XIV Niedziela zwykła (rok C)

„Co do mnie, to nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego, Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata”. – tak rozpoczyna się drugie czytanie tej niedzieli zaczerpnięte z Listu św. Pawła do Galatów. Temat powodu do chlubienia się jak również temat radości i powodu do radości obecne są w całej liturgii Słowa. A swoją obecnością stawiają nas w obliczu pytania, czym dla mnie jest radość oraz gdzie i w czym jej poszukuję, w czym ją znajduję? A odnalezienie odpowiedzi w szczerości serca na te pytania jest naprawdę kluczowe, bo również wpływa na naszą relację z Panem.

„W sercach waszych niech panuje pokój Chrystusowy; słowo Chrystusa niech w was mieszka w całym swym bogactwie” – ten wers z Listu św. Pawła do Kolosan tym razem słyszymy w aklamacji śpiewu „Alleluja”. Bogactwo słowa jest wyjątkowe. Ów „pokój Chrystusowy” wypływa właśnie ze znalezienia i uporządkowania odpowiedzi na powyżej postawione pytania. Jeżeli wiemy, co ma dla mnie wartość, co jest dla mnie wartością oraz jakie intencje, motywacje mną kierują i jeżeli uporządkuje je sobie przed Panem i w relacji z Nim – wówczas ów pokój będzie udziałem i mojego serca. Ale jeżeli będę szukał zaspokojenia i radości w tym, co ulotne i przejściowe, w tym, co jest tylko widoczną formą jakiegoś „sukcesu” i poklasku – wówczas nigdy nie znajdę zaspokojenia, wciąż będę pragnął, łaknął coraz więcej i zarazem zamiast pokoju i prawdziwej radości doświadczać będę rozczarowania, zawodu. Będę wiecznie poszukującym, nie wiedząc jednocześnie, że prawdziwy skarb jest tak blisko mnie. Cóż nim jest? Sam Pan. To o Niego chodzi, o żywą relację z Nim – relację, w którą wpisane jest podążanie Jego śladami. To podążanie to nie kalka, imitowanie Jego zachować, ale rozpoznawanie, dokąd i jaką drogą On zmierza i pójście tym śladem. Tak to również odczytywał i odkrywał w swoim życiu św. Franciszek i to przekazywał swoim braciom i wszystkim, którzy słuchali jego rad.

Prorok Izajasz w pierwszym czytaniu wzywa Jerozolimę do radości, do radości po wielkim smutku, do radości, która wynika z miłości oraz z doświadczenia działa Pana. Znów właśnie widzimy, że to Pan jest źródłem, powodem radości – On i wielkie rzeczy, które czyni. Obraz przedstawiony przez proroka jest pełen czułości i delikatności, intymności wręcz i niewyobrażalnej bliskości. Pan sam pocieszy swój lud, ale uczyni to w pełni będąc w tą pociechę zaangażowany – nie tylko ześle łaskę, ale On sam („ręka Pana”) będzie w tej łasce obecny – to On przytuli, podniesie, będzie „pieścić na kolanach”. Jesteśmy dla Niego dziećmi, a On jest najlepszym Ojcem. Ta pociecha, która spływa od Jego Serca, odnawia nas, orzeźwia, sprawia, że my nabieramy „świeżości”. Relacja z Panem, jeżeli jest autentyczna i tak „personalnie” przeżywana, to ona – wraz z wiarą, nadzieją i miłością – są przyczyną zachowania w nas tej świeżości, która później staje się również udziałem tych, z którymi my mamy kontakt. Więc można powiedzieć, że wówczas to my stajemy się kanałami Bożej łaski, bo tak naprawdę nie mamy dawać siebie, nie mamy (nie możemy, bo nawet nie bylibyśmy do tego zdolni tak sami z siebie) pocieszać swoimi siłami, ale my pierwsi otworzywszy się na Pana, mamy pozwolić, aby On działał w nas i przez nas.

Prorok wzywa do radości z Jerozolimą, do radowania się z nią, ale i w niej, bo „w Jerozolimie doznacie pociechy”. Jak zrozumieć to zdanie? Pod „Jerozolimą” można odczytać Kościół święty, który jest arką Bożych sakramentów i łaski zbawienia. „Jerozolima” to może być także Królestwo Boże – to dopiero w tej niebieskiej „rzeczywistości”, w naszej niebieskiej Ojczyźnie, znajdziemy pełnię pociechy. Ziemia jest drogą do tego ostatecznego celu, a nie celem samym w sobie. Ziemia jest etapem, nie końcowym przystankiem. Prawdziwa radość kryje się w tym, co jest „poza” ziemskie, w tym, co „wieczne”, co jakoś przekracza wymiar naszego „tu i teraz” – jest to radość, którą można zapewne porównać do tego skarbu złożonego w wyjątkowym skarbcu, gdzie nie mają dostępu żadne mole ani rdza podstępnie niszczące skarby. Dlatego też tak ważne jest w życiu poczucie sensu, odnalezienie sensu i umiejętność dostrzegania go nawet w takich okolicznościach, w których wydaje się być to wręcz paradoksalne, niemożliwe. To poczucie sensu sprawia, że nie zatrzymujemy się w drodze, że nie przygniatają nas cierpienia, trudności, a każdą sytuację, jaką napotykamy jesteśmy w stanie przeżywać w kategoriach szansy i wyzwania. Jesteśmy jednak jak Apostołowie – ciągle się uczymy. Dlatego tak wyjątkowo brzmi ten wers, który pewnie zazwyczaj pomijamy, nie zwracamy uwagi na to, co wybrzmiewa jako wers „Alleluja”. Posłuchajmy jeszcze raz: „W sercach waszych niech panuje pokój Chrystusowy; słowo Chrystusa niech w was mieszka w całym swym bogactwie”. Zobaczmy ten obraz: słowo Chrystusa, które winno w nas mieszkać, z całym swoim „ładunkiem”, z tym wszystkim, co w sobie zawiera. Św. Paweł zachęca nas do tak szczególnej zażyłości ze słowem Chrystusa. Słowem Boga jest On sam, Jezus Chrystus. Ale tu możemy rozumieć to wyrażenie także jako zasłuchanie w nauczanie Jezusa, w Jego wskazówki i polecenia, jakie daje swoim uczniom. Jednak relacja „słowo, które mieszka” to, co więcej niż tylko takie literalne posłuszeństwo, wypełnianie nakazów i przestrzeganie zakazów. Wyobraźmy sobie swoją duszę jako „dom”, do którego przyjmujemy „współlokatora”, „mieszkańca”:słowo Chrystusa. Ze współlokatorem dzieli się jedną przestrzeń życia, jest się pod jednym dachem, przebywa się ze sobą i w chwilach słonecznych i tych trudnych. Trzeba się poznawać, aby jakoś dotrzeć do siebie i ułożyć to wspólne bycie. Może to dalekie porównanie, ale dlaczego by nie zobrazować właśnie w taki sposób mojej relacji z tym, co Jezus chce mi przekazać? To coś więcej niż tylko „wysłuchać” – trzeba jeszcze ze sobą „poprzebywać”. Słowo Chrystusa ma w sobie zdolność porządkowania. To bardzo ważna cecha, której warto się poddać, pozwolić jej działać właśnie w ten sposób.

Dobrze znamy tę ewangeliczną scenę. Jezus posyła siedemdziesięciu dwóch uczniów, po dwóch, tam, gdzie sam zamierza dotrzeć. Na tym polega bycie świadkiem – nie skupić na sobie, nie przysłonić, ale niejako „uprzedzić”, przygotować drogę. Tak działać, aby otworzyć serca na spotkanie z Panem, bo to o to spotkanie chodzi, a nie o moją „misję” samą w sobie. Dlatego też św. Paweł wie z całym przekonaniem, że nie ma innych powodów do chlubienia się poza tym, co wynika z relacji z Jezusem – tylko On jest powodem do chluby, Jego rany, które są świadectwem niepojętej miłości Boga do człowieka. Św. Paweł już wie, pisząc do Galatów, że nie misjonarskie dzieła, nie sukces ewangelizacyjny, są powodem do chlubienia się, do owej prawdziwej radości. Uczniowie posłani przez Jezusa wciąż jeszcze muszą to odkryć – i może dużo bardziej właśnie po to zostali posłani, niż dla głoszenia, tylko dla głoszenia.

Posłani wychodzą ze źródła, jakim jest Jezus, Pan i Mistrz, ze źródła, którym jest Ten, którego mają głosić. Tak głosić, aby faktycznie „przybliżyło się królestwo niebieskie” – a to On sam jest tym królestwem, które, jako powiedział, jest już pośród nas; które nie jest kwestią tego, co zewnętrzne, ale o wiele bardziej, to kwestia tego, co w sercu, tego, co wieczne. Chrystus jest pośród nas, a gdy trwamy w tejże Obecności – królestwo jest rzeczywiście pośród nas. A jednak Pan nie chce aby to wszystko było jakąś abstrakcją, dlatego daje uczniom konkretne rady, co mają mówić, jak mają postępować. Ową bliskość wyrażamy w czynach. Głosimy słowo czynami – nie „głosem”.

Ewangelista wyraźnie zaznaczył, że Pan posłał jeszcze „innych” w liczbie siedemdziesięciu dwóch. Czy zgadzam się na tych „innych”? Jak musieli czuć się Apostołowie, kiedy usłyszeli, że Pan posyła „jeszcze innych”? Czy przed tym nie czuli się tacy „pewni siebie”- najbliżsi towarzysze Pana, Mistrza, za którym szło tyle osób, a oni mieli do Niego pierwszeństwo? To oni między sobą sprzeczali się, kto ma być pierwszy, kto zajmie miejsce po prawicy i lewicy Pana – a tu nagle Pan daje udział w swojej misji także „innym siedemdziesięciu dwom”. To lekcja pokory także dla nas. Pewnie my też czasem myślimy, jacy to my wspaniali ewangelizatorzy, jacy pobożni i tak dalej… a oto świat i misja nie kończy się na nas. Wszyscy otrzymali ten sam nakaz, te same wskazania – jednak przecież i tak każdy wypełni to po swojemu dokładając do tego odrobinę siebie, swój sposób bycia, swoją wrażliwość, talenty, przymioty. Ta odrobina „inności” nie oznacza, że owa misja będzie „lepsza” lub „gorsza”. Chodzi aby była wierność Chrystusowi. Czy jest we mnie taka otwartość na tą odrobinę „inności”, którą wnoszą inne osoby?

Jezus wysyła ich do „każdego” miejsca, do którego sam zamierzał dotrzeć. Zatrzymało mnie to określenie: „do każdego”. Ile – już symbolicznie odczytując to – ile miejsc, przestrzeni my omijamy. Pytanie, dlaczego tak robimy? Może nim do nich dotrzemy, nim zrobimy jakikolwiek krok, już spisujemy je na straty, przekreślamy? Jeszcze nim się ruszymy, nim zaczniemy – już z góry zakładamy, że nie opłaca się ruszyć i udać się do tych miejsc. A przecież to nie jest postawa ucznia Chrystusa. A może nie ruszamy się z tak prozaicznej przyczyny jaką jest „lenistwo”? Albo – jest jeszcze jedna opcja – nie wyruszamy, bo mamy swój plan i swój pomysł na to, jak winna taka misja wyglądać i gdzie „powinniśmy” wyruszyć, w jakiś przedziwny sposób i według przedziwnych kategorii, selekcjonujemy komu i gdzie głosić. A Jezus mówi: idźcie do każdego miejsca, bo Ja też nie omijam żadnego miejsca. On nie lęka się ciemnych dolin, nie boi się ani nie brzydzi się ruinami i „podejrzanymi” zakamarkami.

„Lecz jeśli was nie przyjmą…” – Chrystus jest realistą, jeśli tak to można określić, On wie, że nie każdy przyjmie Jego słowo z entuzjazmem i wie także, że tego słowa nie można głosić nikomu na siłę, nie można narzucać. Bóg „aż do granic” szanuje naszą wolność, wolność tego, do którego trafia słowo Ewangelii. Jezus daje uczniom naprawdę konkretne wskazania, w których także próbuje nauczyć swoim Apostołów szacunku do tej wolności oraz tego, aby się zrażać, nie zniechęcać. Jedno miejsce porażki nie może zatrzymać całej ich drogi – bo ona trwa niezależnie właśnie od tej czy innej porażki. Trzeba by bowiem raczej spojrzeć na nią jako na szansę, jako na wyzwanie, jako na etap do pokonania. Choć w zasadzie, czy określenie „porażka” jest najtrafniejsze? Bo można by w sumie to zakwestionować. I chyba dużo lepiej brzmiałoby określenie: doświadczenie wolności drugiej osoby. Tam gdzie zaczyna się wolność drugiego, tam kończy się moja wolność. Więc to nie jest porażka, to kolejne doświadczenie. Jezus mówi uczniom w ten sposób także to, by oni również zachowali wewnętrzną wolność. To by symbolizowało pewnie to strząśnięcie pyłu z nóg. Zostawienie, pójście dalej. Każdy ponosi odpowiedzialność za siebie. Apostołowie byliby winni, gdyby nie głosili Dobrej Nowiny, ale przecież głosili. Teraz to już ci, którzy słuchali ponoszą odpowiedzialność za realizację owego słowa, a ci, którzy nie słuchali, ponoszą odpowiedzialność za to, że to słowo odrzucili, wzgardzili nim. Każdy odpowie za swoją własną postawę i swoje własne decyzje.

„Wróciło siedemdziesięciu dwóch z radością, mówiąc: «Panie, przez wzgląd na Twoje imię nawet złe duchy nam się poddają». Wtedy rzekł do nich: «Widziałem Szatana, który spadł z nieba jak błyskawica. Oto dałem wam władzę stąpania po wężach i skorpionach, i po całej potędze przeciwnika, a nic wam nie zaszkodzi. Jednakże nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie»”. Tak kończy się dzisiejsza perykopa. Posłani wracają do Źródła, wracają do Jezusa i tak bardzo spontanicznie pewnie dzielą się z Nim swoim doświadczeniem. Możemy wyobrazić sobie ich entuzjazm, taką „pierwszą” radość. A jednak mam wrażenie, że w odpowiedzi danej przez Jezusa rozbrzmiewa także Jego inna nauka: „nie każdy, który mi mówi Panie, Panie, wejdzie do królestwa”. Jezus daje uczniom jeszcze jedną lekcję. Nie tylko co i jak mają głosić, dokąd mają iść i jak postępować, ale jeszcze uczy ich, gdzie jest, czym jest prawdziwa radość i jaka jest hierarchia tego, co najważniejsze. Jezus widzi nasze wysiłki, nasze czyny. Jezus wie, jaką daje swoim uczniom „władzę”, jednak to nie w czynach i zaszczytach z nich płynących uczniowie mają znajdować radość. „Cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie”. Chodzi o to, aby odniesieniem wszystkiego było życie wieczne. Nie z „władzy” mają się chlubić i nie w tym doszukiwać się swojej „siły”, nie w tym odnajdywać (nie na tym budować) swoją wartość i znaczenie – ale właśnie na relacji z Panem. To ona jest najważniejsza. Faryzeusze też w jakimś sensie podążali za Jezusem, ale jedynie po to, aby przyłapać Go na jakimś „wykroczeniu” – przyłapując chcieli Go zagarnąć dla siebie i zmanipulować do swoich korzyści i to taką postawą zamknęli się na doświadczenie, które stało się udziałem np. Mateusza czy Zacheusza: doświadczenie spojrzenia Miłości, która przyzywa do siebie, która w ten sposób uwalnia, wyzwala i wyprowadza z zamknięcia, z paraliżu życia. Apostołowie nie w tym, co dokonują, winni upatrywać swojej godności, ale właśnie w owym spojrzeniu Jezusa, któremu dali się poprowadzić i któremu wciąż na nowo winni dawać się prowadzić.

Obraz żniwa (zapowiadający ogrom pracy i plonu, wobec których zawsze będzie „mało robotników”, bo zawsze nasze jedynie ludzkie siły będą niewystarczalne, dlatego prosić mamy Pana żniwa, aby to On nieustannie wyprawiał „swoich” robotników – tych, którzy będą autentycznie posłani przez Niego i od Niego wyjdą, aby do Niego prowadzić), jak i obraz powrotu uczniów – mogą nam się kojarzyć z naszym wakacyjnym czasem: żniwa, spotkania, rozmowy, dzielenie się tym, co wydarzyło się w ostatnim czasie. Jezus swoją misję wpisuje w naszą codzienność uświęcając ją. Choć nie czytamy tego fragmentu tej niedzieli, ale między wskazaniami dla misjonarzy, a opisem powrotu siedemdziesięciu dwóch uczniów, jest jeszcze „biada”, które Jezus wypowiada pod adresem Korozain i Betsaidy: gdyby w pogańskich Tyrze i Sydonie działy się takie znaki i cuda jak w owych miejscowościach, natychmiast i na pewno by się nawróciły. To przestroga dla nas. Nie możemy przyjmować na próżno i z lekceważeniem słowa Pana, ani Jego łaski uświęcenia. Nie chodzi tylko o wysłuchanie dla wysłuchania, nie chodzi o głoszenie dla głoszenia, ale o przemianę i konkretną postawę. To też lekcja kolejna pokory dla posłanych.

„Wróciło siedemdziesięciu dwóch z radością mówią…” – wracajmy zawsze z radością do Pana, dzielny się z Nim tym, co my uważamy za radość, ale jeszcze o wiele bardziej pozwólmy aby On tę „radość” korygował i prowadził nas do prawdziwej i wiecznej radości. To także ta droga, o której wspomina św. Paweł: świat ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata – w miłości Jezusa, w Jezusie, w Nim i z Nim. Nie chodzi o niezdrowe wzgardzenie i odrzucenie tego, co także jest przecież Bożym stworzeniem, ale o właściwe zakorzenienie i hierarchię wartości. Nie mamy widzialnych „znaków”, „blizn” na ciele, które by nas w ten sposób upodabniały do Ukrzyżowanego, ale przez sakramentu chrztu świętego, każdy ochrzczony ma na duszy wyciśnięty „znak przynależności do Jezusa”. Nie odbierajmy go sobie poprzez poszukiwanie „złych” radości i duchową nieuczciwość.

Na koniec, pozwolę sobie – w kontekście poszukiwania odpowiedzi na pytanie czym jest prawdziwa radość – przytoczyć słowa św. Franciszka z Asyżu. Najbardziej znane karty literatury franciszkańskiej to bez wątpienia rozdział VIII Kwiatków, który opowiada, jak św. Franciszek, wędrując z bratem Leonem wyjaśnia, czym jest radość doskonała. Nie jest to dawanie przykładu wielkiej świętości, czynienie cudów, poznanie wszystkich nauk i tajemnic, ani nawet nawrócenie wszystkich niewiernych, lecz cierpliwe akceptowanie bycia nie rozpoznanym. „Radość doskonała” to przyjęcie krzyża Pana. Jak czytamy w komentarzu do „Prawdziwa i doskonała radość”, prawdopodobnie owa historia odzwierciedla „poważne rozterki duchowe”, które przeżywał  Franciszek czując się zepchniętym na margines przez wspólnotę stopniowo rosnącą w liczb,  w wyksztalcenie, ze swoimi projektami działania. „Tenże [br. Leonard] opowiadał, że pewnego dnia u Świętej Maryi [Matki Boskiej Anielskiej] św. Franciszek zawołał brata Leona i powiedział: „Bracie Leonie, pisz”. Ten odpowiedział: „Jestem gotów”. Pisz – rzecze – czym jest prawdziwa radość. Przybywa posłaniec i mówi, że wszyscy profesorowie z Paryża wstąpili do zakonu; napisz to nie prawdziwa radość. Że tak samo uczynili wszyscy prałaci z tamtej strony Alp, arcybiskupi i biskupi, również król Francji i Anglii; napisz, to nie jest prawdziwa radość. Tak samo, że moi bracia poszli do niewiernych i nawrócili wszystkich do wiary; że mam od Boga tak wielką łaskę, że uzdrawiam chorych i czynię wiele cudów; mówię ci, że w tym wszystkim nie kryje się prawdziwa radość. Lecz co to jest prawdziwa radość? Wracam z Perugii i późną nocą przychodzę tu, jest zima i słota, i tak zimno, że u dołu tuniki zwisają zmarznięte sople i ranią wciąż nogi, i krew płynie z tych ran. I cały zabłocony, zziębnięty i zlodowaciały przychodzę do bramy; i gdy długo pukałem i wołałem, przyszedł brat i pyta: Kto jest?. Odpowiedziałem: Brat Franciszek. A ten mówi: Wynoś się; to nie jest pora stosowna do chodzenia; nie wejdziesz. 11A gdy ja znowu nalegam, odpowiada: Wynoś się; ty jesteś [człowiek] prosty i niewykształcony. Jesteś teraz zupełnie zbyteczny. Jest nas tylu i takich, że nie potrzebujemy ciebie. A ja znowu staję przy bramie i mówię: Na miłość Bożą, przyjmijcie mnie na tę noc. A on odpowiada: Nic z tego. Idź tam, gdzie są krzyżowcy i proś. Powiadam ci: jeśli zachowam cierpliwość i nie rozgniewam się, na tym polega prawdziwa radość i prawdziwa cnota, i zbawienie duszy”. 

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA