XVI Niedziela zwykła
„Królestwo niebieskie podobne jest do…” – trzykrotnie we fragmencie Ewangelii wg św. Mateusza przewidzianej na tą szesnastą niedzielę zwykłą słyszymy jak od takiego zdania rozpoczyna Pan Jezus swoją wypowiedź. Jak wyjaśnia Ewangelista, taka forma wypowiedzi jest realizacją proroctwa. Ale czyż przypowieść nie jest dla nas wyzwaniem, zadaniem? To jakby coś w rodzaju prowokacji – by zmobilizować słuchaczy do zatrzymania nad usłyszanym słowem, by nieco pomyśleć, rozważyć i schodzić coraz bardziej w głąb. Ostatecznie sami tego nie dokonamy, nie pojmiemy wielkich spraw Bożych. Potrzeba takiej chwili, kiedy już „tłumy” zostały odprawione, a Pan Jezus na osobności, w domu, odpowiada na pytanie bliskich uczniów: „wyjaśnij nam przypowieść…”. Jak piękna musiała być ta chwila. Po całym gwarze przepowiadania, pozostaje już tylko osobista prośba, a wszelkie rozważanie i dociekanie znaczenia przechodzi od skupienia na „ja” i tym, co – jak mi się wydaje – sam od siebie mogę wymyśleć, do zasłuchania w szept Jezusa. (Słowo słyszane w towarzystwie „tłumu” to jakby proklamacja w czasie Świętej Liturgii, zaś pytanie „wyjaśnij nam” to z jednej strony wsłuchiwanie się w magisterium Kościoła i egzegetyczną tradycję, ale z drugiej to właśnie osobista lektura Pisma Świętego, trwanie w obecności Słowa). To niczym scena kapitulacji. Ja się poddaję, to, co Boże przerasta mnie – Jezu, wyjaśnij, wytłumacz mi. Odnieśmy to do naszej codzienności, w której wszystko tak nieraz uparcie chcemy sami układać według swojego mniemania. A gdzie miejsce na posłuchanie, jaka jest wola Boga, co On pragnie mi podpowiedzieć? Taką szczególną przestrzenią konfrontacji naszego życia, naszego postępowania, jest właśnie lektura, duchowa lektura Słowa Bożego. Jak traktuję tą formą spotkania z Bogiem?
Ciekawe, że w tych trzech usłyszanych tej niedzieli przypowieściach mowa jest o Królestwie Bożym. To też jasny sygnał dla nas. Bo – jak na innym miejscu Ewangelii przeczytamy – to właśnie o to Królestwo mamy się troszczyć najpierw, o nie zabiegać, a reszta będzie nam dodana. Tu na ziemi jesteśmy pielgrzymami, zmierzamy do Wiecznego Jeruzalem, do tego Miasta Nowego. Ale zarazem naszym postępowaniem mamy w jakiś sposób budować to Królestwo Boże już tutaj na ziemi, w naszej codzienności. Czynimy to choćby poprzez życie zgodne z przykazaniami, nauką Chrystusa, zgodnie z Bożą wolą, swoją postawą pokazując, że to On jest na pierwszym miejscu. Ale na ziemi nie żyjemy sami. Stąd tyle pociechy z tych trzech przypowieści – abyśmy się nie zniechęcali podejmowanymi staraniami, czasem wystarczy tak niewiele, by dokonało się „wielkie” – prosty zasiew, odrobina zaczynu, maleńkie ziarnko. Czasem naprawdę wystarczy najdrobniejszy gest, ale autentyczny, z serca wypływający, by kogoś przybliżyć do Boga. Bo czym jest owe budowanie Królestwa tutaj na ziemi jeśli nie przybliżaniem ludzi do Boga? By coraz więcej serc do Niego przylgnęło na nowo uwierzywszy i umiłowawszy Go. Ale oprócz dobrego zasiewu, jest jeszcze nieprzyjaciel i chwast. Te słowa mają nas chyba przygotować, przypomnieć o duchowej walce, jaką toczymy. Tu ciągle będzie trwała ta walka, ale nie na tym mamy się zatrzymywać, bo celem ostatecznym jest wieczność. Może też warto zapytać się, czy podejmując jakąś decyzję, umieszczam ją w kontekście Sądu i dobra wiecznego (by też łagodność i miłosierdzie Boga nie wyparły z pamięci serca świadomości o odpowiedzialności za nasze czyny, postępowanie)? Tu potrzeba także roztropności, umiejętności rozeznawania, odrywania wzroku od marności tego, co jest tylko tu i teraz. Nawet wówczas, gdy wydawać by się mogło, że zamiary są kierowane dobrymi intencjami. Przypowieść o chwaście i dobrym ziarnie ma też chyba nauczyć nas cierpliwości, zwraca naszą uwagę na cierpliwość. Bóg ma swoje plany, swoje sposoby ich realizacji. Czy potrafię poczekać w duchu zawierzenia i zaufania? Czy potrafię taką cierpliwość okazać także w codzienności, drugiej osobie, z którą może jest mi jakoś wyjątkowo trudno?
Język przypowieści dla tego nie jest abstrakcyjny, abyśmy jeszcze łatwiej mogli tę Jezusową naukę odnieść do szarego dnia, mozolnej drogi zwyczajnych obowiązków, codziennego właśnie życia. Bo wiara to nie abstrakcja, coś co tylko ma zamknąć się w murach świątyni – nie, wiara, nadzieja, miłość mają być niejako duszą naszej codzienności. Sami jednak nie damy rady. Dlatego tak pięknie w to wpisują się słowa św. Pawła z Listu do Rzymian – Apostoł przypomina nam, że to Duch Święty jest tym, który nieustannie jest gotowy przychodzić nam z pomocą. To On będzie w nas się modlił, On nas nie zostawi, On nas poprowadzi. Gdybyśmy nawet otoczeni byli chwastami (zakładając, że my jesteśmy dobrym ziarnem), gdybyśmy nawet mieli poczucie jakieś przegranej, albo że tak niewiele dajemy, albo że nasze wysiłki takie marne i po ludzku – bezowocne, pamiętajmy, że – jak mówi Psalmista – „ Pan jest Bogiem łaski i miłosierdzia, dobry i łaskawy”, to On czyni cuda, to On Jest Panem, On jest ponad tym wszystkim. Pięknie też wyrazi to natchniony autor Księgi Mądrości: „Twoja bowiem moc jest podstawą Twej sprawiedliwości, wszechwładza Twa sprawia, że wszystko oszczędzasz.” – bo nie w gniewie czy w sianiu zniszczenia jest moc, ale Boża potęga objawia nam się w tych szansach na nawrócenie, które otrzymujemy. Czy my także potrafimy je dać innym? Fragment z Księgi Mądrości, którą czytamy tej niedzieli, kończy się zdaniem: „Nauczyłeś lud swój tym postępowaniem, że sprawiedliwy powinien miłować ludzi. I wlałeś synom swym wielką nadzieję, że po występkach dajesz nawrócenie.” Czy mogę o sobie powiedzieć, że współpracując z Bożą Łaską, że będąc zapatrzonym w swojego Mistrza, Zbawiciela, jestem naprawdę Jego uczniem i rzetelnym, wytrwałym budowniczym Królestwa Bożego?