XIX Niedziela zwykła (rok B)
Choć tej niedzieli w naszym klasztornym kościele zabrzmi liturgia Słowa Bożego z uroczystości św. M.N. Klary z Asyżu, my jednak w naszych rozważaniach idźmy za Słowem, które przewidziane jest na tę dziewiętnastą niedzielę zwykłą w ciągu roku liturgicznego.
Kontynuujemy lekturę szóstego rozdziału Ewangelii wg św. Jana. Rozdział „eucharystyczny”. Dzisiejszy fragment to kontynuacja dialogu Jezusa z Żydami, którzy zaczynają się oburzać na słowa Pana, że to On jest „chlebem, który zstąpił z nieba”. Argument Żydów jest nam znany z innych ewangelicznych scen, zwłaszcza przypomina wydarzenia z Nazaretu: czy to nie syn cieśli, znamy Jego ojca, matkę, rodzinę… . Znowu to „my wiemy”. Ta nasza „pewność” wszystkiego, swoich racji, poglądów, ocen. Brniemy w to może nawet nie zdając sobie sprawy, jak bardzo taka postawa zamyka nas na Bożą łaskę. Bo czy to nie jest tak jakbyśmy mówili: skoro my wiemy, to już Ciebie nie potrzebujemy. Odcinamy się od Pana i Jego Słowa, bo przecież nasze słowo, nasza „wiedza” znaczy więcej – cóż za ironia! Ale – póki co – słuchaczy Jezusa zatrzymał komunikat o „zstąpieniu z nieba”. Na moment jakby temat czym jest ów chleb został odsunięty na bok. Oni znów przez to swoje „my wiemy lepiej” nie dopuszczają do siebie prawdy o Jezusie Chrystusie i misterium Wcielenia oraz Bożym planie naszego odkupienia. Tu można by rozważać o tym, jakie jest moje spojrzenie na Pana i kim On dla mnie jest, za kogo Go uważam – zresztą, do takiego rozmyślania mieliśmy sposobność kilka dni temu, gdy czytaliśmy ewangeliczną scenę z Cezarei Filipowej. Ale zwróćmy uwagę na pierwszą część odpowiedzi Jezusa na to ich „my wiemy lepiej”. Jezus mówi: „Nie szemrajcie między sobą!”. Czy te słowa nie są jak uderzenie pioruna? Tysiące stronnic można by napisać o szemraniu i podając jego przykłady z naszego codziennego życia. I nikt nie może raczej powiedzieć, że „nie wie o co chodzi”. Wiemy, czym jest i co to jest szemranie. Jezus dodaje: „między sobą” – to też jest kierunek zamknięcia. Zamiast oddać Jezusowi swoje myśli, wątpliwości i pytania, oni zamykają się w swoim kręgu, a to szemranie odgradza ich jeszcze bardziej od Prawdy. W codzienności też tak jest. Szemranie nie jest dialogiem, wspólnym rozważaniem, ale to jak jad trucizny, który pomału opanowuje nasze serca i tych, którzy są wokół nas, przy nas. Ileż wówczas w sercu gromadzi się goryczy, zniechęcenia, ileż rodzi się plotek, oszczerstw i nieprawdy. Ale popatrzmy na „szemranie” jeszcze inaczej. To też rodzaj narzekania. Ta postawa była już przywołana właśnie w ubiegłym tygodniu – Izraelici szemrali, narzekali na pustyni i w odpowiedzi Pan zesłał im mannę i przepiórki. Chcieli pokarmu – otrzymali go, choć ich postawa była świadectwem niedowierzania w Bożą moc. Jednak owo ich narzekanie nie jest chwalone i akceptowane przez Pana. Dziś zdaje się tak pięknie, idealnie, otrzymujemy na to odpowiedź w drugim czytaniu z Listu św. Pawła do Efezjan: „nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego”. I nie potrzeba już słów komentarza, jak się zdaje. Szemranie, narzekanie, postawa niedowierzania, poddawania w wątpliwość – to wszystko zasmuca Boga; zasmuca Ducha Świętego „którym zostaliśmy opieczętowani”, i którego – jak na innych stronnicach napisał św. Paweł – jesteśmy świątynią. Szemranie nie pochodzi od Ducha Świętego, to nie są słowa Jego natchnienia. „Niech zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważanie wraz z wszelką złością” – czytamy dalej. Dopiero wyzbycie się takich postaw i zachować robi w nas miejsce na Bożą łaskę. A jak powiedział Pan Jezus: wiara, to, że możemy do Niego przyjść, jest łaską Ojca. Szemranie nie pomoże nam uwierzyć ani zrozumieć. Podobnie o własnych siłach nie zdołamy się nawrócić, jeśli nie zostanie pociągnięty przez Ojca – wtedy możemy przyjść do Jezusa naprawdę. Wiara to nie wynik naszego rozumowania i dociekania, to nie coś co możemy porównać do zdobywania kolejnych szczebli umiejętności jak na siłowni. Wiara to łaska, która spotkała się z naszym otwartym sercem, z sercem, które jest gotowe porzucić to swoje „ja wiem lepiej”.
Celem dla którego Bóg udziela nam tej łaski jest życie wieczne. Bóg nikogo nie wyklucza ze swoich uczniów – to my odchodzimy od Niego. Nauki jednak Ojca nie wystarczy „tylko” usłyszeć. Ją trzeba jeszcze przyjąć – to dopiero prowadzi nas do Pana, który mówi: „kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne”. Żydzi pytali, co mają czynić, aby być zbawionym – oto mamy odpowiedź: usłyszeć, przyjąć, przyjść do Jezusa, uwierzyć. Człowiek sam siebie nie zbawia. Choć w tym dziele zbawienia poprzez swoje postawy uczestniczy. Ale Jezus mówi dalej coś jeszcze. Powraca temat chleba życia. „Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.” Cóż znaczy to „spożyć ten chleb”? Jezus dopowiada jeszcze: „Chlebem, który Ja dam, jest moje Ciało wydane za życie świata”. Spożywać Jezusa. Eucharystia. Mamy karmić się Bogiem. Czynimy to w różny sposób – poprzez lekturę Jego Słowa, modlitewny czas, otwarcie się na Jego łaskę i Obecność, ale najbardziej dokonuje się to podczas Eucharystii.
„Chlebem, który Ja dam…” – Jezus w swojej ofierze, w swoim ofiarowaniu się jest całkowicie wolny. Powtórzy to w noc swojej Męki – nikt Mu życia nie odbiera, lecz to On sam je daje dla zbawienia świata. W rozmowie z Nikodemem Jezus mówił o powtórnych narodzinach – dziś słyszymy o pokarmie dającym życie. Życie Jezusa ożywia nasze jestestwo. Gdy w raju pierwsi ludzie sięgnęli po owoc wskazany przez węża ulegając kuszeniu, sięgnęli po pokarm śmierci. A Jezus przychodzi by dać nam na nowo życie. „Dać”. Ten czasownik wciąż tu się pojawia bowiem określa istotę Miłości – czyli dar, czyli dawanie się. Jezus przyszedł aby dać siebie. Gdy zbliżam się do drugiego człowieka, to czy czynię to, by dać siebie czy raczej by czerpać korzyści? Raczej daję czy pobieram? To, że Jezus mówi o „chlebie” ma nas być może również ukierunkować na prostotę codzienności. To szary dzień jest ziemią świętą doświadczania Bożej łaski i świadczenia o Panu, o wierze – to jest przestrzeń czynienia miłosierdzia, w prostocie i zwyczajności. Eucharystia owszem dokonuje się w świątyni, ale później to my jesteśmy posłani by ją niejako „czyni” w naszej prozie życia, gdy już zgasną światła doniosłych celebracji i umilknie górnolotny dźwięk uroczystej muzyki. Aby jednak chleb był dany – musi zostać najpierw połamany. Jezus tą mową zapowiada to, co dokona w Wieczerniku podczas Ostatniej Wieczerzy, gdy weźmie chleb w swoje dłonie i po modlitwie dziękczynnej, połamie i rozda go uczniom mówiąc: to jest Ciało Moje. Najpierw, z pełną odpowiedzialnością i świadomością bierze swoje życie, trzyma je w swych dłoniach w wolności – dlatego może je połamać i rozdać. Wie, że to życie jest z Ojca i od Ojca, więc wznosi dziękczynną modlitwę kolejny raz ucząc nas gdzie i ku Komu mamy kierować swoje spojrzenie. A potem w całkowitej wolności i dobrowolności łamie chleb i rozdaje, czyli niejako wypuszcza swoje życie ze swych dłoni i przekazuje w dłonie innych. A ci „inni” nie są idealni, są ulepieni z tej przysłowiowej ziemskiej gliny ze swoimi przywarami i słabościami. Jezus daje i oczekuje, pragnie, by Jego dar został przyjęty. Liturgia Słowa dana przez Kościół dzieli na fragmenty szósty rozdział Ewangelii wg św. Jana i tym samym niejako stopniuje nasze wtajemniczenie w te wydarzenia. Za tydzień dowiemy się, jak ostatecznie zareaguje na to wszystko ów tłum, ta rzesza, która szła za Jezusem – więc nie uprzedzajmy wypadków, ale zadajmy sobie pytanie: czy ja potrafię przyjąć, czy ja przyjmuję Boży dar? Ale również, jak przyjmuję to, czym ktoś inny chce się ze mną podzielić.
Pod postacią chleba Pan ofiarowuje nam tajemnicę swoje życia. Czytając Ewangelię możemy odkrywać czym jest i na czym polega owo życie. ? Jezus zawsze jest tym, który daje życie – a ja? Miłość nie zabiera – miłość daje. Chrystus przyszedł na świat w Betlejem – w Domu Chleba. I oto teraz o sobie mówi jako o Chlebie. Bóg stał się Człowiekiem, narodził się jako Człowiek, aby nasycić nasz głód Boga – by przywrócić tę komunię, tę jedność z początków stworzenia. Przy okazji tej perykopy można by pewnie zrobić sobie swoistego rodzaju rachunek sumienia z przeżywania Eucharystii z tego, czym ona dla mnie jest. Św. Augustyn pisał, że z pokarmem Eucharystii jest inaczej niż z każdym innym pokarmem – ten ziemski pokarm to my wchłaniamy, a w Eucharystii to Pan wchłania nas w siebie, przemienia nas w siebie, na swoje podobieństwo. Czy po Komunii św. towarzyszy mi świadomość, że teraz „już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus”? Jak ci Izraelici próbujemy się nasycić jakimiś namiastkami i imitacjami, a tymczasem jesteśmy tak blisko Źródła. Jezus znów przywołuje wydarzenia z pustyni, by im przypomnieć, że to była „tylko” manna, a tu jest coś więcej. Abp. Fulton Sheen pisze, że „takie życie otrzymane przez Niego oznaczało dużo większą zażyłość niż życie dziecka dzięki pożywieniu dostarczanemu przez matkę”. „Ja jestem chlebem żywym” – Jezus przywołuje Imię Boga: Ja jestem i dodaje „chlebem żywym”. Eucharystia, Komunia św., to nie znak, to nie symbol – to naprawdę Ciała Pana, „Chleb żywy”. Ten sam Arcybiskup komentuje: „wierzący nie mieli żywić się martwych Chrystusem, ale Chrystusem uwielbionym w niebie, który umarł, powstał z martwych i wstąpił do nieba”. Dlatego Jezus mówi, że jest „chlebem żywym”.
„Wydane za życie świata” – Miłość nie chce chwały dla siebie samej. Jej chwałą jest ocalenie tych, których miłuje, którzy są jej drodzy i dla niej ważni. Jezus nie dokonuje tego wszystkiego dla siebie samego. On jako Bóg jest doskonały i niczego nie potrzebuje, sam jest Pełnią – On to czyni dla nas.
Już o tym wspomniałam, ale wraca to do mnie, gdy czytam tekst Psalmu tej niedzieli. Chleb – taka codzienność; codzienny pokarm. Przepraszam za śmiałość, ale sama sobie zadaję to pytanie: czy w takim razie, idąc za tym Słowem, Bóg jest moją codziennością? A dlaczego odnoszę to do Psalmu? Jest on zachętą do uwielbienia i dziękczynienia – moje osobiste uwielbienie ma zachęcić innych do składania dzięki Panu. Świadectwo, które pociąga. Psalmista mówi, że jego dusza chlubi się Panam. Co jest dla mnie powodem do chluby? Ale to jeszcze nie ta myśl. Chodzi o czasowniki: skosztujcie, zobaczcie, spójrzcie. Bóg jest tak blisko nas. Wystarczy spojrzeć na Niego, by „rozpromienić się radością”. Żeby odczuć Jego słodycz i dobroć, trzeba skosztować. To taka codzienność bycia razem. A z drugiej strony – to wskazówka do uczynienia tego kroku ku osobistemu doświadczeniu. Psalmista to odkrył, stało się to jego udziałem i teraz ku temu chce nas ukierunkować. To uwielbienie, dziękczynienie ma wynikać także z osobistego właśnie doświadczenia. Będąc u Źródła mówimy o pragnieniu. Chcemy doświadczyć Bożej dobroci i słodyczy, rozradować się Nim – czemu więc nie spojrzymy na Niego, nie sięgniemy po „ten” Pokarm? To wszystko stanowi zaproszenie, by zrobić ten krok „ku”. Pragniemy pomocy – szukajmy więc jej u Niego. Chcemy, by usłyszał – zawołajmy. Takie bardzo konkretne wskazówki daje nam również św. Paweł w drugim czytaniu, o którym już trochę wspomniałam. One również są „krokiem ku” – ku drugiej osobie, ale także ku naśladowaniu postaw Chrystusa. Jeżeli mamy przebaczać, czynić dobro i miłosierdzie, to dlatego, że „Bóg wam przebaczył w Chrystusie” – ze względu więc na Niego i dla Niego. Wszystko zawsze i wszędzie odnosić do Pana. Ale to też jeszcze jedna nauka – samemu najpierw doświadczyć, by potem móc dawać innym. Jeżeli ja nie przyjmę Bożego przebaczenia dla mnie samego, jak będę umiał przebaczyć innym? Jeżeli ja sam w sobie nie będę miał poczucia wdzięczności za Boże miłosierdzie, jak będę je czynił wobec innych? Przyszła mi też taka myśl, by to zdanie: „Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg wam przebaczył w Chrystusie” odczytać jeszcze nieco inaczej. „Przebaczajcie sobie” – czy to nie odwołuje nas do przykazania miłości siebie samego (kochaj bliźniego jak siebie samego)? Czy potrafię sam sobie przebaczyć? Może znamy to wewnętrzne zmaganie – w sakramencie pokuty i pojednania, w spowiedzi św., Bóg nam przebaczył, ale my odchodzimy od konfesjonału z poczuciem ciągle winy i właśnie – nie umiemy sobie samemu przebaczyć, że coś się nie udało, że w czymś upadliśmy. Ale skoro Bóg przebacza, to tym bardziej ja mam prawo sobie przebaczyć. Na koniec tego fragmentu z Listu do Efezjan, św. Paweł zachęca do bycia naśladowcą Boga „jako dzieci umiłowane”. „Jako dzieci” – w prostocie zawierzenia, w posłuszeństwie, które wynika z zapatrzenia i uznania; jako dzieci, które wiedzą i mają pewność, że są umiłowane. Chrystus tak nas umiłował, że „samego siebie wydał za nas w ofierze” – to łączy ten tekst z ewangelicznym przesłaniem rozważanym powyżej. Św. Paweł napisał: „postępujcie drogą miłości” – to jest tak droga, którą przyszedł do nas Jezus, to jest tak droga, którą On przeszedł, abyśmy i my mogli nią iść. Droga miłości – Chleb żywy, Pokarm życia połamany i rozdany do spożywania.
To zdanie: „skosztujcie i zobaczcie, jak Pan jest dobry” – pomaga nam także spojrzeć na historię Eliasza z pierwszego czytania. Eliasz był trochę jak ci Izraelici z ewangelicznej perykopy – miał swój plan, swoje myślenie, więc „usiadł pod jednym z janowców i pragnąc umrzeć, rzekł…”. Co za kontrast – z jednej strony jest prorokiem Boga, który daje życie, a z drugiej strony, załamany ogólną sytuacją, prześladowaniami i trudem prorockim, Eliasz pragnie umrzeć: „zabierz moje życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków”. Zamiast spojrzeć na Pana – patrzy na swój smutek. Ale to Bóg pisze ostatecznie tę historię – tę i każdą inną. I oto przychodzi Anioł, budzi Eliasza i każe mu jeść. Oto podpłomyk i dzban wody. Owszem, Eliasz, wziął i zjadł, ale to jeszcze nic w nim nie zmieniło. Droga wychodzenia ze swojego myślenia, skupienia na sobie, ku Bożemu spojrzeniu nieraz trochę trwa. Życie sakramentami, karmienie się Eucharystią, rozważanie Bożego Słowa, to nie działa jak magiczna różdżka, która od razu wszystko odmienia. Aby było w nas życie Jezusa, potrzeba nieustannego karmienia się, zanurzania w Nim. Więc i do Eliasza powtórnie przychodzi Anioł i znów nakazuje, by jadł. Bóg nie zostawia Eliasza samego. Przychodzi mu z pomocą – o tym Anioł Pański chroni go, podobnie doświadczenie miał Psalmista, podobnie Anioł Pański towarzyszył wychodzącym z Egiptu, pokrzepiał Jezusa w Ogrójcu. O Eucharystii mówi się, że jest „pokarmem na drogę do życia wiecznego”. Eliasz mocą tego pokarmu, szedł następnie czterdzieści dni i czterdzieści nocy, aż dotarł do Bożej góry Horeb. Te czterdzieści dni i nocy wędrówki to odniesienie do czasu przeprawy przez pustynię – obraz wychodzenia „z”, obraz wychodzenia „ku”. To obraz naszej doczesnej pielgrzymki, której celem jest „Boża góra” – Królestwo Niebieskie. W ten sposób ta historia Eliasza łączy się z zapowiedzią Eucharystii z szóstego rozdziału Ewangelii wg św. Jana. Bóg co dzień daje nam możliwość spożywania tego Pokarmu na drogę do Domu. Każdy z nas, jak Eliasz, słyszy to wezwanie: „wstań, jedz, bo przed tobą długa droga”. Skosztujmy i zobaczmy, jak dobry jest Pan. Wstańmy ( ten czasownik też by można było rozważać), przyjmijmy Chleb żywy na życie wieczne.
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA