XXI Niedziela zwykła

„Jezus zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Odpowiedział Szymon Piotr: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego. Na to Jezus mu rzekł: Błogosławiony jesteś Szymonie, synu Jony, albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr, czyli Opoka i ma tej opoce zbuduję mój Kościół.” – te zdania zdają się być sercem dzisiejszej liturgii Słowa. To przepiękny dialog, który dość często w ciągu roku powraca do nas. Tak jak często naszą duszę i umysł powinno przenikać Jezusowe pytanie: za kogo ja Go uważam? Kim dla mnie jest Jezus? Nie dla ludzi, nie dla mojego otoczenia, współczesnego świata, który gdzieś tak bardzo się pogubił. Może nawet nie dla tego, kogo uważam za swojego „duchowego przewodnika” – ale kim dla mnie jest Jezus, jakie jest moje doświadczenie Jego Osoby? Bo nie chodzi o kopiowanie czyiś wypowiedzi, doświadczeń, przypisywanie sobie cudzych odczuć i myśli. Nie ma bardziej indywidualnej relacji, bardziej niepowtarzalnej jak Boża relacja ze mną, z tą konkretną osobą, którą jestem ja (choć zaraz też słyszymy słowa Chrystusa o Jego Kościele, co też może nam jakoś przypomina, że mimo tej indywidualności, nasza wiara jest i ma być przeżywana we wspólnocie Kościoła, w zgodzie z nauczaniem Magisterium, by właśnie chronić nas przed pobłądzeniem ale także dlatego, że „poza Kościołem nie ma zbawienia” jak uczyli Ojcowie).

Kiedy zastanawiałam się nad tą konkretną liturgią Słowa i przeczytałam ową perykopę z Ewangelii wg św. Mateusza, pierwszą myślą był właśnie temat tożsamości. Wchodząc w relację z Bogiem, niejako zagłębiając się w Niego (choć jest On niezgłębiony – jak wyrazi to w drugim czytaniu św. Paweł) i mając coraz bardziej w Nim utkwiony wzrok naszego serca, odkrywamy w Nim prawdę o nas. Ta dwudziesta pierwsza niedziela poprzedzona była w tym roku uroczystością Matki Bożej Częstochowskiej w liturgii, której słyszeliśmy m.in. fragment z Listu św. Pawła Apostoła do Galatów, w którym mowa była o naszej godności „przybranych synów Bożych” i o Duchu, którego Bóg posłał do naszych serc, aby wołał w nas: Abba, Ojcze. Duch ten i godność synostwa czyni nas wolnymi. Bóg nas wyswobodził – gdy Jezusowe Ciało zostało przybite do drzewa Krzyża. Jednak jak każdy dar, wolność, nade wszystko, jest zadaniem, które powinno w nas budzić postawę odpowiedzialności. Teraz to już tylko od nas zależy, czy na nowo popadniemy w niewolę grzechu.

Wracając jednak do owego dialogu Jezusa z uczniami, z Szymonem Piotrem. Może właśnie też zwróćmy uwagę – ewangelista zapisuje podwójnie imię Apostoła. To obraz naszego jestestwa. Jest w nas i stary człowiek (Szymon) i jest ten nowy, zrodzony przez Chrystusa (Piotr). Toczą oni w nas swoją wewnętrzną walkę – dlatego potrzeba dobrze ukształtowanej woli, by umiała rozpoznawać, która droga jest słuszna, by to „Piotr” w nas zwyciężał. Jezus nie „zniszczył” Szymona – gdy zapraszamy tak świadomie Jezusa do naszego życia, On nie chce niczego w nas dokonać przemocą, na siłę, ale w wielkim szacunku i w wolności właśnie. Te tarcia jednak między „Szymonem” i „Piotrem” nie są dla naszej zguby, ale mogą stać się one błogosławionymi przestrzeniami rozwoju, ciągłego dorastania i kształtowania naszego jestestwa, które – oby – coraz bardziej będzie się zbliżać do Chrystusa, zbliżać także w świadomości swojej małości, niedoskonałości, nędzy, którą przecież każdy z nas nosi w sobie. Pan chce nas powoływać do wielkich rzeczy – to jest do tego, byśmy innym Go nieśli, ukazywali Go bardziej naszym życiem niż słowem. Jezus mówi: Piotr czyli Opoka – jakby też chciał podkreślić, że nie „Szymon”, bo nie da się niczego trwałego zbudować na sobie, budować mamy tylko na Bogu. Nie da się czynić „Bożych dzieł” w oparciu o siebie, według swoje woli, bo to wtedy nigdy nie będzie „Boże”, będzie raczej realizacją naszych ambicji ubranych w ładny płaszczyk pobożności. Wielkie dzieło Boże w nas i przez nas powstanie wówczas, gdy bardziej będziemy „Piotrem” niż „Szymonem”, czyli wtedy gdy będzie w nas wygrywał nowy człowiek, ten całkowicie zapatrzony w Pana i w Niego zasłuchany, pełen wiary i ufności. Czy serce nie drży, gdy uświadamia sobie całą powagę i moc, a zarazem tajemnicę stwierdzenia: Bóg nas pragnie? (to zdumienie w drugiego czytania, ten okrzyk św. Pawła – czy jest także mój?).  

Jezus w dialogu ze swoim uczniem podkreśla, że do tego wyznania („Ty jesteś Mesjasz”) nie przyczyniła się ludzka mądrość, osobisty talent rybaka – to był dar od Ojca, który jest w niebie (to podkreślenie „synu Jony” to jakby Pan chciał powiedzieć: rozmawiam z tobą, tak bardzo konkretnym „ty”. Ojciec Jezusa jednak jest „tym w niebie” – Bóg, który jest ponad nami, choć w Jezusie mamy przystęp do Ojca i w Duchu wołamy Abba, Ojcze – to może też jakby paradoks: bliskość i granica, ale może warto o tym pamiętać, by nie stawiać siebie na równi z Bogiem, by nie pogubić „proporcji”, „porządku” tej relacji, bo choć Jezus będzie dla nas Przyjacielem, Oblubieńcem, Mistrzem, Bratem – będzie zawsze nade wszystko tym, przed którym Serafinowie zakrywają twarz wołając „Święty, Święty, Święty”). Wiara jest łaską. Nie dojdziemy do niej, do jej głębi o własnych siłach. Siły te trzeba niejako oddać łasce, by ona używając ich, pomogła nam wyznawać: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Jak piękne i jak ważne jest także to określenie: „Bóg żywy”. Czy dla mnie Pan jest Bogiem żywym? Żywym, realnie obecnym pośród nas w każdej okoliczności, w swoim Słowie, w swoich sakramentach, nade wszystko w Eucharystii?

Dzisiejsza perykopa konfrontuje nas z tyloma pytaniami i myślami. Mamy pytanie o to kim dla mnie jest Bóg, ale jest też pytanie, czy ja w Nim rozpoznają swoją godność, swoją tożsamość? Czy mam świadomość bycia Bożym dzieckiem? I czy nieustannie odkrywana ta świadomość, mobilizuje mnie, przemienia w człowieka odpowiedzialnego? Co czynię z tą godnością? I czy jest we mnie gotowość do współpracy z Łaską Boga żywego? Czy raczej upór trwania czy swoim „ja”? Czy moje serce jest zdolne do zachwytu nad Bogiem i Jego Tajemnicą?