pan potrzebuje choćby mojego maleńkiego kroku, by zobaczyć, że ja też tego – więc zbawienia, życia z Panem – pragnę; że jest to dla mnie tak ważne, że jestem gotowy „wyjść” niejako „z siebie”, czyli ze skupienia (negatywnego) na siebie, wyjść ze swojego zmęczenia, z krainy obojętności, ze „świata” poukładanego według mnie samego. Czy potrafię wziąć „lampę”, to, co mam, tyle ile na daną chwilę mam, i wyjść, czyli wyruszyć za Panem?

Właśnie, za Panem, na spotkanie z Nim. Myśląc o tych pannach, które poszły zakupić oliwę, może nasunąć się jeszcze jedna refleksja. Nieroztropne panny, w przypływie może nawet strachu, lęku, gdy odkrywają swoje nieprzygotowanie, swoje „przeoczenie”, próbują podjąć jakąś inicjatywę, by to naprawić. I dobrze, trzeba podejmować inicjatywy – to też jest właśnie to owo „wyjście”. Przyjmujemy rady innych, wsłuchujemy się w opinie, w porady (które też są darem Bożej Opatrzności), ale czy my je rozeznajemy? Czy usłyszawszy coś od drugiej osoby, idziemy z tym do Pana, by w Jego Obecności, w świetle Jego Mądrości, pytać, czy ta dana rada jest zgodna z Jego wolą? A może jak „gąbeczka” chłoniemy bezkrytycznie wszystko? A chłonąc, czy zachowujemy jeszcze siebie wraz ze zdolnością by wsłuchiwać się w natchnienia, które Duch Święty podpowiada w sercu bezpośrednio, tak osobiście? Czy wsłuchuję się w swoje serce i w Ducha Świętego, który w nim działa, czy może nieraz nawet wbrew sobie, przyjmuję opinie innych? Tak, trzeba być na nie otwarte, ale w Bożym świetle. Bo czy każda usłyszana rada jest zgodna z nauką Ewangelii? W takim rozeznawaniu też objawia się roztropność właśnie. Pozostaje jeszcze pytanie o motywacje moich działań. Dlaczego owe panny poszły kupić oliwę? Ze strachu? Dla uratowania siebie? Czy dla Oblubieńca, aby Go godnie przywitać? Czym ja się kieruje?

Obyśmy mogli w każdej chwili naszego życia mówić (czynić nade wszystko), wyznawać jak Psalmista w śpiewanym tej niedzieli Psalmie 63: „Będę Cię wielbił przez całe me życie i wzniosę ręce w imię Twoje. Moja dusza syci się obficie, a usta Cię wielbią radosnymi wargami. Gdy myślę o Tobie na moim posłaniu i o Tobie rozważam w czasie moich czuwań. Bo stałeś się dla mnie pomocą i w cieniu Twych skrzydeł wołam radośnie.”

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii