XXXI Niedziela – Wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych (rok 2025)
Dzisiejsza niedziela zbiega się ze Wspomnieniem Wszystkich Wiernych Zmarłych. Dzień wcześniej wspominaliśmy chwałę Wszystkich Świętych. Patrząc na nich, przypominaliśmy sobie, że nasze życie jest wędrówką do Domu Ojca, że to Niebieska Ojczyzna jest prawdziwym celem, że nasze życie nie kończy się na tym, co jest tu i teraz w przestrzeni ziemskiego bytowania. Następnego zaś dnia, to jest dziś, w szczególny sposób kierujemy naszą uwagę na zmarłych, którzy (być może) jeszcze oczekują, aby wejść do Królestwa Niebieskiego. Choć przez cały rok Kościół, my wszyscy, pamiętamy o nich w modlitwach, to ten jeden dzień ma również nas, jeszcze tu żyjących, zatrzymać i skłonić do refleksji. Tego też dnia skarbiec Kościoła zostaje otwarty, abyśmy dostępując łaski odpustu, mogli przyjść z pomocą zmarłym. Jesteśmy bowiem jednym Kościołem – my, członkowie Kościoła pielgrzymującego, walczącego, oraz zmarli będący w Kościele oczyszczającym się. Oni już sobie sami pomóc nie mogą, ich czas nawrócenia skończył się, ale my naszymi modlitwami, możemy przyjść im z pomocą – a oni, jak wierzymy, będą z wdzięcznością za nami orędować. Z racji więc tego wspomnienia, liturgia Słowa jest również inna, niż gdybyśmy „zwyczajnie” celebrowali Niedzielę zwykłą. Jest to bardzo bogata liturgia z tego względu, że na dzień Wspomnienia Wszystkich Wiernych Zmarłych, Kościół podaje nam aż trzy formularze czytań. W naszych rozważaniach chciałabym dotknąć (jedynie) dwóch ewangelicznych fragmentów: z Ewangelii wg św. Łukasza (23, 44-46.50.52-53; 24, 1-6a) oraz św. Jana (11, 32-45).
Pierwszy formularz czytań kieruje naszą uwagę na moment śmierci Jezusa. Ewangelista opisuje ostatnie ziemskie chwile ukrzyżowanego Pana. Nim jednak zostaną one aklamowane, słyszymy wyznanie Hioba: „Wybawca mój żyje”. Ten człowiek, tak doświadczony i przybity cierpieniem, zmagający się, aby pozostać wiernym do końca, woła w pewnym momencie: „oby me słowa zostały spisane, oby w księdze utrwalone! Żelaznym rylcem i ołowiem na skale wyryte na wieki! Lecz ja wiem: Wybawca mój żyje i jako ostatni stanie na ziemi. Potem me szczątki skórą przyodzieje, i ciałem swym Boga zobaczę. To właśnie ja Go zobaczę”. Cóż za siła przekazu! Triumf Chrystusa, żyjącego Wybawcy, jest niejako tą chwilą kulminacyjną, której oczekujemy przemierzając tak przeróżne ścieżki codzienności. Jednak pewność tego wyznania, że Pan żyje, że nie zostawił i nigdy nie zostawi, że choć trzeba nam przejść przez bramę śmierci, to jednocześnie wiemy, że czeka nas zmartwychwstanie ciał, daje siłę, jest źródłem nadziei i odwagi. Bo – jak wyznaje Psalmista – „Pan moim światłem i zbawieniem moim” choćby mi przyszło iść przez największe ciemności. Nikt z nas przecież nie pojmie tych ciemności, które w Wielki Piątek (czy właściwie już nawet wcześniej) stały się udziałem Jezusa – Tego, który nie miał w sobie żadnej winy, a poniósł śmierć, aby nas wybawić. „Wierzę, że będę oglądał dobra Pana w krainie żyjących” – słyszymy w dzisiejszym Psalmie. Śmierć nie jest dla chrześcijanina, dla tego, który idzie śladem Chrystusa, wejściem w jakąś próżnię, pustkę. Śmierć nie jest „rozpłynięciem” się w bliżej nieokreślonej przestrzeni. W Chrystusie powołani jesteśmy do zmartwychwstania. W Nim wszyscy będą ożywieni – jak nauczał Apostoł Narodów. Nie wiemy jednak, kiedy to nastąpi, więc tak mamy żyć, aby być gotowym, aby ta chwila rozłąki z doczesnością nas nie zaskoczyła (oczywiście, nie znamy dnia ani godziny, ale – używając może nieco skrótów myślowych – mamy tu na myśli oczywiście ewangeliczną postawę czuwania, w którą wpisana jest pamięć, że owa chwila śmierci kiedyś nastąpi). W lęku przed śmiercią nie ma nic ani dziwnego, ani jak mi się zdaje, nic złego. To normalne, że boimy się tego, co jest nam nieznane, co może również kojarzyć się nam z bólem i przykrością. Jeśli przecież kochany i otoczeni jesteśmy bliskimi, mamy plany na następny dzień, trudno to zostawić. Nie musimy – wiem, że to zabrzmi jak „masło maślane” – bać się tego lęku. Nie musimy od niego uciekać. Myślę, że dzisiejsza liturgia jest również dla nas, żyjących, takim zaproszeniem, aby o tym wszystkim porozmawiać szczerze z Panem, który przeżył trwogę w nocy tuż przed pojmaniem, który upadał pod ciężarem krzyża, którego ciało rozrywał ból wbijanych Mu gwoździ, który widział płacz swojej Matki i umiłowanego ucznia. Jednak na ukrzyżowaniu i śmierci nie kończy się „historia” Chrystusa. Ona swoje dopełnienie znajduje w Wielkanocnym Poranku, w chwili zmartwychwstania, które jest ostatecznym Jego triumfem i jednocześnie chwilą przegranej jaką poniosła śmierć.
„Mrok ogarnął całą ziemię” – tak ewangelista opisuje to, co działo się na moment przed skonaniem Jezusa. Śmierć jest chwilą mroku, ale zmierza do światłości, której już nie będzie końca. „Zasłona przybytku rozdarła się przez środek” – o co chodzi? Można by wiele w tym miejscu napisać o bólu Ojca, o upadku kultu świątynnego, o tym, że miejsce najświętsze już nie jest w świątyni i tak dalej, ale pozwolicie, Drodzy Czytelnicy, że pominę te (jakże ważne i bogate teologicznie) kwestie, aby zatrzymać się na tym ostatnim słowie Jezusa. „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego”. Wypowiedziawszy te słowa, Pan „wyzionął ducha”. To jakże bardzo poruszające! Nie da się nie czuć, współodczuwać, tego wzruszenia Serca; nie da się nie dostrzec tej czułości relacji. Syn pozostaje Synem wobec Ojca nawet w tej najtrudniejszej chwili, w samym środku cierpienia. Syn mówi „Ojcze” – nie zwraca się do jakiegoś „nieokreślonego” Boga, nie do „Wszechmogącego”, ale do „Ojca”. Jakże to wielka lekcja dla nas. Nie kierujemy się do „Kogoś”, ale do „Abba”, do „Ojca” – w postawie dziecka, które wie, które ufa, że w Jego ręku, w Jego objęciu będzie najbardziej bezpieczne. Jezus – jako nasz Nauczyciel – ignoruje szyderstwa i pokusy oderwania się od Boga, jakie kierują ku Niemu faryzeusze i uczeni. Ale nie ignoruje swojej relacji z Ojcem i Jego obecności, nawet jeżeli wcześniej zawołał słowami psalmu: Boże mój, czemuś mnie opuścił? „Opuścił” bo Jezus został jako Człowiek sam w tej chwili grozy i cierpienia. I jako Człowiek czyż nie miał słusznie być targanym tymi wątpliwościami: może jednak zejść z Krzyża, może jednak… To były chwile, kiedy sam decydował w swoim Człowieczeństwie. Ale nawet w tym momencie, w którym, jak można spotkać w niektórych komentarzach nie tyle wypowiedział tylko jeden wers Psalmu 22, ale On go zaintonował, rozpoczął. Możemy przeżywać chwile, kiedy wydaje się nam, że „Bóg nas opuścił”, ale On przecież zawsze jest – „jestem” jest Jego istotą. Spotkałam kiedyś jeszcze inny komentarz: te dwie wypowiedzi Chrystusa moją nam pokazać przejście od „Boga” do „Ojca”. Pierwsze określenie słusznie zapewne kojarzy się z kimś odległym, ma w sobie ładunek formalnej relacji, pozbawionej szczególniejszej osobistej relacji. A „Ojciec” to już coś zupełnie innego. Wypowiadającego te słowa stawia w pozycji dziecka, wprowadza w szczególną więź. To także szczególny obraz: śmierć jako „oddanie się” Ojcu. Nie odchodzimy w pustkę. W kontekście całego opisu Męki Pańskiej, widzimy tu również realizację słów zapisanych przez św. Jana: nikt Jezusowi nie odbiera życia, On je sam oddaje – wydaje na ofiarę za nas, jako dzieło naszego odkupienia.
I drugi fragment Ewangelii, o którym wspomniałam na początku. Jest to fragment opowiadający o wskrzeszeniu Łazarza, o spotkaniu Jezusa z jego siostrami Marią i Martą. Jezus „budzi” swojego przyjaciela do życia na prośbę sióstr. Widzimy w tej scenie Jezusa, który zapłakał, okazał swoje uczucia. Jakaż to kolejna wielka lekcja dla nas, abyśmy nie odrzucali, nie przekreślali naszego człowieczeństwa z całym ładunkiem emocji, jakie są w to człowieczeństwo wpisane. Nie ignorujmy, nie „zamrażajmy” naszych uczuć i również nie wstydźmy się ich. Ale wracając do samego wskrzeszenia. Dziś, gdy odczytujemy te słowa w kontekście Wspomnienia Wszystkich Wiernych Zmarłych, Kościół przypomina nam to, że jesteśmy powołani do zmartwychwstania. Śmierć nie jest dla nas kresem. Jezus jest „zmartwychwstaniem i życiem” naszym. „Wierzysz w to?” – zapytał Pan siostrę Łazarza. A ja? Czy ja w to wierzę, że Pan jest życiem i zmartwychwstaniem? Czy wierzę, że to do życia jestem powołany? Nie tylko do tego tu i teraz, ale właśnie do życia wiecznego? Rozumiemy żal bliskich Łazarza, reakcje Marii i Marty też wydają się nam w jakimś sensie „oczywiste”: najpierw wyrzut: gdyby Pan był z nimi, Łazarz by nie umarł. Z wcześniejszych wersów, wiemy, że Pan opóźnił nieco swoje przybycie do Betanii. Potem reakcja Marty na polecenie Jezusa, aby odsunięto kamień: „Panie, już cuchnie”. A Chrystus odpowiada: „Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą?” Ujrzeć chwałę Bożą w tym, co po ludzku wydawałoby się za przegrane, pełne ciemności i bólu. Ujrzeć chwałę Bożą, w tym, co wydawałoby się być czymś zupełnie przeciwnym temu. Pan nie „testuje” naszej wiary, raczej w ten sposób skonfrontował Marię i Martę z tym, co było w nich, z prawdą o ich wierze i relacji z Jezusem. „Odsuńcie kamień” – polecił Jezus. Scena ta bardzo przypomina Jego zmartwychwstanie. Ale to polecenie ma sobie coś jeszcze: zasunięty kamień może kojarzyć się z „ukrywaniem” czegoś. Tu Pan nakazuje go odsunąć. Nie możemy uciekać od emocji, od prawdy o uczuciach, ale nie może również uciekać od tematu śmierci. Odsunąć kamień to spojrzeć na nią, w swoisty sposób zmierzyć się z jej tematem.
Do umarłego Łazarza, Pan woła: wyjdź na zewnątrz. Pamiętam konferencję wygłoszoną przez o. Tomasza Nowaka OP i o. Adama Szustaka OP podczas przygotowania do przeżywania w Rzymie Jubileuszu Młodych. Także dominikanie omawiali tę właśnie perykopę i co bardzo mnie dotknęło, zauważali, że to było dla Łazarza wyzwanie (pozwolę sobie trochę sparafrazować te myśli): okręcony bandażami, miał teraz wyjść z tej pieczary, która nie była swoją drogą płytka. Ojcowie mówili o tym w kontekście naszego powrotu do życia, kiedy doświadczamy już tak wielki ciemności, tak wielkiej nocy i tak bardzo jesteśmy też może jakoś obciążeni grzechami, zranieniami czy doświadczeniem swojej słabości i niedoskonałości. Dla niektórych droga do wskrzeszenia jest krótka – jak dla umarłego w Naim albo dla dziewczynki, która dopiero co skonała. Ale dla niektórych, ta droga jest nieco dłuższa, jak dla Łazarza. Myśląc o tej liturgii Słowa oraz o Wspomnieniu naszych zmarłych, zastanawiam się, czy oprócz przypomnienia nam prawdy wiary o zmartwychwstaniu i zatrzymaniu na refleksji o przemijalności, o życiu wiecznym, nie ma na celu także „obudzenia” nas. Łazarz ma sam wyjść – Jezus nie posyła do niego nikogo, tylko woła jego samego. To też zdaje się być ważne. Nikt pewnych rzeczy, decyzji, pewnych kroków, nie podejmie za nas. To przestrzeń dla naszego „tak” (lub „nie”, oczywiście). Trzeba nieraz, jak Łazarz, uczynić ten krok jakby wbrew tym „bandażom”, które krępują swobodne ruchy. Dopiero potem Jezus zwraca się do tych, którzy się tam znajdowali, aby odwiązali Łazarza i pomogli mu. Powołani jesteśmy nie tylko do życia, ale również do tego, aby dawać życie, aby współuczestniczyć w takim „wskrzeszaniu” innych. Łazarz musiał się więc niejako „przełamać”, aby uczynić ów pierwszy krok. Także Marta musiała się „przełamać”, aby zgodzić się na odsunięcie kamienia. A spróbujmy sobie jeszcze wyobrazić szok Łazarza: znamy to uczucie, reakcję naszych oczu, kiedy z ciemności przechodzimy do światła – na początku nic nie widzimy, słońce nas razi, od ruchu odwracamy twarz. Dla Marty Łazarz „już cuchnął” – może też od ruchu odwróciła twarz z lękiem. Łazarz odwrócił spojrzenie od słońca. Ale po tej chwili szoku, spojrzeli na siebie. Marta przyjęła brata jako „żyjącego”, on także na nowo odkrył, że „żyje”.
Ale proszę pozwolić, że podzielę się jeszcze jedną refleksją zaczerpniętą w wypowiedzi Pana mgr Michała Wilka podczas jego wykładu w Studium Dominicanum. Wspomniał właśnie także o rodzeństwie Marii. Marty i Łazarza. Nigdzie w Ewangelii nie ma wzmianki o ich wieku. Gdyby byli dorosłymi ludźmi, wyglądałoby to dziwnie – nie założyli rodzin, żyją nadal razem – byłaby to sytuacja odmienna od powszechnej, dlatego w biblistyce wysuwa się argument, że to byli jeszcze bardzo młodzi ludzie. W tradycji syryjskiej (którą znali ojcowie greccy Kościoła), w tym przekładzie Nowego Testamentu, dwa razy używa się określenia „dziecko” (w stosunku do Łazarza) – przyjęcie tego słowa za autentyczne, wyjaśniałoby dlaczego rodzeństwo mieszkało wciąż razem. Być może stracili rodziców (o których też nie znajdujemy najmniejszej wzmianki na biblijnych kartach), a Łazarz był z tej trojki najmłodszym. Maria i Marta więc miałyby się opiekować swoim braciszkiem. Gdy tak spojrzymy, możemy jeszcze wyraźniej poczuć, jakim dramatem była jego śmierć. I jak wielką radością było jego wskrzeszenie. Odnosząc się jeszcze do tradycji czasów Jezusa: mężczyzna „mógł” zapłakać, okazać wzruszenie podczas pogrzebu dziecka – w każdych innych okolicznościach (w większości innych okoliczności) topos mężczyzny nie pozwalał publicznie okazywać tak głębokiego wzruszenia. Dzieci są obrazem także tych, którzy mają przed sobą jeszcze „całe życie”, jak to się mówi. Może tak czytając te wersy, zobaczmy wezwanie skierowane do nas, do każdego z nas indywidualnie, abyśmy pozwolili na wskrzeszenie w nas dziecka Bożego.
Dzisiejszy dzień, w którym pewnie większość z nas odwiedzi swoich bliskich zmarłych na cmentarzach w listopadowej aurze zadumy i refleksji, przez Kościół, przez Słowo Boże, rozjaśniony jest nadzieją oraz światłem płynącym z przypomnienia sobie wyznania tak mocno wpisanego w naszą wiarę: Jezus jest naszym życiem i zmartwychwstaniem. Jak pisał św. Paweł Apostoł: próżna, daremna byłaby nasza wiara, gdyby Chrystus nie zmartwychwstał. To Jego – Zmartwychwstałego – mamy mieć zawsze przed oczyma. Jak słyszymy w prefacji: nasze życie się nie kończy, lecz zmienia się. Żałoba, ból po stracie kogoś bliskiego i ważnego, są naturalne i zrozumiałe, ale nie na nich mamy się zatrzymać. Nie przechodzimy tych chwil (jeśli tylko nie zamkniemy serc) sami – lecz w komunii z Jezusem, który sam przeszedł przez śmierć do życia. I tak wracając do Psalmu 27: „Wierzę, że będę oglądał dobra Pana w krainie żyjących. Oczekuj Pana, bądź mężny, nabierz odwagi i oczekuj Pana” – „bądź mężny, nabierz odwagi…”
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA
