XVII Niedziela zwykła (rok B)

Od niedzielnej lektury fragmentów Ewangelii wg św. Marka przechodzimy do lektury zaczerpniętej z Ewangelii wg św. Jana. I zaczynamy od niesamowitego rozdziału, który nazwany jest „mową eucharystyczną”. A rozpoczyna się ona od historii rozmnożenia chleba, nakarmienia rzeszy głodnych ludzi. Ta perykopa, to zachowanie Jezusa, jest realizacją tego, co poprzez czyn Elizeusza zostało już wcześniej zapowiedziane. Choć ta scena z Drugiej Księgi Królewskiej rzuca swoistego rodzaju światło na wydarzenie ewangeliczne. Ale po kolei. Znów kilka myśli…

 (W tym rozważaniu skupimy się najprawdopodobniej bardziej na perykopie ewangelicznej niż na pozostałych czytaniach, ale w zasadzie nigdy nic nie wiadomo, jak i dokąd poprowadzi nas Duch Święty).

Myśl pierwsza. „Szedł za Nim wielki tłum, bo oglądano znaki, jakie czynił dla tych, którzy chorowali”. W scenach opisujących nakarmienie ludzi – rozmnożeniach chleba – duchowo podkreślamy, że „nie samym chlebem żyje człowiek, ale każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych”. Jezus ich nakarmił, ale wcześniej nauczał – czyli zaspokaja ludzki głód na dwóch płaszczyznach: doczesnej i duchowej, wskazując zarazem, że najważniejszy jest pokarm duchowy i nie możemy szukać Jezusa tylko dla zaspokojenia swoich materialnych potrzeb. Także tutaj – na koniec fragmentu usłyszymy, że Jezus, gdy zauważył, że za ten czyn chcą Go uczynić królem, odsunął się na bok, ukrył się. Pan jest najlepszym Pedagogiem i tak do nas podchodzi – naucza, wskazuje i pomaga porządkować nasze podejście do wielorakich spraw, ale nade wszystko pokazuje, że to relacja z Bogiem jest, czy być powinna, na pierwszym miejscu, bo od niej i z niej wypływa wszystko inne, to, co dalej. Tu już na początku św. Jan wskazuje na motyw, dla którego ci ludzie szukają Jezusa i podążają za Nim. Więc to stawia przede mną pytanie: dlaczego ja podążam za Jezusem? Czym motywowana jest moja za Nim tęsknota i poszukiwanie Go? A jak już Go znajdę, to dlaczego z Nim, przy Nim trwam, jestem? To są bardzo ważne pytanie. Szukam cudów i nimi chcę się „nakarmić” czy autentycznie słucham Jego słowa, które jest „jak miecz obosieczny”? Jezus nie neguje naszych powszednich potrzeb – przecież sam mówi uczniom, że trzeba tych ludzi nakarmić, nie chce ich odprawić bez niczego tak też po ludzku – ale na tych potrzebach nie można się zatrzymać.

Opis św. Jana jest jednak inny od pozostałych. Tutaj to Jezus wychodzi z inicjatywą nakarmienia ludu, a nie uczniowie, którzy już chcieliby się niejako „pozbyć ich”, w innych opisach mówią do Pana: każ im odejść, my nie mamy tyle jedzenia, tu jest pustkowie. A św. Jan właśnie inaczej ukazuje tę scenę podkreślając także wymiar, zapowiedź „nowej” Paschy. Mamy więc drugą myśl.

„Kiedy Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa…”. To gdzie skierowany był wzrok Jezusa, że musiał go „podnieść”? Przeczytałam kiedyś ciekawą interpretację (o. Silvano Fausti SJ), że to „podniesienie” oczu to obraz tego, że Jezus najpierw musiał postawić siebie niżej od nich – stał się mniejszym wobec nich, stał się Sługą dla nich, nie tylko Bratem, ale Sługą – Chrystus nie chce panować na sposób światowy (dlatego odsuwa się na bok, ucieka). Chociaż jest Bogiem wkracza w naszą historię drogą pokory i daru z siebie. Tu właśnie pojawia się wyjaśnienie czym jest „nowa” Pascha, do której jesteśmy zaproszeni, powołani. Ta nowość to właśnie dar z siebie. To już nie ofiary „zewnętrzne”, ale oddanie swojego życia Bogu, w Boże ręce, by ten dar został przez Niego rozdany, podzielony – a rozdawany tak naprawdę ulegał pomnożeniu. Najpełniej dokonało się to w Wieczerniku i na Kalwarii, a dla nas każdego dnia w Eucharystii: otrzymujemy największy dar, jaki Bóg może nam dać, a którym jest życie Jego Syna, sam Jezus Chrystus.

„A mówił to, wystawiając go na próbę” – tak św. Jan komentuje zadane Filipowi pytanie przez Jezusa: „Gdzie kupimy chleba, aby oni się najedli?” Często bywa, i pewnie tego też nieraz już doświadczyliśmy, że drugi człowiek jest dla nas swoistego rodzaju „próbą” – gdy np. stajemy przed dylematem: pomóc czy nie, posłuchać czy zignorować, zachować się zapobiegawczo czy zaangażować się? I tak dalej. Okazać miłosierdzie czy nie – to są te próby. Jezus wie jaka jest, jaka będzie Jego postawa, a czy ja wiem, jaka będzie moja? Słusznie mówimy, że nie możemy być stuprocentowo pewni swojego zachowania choćbyśmy wiele na ten temat przeczytali i wygłaszali najpiękniejsze i płomienne orędzia. Postawa Filipa także zdaje się być nam bliska i zrozumiała. Z jednej strony, jakoś jest otwarty na to, by pomóc – nie lekceważy tych ludzi, nie dyskutuje ze słusznością czy nie słusznością nakarmienia ich – przyznaje, że mają jakieś środki materialne, ale zaraz dodaje: ale one nie wystarczą. Czyli chce i nie chce jednocześnie. Pomógłbym, ale… . Znamy to, prawda? A tymczasem Jezus jego i innych uczniów, nas, chce nauczyć dwóch istotnych rzeczy. Pierwsza: uznaj, że masz, nie bój się uznania tego, co posiadasz, odkryj, że to masz, ale nie zatrzymuj się na tym, nie zatrzymuj się na sobie. I drugie – pomoc to nie zbycie kogoś materialnym darem – Jezus chce przeprowadzić swoich uczniów od „zewnętrznych” ofiar do paschy serca. Jakby mówił: zaufaj Mi, daj to, co masz, daj z serca i zaufaj, że Ja to dopełnię swoją łaską i mocą; przestań dawać zewnętrznie, mechanicznie, według ludzkich kalkulacji, a daj serce, zaangażuj się. 200 denarów to dwieście dni pracy. A jednak i to zdaje się być za mało. Bo to ciągle są tylko moje wysiłki. I pojawia się pytanie o moje zawierzenie i powierzanie wszystkiego Panu. Jaka w tej przestrzeni jest moja postawa? Zerknijmy na pierwsze czytanie. Tam również sługa dziwi się: „jakże to rozdzielę między stu ludzi?” – pyta, a przyniósł Elizeuszowi jedynie „chleb z pierwocin, dziesięć chlebów jęczmiennych i świeże zboże w worku”. A prorok mówi, nawet dwukrotnie mu to powtarza: podaj ludziom, niech jedzą. Czyli: zaufaj, że to, co ofiarowane Bogu ma moc pomnożenia się. Bóg pragnie nas nauczyć hojności, ale w niej ukryte jest również zawierzenie. I zawsze wzorem najwyższym tej hojności jest Jezus Chrystus.

Trzecia myśl. Nagle w narracji pojawia się Andrzej, brat Szymona Piotra, który informuje Pana o pewnym chłopcu. Ciekawy zwrot akcji. Filip niejako spiera się z Panem, mówi, że to się nie uda, że mają za mało, a ludzi jest za wiele – i zdaje się, że w takim kontekście ów chłopiec może coś usłyszał i zgłosił się do Apostołów. Możemy tak sobie gdybać, bo przecież z tekstu jasno nie wynika skąd Andrzej wiedział o chłopcu i o tym, że ma on „pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby”. Ale podoba mi się ta myśl: chłopiec, dziecko, w swojej prostocie usłyszał rozmowę Pana z uczniami i przyszedł dać wszystko, co miał – w takiej właśnie prostocie i szczerości. Oczywiście – Andrzej także niedowierza, że ten gest chłopca miałby cokolwiek zmienić. Dlaczego brakuje nam takiego „szaleństwa”? Ten chłopiec przyszedł ofiarować najpiękniejszy dar, najcenniejszy, bo wypływający prosto z serca. (Ale przychodzi mi jeszcze jedna myśl, może nieco na marginesie całości tego rozważania: Andrzej wiedział może skądś indziej o „majętności” chłopca, a czy zastanowił się, co on sam posiada? Często jest tak i z nami: zwracamy uwagę na to, co mają inni, zazdrościmy w negatywnym znaczeniu, a nie poświęcamy uwagi sobie, by odkryć, że we mnie też Bóg złożył swoje dary, że ja też „coś” mam. Aż chciałoby się powiedzieć: doceń siebie). Jezus powiedział, że jeżeli nie staniemy się jak dzieci nie wejdziemy do królestwa niebieskiego oraz w rozradowaniu wysławiał Ojca, że te tajemnice objawił „prostaczkom”, maluczkim (tu możemy przywołać również przypowieść o wdowim groszu). Filip i Andrzej, i pewnie pozostali Apostołowie od razu weszli na drogę kalkulacji i zwątpienia. A chłopiec po prostu to wszystko przyniósł do Jezusa. W tym geście dania chleba na potrzeby innych, chłopiec zawstydza nas umiejętnością przejście od siebie ku drugiemu człowiekowi i jednocześnie staje się zapowiedzią tego, co dokona Jezus: wyda siebie braciom, by ten doskonały dar Jednego, zaspokoił pragnienie wszystkich. I w obliczu Jezusowego dzieła też znajdą się tacy, którzy zanegują sens Kalwarii, Męki; który wzgardzą poranionym Człowiekiem nie uznając w Nim Boga.

Czwarta myśl. „Jezus zaś rzekł: Każcie ludziom usiąść”. Siadamy razem do stołu – chciałoby się to tak skomentować. Jezus buduje wspólnotę, której elementem, częścią jest bycie ze sobą i wzajemny dar z siebie. Wspólnota stołu – tu na myśl mogą przyjść sceny z Ewangelii, gdzie Jezus zasiadał razem z celnikami i grzesznikami, co gorszyło faryzeuszy. A kto był w tym tłumie? Jezus nie wybiera i nie segreguje. Taka wspólnota to też obraz bezpieczeństwa. Siadamy kiedy czujemy się bezpiecznie. Nie musimy stać w gotowości, możemy odpocząć. To wspólnota obecności i cieszenia się tą obecnością. Jezus przechodzący pomiędzy ludźmi i rozdający pokarm. Dobry Pasterz, który nie zostawia swoich owiec. Miłujący Ojciec pomiędzy swoimi dziećmi. Czy druga osoba przy mnie może czuć się bezpiecznie? Czy przyczyniam się do budowania, tworzenia wspólnoty? Nie jest to łatwe budowanie i nieraz ono wiele od nas wymaga, to prawda.

Piąta myśl. A jednak czyny Jezusa, Jego hojność nie jest jakimś marnotrawieniem bez rozsądku. Na koniec każe uczniom zebrać pozostałe ułomni i ich również jest wiele. Co w tym możemy dostrzec? Ileż Bożych łask zostaje nie przyjętych, odrzuconych, zlekceważonych, niewykorzystanych? To jedno. Drugie – Boże dary zawsze są „większe”, Boża hojność jest „ponad” miarę, one nas zawsze jakoś będą przerastały. Ale to zbieranie ułomków, kojarzy mi się także – tak po ludzku – ze sprzątaniem, a więc z wprowadzaniem, zaprowadzaniem porządku, ładu. Tak dzieje się zawsze, gdy wprowadzamy do naszego życia Pana. On wyrzuca, przepędza, chaos, a wprowadza porządek, który także ma coś w sobie z poczucia bezpieczeństwa. Ład i harmonia. Te pełne kosze mogą stanowić także taki sygnał nadziei: Pan nas zawsze będzie miał czym nakarmić.

Szósta myśl. „Usunął się znów na górę”. Już o tej postawie Chrystusa wspomniałam wcześniej, ale tutaj zastanówmy się, czym tak naprawdę jest owa góra? Co Jezus robił na górze? To była Jego samotnia, a więc miejsce szczególnego spotkania z Ojcem. Tłum chciał Go „porwać, aby Go obwołać królem”. Jezus jest Królem, niezależnie od tego tłumu. Szósty rozdział Ewangelii wg św. Jana to jeszcze nie ten moment, gdy rozlegnie się okrzyk: hosanna. To nie ten moment, gdy na krzyżowej belce widnieć będzie napis: Król Żydowski. Często więc takie „spektakularne” obwoływanie Jezusa Królem miało przewrotny charakter, było czymś niestałym. A co ja robię kiedy przychodzi mi zmierzyć się z jakąś pokusą, z ludzką opinią, ludzkimi oczekiwaniami? Daję się „nakarmić” tym poklaskiem, ulegam temu czy rozważam to z Ojcem? Wydaje się jakby to udanie się Jezusa na górę było dla Niego takim naturalnym „odruchem” – a co jest moim „odruchem” w takich okolicznościach? A przecież nie dla takiego poklasku Jezus nakarmił te tłumu. Chrystus kolejny raz pokazał nam po prostu jak konkretna jest Jego troska o nas i jak o wszystko się martwi, dostrzega każde nasze potrzeby. Jego troska nie kończy się (i nie zaczyna się) na słowach, ale zawsze znajduje potwierdzenie w czynach. To uczy nas odpowiedzialności. Dlatego też zawstydza nas postać owego chłopca. Bo to nie on wątpi, czy te chleby i ryby wystarczą, a wątpią Apostołowie. Jezus przyjmuje tych kilka chlebów i ryb. A jak my przyjmujemy tych, którzy przychodzą do nas z jaką inicjatywą, z jakimś natchnieniem? Może wydaje nam się, że ma tak „mało” i go swoimi wątpliwościami „gasimy”? Spojrzenie na Jezusa i zawierzenie Mu wyzwala nas ze zniechęcenia i poczucia słabości – daje moc do działania. Kiedy oddajemy coś Jezusowi, nie musimy czuć żalu. Czy temu chłopcu było żal, że oddał te chleby i ryby? Czy można mieć żal widząc nakarmione tłumy? Nie żal, a raczej radość z doświadczenia Bożego cudu.

W Psalmie tej niedzieli modlimy się wersetem: „otwierasz rękę, karmisz nas do syta”. Tylko otwarta ręka może nakarmić innych. Boża ręka – jak i Serce Pana – jest zawsze otwarta. Ale są i słowa, że Pan „karmi we właściwym czasie”. Bóg wie, co i kiedy nam dać. Tylko czy my umiemy tak poczekać? Czy wierzymy, że Pan jest naprawdę „blisko wszystkich, którzy Go wzywają” – ale uwaga: wzywają Go szczerze. Jakie jest moje wołanie do Pana? Ciekawe, że ten tłum nie wołał o chleb, Pan sam dostrzega ich potrzeby. Czy potrafię pozwolić Panu zaopiekować się sobą? To oczywiście nie zwalnia nas z czynu, z zaangażowania (już to nieraz rozważaliśmy, że akt zawierzenia nie oznacza naszej bezczynności – najkrócej mówiąc).

Jednak rozważając ten Psalm co innego zwróciło moją uwagę. Zaczyna się on bowiem od słów: „niech Cię wielbią, Panie, wszystkie Twoje dzieła” – dopiero potem psalmista mówi: „niech Cię błogosławią Twoi wyznawcy”. Najpierw „dzieła”, a potem „wyznawcy”. W kontekście ewangelicznej opowieści, nasunęła mi się taka myśl: Pana chwalić mają najpierw nasze czyny, one mają mówić przede wszystkim – słowa też są ważne, ale muszą znaleźć potwierdzenie w czynach. Bo może łatwiej jest być „wyznawcą” niż wykonywać dzieła?

Słowa zazwyczaj przychodzą łatwiej, szybciej, niż czyny. Może dlatego św. Paweł pisze do Efezjan, aby „postępowali w sposób godny powołania, do jakiego zostali wezwani”? Każdy z nas został powołany do wieczności, do życia wiecznego i mamy tak postępować, aby być tego godnym – być godnym miana dziecka Bożego. I Apostoł narodów podaje cechy: pokorę, cichość, cierpliwość, wznoszenie siebie wzajemne w miłości. „Postępujcie” – ten czasownik, w takiej formie, podobnie jak inny użyty w tym fragmencie: „usiłujcie” – kojarzy mi się z ruchem, z procesem. Jakby św. Paweł zapraszał nas do małych kroków: krok po kroku mamy codziennie postępować na przód, mamy wciąż próbować. Tak, chrześcijaństwo to droga (zresztą, tak właśnie nasza wiara, religia była na początku nazywana: „droga”, „wyznawcy drogi”; tak siebie nazwał Chrystus), a nasze życie to pielgrzymowanie ku Domu Ojca. O ważności celu i świadomości tego celu musimy wciąż sobie przypominać i te myśli, związane z tym celem priorytety, weryfikować w Bożym świetle. Tak do Efezjan pisze św. Paweł, który siebie nazywa „więźniem w Panu” – i to można chyba zrozumieć na dwa sposoby. Pierwszy – taki dosłowny, historyczny: św. Paweł był więźniem; ale można i tak duchowo to zrozumieć: ten, który powiedział, że żyje w nim Jezus, że to Jezus jest jego życiem, jest „więźniem” Pana, związany z Chrystusem więzami miłości, odpowiedzi na Boże wezwanie, przynaglony Chrystusową miłością, by głosić Ewangelię. Czyli do „postępowania w sposób godny powołania” przekonuje nas ten, który Jemu całkowicie się oddał i poznał już piękno tej drogi.

„Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który jest i działa ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich”. To niesamowite zdanie. „Jeden Bóg i Ojciec wszystkich.” – to wołanie, to przypominanie, że „jeden jest Bóg” rozlega się już od pierwszych stronnic Starego Testamentu. Czy to nie porusza naszego serca – Pan, który tak walczy, tak zabiega o naszą miłość, bo wie, że tylko w Nim jest nasze ocalenie. A jaka jest moja postawa wobec Jego wołania? Czy naprawdę Pan jest dla mnie jedynym Bogiem? Ale zauważmy, że w tak krótkim zdaniu tyle razy pojawia się określenie, odmieniane w  różnych formach: „wszystkich”, „wszystko”. Moglibyśmy powiedzieć: a, takie tam zaogólnienie. Ale nie. Św. Paweł chce nam przypomnieć o powszechnym wymiarze Kościoła i wiary. Ale również zaprasza nas w ten sposób do odkrywania otwartości Serca Bożego. A jakie jest moje serce? Bóg jest dla mnie tylko „moim” Ojcem, czy raczej uznając, że jest „Ojcem wszystkich” patrzę na innych jako na również Jego dzieci? Patrzę uznając, że nie jestem sam – że wiara ma nas jednoczyć a nie dzielić, że to nie my mamy się dzielić, ale mamy dzielić się wiarą w jednym Duchu. Tak, bez pomocy Ducha Świętego niemożliwa jest jedność. Jedność, która jest dla nas wyzwaniem, ale to nie może nas zatrzymać, zniechęcić. Ale idźmy dalej w tej lekturze. Jak rozumiem, czy moje serce dotyka to stwierdzenie, że Ojciec jest i działa „ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich”? Bóg jest ponad wszystkimi – to napełnia nas nadzieją, dodaje odwagi w trudach, przypomina, że nie jesteśmy sami, że człowiek może sobie „pisać” jak chce, układać i planować, ale przecież ponad tym wszystkim jest Pan – dlatego tak istotne jest zjednoczenie z Nim i poszukiwanie, odkrywanie i rozeznawanie, wypełnianie Jego woli. Nasze plany konfrontowane w dialogu z Panem, by zobaczyć, czy nie idę za bardzo „po swojemu”, a Pana zostawiam – pozornie – na boku, ale Jego nie da się „zostawić”, bo właśnie On jest „ponad wszystkimi”. Czasem trudno to dostrzec i w to wierzyć, ale tak jest. Dalej: Ojciec działa „przez wszystkich” – w kontekście perykopy tej niedzieli, widzimy chłopca, którego może niewielu jakoś dostrzegało w tłumie, ale Pan się nim posłużył. Już o tym rozważaliśmy: czy nie lekceważymy innych, bo z góry zakładamy, że Pan przez nich „nie może” działać? A może zamykamy się w jakimś pysznym stwierdzeniu, że Pan działa tylko przeze mnie? Pan działa przez wszystkich. Przy okazji: my patrzymy „z góry” – a zobaczmy, jakie jest spojrzenie Jezusa? „Podniósł oczy” – już o tym pisałam na początku tego tekstu. Ojciec działa „we wszystkich” – tu nasuwają się podobne myśli. „Przez wszystkich i we wszystkich” – łaska Pana jest w moim sercu, ale i w sercu tego drugiego, który może dla mnie osobiście jest jakieś trudem, wyzwaniem. Czy szanuję drugiego człowieka, w którym także jest Bóg? Przecież przez chrzest św. nasza dusza stała się świątynią Ducha Świętego, świątynią Boga żywego. A każdy człowiek jest Jego stworzeniem, dziełem rąk Jego (czym innym już jest to, co my czynimy z darem człowieczeństwa). Te słowa św. Pawła myślę, że są także takim zaproszeniem do wspólnoty, do wejścia w relacje – najpierw z Bogiem żywym, a potem (z Jego obecnością) z innymi. Zostaliśmy wezwani w jednej nadziei – napisał św. Paweł. To słowo „jedno” też dominuje w tym krótkim fragmencie z Listu do Efezjan.

Choć teraz przychodzi mi też taka myśl, że w powyższych zdaniach skupiłam się na relacji mojej do drugiej osoby, a może trzeba by także zadać sobie pytanie: czy ja uznaję ( i co za tym idzie: także doceniam, zauważam, rozwijam to z wdzięcznością), że Bóg jest i działa także przeze mnie i we mnie, bo ja jestem w tych „wszystkich”, choć dla Niego każdy z nas jest tak bardzo indywidualnie niezwykle ważny i cenny? Myślę, że to dziś jest istotne pytanie, bo może ulegamy takiej pokusie błędnej optyce, że: o, tamten to jest przez Pana wybrany, a ja to nie… – przecież to nieprawda! Trzeba stanowczo z taką „optyką” (która nie ma w sobie nic z pokory) walczyć i ją ciągle korygować w sobie. Nieraz miłość siebie (taka Boża miłość siebie, a co za tym idzie, uwielbienie Boga w swoim życiu, otwarcie się na Niego, dostrzeganie Go i współpraca z Łaską) jest trudniejsza i bardziej wymagająca niż miłość bliźniego – z miłości siebie także czynimy rachunek sumienia, to także przestrzeń naszego codziennego nawrócenia.

„A kiedy ci ludzie spostrzegli, jaki znak uczynił Jezus, mówili…” – czytamy w ewangelicznym fragmencie. Jezus nakarmił tłum ludzi, nakarmił ponad miarę – zostało jeszcze dwanaście koszy ułomków. Jezus pragnie i mną się zaopiekować i zaprasza mnie do współpracy z Nim w trosce o innych. Czy przyjmę Jego pokarm? Jakiego „chleba” ja, tak bardzo osobiście, najbardziej potrzebuję? Jakich skarbów nie dostrzegam mówiąc, że „to tak niewiele”? Co dziś mogę ofiarować Jezusowi? A wracając do tego zdania – czy spostrzegam cuda, które dla mnie, we mnie, wokół mnie, czyni Pan?

„Niech Cię wielbią, Panie, wszystkie Twoje dzieła i niech Cię błogosławią Twoi wyznawcy. (…) Pan jest sprawiedliwy na wszystkich swych drogach i łaskawy we wszystkich swoich dziełach. Pan jest blisko wszystkich, którzy Go wzywają, wszystkich wzywających Go szczerze”.

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA