XXIV Niedziela zwykła

Liturgia Słowa dwudziestej czwartej niedzieli w roku liturgicznym A jest dla mnie wyjątkowa, ponieważ to te słowa usłyszałam w ostatnią niedzielę, którą spędziłam w domu, podczas ostatniej Eucharystii przeżywanej w rodzinnej parafii – dzień przed wstąpieniem do słupskiego klasztoru. Od tamtego dnia, dwanaście lat temu, szczególnie słowa św. Pawła z Listu do Rzymian – „nikt z nas nie żyje dla siebie, żyjemy dla Pana” – stały mi się bliskie i w różnych momentach, na różny sposób powracały do mnie i śmiem twierdzić, że zawsze mi towarzyszyły, nadal towarzyszą i są swoistego rodzaju drogowskazem.

„Nikt z nas nie żyje dla siebie, żyjemy dla Pana” – jak często trzeba nam wracać do tego wersetu, który powinien wciąż budzić nasze serce, rozjaśniać drogi i pomagać w dokonywanych wyborach. Do tego też wzywa pierwsze czytanie, gdy autor księgi zaliczanej do tzw. ksiąg mądrościowych, zwraca nam uwagę, abyśmy zawsze pamiętali o „rzeczach ostatecznych” – więc wciąż mieć przed oczyma ten najwyższy, najważniejszy cel naszej doczesnej pielgrzymki. Abyśmy kiedyś mogli radować się wiekuistą komunią z Panem. Liturgia Słowa pokazuje nam dziś jedno z ważniejszych elementów tej drogi – jest nim przebaczenie. I nie tylko. Mowa bowiem i o przebaczeniu, i przyjmowaniu przebaczenia tak by wydawało ono dobre, dalsze owoce, ale także o porzuceniu wszelkiej drogi nienawiści, zawiści, złości, urazy itp. Nikt z nas zapewne od razu tego nie potrafi. Miłość bliźniego, miłość nieprzyjaciół to łaska. Podobnie jak łaską jest wiara, jak łaską są oczy wiary, spojrzenie, które pozwala nam wszystko oceniać nieco inaczej niż chciałby  to na nas wymusić współczesny, doczesny świat. Ale z łaską trzeba współpracować. A ta współpraca zaczyna się od drobnych rzeczy, prowadzi poprzez codzienne stawianie małych kroków, które w jakiś sposób przygotowują nas, wyrabiają do coraz pewniejszego postępowania w tym duchu. Mówi się o św. Maksymilianie, że jego heroicznie przeżywana codzienność była najlepszą szkołą, która przygotowała go do aktu męczeństwa w obozie. Ale ta dzisiejsza liturgia Słowa zaprasza nas, pokazuje nam, jak bardzo trzeba nam przekraczać nas samych, wychodzić „poza siebie”, pokonywać siebie i swoje jakieś pierwsze, naturalne odruchy. Bo właśnie „nie żyjemy dla siebie”. Nasze jestestwo nie może zamykać się w granicach naszego egoizmu. Przekroczyć „próg siebie”. Odkryć, że moje życie nie jest tylko dla mnie, że to nie droga zapatrzenia w siebie i uczynienia z siebie pana i centrum wszystkiego przynosi szczęście. Przebaczenie jest częścią takiego wyjścia ze skupienia na sobie i swoich ranach do drugiej osoby. Jezus – w Tajemnicy Wcielenia – nie żył dla siebie. Od początku tak jasno określał swoją misję – przyszedł, narodził się dla naszego zbawienia. Dzieła zaś zbawienia i nauczenia nas miłości potężniejszej od wszystkiego dokonał na drzewie Krzyża, gdzie złożył doskonałą ofiarę. Ofiarę z siebie właśnie. Więc nie jest to łatwe. Przekraczanie siebie nie jest bezbolesne. Przechodzi na pewno przez próbę Ogrójca, przez pustynię kuszenia, musi zmagać się z wieloma pytaniami, nieraz bardzo podchwytliwymi. W końcu – przechodzi przez bramę krzyża. Ale tylko przez tą bramę przechodząc może dojść do pełni życia, do prawdziwego życia, do Tego, który jest Życiem.

Bóg stworzył nasze dusze z wielkiej miłości i ku miłości. I każdą z nich Pan pragnie nauczyć i poprowadzić do autentycznego człowieczeństwa zakorzenionego w Nim. Jakaż to więc wielka godność! Nie po to by dominować i innym się narzucać ale by służyć i tym samym naprawdę stać się obrazem Boga, Jego zwiastunem w świecie, Jego odbiciem.  Co czuje słysząc to dusza moja, ta która potrafi być mistrzynią w wydawaniu wyroków, w rozdzielaniu także przebaczenia? A przecież i my kiedyś możemy być w roli tego dłużnika, który nie został obdarowany przebaczeniem. To oznacza, że być może i my kogoś skrzywdziliśmy. To Jezusowe „siedemdziesiąt siedem” – czyli „zawsze i zawsze” to też obraz tego, że zawsze znajdzie się ktoś, kto może  wobec ciebie zawinić, ale jednocześnie i ty zawsze jesteś narażony na popełnienie złego czynu. W starożytnym prawie, o czym wspomina także Pismo, liczba wymierzanych skazańcowi batów była pomniejszona o jeden („czterdzieści razów bez jednego”). Podczas gdy Pan uczy bezgranicznego i nieskończonego miłosierdzia, na podstawie owych batów możemy wywnioskować, że cierpienie z kolei jest zawsze mniejsze w stosunku do nagrody przewidzianej dla tego, kto wytrwa do końca.  W tym brakującym „jednym razie” jest jakby zawarte Boże wzruszenie wobec naszego cierpienia. Przecież jako miłosierny Ojciec nie chce bólu swych dzieci. Jest jednak także Sprawiedliwością; albo wybiera kogoś do współuczestnictwa w cierpieniu odkupieńczym Syna, czyni kogoś Szymonem – zawsze jest to jednak bez tego jednego razu, to znaczy cierpienie żadnego Szymona nie będzie większe od Jezusowego i bez zjednoczenia z Jezusowym nie wyda owoców. Podobnie jest z przebaczeniem. Bez zakorzeniania i zaczerpnięcia z Łaski Bożej, bez zjednoczenia z przebaczeniem udzielonym nam przez Boga w Chrystusie, nasze ludzkie będzie jedynie aktem dobroczynności, filantropii, owocem dobrych manier. Przebaczenie z Jezusem może stać się objawieniem Jego chwały, głoszeniem – piękniejszym od najlepszego kazania – Jego Miłosierdzia. Piotr uważał, że da radę przebaczyć siedem razy. Aż i tylko. Ale Jezus nie nakazywałby czegokolwiek swoim uczniom gdyby pierw i zawsze sam tego nie czynił. W tym kontekście oznacza, to ,że jest On nieustannie gotowy do przebaczenia i czyni to ilekroć dusza zwróci się do Jego miłosierdzia. Stanie jest jednak Sędzią gdy dostrzeże, że ty biorąc od Niego, sam nie rozdajesz nikomu miłosierdzia, albo wydzielasz według ludzkiej kalkulacji zysków i opłacalności. Zawołaj więc, duszo moja, wraz ze św. s. Faustyną, zawołaj słowami jej modlitwy: „Pragnę cała przemienić się w miłosierdzie Twoje, Panie. Niech ten największy przymiot Boga przejdzie przez serce i duszę moją do bliźnich (…) niech odpocznie we mnie miłosierdzie Twoje, Panie mój. Przemień mnie w siebie, bo Ty wszystko możesz”. Każdy dzień jest na nowo dniem stworzenia, powołania duszy według „mary Chrystusa”, duszy, do której jak do św. s. Faustyny Pan mówi: „ktokolwiek się zbliży do ciebie, niech nie odejdzie bez tej ufności w miłosierdzie Moje, której tak bardzo pragnę dla dusz”.