XXXI Niedziela zwykła (rok B)

„Niedaleko jesteś od królestwa Bożego”- tak dialog z pewnym uczonym w Piśmie kończy Pan Jezus. W kontekście rozpoczynającego się miesiąca listopada, który tak mocno kojarzy nam się z zadumą nad życiem, śmiercią, przemijaniem, końcem i początkiem zarazem, to ewangeliczne zdanie nabiera jeszcze dodatkowego znaczenia. „Niedaleko jesteś od królestwa Bożego” – gdybyśmy pod terminem „królestwo Boże” rozumieli tylko i wyłącznie „wieczność”, to faktycznie, w każdej chwili, każdy z nas w jakimś sensie jest niedaleko od królestwa, od wieczności, bo przecież każda chwila może być tą ostatnią. Święci, np. Jan od Krzyża czy za nim Matka Teresa z Kalkuty, ten moment nazywali „zmierzchem”, dodając, że o zmierzchu życia, u jego kresu, „sądzeni będziemy tylko z miłości”, tylko ona będzie miała znaczenia.

Zauważmy, że podobne przesłanie płynie i z tej ewangelicznej perykopy. Dialog rozpoczyna się pytaniem o przykazania, o ich wartości, wewnętrzną hierarchię „przepisów”, ale kończy się niejako potwierdzeniem przez pytającego tego, co powiedział Jezus: miłować – Boga, bliźniego, także siebie we właściwy sposób – „znaczy daleko więcej niż wszystkie całopalenia i ofiary”, niż wszystkie skrupulatnie wypełnione polecenia Prawa. Miłość znaczy daleko więcej. Nie ma większego przykazania od przykazania miłości, które w zasadzie jest jedno: bo miłowanie Boga wyraża się w miłowaniu bliźniego i szacunku do daru swojego życia, swojej osoby. Droga za Jezusem to nie droga kalkulacji. Mam wrażenie, że w tym dialogu pobrzmiewa ten kupiecki sposób myślenia, który był obecny w opowieści o spotkaniu bogatego człowieka z Jezusem. „Co mam czynić aby osiągnąć życie wieczne?” – zapytał ów człowiek, ów młodzieniec. Co ja mam czynić – a gdzie miejsce na działanie Bożej łaski i uznanie, że to jest Boży dar? „Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań?” – pyta dzisiaj uczony w Piśmie. To jakby w domyśle chciał zapytać: powiedz, Nauczycielu, które mam najpierw wypełniać, aby być wiernym Bogu, aby osiągnąć życie wieczne. Z drugiej strony, przy mnogości przepisów Prawa („rozmnożonych” wszakże przez ludzi, przez faryzeuszy, których Pan i za to skrytykował, wytykając im choćby ustanowienie swoich tradycji i nakładanie ciężarów innym, czy też przesadne skupienie na literze, które zamykało ich na niesienie pomocy innym, bo przecież „tego dnia był szabat”), takie pytanie nie dziwi. Każdy z nas ma pewnie takie doświadczenie ze swojego życia, że oczekiwał konkretnych, jasnych wskazówek, by robiąc konkretne, wskazane rzeczy mieć poczucie wypełnionego zadania. Faryzeusze debatowali, ustalali reguły i ową hierarchię, sprzeczali się między sobą o to – ale tak naprawdę ciągle pozostawali na płaszczyźnie formalizmu, na poziomie litery. A przecież litera to dopiero początek, swoistego rodzaju wprowadzenie, zaproszenie do czegoś więcej. Bóg daje nam swoją naukę, swoje wskazania, aby nas formować, aby nas przemieniać, ale także po to, by nas chronić. Daje te przykazania i naukę jak miłujący Ojciec, a nie po to by nas zniewolić. Duch – do poznania, którego trzeba się przebić przez warstwę litery – daje wolność.

„Niedaleko jesteś od królestwa Bożego” – czyli znając zasady, jesteś blisko, ale być blisko nie oznacza: osiągnąć; nie oznacza dojść. Także określenie „niedaleko” może być przez każdego jakoś inaczej pojmowane. Odkrywając jednak znaczenie, wyższość, pierwszeństwo miłości nad wszystkim, ów uczony jest „niedaleko królestwa Bożego”, czyli jest niedaleko Boga, który jest Miłością (jest Miłością nawet wtedy, gdy jest sprawiedliwy, bo jedno wynika z drugiego). Zresztą, królestwo Boże nie jest czymś „abstrakcyjnym”. Wręcz przeciwnie. Przecież Jezus powiedział uczniom, gdy ich wysyłał z misją, aby głosili, że: „przybliżyło się królestwo Boże” – przybliżyło się w Jego osobie, w misterium Wcielenia. A do faryzeuszy zapytany o to „kiedy przyjdzie królestwo Boże, odpowiedział im: «Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: „Oto tu jest” albo: „Tam”. Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest»” (Łk 17, 20-22) – jest pośród nas, bo Chrystus jest z nami. Królestwo Boże w Nim jest już obecne na ziemi. W Nim niebo łączy się z ziemią. A nasza wierność Jego nauce, słowom Ewangelii, jest jak ów zaczyn, jak to ziarnko gorczycy; to jak cierpliwe rzucanie ziarna i cierpliwe oczekiwanie.

„Niedaleko jesteś od królestwa Bożego” – tylko odkryj, że pod osłoną litery jest sam Bóg. Czy nie wyczuwamy tu takiego lekkiego napięcia? Jakby Jezus swoją taką odpowiedział zachęcał do zrobienia odważnego, tak znaczącego kroku, jakiegoś rodzaju przełamania. Do czegoś podobnego zachęcał również Nikodema: by narodził się na nowo; z ciemności nocy przeszedł do światła. Jezus nie chce prowadzić kolejnych dysput – On mówi konkretnie, z mocą. Tu nie chodzi o prawną polemikę, ale o odkrycie Jego samego. Jakże inaczej coś się wykonuje, przestrzega się zasad, kiedy czynimy to nie właśnie formalnie, ale w żywej relacji. Owa wierność z naszej strony staje się wyznaniem miłości. Czasem jest to ułomne, przecież nie jesteśmy i tu na ziemi nie będziemy doskonali. Zresztą, zapewne nie chodzi Bogu o perfekcjonizm, bo on wyklucza Boga, jest przeciwieństwem zawierzenia Jemu i ufności. To Jezus „ciągle żyje”, aby wstawiać się za nami u Ojca – jak słyszymy w kolejnym fragmencie Listu do Hebrajczyków. To On jest tym, który zbawia. To zresztą oznacza imię „Jezus”: Bóg zbawia. A dokonuje tego poprzez ofiarę z siebie. Ofiarowanie siebie to coś daleko więcej niż przestrzeganie litery. „Tak bowiem umiłował świat” – wiem, często w tych rozważaniach przywołuję to zdanie z Ewangelii wg św. Jana, ale ono zdaje się w sobie zawierać wszystko i stawia przed nami, przede mną, pytanie o to, czy wierzę w tę Miłość, czy wierzę tej Miłości? A jest to przecież pytanie fundamentalne. Bo tylko wówczas, gdy będę mogła odpowiedzieć pozytywnie na nie, sensu nabierze wypełnienie przykazań – będę je wypełniać, bo wierzę Miłości, która mi je poleca.

To, co mówi Jezus nie jest niczym nowym (On przyszedł nie zmienić, ale – wypełnić). Widać to choćby w zestawieniu z przytoczonym w pierwszym czytaniu fragmentu z Księgi Powtórzonego Prawa. Mojżesz mówi, że wypełnianie tych przykazań prowadzić będzie do życia – ale zdaje się, że ma on na myśli dobrobyt i pomyślność w doczesności. W Ewangelii natomiast Jezus nieustannie kieruje nasz wzrok, spojrzenie serca, dalej – ku przyszłości. Zresztą, znów: uwaga na „handlowe”, takie kupieckie podejście do tematu wypełniania przykazań: ja Ci, Panie Boże, wierność Prawu, a Ty mi tutaj daj długie i szczęśliwe dni. By dobrze zrozumieć, dlaczego mamy wypełniać przykazania, znów trzeba by nam się odnieść do miłości i zaufania, do bojaźni i szacunku. Tak, Bóg da nam, Bóg chce nam dać „ziemię opływającą w mleko i miód”, ale nie mówi, że to będzie tutaj, już teraz. Nie. Doświadczenie bliskości Jezusa, jako bliskości królestwa Bożego,  nie zakłada braku cierpienie, trudów i trudności. Zresztą, przytoczone zdanie z Ewangelii wg św. Łukasza, umiejscowione jest w takim kontekście. A jak napisał św. Paweł: „Niech więc posiadane przez was dobro nie stanie się sposobnością do bluźnierstwa! Bo królestwo Boże to nie sprawa tego, co się je i pije, ale to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym.  A kto w taki sposób służy Chrystusowi, ten podoba się Bogu i ma uznanie u ludzi. Starajmy się więc o to, co służy sprawie pokoju i wzajemnemu zbudowaniu.” (Rz 14, 16-19) To sądzę też cenna wskazówka w odczytywaniu dzisiejszej perykopy. Przypomnijmy sobie, dlaczego Żydzi tak wyczekiwali Mesjasza? Ponieważ pragnęli, aby przeszedł ze zbroją siłą i wyzwolił ich spod rzymskiej okupacji czyniąc wielkim narodem. Wiemy, że Jezus wyzwolił człowieka spod gorszej okupacji, ale te oczekiwania obrazują również właśnie to skoncentrowanie na wymiarze doczesnym, na doczesności.

Ale jeszcze na dwie rzeczy chciałabym zwrócić uwagę, podzielić się swoją myślą na ich temat. Pierwsza: coś, co też się często podkreśla, że tak naprawdę pierwszym przykazaniem jest: „słuchaj, Izraelu”. Wszystko rozpoczyna się od słuchania. A może nawet potrzeba czegoś więcej: nie tyle słuchania, ile „zasłuchania” – czyli zatrzymania i wsłuchania się w to, co się słyszy. Na kartach Pisma Świętego znajdziemy uwagi Boga, który mówił: mają uszy, ale nie słyszą. Są i słowa Jezusa: „Lecz szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę, powiadam wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło ujrzeć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli.” (Mt 13, 16-17). Czy możliwość słuchania Bożego Słowa mnie cieszy? Czy kiedy słucham, towarzyszy mi takie wewnętrzne zatrzymanie? Bo jak mam poznać Boga, jeśli nie właśnie poprzez zasłuchanie w Jego Słowo – w to Słowo, które staje się Ciałem, a więc nie jest jakąś „przemową”, ale jest konkretem. Słuchać sercem. Jak Maryja, której nie sposób Jej w tym momencie nie wspomnieć. Ojcowie Kościoła podkreślali, że nim poczęła cieleśnie Syna Bożego, wpierw porodziła Go duchowo, poprzez właśnie przyjęte Słowo. Można tu przywołać słowa o „Maryi, która patrzyła sercem” z najnowszej encykliki papieża Franciszka „Dilexit nos”: „Ona potrafiła prowadzić dialog z doświadczeniami, które przechowywała, rozważając je w swoim sercu, dając im czas: przedstawiając je i zachowując wewnątrz, aby o nich pamiętać. W Ewangelii, najlepszym wyrazem tego, co myśli serce, są dwa fragmenty u św. Łukasza, które mówią nam, że Maryja „zachowywała (syneterei) wszystkie te sprawy i rozważała (symballousa) je w swoim sercu” (Łk 2, 19; por. 2, 51). Czasownik symballein (od którego pochodzi słowo „symbol”) oznacza rozważać, łączyć dwie rzeczy w umyśle i badać samego siebie, reflektować, prowadzić dialog z samym sobą. W wersecie Łk 2, 51, dieterei oznacza „zachowywała z troską”, a tym, co wiernie chowała, była nie tylko „scena”, którą widziała, ale także to, czego jeszcze nie rozumiała, a jednak co pozostawało obecne i żywe, w oczekiwaniu na poukładanie wszystkiego w sercu.”

„Słuchaj, Izraelu, Pan, Bóg nasz jest jedynym Panem” – słyszymy w dzisiejszej perykopie ewangelicznej. Jakby Chrystus chciał w ten sposób podkreślić: usłysz i uznaj, że Pan, Bóg nasz, jest jedynym Panem, a poza Nim nie ma innego. Żeby niejako przejść dalej na drodze przykazań, trzeba rozpocząć właśnie od tego. A przecież wobec tego, co słyszymy, co słuchamy, jesteśmy wolni – możemy uczynić co zechcemy, więc także możemy odejść, lecz wtedy nasze jestestwo będzie przeniknięte smutkiem.

Skoro Pan jest jedyny, to my także winniśmy być „jednością” – i nie chodzi mi tutaj o zjednoczenie wierzących, ale o zjednoczenie mojego jestestwa, mojej osoby. Przykazania jasno wskazują, że mamy Boga miłować „całym sercem, całą duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą” – więc jednym słowem: całym sobą. Nie tylko ta miłość ma być w sferze emocjonalnej, uczuciowej, ale to ma być także coś, co przejdzie i będzie wynikać „z duszy, z umysłu, z całej mocy”. Kochać sercem, kochać wolą – i nieustannie się o to starać. Według tego wyznania, że „Pan jest jedyny” mamy kształtować nasze decyzje, myślenie – nasze życie. Kochać, wyznawać, nie tylko i wyłącznie wargami, ale czynami, konkretnymi postawami. Nie chodzi o powtarzane, z pamięci recytowane Credo, ale o ukazanie tego w codzienności.

A druga myśl: Mojżesz nakazuje ludowi, aby te słowa, te Boże przykazania, pozostały w ich sercach. Literę przyjmujemy najczęściej rozumowo – i tak pewnie, pod takim kątem zapewne owi uczeni w Piśmie prowadzili swoje dysputy i rozważania – a tymczasem, jesteśmy znów zaproszeni do czegoś więcej. Zachowywać w sercu może oznaczać także utrzymywanie relacji, więzi – w sercu przechowujemy przecież to, co dla nas najważniejsze, najcenniejsze (a także to, co nas najmocniej zabolało, oczywiście). To może również stanowić zachętę do rozważania tych przykazań. Bóg – powtórzmy to – nie czyni z nas niewolników, przeciwnie: wyswobadza nas. Jego Słowo ma być przez nas także rozważane, mamy rozmyślać nad Jego Prawem (to często pojawia się np. w Psalmach).

„Niedaleko jesteś od królestwa Bożego” – królestwo Boże rozumiane jako Osoba, czyli Jezus Chrystus, jest relacją. Jego urzeczywistnieniem już tutaj jest właśnie wejście w osobową relację z Panem. Kiedy ów pytający zaczyna rozważać słowa Jezusa, Chrystus mówi do niego: jesteś niedaleko. Jest on niedaleko ponieważ zaczyna wchodzić w dialog, zaczyna podążać niejako za myślą Pana.

To może skończymy te rozważania również słowami papieża Franciszka z encykliki o Najświętszym Sercu Pana Jezusa: „Kiedy każdy z nas zastanawia się, poszukuje, medytuje nad własnym bytem i tożsamością lub analizuje najwyższe kwestie, kiedy myśli o sensie swojego życia, a także jeśli szuka Boga, nawet jeśli poczuł już smak odkrycia czegoś z prawdy, to wszystko to wymaga zwieńczenia w miłości. Kochając, człowiek czuje, że wie dlaczego i w jakim celu żyje. W ten sposób wszystko prowadzi do stanu połączenia i harmonii. Dlatego, w obliczu osobistej tajemnicy, być może najbardziej decydującym pytaniem, jakie każdy może zadać, jest: czy mam serce?”

Wiem, ta myśl często się tu przewija, ale: zachwycić się Bożą miłością. To Jego miłość jest „opoką, skałą” – tak jak podpowiada nam to Psalm tej niedzieli, Psalm, który jest, może być, i naszym pięknym wyznaniem. Bliskością królestwa Bożego, doświadczeniem tej bliskości, jej elementem jest np. taki cichy szept serca: „miłuję Cię, Panie, mocy moja… niech żyje Pan, nie będzie błogosławiona moja Opoka”. Spójrzmy na te piękne, poruszające określenia: Skało, Tarczo, Mocy zbawienia… . Czy też takiego Boga znam, poznaję, odkrywam? Jak (nie)daleko od królestwa Bożego ja jestem?

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA