XV Niedziela zwykła (rok B)

Słuchając liturgii Słowa piętnastej niedzieli zwykłej możemy odnieść wrażanie, że skoro jest ona o powołaniu, to większości z nas nie dotyczy, gdyż słowo „powołanie” kojarzy nam się  w przestrzeni wiary z kapłanami, osobami stanu duchownego i życia konsekrowanego. Tymczasem łatwo może w takim sposobie patrzenia umknąć nam fakt, że każdy ochrzczony jest powołanym. Chodzi bowiem o powołanie do bycia świadkiem – a od tego powołania nikt z ochrzczonych nie jest zwolniony. Myślę, że dzisiejsza liturgia pięknie prowadzi nas po drogach poznania czym jest powołanie i jak mamy na tej drodze postępować.

Poprzedniej niedzieli byliśmy świadkami niedowierzania i co za tym szło swoistego rodzaju nierozpoznania i odrzucenia wręcz jako Mesjasza Jezusa przez mieszkańców Nazaretu, Jego miasta. Rozważaliśmy postawę Chrystusa, który mimo to nie zatrzymuje się, idzie dalej, szuka serc otwartych, kontynuuje swoją misję – to mieszkańcy Nazaretu pozostali w swoim „światku”. Prorokowi, świadkowi (na mocy chrztu św. każdy z nas włączony jest w prorocką misję Jezusa – jesteśmy prorokami; przypomnijmy, że mówimy o potrójnej godności ludu Bożego: królewskiej, kapłańskiej i prorockiej), nie zawsze będzie towarzyszył poklask i splendor – a jeśli taka byłaby jego droga, można by się zapytać o jego prawdziwość, skoro nawet Jezus doświadczył niedowierzania i odrzucenia przez innych, a św. Paweł pisał o tajemniczym „ościeniu dla ciała”, który został mu dany właśnie po to, by „nie wynosił” go ogrom doświadczanych Bożych łask.

Liturgia piętnastej niedzieli zwykłej w ciągu roku zdaje się być kontynuacją tego tematu. Rozpoczyna się przecież od bardzo ciekawego  dialogu, poprzez który znów jesteśmy świadkami prorockich trudów. Prorok Amos słyszy – i to od kapłana – „idź sobie, uciekaj do ziemi Judy! I tam jedz  chleb, i tam prorokuj!”. To czasy rozbicia narodu wybranego. Kapłan z Betel, słysząc słowa proroka Amosa, słowa upomnienia od Pana i zapowiedzi kary Bożej, odsyła proroka – każe mu iść do Judy i tam przeżywać zarówno swoją codzienność („jedz chleb”) i misję  – tam może prorokować, niech oni słyszą słowa nagany, ale nie u nas, bo jak u nas można mówić o karze czy jakimś upadku. Znamy to, prawda? Nie, nie ja nie potrzebuję nawrócenia, ale moja sąsiadka/ sąsiad, mój krewny, mój znajomy, tamci ludzie na tamtej stronie ulicy – tak, oni wszyscy tak, ale nie ja. Znamy to, choć trudno nam się do tego przyznać. Nie lubimy słuchać nagan i poznawać swoich błędów. Wolimy trwać w przekonaniu, że u nas wszystko jest dobrze. Więc kapłan z Betel odsyła Amosa. Ale co ciekawe w tym dialogu, to sposób postrzegania powołania. Amos odpowiada: „Nie jestem ja prorokiem ani nie jestem synem proroków, gdyż jestem pasterzem i tym, który nacina sykomory. Od trzody bowiem wziął mnie Pan i rzekł do mnie Pan: „Idź, prorokuj do narodu mego, izraelskiego!” Zastanawiające, prawda? „Nie jestem ja prorokiem”, jestem prostym pasterzem, to Pan mnie wziął, wybrał i dał zadanie – tak moglibyśmy podsumować tę wypowiedź. Kapłan z Betel wyszedł z założenia, że może rozkazywać Amosowi i mówić mu gdzie i co ma robić. Tymczasem Amos, w całej prostocie pokory, przypomina i jemu i nam, że to nie wybrany sam o sobie decyduje. Nie jest prorokiem, bo sam tak wybrał i sam teraz będzie kierował swoim losem. Zajęciem, które wybrał, być może przejął od swojego ojca czy krewnych to bycie pasterzem i nacinanie sykomory. I tak było dopóki Bóg nie wkroczył w jego codzienność i nie powiedział mu, by szedł i prorokował. Gdyby chodziło o pasterzowanie, Amos mógłby decydować, ale nie jeżeli chodzi o Boży zamysł. Wybrany przez Pana ma być sam pierwszym najwierniejszym otrzymanym łaskom i powierzonej misji. A skoro Pan nie posłał go do Judy, ale do narodu izraelskiego, Amos nie może odejść. Powołanie nie jest naszym kaprysem, nie jest naszym planem, ale to wierność i zasłuchanie w Boży głos. To trochę podobnie jak scena powołania pierwszych apostołów nad jeziorem – byli rybakami, a Pan swoim wybraniem ich, uczynił z nich rybaków ludzi. Jakby bazując na ich codzienności wskazał im, zaprosił o dalszej drogi, do czegoś „większego”, do czegoś „bardziej”. Każdy z nas, każdy z ludzi otrzymał godność człowieczeństwa, ale my na chrzcie św. otrzymaliśmy również godność dziecka Bożego i wraz z nią te trzy wspomniane godności, które są jednocześnie misją: kapłańską, królewską i prorocką. Realizujemy je bazując na naszym człowieczeństwie. Dlatego tak ważne jest dobre poznanie siebie, poukładanie siebie w tej ludzkiej sferze, poznanie siebie jako człowieka z emocjami, myślami, reakcjami, różnymi przestrzeniami, które nieraz wymagają uporządkowania, aby później na tym pięknie i mądrze rozwijającym się człowieczeństwie, pięknie i mądrze realizować powołanie – być autentycznym, prawdziwym i szczerym świadkiem Chrystusa. Przyznam się, że jakiś czas temu uderzyło mnie – pozytywnie – poznanie, zrozumienie prawdy, że rozeznawania powołania to nie jest tylko kwestia słuchania Boga i posłuszeństwo np. spowiednikowi, z nim rozeznawanie tego, ale to są trzy etapy: słuchanie siebie, słuchanie Boga i słuchanie drugiego człowieka, który pomoże to zobiektywizować. Te etapy odbywają się równolegle i do każdego trzeba podejść tak „naprawdę” – naprawdę zasłuchać się w Boga, nie bać się poznania siebie i ponazywania swoich pragnień, aby także w ich świetle poznawać Bożą wolę i także otworzyć się na mądrość drugiego człowieka, ale nie z pozycji z góry założonej uległości wobec niego, ale z zaufaniem, że w jednym pomieszczeniu spotykają się dwie równe osoby i razem wsłuchują się w Boży głos i rozeznają sprawę. Może opisałam to w trochę „zakręcony” sposób, ale mniej więcej chyba wiadomo, o co chodzi. Amos po ludzku miał świadomość kim jest, ale przyjął z całą wielkodusznością misją daną od Pana i był, chciał być jej wiernym pomimo wszystko. Amos więc nie ucieka. Nie ucieka w podwójnym znaczeniu – nie ucieka przed kapłanem, nie ucieka tak po ludzku, ale nie ucieka także od Bożego wybrania. A czy my nie uciekamy od tej misji otrzymanej na chrzcie św.? To uciekanie może się przejawiać choćby w tym podejściu do tematu powołania: a, nie, mnie to nie dotyczy, to słowa do kapłanów i osób konsekrowanych. A jest przeciwnie.

„ Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów poprzez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym.” – gdy św. Paweł pisze tak do Efezjan, to pisze to o nas wszystkich, a nie tylko o powołanych do tej szczególniejszej, konkretnej, kapłańskiej posługi. Każdy z nas jest z miłości wybrany i przeznaczony, by świadczyć o Bożym majestacie, „ku chwale Jego majestatu”. Bożym zamiarem – co też wyczytać możemy z tego fragmentu – jest zjednoczenie na nowo wszystkiego w Chrystusie „jako Głowie: to, co w niebiosach, i to, co na ziemi”. Temat jedności nie jest łatwy. Przecież dookoła nas, niemalże na każdym kroku możemy spotkać się z rozbiciem, z brakiem jedności. A rozpoczyna się ten problem w nas samych. Bo by tworzyć jedność międzyludzką, nazwijmy ją „zewnętrzną”, potrzeba najpierw zaangażowania w budowanie i pielęgnowanie jedności swojej wewnętrznej z samym sobą – a także z Bogiem i by to, co w nas człowiecze stanowiło jedno z tym „boskim” ziarnem w nas zasianym. „To, co w niebiosach i to, co na ziemi” – najdoskonalszym przykładem takiego zjednoczenia jest oczywiście Pan Jezus w misterium Wcielenia, a także  w tajemnicy Wniebowstąpienia, ale te słowa św. Pawła kojarzą mi się również z orędziem Wielkanocnym: niebo łączy się z ziemią, sprawy boskie z ludzkimi – słyszymy wówczas. Możemy tu też powiedzieć o takiej jedności naszego myślenia, życia zgodnego z Bożymi przykazaniami, z ewangeliczną nauką – by nasze życie było zgodne z godnością i znaczeniem chrztu św. Czy to wszystko w nas jest takie spójne i zjednoczone? Jednak, co najistotniejsze, bez Chrystusa to zjednoczenie się nie dokona, o czym zresztą wspomina tak wyraźnie św. Paweł. Zjednoczenie prawdziwe i trwałe może być tylko w Nim, w Jezusie. Tylko w Nim możemy tak naprawdę również realizować swoje powołanie. I znów, Apostoł Narodów, przypomina: „byśmy istnieli ku chwale Jego majestatu – my, którzy już przedtem nadzieję złożyliśmy w Chrystusie.” Zanim cokolwiek rozpoczniemy, najpierw musimy (choć nie rozumiejmy tego czasownika w formie nakazu, czegoś autorytatywnie narzuconego) zaufać, złożyć swą ufność w Jezusie – przerzucić skupienie na sobie i poleganie na sobie na całkowite przylgnięcie do Pana. To pierwszy i podstawowy krok. Krok, który nie przekreśla „mnie”, ale pomaga uporządkować wszystko. Bardzo lubię te pierwsze wersety Listu do Efezjan, one mnie zawsze tak pozytywnie „podnoszą” – przypominają, że ja, że każdy z nas, wybrany jest z miłością, do miłości i dla miłości, że wybrała nas Miłość – Ten, który jest Miłością; Ten, który umiłował nas do końca aż po ofiarę krzyżową. I nie możemy powiedzieć: ja nie potrafię. Bo przecież otrzymaliśmy Ducha Świętego i usłyszeliśmy Dobrą Nowinę. Mamy wszystkie „środki”, by realizować Boże wezwanie. Wszystko po to, by nasze życie stało się błogosławieństwem Ojca niebieskiego. Obmyła nas Krew Chrystusa – to nasza „szata”, „szata” naszej godności. I to zjednoczenie, o którym już wspomnieliśmy, jest pragnieniem Serca Bożego. W nasze powołanie wpisane jest również dopomaganie innym w tej jedności. Skoro znamy „tajemnicę” Jego woli, nie odrzucajmy jej, nie przerzucajmy odpowiedzialności na innych, ale doceńmy tę godność i to powołanie, które otrzymaliśmy. W jakimś sensie każdego ochrzczonego można nazwać mianem osoby „konsekrowanej” to znaczy Bogu poświęconej, dla Boga poświęconej. Żyjemy w świecie i w przestrzeni ludzkiej, jesteśmy ludźmi i mamy pielęgnować człowieczeństwo nasze, które również zostało nam podarowane i zadane, ale zarazem naszym przeznaczaniem jest wieczność. Jesteśmy uświęceni Krwią Chrystusa – to nasza „konsekracja”. Ze świata, a jednak jakby z niego wyłączeni, na nim się nie zatrzymujący.

A jednak, to do tego świata jesteśmy posłani. Słowa z Ewangelii spisanej przez św. Marka nie traktujmy jako „nie do mnie”, bo nie jestem kapłanem, zakonnikiem, zakonnicą czy misjonarzem. Te słowa są do wszystkich nas, bo są także swoistego rodzaju opowieścią o Kościele, o Bożym zamyśle Kościoła. A według tych słów Kościół ma być wspólnotą zjednoczoną w Chrystusie i przy Nim; ma mieć świadomość łask, jakie Pan w nim złożył i również misji, jaką otrzymał – misji, która jest tak konkretna: iść w prostocie, bez obłudy (czyli w „jednej” szacie), naśladując gesty i czyny Jezusa, Jego postawę, ale zarazem szanując wolność tych, z którymi będzie się spotykał. Wiara nie jest przymusem – jest wolną odpowiedzią i przyjęciem odpowiedzialności.

Prorok Amos pokazał nam, jak ważne jest zasłuchanie i zaufanie w słowo Pana, który nas powołał i wierność temu słowu, tej poznanej misji, która – jak przypomina nam św. Paweł – swoje źródło ma w Miłości wiecznej i w miłości codziennej realizuje się, spełnia się również we wspólnocie, a pierwszą podstawową wspólnotą, którą tworzymy jest ta w nas z nami samymi i ta nasza z Bogiem. W niesamowity sposób św. Marek rozpoczyna tę scenę rozesłania Apostołów: „Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch.” Zobaczmy – wszystko rozpoczyna się od Jezusowego wezwania, zawezwania, zaproszenia Apostołów. „Przywołał do siebie” – moglibyśmy powiedzieć również: dla siebie. Jezus woła nas do siebie i dla siebie. Więc wszystko – powtórzmy to kolejny raz, żeby nam to nigdy nie „uciekło” – rozpoczyna się w przestrzeni relacji Bóg-ja. Ale z tych słów św. Marka wynika, że od początku tak ważna była ich – Apostołów – relacja wzajemna, czyli wspólnota. Są przez Pana przywołani razem. Nikt indywidualnie nie tworzy Kościoła – tworzymy go razem. Apostołowie są posłani „po dwóch”. I znów możemy mówić o wspólnocie Kościoła, ale możemy również zauważyć w tym coś jeszcze. Bo ten „drugi” ( i ja dla drugiego w roli współtowarzysza) jest po to by mnie weryfikować. Idziemy razem aby wzajemnie się wspierać, aby nikt nie zaczął właśnie tworzyć „swojego” Kościoła, ale także po, to by nasze świadectwo było nieustannie oczyszczane i przez to coraz prawdziwsze. Ta droga „po dwóch”, w parach, jest nieraz wielkim wyzwaniem. Ta osoba obok jest dla mnie weryfikatorem – weryfikatorem moich zachować, reakcji; jest także „kontrolerem”, bym nie zaczął głosić siebie, a zawsze naukę Jezusa. Wspólnoty nie da się głosić pojedynczo. W relacji sprawdzamy się najlepiej, czy, to co głosimy, postawy, o których mówimy, są naszą codziennością, czymś dla nas rzeczywiście autentycznym. Idziemy razem także po to, aby się wzajemnie uzupełniać.

Jezus swoim uczniom dał wielką władzę: nad duchami nieczystymi, aby mogli wyrzucać złe duchy i uzdrawiać. To pokazuje nam, że z Jezusem, mocą Jego łaski, mamy możliwość, aby przezwyciężać to, co trudne. To nie pokusy mają panować nad nami, to my mamy moc panować nad nimi. Ale ciekawe jest to sformułowanie: „dał im też” – po tym, jak już ich przywołał do siebie i zaczął rozsyłać. To przypomina inną scenę, gdy już uczniowie powracają i cieszą się ze swoich dokonań, a Jezus ich „studzi”: nie z tego się cieszcie, że złe duchy się wam poddają, ale z tego, że wasze imiona są zapisane w niebie. Nie z nadzwyczajnych dokonań, nie z tych okoliczności, które stanowią okazję do ujawnienia „mocy” mamy się cieszyć, ale pierwszym i podstawowym źródłem naszej radości jako powołanego, jako obdarzonego mandatem misji, powinna być sama przynależność do Jezusa. Ta cała „moc” jest jakby czymś drugorzędnym – w sensie nie na niej powinniśmy się skupiać. Jesteśmy powołani do codzienności i to w codzienności dokonuje się nasze uświęcenie.

Chrystus dalej udziela konkretnych wskazań, które możemy chyba również odczytać symbolicznie. „(…) przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. «Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien».” – czytamy. To nie branie niczego jest zachętą do wolności. Głosić Ewangelię prawdziwie możemy jedynie w wolności. Zobaczmy na wolność Jezusa, który nie wszedł w konformizm z faryzeuszami, z Piłatem czy Herodem. Nawet nie zabiegał o uznanie mieszkańców Nazaretu, a i mieszkańcom Kafarnaum wyrzucił, że gdyby w Sodomie działy się takie cuda jak u nich, nawróciłaby się prędko. Z bycia uczniem Jezusa, głosicielem Jego nauki nie mamy czerpać doczesnych korzyści, bo w tej misji nie chodzi o nas. To także wolność od samych siebie w tej misji; wolność od dzieła, które realizujemy, które podejmujemy. A czym jest owa laska? W Starym Testamencie czytamy o lasce Mojżesza, którą otworzył morze, przemienił Nil w krew i pokonał węże egipskich kapłanów. Nie była to zwykła laska. Była ona dana od Boga, który posłał Mojżesza. Laska – tak potocznie rozumiana – służy przecież do „podpierania się”. Dla nas tą „laską” jest Krzyż Jezusa. Nie potrzebujemy nic więcej.  Nie potrzebujemy ludzkich podpór, ale oprzeć się całkowicie na Panu. Nie potrzebujemy pieniędzy w trzosie – czyli tego materialnego zabezpieczenia. O naszej godności nie decyduje statut materialny. Brak chleba to wezwanie do zaufania – przypomina nam się scena rozmnożenia chleba, gdy Pan pokazał, że to On dba o swój lud. Ale pamiętamy także odpowiedź Jezusa, jaką dał podczas kuszenia: nie samym chlebem żyje człowiek, ale każdym Słowem, które pochodzi od Boga. Nie ludzkim poklaskiem mamy żyć, ale Słowem Boga. To ono nas ma kształtować. W nim mamy znajdować siebie – jeżeli tak to można określić. Brak torby, o której wspomina Jezus, to znów obraz wolności, ale podobnie jak wzmianka o jednej sukni, ma nas pouczyć, żebyśmy niczego nie gromadzili „na boku”. Wszystko oddawać Bogu. A On sam będzie gromadził nasz skarb w niebie, w wiecznym skarbcu. Jedna suknia, a nie dwie – to wskazanie o przejrzystości. Jesteśmy jednym człowiekiem – nie może być rozdźwięku w naszych postawach. Nie jest wolą Bożą abyśmy cokolwiek udawali, grali czy nakładali jakieś maski. Świadczyć można jedynie mocą prawdy. W prawdzie. Mamy jednak mieć nogi obute w sandały – to znak naszej godności, o której mamy pamiętać, aby jej nie splamić, nie zszargać. Iść w świadomości swojej godności, ale nie w duchu pychy, ale pokory, pokornej wdzięczności.

„I mówił do nich: «Gdy do jakiegoś domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakimś miejscu was nie przyjmą i nie będą was słuchać, wychodząc stamtąd, strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich».” „Zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie.” – misję trzeba doprowadzić do końca. Jednak, ci którzy nas przyjmują, ci do których idziemy, mają wolność wyboru. Najważniejsze jest, że my mamy głosić, jak nam Pan nakazał, a to oni poniosą odpowiedzialność za przyjęcie nas lub odrzucenie. Ale gdybyśmy my nie poszli i nie głosili, to my poniesiemy odpowiedzialność za nie podjęcie misji.

Naszym powołaniem powszechnym jest bycie świadkiem naszego Pana. Mamy być prorokami Jego Słowa, Jego Obecności. Całkowicie Mu ufając i będąc pierwszymi zasłuchanymi w Jego głos, w głos Dobrego Pasterza, który sam nas wybiera. W naszym powszechnym powołaniu każdy rozpoznaje jeszcze swoje szczególne zadanie, tylko jemu przeznaczone przez Pana. Głos Pana jest zawsze głosem pokoju i miłości. Pan pragnie naszego szczęścia. To słyszymy także w psalmie tej niedzieli. „Pan sam szczęściem obdarzy” – czy tak Mu ufam, czy wierzę w te słowa, a może sam ciągle coś na siłę próbuję czynić? „Ziemia wyda swój owoc”, bo Pan ją pobłogosławi. Psalm 85 można nazwać opisem zbawienia, świata, w którym nastąpiło powszechne królowanie Boga. „Łaska i wierność spotkają się z sobą, ucałują się sprawiedliwość i pokój. Wierność z ziemi wyrośnie, a sprawiedliwość spojrzy z nieba (…) a śladami Jego kroków zbawienie”. Czy coś z tego inni mogą odnaleźć we mnie, jako w świadku Mesjasza? Wierność, która wyrasta z ziemi to obraz naszego nawrócenia – wróciwszy do Pana trwamy w Nim wiernie. On ogłasza pokój, a ślady Jego są znakami zbawienia, więc pełnymi łaski i dobroci. A jaki ślad pozostanie po mnie?

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA