XXX Niedziela zwykła (rok C)

„Modlitwa pokornego przeniknie obłoki i nie dozna pociechy, zanim nie osiągnie celu. Nie odstąpi, aż wejrzy Najwyższy i ujmie się za sprawiedliwymi, i wyda słuszny wyrok.” – niesamowite jest to zdanie z Księgi Syracha, które dzisiaj słyszymy w liturgii Słowa. „Modlitwa pokornego przeniknie obłoki”. W Psalmie będziemy śpiewać: „biedak zawołał i Pan go usłyszał”. W Piśmie Świętym ubogi to znaczy: żebrak. Ale nie w takim znaczeniu, w jakim nam się może to dziś kojarzyć: to nie ktoś w łachmanach, obdarty i będący „poza społeczeństwem”. Biblijny żebrak to osoba całkowicie zdana na innego. „Zdany” ale nie w sensie bycia niewolnikiem. Być zależnym to jednocześnie umieć prosić o pomoc. Wyciągnąć rękę z prośbą – to już duży krok. I nie chodzi o przekroczenie jakiegoś wstydu, ale o wiele bardziej o dostrzeżenie, że potrzebuję pomocy. Dostrzeżenie tego w pokorze, to jest w prawdzie o sobie.

To już kolejna niedziela, której Słowo prowadzi nas przez temat modlitwy, wiary, wytrwałości i cierpliwości. Dziś widzimy dwoje modlących się ludzi: faryzeusza i celnika. Choć oboje przychodzą do świątyni, jakże różne są ich postawy. Faryzeusz nie spotkał się na z Panem. Przyszedł do świątyni, ale nie dla Pana. On spotyka się z samym sobą. A raczej z wyliczanką „jaki to on nie jest”, „kim on nie jest”. Jego postawa to przykład monologu i porównywania. Zamiast skierować wzrok na Boga, patrzy na celnika i na jego tle wybiela siebie. Więc w sumie nawet nie spotyka się z sobą samym. Pomija prawdę o swoich słabościach. I pomija jeszcze ważniejszą prawdę – o tym jaki jest Bóg: że Bóg jest Miłością bezinteresowną, do której nie możemy podchodzić na zasadzie zasługiwania. Nie chodzi o zasługi, o to, co możemy „wypracować” o własnych siłach – ale chodzi raczej o tę wyciągniętą ku Panu dłoń z prośbą o pomoc. Faryzeusz ma ręce zajęte, co czyni go niezdolnym do przyjęcia Łaski. Bóg jest Ojcem, który czeka na swoje dziecko, takie jakim ono jest. Faryzeusz nie przychodzi do świątyni jak dziecko do Ojca. Przychodzi jako sędzia – i to nawet nie siebie, ale drugiego. Nie patrzy na Boga – patrzy na innych.

Gdy czytałam to Słowo szykując się  do pisania, ale także i teraz, czuję w sercu współczucie dla tego faryzeusza, czy szerzej, dla tych, których on jest figurą, symbolem. I pewnie zdarza się, że symbolizuje on również mnie. Możemy to rozumieć dosłownie, w kontekście oceniania innych, gdy widzimy u drugiego drzazgę, ignorując u siebie belkę w oku. Możemy to rozumieć w kontekście przypisywania sobie czegokolwiek lub wykorzystywania pobożności, religijności do uzyskania jakiś korzyści czy dominowania, sprawowania władzy. Ale możemy to również – jak się zdaje – odczytać w kontekście tych chwil, kiedy fizycznie, może nawet i intencjonalnie, faktycznie, realnie przychodzimy do świątyni, wygospodarowując jakiś czas ze swojej codzienności na modlitwę – ale zamiast spotkania serca z Sercem Boga, stosujemy intensywną ucieczkę. Podejmujemy wówczas wiele różnych sposób, aby jednocześnie i być i uciec przed Panem (jakby to było możliwe). Opowiadamy o wszystkim, co zewnętrzne, uciekając przed spojrzeniem w głąb. Analizujemy wszystko dookoła, ale nie umiemy (nie chcemy) zatrzymać się na tym, co najistotniejsze. Ale zewnętrznie przecież byliśmy na modlitwie. Tak na marginesie, to w ogóle ciekawe wyrażenie w naszym języku: „być na modlitwie”. Ojcowie Kościoła i święci mówili raczej o tym, aby to całe życie stawało się modlitwą, czyli przeniknięte Bożą obecnością, jej świadomością. Wtedy nie ma podziału na czas, kiedy „jest się na modlitwie” a czasem „poza modlitwą”. Wtedy wszystko jest modlitwą.

Faryzeusz patrzy na wszystkich dookoła, ale nie na siebie. Mówi jaki nie jest, mówi, co czyni. Chełpi się przed Bogiem ze swojej doskonałości. Ale to współczucie wobec tego bohatera perykopy to także współczucie wynikające z prawdy o tym, jak wielką ten człowiek w sobie musiał mieć biedę, jak bardzo musiał źle czuć się z sobą samym, że uciekał od prawdy, że swoją wartość próbował odnaleźć w porównywaniu się, w zestawieniu siebie z innymi. A to porównywanie nigdy nie przynosi odkrycia prawdy ani nie jest „dobrym kierunkiem”, bo zaraz za nim idzie pycha, pogarda dla innych, albo – gdy patrzymy przez takie „okulary” negatywnie na siebie – niszczenie swojego „ja” poprzez „zdołowanie”, a także zazdrość. Jakaż więc bieda w owym faryzeuszu. Tymczasem ucieczka nie jest rozwiązaniem. Można oszukiwać siebie, nawet innych, ale nigdy nie Boga. A i biec w ten sposób wiecznie się nie  da. Przecież każdy z nas jest umiłowanym dzieckiem Bożym – ta godność już powinna nas nastrajać miłością do samego siebie. Miłością w parze z którą jest wyrozumiałość, zrozumienie dla innych. Co by się stało z faryzeuszem, gdyby nagle spostrzegł, że czegoś zaniedbał? Perfekcjonizm nie jest czymś pozytywnym w duchowości. To odbieranie sobie wolności pod płaszczykiem pobożności i pracy nad sobą, która sama w sobie, jeżeli jest dobrze ukierunkowana i we właściwych proporcjach, nie jest czymś złym – jest potrzebna, oczywiście, ale właśnie zawsze powinno towarzyszyć pytanie o intencje naszego postępowania i cel, jaki im przyświeca.

A spójrzmy na celnika. Wiemy, że przez innych nie był to zawód dobrze postrzegany, choć zapewne wykonywał go ktoś wykształcony – musiał umieć pisać, posługiwać się językiem i tak dalej. Ale jednak w oczach rodaków, był kimś kto współpracuje z okupantem. Jezusowi zarzucano właśnie to, że „jada z celnikami i nierządnicami” – te dwie grupy były synonimem grzeszników, „do których w gościnę” szedł Pan nie bacząc na komentarze uczonych i faryzeuszy. Zestawienie więc faryzeusza z postawą celnika musiało wywołać oburzenie słuchaczy, ale czyż nie o taki efekt Panu chodziło? Aby dotknąć, aby poruszyć właśnie, zatrzymać jednocześnie i skłonić do refleksji. I teraz, w tej perykopie, stajemy wobec człowieka, wobec „grzesznika”, który bije się w swoją pierś wyznając swoje słabości. „Swoje” – jakże to ważne dopowiedzenie, dookreślenie. On już nie patrzy na tych, co wokół niego. On patrzy na siebie. I Jezus kończy tę przypowieść wyjaśnieniem, że to właśnie celnik odszedł ze świątyni usprawiedliwiony. Usprawiedliwienie jest darem, jaki otrzymujemy od Boga – nie jest efektem naszej pracy, nie jest czymś na co człowiek kiedykolwiek mógłby sam z siebie zasłużyć. Faryzeusz nie mógł go przyjąć, bo wciąż polegał na sobie i sądził, że ma jakieś zasługi, więc nie potrzebował daru od Boga – mając do tego przekonanie, że to on daje coś Bogu. Celnik odszedł usprawiedliwiony, bo uznał swoją grzeszność, przyznał się do swojej słabości. Nikogo nie udawał, nie chciał się jakoś „pokazać”. Miał świadomość prawdy o sobie i wiedział, że potrzebuje Boga. Choć pamiętam, jak usłyszałam kiedyś komentarz do tej ewangelicznej sceny, który trochę zmienił moje spostrzeganie tej perykopy. Mówiliśmy, że faryzeusz nie spotkał się z Bogiem, ale czy celnik się spotkał? Czy celnik miał wzrok skierowany ku Bogu? Nie – co też ewangelista sam zaznacza. Ani zadufanie w sobie, pycha i porównywanie się z innymi, nie są dobre, ale także zbytnie skoncentrowanie na grzechu – również. Postawa przesadnego poczucia winy, skrupuły i dostrzeganie w sobie tylko i wyłącznie grzechu – też nie jest dobra i choć może mieć pozory pokory, ona również stanowi niebezpieczeństwo nie spotkania się z Bogiem. Bo do tego spotkania potrzeba wzroku wzniesionego ku Niebo. Przyjąć prawdę to spojrzeć na Boga i oddać Mu to. Bóg nas szuka – tak jak Raju po grzechu pytał Adama, gdzie jest. Nawet grzesznik – jakim jest każdy z nas – nie musi się lękać, by podnieść wzrok ku Panu, nie musi się przed Nim chować. Nie mamy zatrzymywać naszego spojrzenia na samym grzechu. Bóg jako Ojciec czeka. Bóg, jako nasz jedyny Zbawiciel, czeka na każdego. Pochwalony w tej perykopie zostaje celnik i my to rozumiemy, ale właśnie – zobaczmy, czy mimo wszystko, on również nie spotyka się z samym sobą lękając się Pana? Jednakże jego postawa staje się o wiele bardziej otwarta na Łaskę, niż postawa faryzeusza. Celnik na tę Łaskę oczekuje, faryzeusz – sam ją sobie przyznaje.

I ostatnia myśl: Jezus opowiada tę przypowieść bezpośrednio po pytaniu, które rozważaliśmy tydzień temu: czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę, gdy przyjdzie na ziemię? Pan zadaje to pytanie i stawia nam przed oczy te dwie postawy symbolizowane przez faryzeusza i celnika. Jaką wiarę podaruję Panu – pełną pychy (która nie jest wiarą) czy pokorne przyznanie się do słabości? I ewangelista wprowadza nas przez ważny komentarz do tej perykopy: Jezus powiedział „do niektórych, co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść”. Czyli do kogo ją skierował? Możemy jak w innych okolicznościach, Piotr zapytać: Panie, mówisz to do wszystkich czy do nas? Do kogo te słowa? Chcielibyśmy uciec od świadomości, że to my jesteśmy ich adresatami, prawda? Jezus mówi tę przypowieść, abyśmy dostrzegli, jak inne jest pojmowanie nasze sprawiedliwości, a jak inaczej postrzega ją Bóg. Św. Paweł w drugim czytaniu nazywa Pana sprawiedliwym Sędzią – gdy wszyscy inni go opuścili, Pan stanął przy Apostole, aby go wspomóc i wyratować. Oto obraz Boga, który tego, który Mu ufa, zdolny jest nawet „wyrwać z lwiej paszczy”. „Wybawi mnie Pan od wszelkiego złego czynu i ocali mnie, przyjmując do swego królestwa niebieskiego; Jemu chwała na wieki wieków. Amen.” – ta kończy się dzisiejsze drugie czytanie. Tym złym czynem może być postępowanie innych względem nie, ale to może być również – jak mi się zdaje – mój zły czyn – Pan zawsze chce nas strzec i ochraniać, prowadzić jak dobry Pasterz, ale czeka na naszą wolną odpowiedź na Jego Łaskę.

„Pan jest blisko ludzi skruszonych w sercu” – śpiewamy w Psalmie. Pan jest blisko, aby podnosić, aby pocieszać, aby wskazywać właściwą drogę. A odpowiedzią człowieka na to wszystko jest postawa uwielbienia i coraz głębszego zawierzenia. Potrzeba jednak otwartych oczu – serca i umysłu również – aby odkrywać takie  działanie Boga w swoim życiu, taką Jego bliskość. Kim więc dziś jestem – faryzeuszem czy celnikiem? A kim chcę być? Będę porównywał się z innymi, czy raczej zatopię mój wzrok w Chrystusie?

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA