XXIII Niedziela zwykła (rok B)

Liturgia Słowa dwudziestej trzeciej niedzieli zwykłej rozpoczyna się od ważnego i pokrzepiającego wezwania: „Powiedzcie małodusznym: «Odwagi! Nie bójcie się! Oto wasz Bóg, oto pomsta; przychodzi Boża odpłata; On sam przychodzi, by was zbawić»”. Na dwa sposoby możemy przyjąć to wezwanie. Pierwszy – jako polecenie, że to my, którzy słyszymy te słowa, mamy mówić „małodusznym” o Bożym miłosierdziu, o zbawieniu. Mamy być tymi, którzy głoszą, tymi, którzy pójdą do innych i przekażą Dobrą Nowinę. Drugi sposób – to założenie, że te słowa z księgi proroka Izajasza są skierowane do mnie; to ja mam je usłyszeć i nabrać odwagi, przestać się lękać i złożyć swoją nadzieję, ufność w Panu, aby ten „spragniony kraj”, którym jest moja dusza, moje serce, stał się „krynicą wód”. Podobnie na dwa sposoby możemy odczytać dzisiejszą ewangeliczną perykopę. Możemy być tymi, którzy przyprowadzają głuchoniemego prosząc Jezusa, aby go uzdrowił. Tu pewnie tak naturalnie może nam się przypomnieć opowieść o czterech osobach, które przez dach spuściły paralityka, a Pan przez wzgląd na ich wiarę, uzdrowił tego człowieka; może także przypomnieć się postać setnika albo zrozpaczonego Jaira, który prosi o łaskę życia dla swojej córeczki; może nam się przypomnieć postać pogańskiej matki, która wyznaje, że nawet szczenięta otrzymują okruszyny ze stołu pańskiego – w Ewangelii znajdziemy wiele postaci symbolizujących tych, którzy swoją modlitwą i postawą wstawiają się za innymi. To wpisuje nas także w to, co czyni Jezus, który przecież nieustannie wstawia się za nami u Ojca, jako nasz Obrońca. Kiedy my wstawiamy się za innymi – Jezus modli się w nas; naśladujemy Jego postawę. Aby prosić za innymi, trzeba mieć serce i oczy otwarte, wrażliwe, aby dostrzec potrzeby i troski drugiej osoby, a nie tylko swoje własne. To może nieraz „kosztować”, wymagać zaangażowania. Zarówno te osoby z dzisiejszej perykopy jak i ci, którzy przynieśli paralityka, doświadczyli owego trudu i wykazali się wielkim zaangażowaniem. To również chwile sprawdzianu naszej osobistej wiary (przywołajmy jeszcze scenę z Kany Galilejskiej i niezachwianą ufność Maryi, że Syn jednak pomoże). Ale kiedy wstawiamy się za innych do Jezusa, to też pokazuje, że Mu ufamy – że z Nim dzielimy różne sprawy, że do Niego z nadzieją i zawierzeniem przychodzimy rozpoznając w Nim jedynego Zbawiciela.

Drugi sposób odczytania to zobaczenie siebie w osobie głuchoniemego. Scena ta rozgrywa się, gdy Jezus „przemierzając posiadłości Dekapolu” przechodzi przez Sydon nad Jezioro Galilejskie. Idzie więc przez tereny pogańskie. Dekapol leżał na wschodniej stronie Jordanu. Objawienie mocy Jezusa jest jak wschodzące słońce, które zajaśniało nad krainą ciemności. Czy w moim życiu nie rozpoznaję również takich terenów? Jezus się ich nie boi, idzie nimi i przez nie – jak przez drogę, która naturalnie wpisana jest w daną krainę. „Ciemne krainy” nie są niczym obcym dla naszego życia, dla naszego serca. Mamy takie zakątki. I to takie normalne. Potrzeba jednak je sobie uświadomić i nazwać – a poprzez nazwanie, jak wskazywali na to np. Ojcowie Kościoła, „oswoić” i przejąć nad nimi kontrolę, a jeszcze lepiej: oddać je Jezusowi, pozwolić, by On przeszedł przez te krainy wnosząc w nie swoje światło; Światło, którym jest On sam. Ale wracając do osoby głuchoniemego. Kiedy jesteśmy „głuchymi”? Gdy zamykamy się na orędzie Dobrej Nowiny. Kiedy zamiast wsłuchiwać się głos Pana, słuchamy wszystkiego innego, co jest wokół nas, a co swoim hałasem, nieprawdą, manipulacją, zatyka nas na Boże Słowo. Głuchymi okazujemy się również wówczas, kiedy nie słyszymy (świadomie) głosu innych proszących nas o pomoc, o wsparcie, o radę, o dobro. A kiedy jesteśmy niemi? Możemy wiele mówić, ale jeżeli mowa nasza nie jest „budująca” (jak pisał o tym św. Paweł w czwartym rozdziale Listu do Efezjan), albo kiedy nasze słowa nie są zgodne z Bożym Słowem – wówczas jesteśmy „niemi”.

To, że możemy z tych dwóch perspektyw odczytać dzisiejszą liturgię Słowa, jest bardzo bliskie myśli św. Jakuba z przytoczonego tej niedzieli fragmentu Listu tego Apostoła. „Niech wiara wasza w Pana naszego, Jezusa Chrystusa uwielbionego, nie ma względu na osoby” i dalej Apostoł ilustruje to przykładem zaobserwowanym podczas uczty. Jak zachowuje się gospodarz gdy przychodzi bogaty gość, a jak się zachowuje, gdy przybywa ubogi? Myślę, że ten obraz i to pytanie wciąż powinno nam towarzyszyć w różnych okolicznościach. Ale ta „bliska myśl”, o której wspomniałam to pamięć o tym, że jestem zarówno tym „bogaczem” jak i tym „ubogim”. Nie jestem od nikogo lepszy. Raz to ja głoszę, a raz to ja potrzebuję, aby ktoś mnie przyprowadził do Jezusa i wyprosił Jego łaskę dla mnie. Ewangelizator jest równocześnie tym, który sam musi nieustannie poddawać się ewangelizacji. To uczy także pokory w podejściu do ludzi, których Pan stawia na naszej drodze.

W dziele Jezusa realizuje się to, co zostało zapowiedziane przez usta proroka: „przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło wykrzyknie. Bo trysną zdroje wód na pustyni i strumienie na stepie”. Bo Bóg sam przyszedł – w misterium Wcielenia Bóg rzeczywiście sam przyszedł, aby nas zbawić. Jedynie zanurzeni w zdroju Jego łaski ( w Krwi Jedynego Syna Ojca Przedwiecznego), dostępujemy przejrzenia, zaczynamy słyszeć (to znaczy także: rozpoznawać właściwy głos, Boże wołanie, Boże nauczanie, za którym mamy podążać), możemy iść śmiało po właściwych drogach. Bo Pan – jak mówi Psalmista – „przywraca wzrok ociemniałym, dźwiga poniżonych, strzeże i ochrania”. W swoich sakramentach, które powierzył Kościołowi, Pan nadal sam przychodzi do nas. Gdy człowiek dorosły przygotowuje się na przyjęcia sakramentu chrztu świętego, jednym z obrzędów przygotowujących jest obrzęd „Effata” nawiązujący do tej ewangelicznej sceny, a mający kandydatowi do chrztu „otworzyć uszy” na słuchanie Słowa Bożego i „otworzyć usta” na głoszenie tego, co usłyszał. Wyraża on konieczność łaski, aby człowiek był zdolny przyjmować Słowo Boże i wyznawać wiarę dla osiągnięcia zbawienia. Celebrans dotyka dużym palcem (kciukiem) prawego i lewego ucha oraz zamkniętych ust każdego i mówi: „Effeta, to znaczy: Otwórz się, abyś na cześć i chwałę Boga wyznawał wiarę, którą ci głoszono.” To piękny obrzęd. Bardzo bogaty w symbolikę. Pan sam przychodzi również do nas w sakramencie pokuty i pojednania – wówczas również na nowo uzdalnia nas do słuchania czystym sercem i mówienia z czystego serca. Pan sam przychodzi do nas w sakramencie, który jest najświętszy, który jest źródłem i szczytem Kościoła, a więc w Eucharystii, kiedy Nim się karmimy. Pan „chlebem karmi głodnych” i „wypuszcza na wolność uwięzionych” – Pan przywraca nam godność i rozrywa więzy, które nas krępowały. Ale może warto zatrzymać się nad słowem: „wypuszcza” – Pan dając wolność nie zniewala tym darem, pozwala nam „odejść” i uczynić z tym darem, co chcemy i wykorzystać go, jak chcemy. Pytanie, czy zawsze to, co chcemy jest dobre i w zgodzie z Nim?

Kiedy przyprowadzono do Jezusa głuchoniemego, „prosili Go, żeby położył na niego rękę”, ale Pan czynić to nieco inaczej, to znaczy „On wziął go na bok, z dala od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka”. Pan bierze nas „na bok”. Doświadczenie mocy Jego łaski jest doświadczeniem dla nas tak bardzo osobistym. Jaki to musiał być „intymny” moment, pełen delikatności, bliskości i właśnie tego osobistego spotkania. Głuchoniemy i Jezus. On i ja. Zauważmy także zaangażowanie Pana – wkłada palce swoje w jego uszy, śliną dotyka języka chorego: czy to nie przypomina dzieła stworzenia? Pan na nowo nas stwarza. Przez swoją Mękę i Zmartwychwstanie na nowo zrodził nas do życia. Jak bardzo przez Chrystusa nasze człowieczeństwo związane jest z Bogiem. Zresztą, było już tak i w chwili stworzenia, kiedy Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. Ale pomyślmy o tym Jezusowym dotyku – czy też tego doświadczyłem? Dotyk Boga. Jego zaangażowanie w moje życie, w moje oswobodzenie. Jezus tym dotykiem sprawił, że ów człowiek mógł usłyszeć Prawdę i mógł ją wypowiedzieć. Dokonując tego cudu, Pan przywraca temu człowiekowi również zdolność komunikowania się z innymi, tworzenia wspólnoty. Ale zarazem mówi mu i zebranym, aby nie rozpowiadali o tym. Oni – co częste w opisach podobnych ewangelicznych wydarzeń – postąpili inaczej. Pan przywraca zdolność mówienia i słyszenia, ale też poucza, jak to wykorzystać, aby tego daru jakoś pochopnie ( nawet może w dobrej wierze) nie roztrwonić – aby nie było jak z perłami rzuconymi przed świnie.

Zatrzymajmy się jeszcze nad wspomnianym już słowem Chrystusa: „Effatha” – to wezwanie „otwórz się” jest również skierowane do każdego z nas. Głuchota, niemoc mówienia zamyka nas, a Pan mówi: „otwórz się”. Otworzyć się, aby usłyszeć Jego głos, aby spotkać się z Nim w Jego Słowie, podejmując z Nim dialog. Ale to także otwarcie na drugiego. Lecz możemy dostrzec w tym jeszcze jeden obraz, choć bardzo zbliżony do wspomnianych. Otwórz się – rozumiane jako: wyjdź ze świata swoich myśli, przestań prowadzić dialog z samym sobą, dusząc się w tych różnych myślach, które wymagają rozeznania; wypowiedz je głośno, skonfrontuj z Bożym Słowem. Ojcowie pustyni, Ojcowie Kościoła też na to wskazywali mówiąc o walce z pokusami: myśli trzeba wypowiedzieć, bo to my mamy mieć nad nimi kontrolę a nie one nad nami. Potrzeba tu zarazem i dialogu z Bogiem, ale i z drugim człowiekiem, któremu ufamy i który towarzyszy nam na duchowej drodze.

„Dobrze wszystko uczynił” – tak pełni zdumienia mówili ci, którzy bądź byli bezpośrednio świadkami tego czynu Jezusa bądź o tym cudzie usłyszeli. Bóg zawsze czyni dobro, pragnie naszego dobra, bo sam jest „najwyższym Dobrem, samym Dobrem” – jak mówił św. Franciszek z Asyżu. Dla owego człowieka ten cud uzdrowienia oznaczał radykalną zmianę w jego życiu. To pewnie dla niego musiało być z jednej strony radosne, ale z drugiej strony przecież znalazł się w zupełnie nowej sytuacji, w nowych okolicznościach. Czasem i my w życiu doświadczamy takich „zwrotów”, zmian, które wszystko przewracają, odmieniają i stawiają nas jakby w nowej rzeczywistości. Czy wówczas potrafimy powiedzieć z przekonaniem, że „tak, Panie, dobrze wszystko uczyniłeś”? Owi ludzie dalej tak to komentują: „Nawet głuchym słuch przywraca i niemym mowę.” Zawsze czynimy dobrze – bo skoro jesteśmy stworzeni na Boży obraz i podobieństwo, więc wezwani jesteśmy, aby naśladować Jego postawy, na ile jest to dla człowieka z pomocą Łaski, możliwe – ilekroć przywracamy życie; ilekroć czynimy kogoś „wolnym”, dajemy mu i szanujemy jego godność pozwalając mu słyszeć i mówić.

Ale otrzymanej godności i otrzymanego, przywróconego daru wolności nie możemy opierać na sobie. Również św. Jakub przypomina, że w Bożej ocenie nie chodzi o mądrość doczesną, ale o mądrość miłości. „Czy Bóg nie wybrał ubogich tego świata na bogatych w wierze oraz na dziedziców królestwa przyobiecanego tym, którzy Go miłują?” – tak kończy się słyszane tej niedzieli fragment jego Listu. Naszym bogactwem, którego nic nie zniszczy, jest wiara, jest nasza relacja z żywym Bogiem, a co za tym idzie (co z tego wypływa) to również czyny miłości i miłosierdzia. Królestwo Boże, które nie jest sprawą tego, co się je i pije, jak uczył św. Paweł, jest nam podarowane i obiecane, ale na mocy miłości właśnie. Bo Bóg tak nas ukochał. A skoro sama Miłość tak nas umiłowała, to oczekuje na naszą odpowiedź miłości. W Psalmie słyszymy: „Bóg wiary dochowuje na wieki” – a jaka jest nasza wierność? Czy otrzymawszy dar słyszenia i mówienia wykorzystamy go na Bożą chwałę? Czy pozostaniemy otwarci na Boże Słowo (a „najważniejszym” Słowem Boga jest Jezus Chrystus) i w nie zawsze będzie się wsłuchiwać? Ale tak się wsłuchiwać, by nie tylko ono „wleciało”, ale pozostało w nas, w naszym sercu i nas przemieniało. Poczujmy dziś dotyk Boga. Odwagi, nie bójmy się.

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA