XXV Niedziela zwykła

Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry? – tak pyta się gospodarz winnicy swoich robotników w dzisiejszej ewangelicznej przypowieści. Tak każdego z nas pyta Pan, kiedy jesteśmy świadkami cudów Jego miłosierdzia. Poprzednia niedziela postawiła nas wobec pytania o przebaczenie. I może nawet przyjęliśmy tę naukę, na pewno zaś ją wysłuchaliśmy, może nawet jak Piotr poczuliśmy się zawstydzeni bezgranicznością Bożego przebaczenia skonfrontowaną z naszym „ludzkim przelicznikiem”. Ale teraz trzeba przejść od wysłuchania do zaakceptowania. Z codziennego doświadczenia wiemy, że nie można zmieniać umowy, łamać danego słowa. Ale wiemy też jak często manipulujemy faktami tak by wyszły one na naszą korzyść. I to w dzisiejszej przypowieści jest nam ukazane.

Bóg każdemu z nas obiecał zbawienie – do każdego z nas wyciąga otwartą dłoń, chce wziąć nas za rękę i poprowadzić drogą ocalenia. Nie jest to łatwa droga, nieraz trzeba się na niej wiele „napocić”, Bóg wie jednak co dla każdego z nas jest najlepsze – najlepsze w kontekście dojścia do życia wiecznego z zjednoczeniu z Nim. Słusznie mówimy, że każdy ma swoją drogę. Każda jednak jest darem od Boga, darem od miłującego Ojca. Bóg jednak nigdy nie rezygnuje z ocalenia każdego, choćby to ocalenie miało się dokonać w ostatniej chwili, bo to przecież Jezus na Krzyżu przelał swoją Krew dla zbawienia każdego. Jak często w tym tekście pada słowo „każdy” – czy potrafię to zaakceptować? Ci niezadowoleni robotnicy przypominają trochę tego starszego syna Ojca z przypowieści o marnotrawnym synu. Otrzymują tak wiele – to „wiele” to wierność Boga i realizacja Jego obietnic – a jednak nie potrafię tego zaakceptować ponieważ tak bardzo są skupieni na sobie. Skoncentrowani na sobie nie potrafią ucieszyć się ocaleniem innych. Chcą uchodzić za „sprawiedliwych” i „walczących o równość”, a tak naprawdę odmawiają innym prawa ocalenia. Czy potrafię podziękować za drogę, którą prowadzi  mnie Pan uznając, że ona – taka jaka jest, a nie ta, którą ja sobie może wyobrażam – jest dla mnie najlepsza, że jest dla mnie drogą ocalenia? Czy umiem cieszyć się ze zbawienia innych? Często popełniamy ten błąd, że próbujemy kreować Boga według naszej miary. Jego dobroć i miłosierdzie nie ma nas oburzać – ono ma nas inspirować, uczyć właściwego postępowania. W poprzedniej perykopie, w którą wsłuchiwaliśmy się tydzień temu, mieliśmy obraz Boga, który jest także sprawiedliwy. Miłosierdzie, Jego przebaczenie – które każdy z nas musi jakoś tak mocno i głęboko przeżyć osobiście w swoim życiu, w swoim sercu, aby dzięki temu doświadczeniu stać się jego apostołem i głosicielem, „przekazicielem” – jest darem, owszem, ale jest także zadaniem, jest także czymś z czego będziemy rozliczeni w kontekście pytania, czy to doświadczenie zmieniło moją postawę i otworzyło moje oczy na innych. To też wybrzmiewa w dzisiejszej przypowieści. Czy więc „nie przeszkadza” mi Boża dobroć? Czy ja „nie przeszkadzam” być Bogu dobrym? Piękne są słowa Pana przekazane nam przez proroka Izajasza – zresztą myślę, że warto do nich często wracać, powtarzać je sobie w różnych momentach, okolicznościach: „Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami – mówi Pan. Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje – nad waszymi drogami i myśli moje – nad myślami waszymi.” Bóg jest ponad naszym ludzkim, doczesnym patrzeniem. Dla Niego najistotniejsze jest ocalenie duszy każdego człowieka. Dlatego – jak też usłyszymy w tym pierwszym czytaniu – „hojny jest w przebaczaniu”. A czy ja również jestem hojny? W hojności zapewne pomaga oderwanie wzroku od siebie a skierowanie spojrzenia ku drugiej osobie. Nie uda się nam to jednak bez przylgnięcia do Pana. Dlatego najpierw samemu trzeba Go nieustannie szukać podejmując wyzwanie ciągłego nawracania się, by tak mocno do Niego przylgnąć, by On stał się rzeczywiście wszystkim, tym „największym zyskiem”, o którym mówi w Liście do Filipian św. Paweł. To nie tyle z „korzyści” płynących z wiary czy z relacji modlitwy, z relacji z Panem mamy się radować – ile o wiele bardziej z samego fakty Jego obecności przy nas, w naszym życiu, z tego, że On zawsze Jest. Wtedy nieważny będzie poniesiony trud pracy w winnicy. Wtedy będzie nas cieszyło to, co cieszy Jego.