XI Niedziela zwykła (rok B)

W dzisiejszym drugim czytaniu św. Paweł nazywa wierzących pielgrzymami. Pewnie część z nas zna to uczucie, ma to doświadczenie takie dosłowne bycia pielgrzymem – czy to w formie uczestnictwa w pielgrzymce „wyjazdowej” czy tej już tak bardzo konkretnej, pieszej. Z Bożej Opatrzności, raz dane mi było przemierzyć pielgrzymi szlak na Jasną Górę. Wciąż w pamięci mam te wspomnienia: i trud, zmaganie się, zmęczenie, ale (nade wszystko) radość, doświadczenie wspólnoty i Kościoła „w drodze” , spotkane osoby i ciekawe rozmowy. Ale przecież ta rzeczywistość nie jest zarezerwowana tylko na dni spędzone na pielgrzymim szlaku. Kościół tu na ziemi, więc i każdy z nas, jest w drodze. Tym, co na pielgrzymce wciąż motywowało i w różnych sytuacjach podnosiło, była świadomość celu: dokąd i dlaczego zmierzamy w takim a nie innym kierunku. Cel – muszę znać cel i on musi być dla mnie czymś cennym, mieć wartość. Jako ludzie wiary, pielgrzymujemy szlakami doczesności do wieczności, do Domu Ojca. Idziemy po drogach wiary, nadziei i miłości. Ale ta wieczność nie musi być czymś odległym. To pokazuje nam dzisiejsza liturgia Słowa Bożego. Choć akurat tej niedzieli nie usłyszymy tego zdania, jednak jego przytoczenie wydaje się być tu wskazane jako podsumowanie: królestwo Boże w was jest, jest ono pośród was – powiedział do uczniów Jezus. Nie możemy patrzeć na królestwo Boże według ludzkiej miary, ziemskim wzrokiem. Bo jak powie św. Paweł, nie jest ono sprawą tego, co doczesne; to nie to, co się je i pije, ale to konkretne czyny, postawy. Wieczność w jakimś sensie zaczyna się już tutaj. A jednak to co „tutaj” jest tylko etapem, a na tym etapie, na tym szlaku każdy z nas wezwany jest, zaproszony jest do budowania królestwa Bożego, które nie będzie władzą, dominacją, ziemską potęgą i zyskiem, ale będzie urzeczywistnieniem ewangelicznej nauki.

Gdy zatrzymałam się nad czytaniami tej niedzieli, przypomniał mi się właśnie obraz pielgrzymki, ale pomyślałam sobie, że te czytania również zabierają nas w drogę. Wędrujemy między drzewami. Historia człowieka rozpoczyna się w ogrodzie. Historia grzechu człowieka rozpoczyna się przy drzewie poznania dobra i zła (o czym była mowa ubiegłej niedzieli). Historia zbawienia człowieka dokonuje się na Drzewie Krzyża – a zmartwychwstanie, w ogrodzie, gdzie znajdował się grób, który ostatecznie stał się miejscem narodzin. Pismo Święte kończy się apokaliptyczną zapowiedzią nagrody, owocu z drzewa życia. Więc ten szlak wiedzie między drzewami. Boży plan uczy nas jednak, że to „drzewo hańby” stało się sztandarem zwycięstwa. Skoro pierwszym grzechem i korzeniem innych jest pycha, to pokora jest Bożą odpowiedzią i to pokora rodzi do życia i wybawia. Jest to więc zupełnie inna logika niż nasza.

Pierwsze czytanie to fragment siedemnastego rozdziału księgi Ezechiela. Bóg zapowiada, że z potężnego cedru, drzewa, które było symbolem siły, „ułamię gałązkę i zasadzi ją” i to ona będzie „wspaniałym cedrem”, który stanie się schronieniem dla „istot skrzydlatych”, które „zamieszkają w cieniu jej gałęzi”. W ten sposób Pan upokorzy pychę, drzewo wysokie, a wywyższy pokorne, to, co słabe. Gdy to czytałam , przypomniało mi się zwątpienie Natanaela, kiedy mu powiedziano o Jezusie: „czy jest coś dobrego z Nazaretu?” Przecież to miejsce nikomu nie było znane, pominięte we wszelkich wielkich proroctwach, a Galilea była nazwana krainą pogan, krainą ciemności, krainą ludzi nieuczonych, prostych rybaków. Czy w nas nie ma takiego zwątpienia, kiedy słyszymy, rozważamy, Boże działanie, Bożą logikę? By stać się uczestnikiem autentycznym budowania królestwa Bożego na ziemi, trzeba najpierw zgodzić się na to, że to budowanie ma przebiegać według zasad Pana, nie mojego pomysłu. Ułamana z najwyższych pędów gałązka stanie się wielkim początkiem. Ale nim ona zapuści korzenie i urośnie, została „ułamana”. Cóż to oznacza? Zostaje ona oddzielona od tego wyniosłego cedru. Żyjemy w świecie, żyjemy światem – to normalne. Jesteśmy pielgrzymami, jesteśmy ludźmi z całym „bagażem” tego słowa, tego stanu. Troska o to co tutaj jest również realizacją naszego powołania, według słów z Księgi Rodzaju, że Bóg powierzył człowiekowi ziemię, aby ten czynił ją sobie poddaną, aby nią się zajmował i pielęgnował. Ale jednak nie możemy dać się tej „ziemi” pochłonąć. Przed tym całkowitym i w jakimś sensie „ślepym” skupieniem na doczesności, ma nas chronić ciągła pamięć o stanie pielgrzyma i o celu tejże pielgrzymki. Jako chrześcijanie, pozostajemy w ciele, ale na mocy chrztu świętego jesteśmy także „przyobleczeni” w Chrystusa. Może tak trzeba rozumieć to „ułamanie”? Z tej szczepki także wyrośnie cedr, ale będzie się on różnił od tego, z którego został ułamany. To też wydaje się cenną wskazówką. Jesteśmy ludźmi, równi w godności człowieczeństwa i Bożego stworzenia odkupionego drogocenną Krwią Zbawiciela – a jednak jako ochrzczeni, jesteśmy także dziećmi Bożymi. W tym „ułamaniu” zdaje się być także ukryty ból. Znamy to doświadczenie wyrzeczenia, ta chwila kiedy musimy zdecydować, czy postąpimy „po światowemu” czy zgodnie ze słowem Pana dając świadectwo wiary i świadectwo o Chrystusie. To walka by nie ulec doczesności i jej logice, która nieraz tak bardzo chciałaby wyrzucić to, co jest Bożą logiką. Ale w tym „ułamaniu”, paradoksalnie, kryje się także obraz zrodzenia do życia. Krzyż i Zmartwychwstanie. Kiedy doświadczamy chwil bólu, wyrzeczenia, wyboru, walki z grzechem (dla którego mamy umierać – jak pisał św. Paweł) – jednocześnie to wszystko staje się przestrzenią naszych „narodzin”, naszego osobistego doświadczenia zmartwychwstania. Sprawcą całego tego procesu opisanego w tym proroctwie jest sam Pan. To On ułamał, On zaszczepił, posadził. A gałązka wyrosła, wydała owoce. On i ja. Znów przychodzi mi na myśl obraz dwóch splecionych ze sobą dłoni – Jego i moja. To obraz współpracy – Boża Łaska i moja odpowiedź, moje zaangażowanie. Tylko gdy te dłonie są razem, powstają najpiękniejsze i najtrwalsze owoce, bo sami z siebie, o własnych siłach, nie uczynimy niczego takiego. Bo kiedy nasza dłoń jest w Bożej Dłoni, wtedy ten uścisk chroni nas przed pychą.

Kiedy w tym proroctwie czytamy, że ptaki będą się chronić w cieniu tego drzewa, z jednej strony możemy przywołać słowa Psalmu 91 („Kto przebywa w pieczy Najwyższego i w cieniu Wszechmocnego mieszka, mówi do Pana: «Ucieczko moja i Twierdzo, mój Boże, któremu ufam». Bo On sam cię wyzwoli z sideł myśliwego i od zgubnego słowa. Okryje cię swymi piórami i schronisz się pod Jego skrzydła: Jego wierność to puklerz i tarcza.”) i odnieść to do Pana: tą małą, niepozorną latoroślą, jest misterium Wcielenia: małe Dziecię, które jest Zbawicielem, pokora Boga, który stał się człowiekiem, a potem za ludzi poniósł Mękę na Krzyżu. A z drugiej strony, możemy znów przytoczyć słowa św. Pawła w Listu do Rzymian, że „nikt z nas nie żyje dla siebie”. To drzewo nie zostało zasadzone dla niego samego, ale także po to, aby służyło innym. Nie ma żyć swoją wyniosłością, ale służyć innym.  W innym miejscu Starego Testamentu przeczytamy o owocach niosących życie. Czy ja niosę życie? Przeczytamy także, spotkamy się z obrazem ciągle zielonego drzewa zasadzonego nad wodą, którego liście nie więdną – a dzieje się tak dlatego, że jest ono zakorzenione w Panu, tzn. zielone drzewo jest symbolem człowieka, który swą ufność pokłada w Bogu, Jemu całym sobą zaufał. „Zasadzeni w domu Pańskim rozkwitną na dziedzińcach Boga naszego” – śpiewamy  w dzisiejszym psalmie. Jesteśmy zasadzeni w „domu Pańskim” to znaczy w Kościele przez chrzest święty.

Św. Paweł w tym fragmencie dziś przytaczanym z Drugiego Listu do Koryntian wskazuje na nadzieję spotkania z Panem, która sprawia, że wierzący chcieliby już „opuścić ciało i stanąć w obliczu Pana”. Ciało, nasze człowieczeństwo, także doczesność nie jest niczym złym – są one nam darowane, więc także zadane. To poprzez nie i w nich kształtujemy się, a to co „tu i teraz” jest drogą do wieczności i w pewnym sensie zadecyduje o tym jaka będzie owa wieczność. Ale Święty poucza nas w ten sposób, że ani ciało ani człowieczeństwo nie mogą nas kurczowo trzymać i zatrzymywać. Mamy być wolnymi i jako tacy dążymy do Pana. A przecież gdy już staniemy w obliczu Jego Majestatu, każdy będzie musiał zdać sprawę właśnie z tego doczesnego życia, „aby każdy otrzymał zapłatę za uczynki dokonane w ciele, złe lub dobre”. „Uczynki dokonane w ciele” – konkretne czyny, postawy, wybory; to jak podeszliśmy do daru człowieczeństwa. Ale to też pokazuje nam pewien realizm – nie będziemy zdawać sprawy z tego, co sami o sobie sądzimy czy jacy w swoim mniemaniu jesteśmy, ale Pan oceniać będzie nasze konkretne uczynki; nie słowa o miłości i miłosierdziu, ale uczyniony lub zaniedbany czyn miłości, dobroci, przebaczenia; nie słowa o wierze, ale postawę wiary i codzienne świadectwo. Bardzo jednak ujmuje mnie stwierdzenie św. Pawła: „dlatego też staramy się Jemu podobać” – „staramy się”. My ciągle jesteśmy w drodze i ciągle dążymy do Niego, jednak to oddalenie nie zwalnia nas od świadectwa; nie możemy sobie teraz powiedzieć: Bóg jest daleko, może akurat tego „przekrętu” nie dostrzeże, ale jak już wejdę do kościoła, to ładnie uklęknę i złożę ręce, bo On już widzi. Nie. Przecież Pan jest z nami w każdej chwili. Ujmuje mnie jednak ten czasownik: „staramy się” – zakłada on swoistego rodzaju zgodę na to, że my ciągle dążymy właśnie, ciągle na nowo próbujemy. Czasem możemy podobne sformułowanie usłyszeć w liturgicznej modlitwie, w kolekcie bądź innej. To uczy pokory, że my nie jesteśmy idealni, ale ten „brak” nie jest i nie będzie przeszkodą dopóki wciąż się staramy, wciąż na nowo podejmujemy ów wysiłek. Jednak to „podobanie się” Panu ma wypływać z serca miłującego, a nie pełnego lęku i neurotycznego poczucia winy. Mam Mu się podobać w bojaźni, to znaczy w pokorze uznając, że On jest Bogiem, On Jedyny i Najwyższy, Święty. Mam Mu się podobać tak jak zakochana pragnie podobać się temu, którego miłuje.

O tej prostocie i niepozorności mówi także dzisiejsza ewangeliczna perykopa. Jezus pyta uczniów: „z czym porównamy królestwo Boże lub w jakiej przypowieści je przedstawimy?” – to pytanie uczy nas, że rzeczywistość Boża zawsze będzie nas przerastać i mówiąc o niej będziemy mogli używać jedynie porównań, niedoskonałych alegorii i metafor. Jednak to, że udaje się choć trochę dotknąć tej rzeczywistości za pomocą naszych codziennych obrazów, pokazuje w swoisty sposób to połączenie ziemi i nieba oraz to, że już w tym co tu i teraz jest „pierwiastek” tego, co będzie. To być może ma nam pomóc zbliżyć się do tej tajemnicy, jednak pozostaje ona ostatecznie za zasłoną: „ani ucho nie słyszało, ani oko nie widziało” i na pewno nie może być ona postrzegana ludzką miarą.

Bóg rzucił ziarno w ziemię. Z innej przypowieści wiemy, że ziemią jest nasza dusza, siewcą Chrystus a ziarnem Słowo Boże – to Słowo, które również w nas ma stawać się „ciałem” to znaczy rzeczywistością; ma przejść od bycia usłyszanym do bycia przeżytym. Odwołując się do owej przypowieści, każdy musi sobie odpowiedzieć, jaką jest glebą i jak to Słowo przyjmuje i co z nim czyni, jednak czytając dzisiejszą perykopę można odnieść wrażenie, że Pan chce napełnić nasze serca nadzieją. Bo to nasienie pozostaje i choć nie wiadomo kiedy, tak niepostrzeżenie, kiełkuje i rośnie, choć nawet nie wiadomo jak i kiedy. To znów lekcja pokory. Królestwo Boże to – jak sama nazwa wskazuje – Boże dzieło. To nadzieja, by nie poddawać się nawet jeżeli w pewnym momencie przestajemy widzieć owoce, albo długo trzeba na nie czekać – najważniejsze, że ziarno padło. O owym człowieku, który wrzucił ziarno Pan mówi: „czy śpi, czy czuwa, we  dnie i w nocy, nasienie kiełkuje…”. Proste zdanie a nasunęło mi kilka myśli. Pierwsza – znów stajemy wobec tajemnicy, ale najważniejszy był ten krok wrzucenia ziarna. Czy jestem siewcą jak Chrystus – wobec każdego? Druga myśl – polegam tylko na swoich wysiłkach czy pamiętam, że to Boże dzieło? Tu przypominają mi się słowa św. Pawła, w których ukazał całą swoją wolność i pokorę właśnie: ja siałem, ktoś podlewał, inny zbierał – ale najważniejsze aby dokonywało się Boże działo, aby wypełniała się Boża wola. Na ile we mnie jest tej wolności? Jeżeli polegam tylko na sobie i wmawiam sobie, okłamując de facto siebie samego, że to ode mnie wszystko zależy, wykończę się, bo będzie w tym także element poszukiwania jedynie siebie, a przecież nasze spojrzenie ma być utkwione w Bogu. Trzecia myśl – „czy śpi czy czuwa” – to pokazuje mi, że Pan poradzi sobie z moimi niedoskonałymi postawami. Przecież nie zawsze „czuwamy”, zdarza nam się przecież duchowo „usnąć”. „We dnie i w nocy” – czasem duchowo przeżywamy „słoneczne” dni pełne entuzjazmu i radości wewnętrznej, czujemy jak duchowo rozpiera nas energia, ale bywa i tak, że wszystko spowite jest ciemnością, a my nie bardzo wiemy co i jak dalej. Każda z tych okoliczności jest Bożą przestrzenią, w której Pan działa i każdy z tych okoliczności jest elementem „budującym”. Królestwo Boże i jego wzrost to są etapy. Ziarno od razu nie wydaje owocu. I nie przyśpieszymy tego procesu. Pierwsi chrześcijanie mieli w sobie taką niecierpliwość w oczekiwaniu na ponowne przyjście Pana. A przecież i my, podobnie jak oni, żyjemy w czasach oczekiwania na Paruzję. Ten codzienny obraz ziarna i przyrodnicze etapy tego, co z nim się dzieje, możemy odczytać jako Boże wezwanie do cierpliwości. Nie możemy być niecierpliwymi w wierze, na drodze upodabniania się do Chrystusa. Jak ma być dzień, jak jest dzień, to będzie dzień, ale jak pora na noc, to będzie noc. Więc z jednej strony to nam potrzeba cierpliwości do siebie samych na tych etapach, które również są doskonałą okazją do poznawania siebie i formacji swojego człowieczeństwa, także tego wewnętrznego człowieka. Ale z drugiej strony to wezwanie, abyśmy my byli cierpliwi wobec Pana – cierpliwi w ufności, że On sam najlepiej wie, jak nas ma poprowadzić. „Cierpliwość Pana uważajcie za zbawienną” – jak napisał w swoim Drugim Liście św. Piotr Apostoł.

W drugiej części dzisiejszej perykopy słyszymy przypowieść o ziarnie gorczycy. Najmniejsze ziarno staje się potężnym drzewem. Znów pojawia się obraz potężnych gałęzi, które stają się schronieniem dla innych, osłaniają swym cieniem. Czy nie ma w nas czasem takiej postawy ignorancji dla tego, co małe, niepozorne, takie proste, że aż za proste? Ileż piękna można wówczas przeoczyć! Jednak nawet to najmniejsze ziarenko musi zostać najpierw wsiane w ziemię. Dlatego w tym siewie nie można ustać. Gdy królestwo Boże „zakwitnie” zaskoczy nas, tak jak może zaskoczyć wielkość drzewa z takiego niepozornego ziarenka. A jednak „u Boga nie ma rzeczy niemożliwych”. Czy jest w nas, we mnie zgoda, na tę (pozorną) niepozorność królestwa Bożego i Bożych dzieł? Mówimy, że zło jest głośniejsze, więcej o nim mowy, ale przecież dobro jest i dokonują się przeróżne akty heroiczne i codziennie wydarza się wiele dobra. To nie „krzykliwość” decyduje o wielkości.

Psalm tej niedzieli zachęca nas, zaprasza do dziękczynienia. Bóg poprzez małe ziarenka czyni wielkie rzeczy w życiu każdego z nas. W każdym z nas jest to ziarenko królestwa Bożego. Każdy z nas wezwany jest by być „solą ziemi i światłem świata”. W pismach z pierwszych wieków chrześcijaństwa odnajdujemy taką myśl, która definiuje chrześcijan: „czym dusza dla ciała, tym chrześcijanie dla świata”. Czy duszę widać? A jednak bez niej ciało byłoby martwe. Psalmista powie, że nawet „w starości wydadzą owoc, zawsze pełni życiodajnych soków” – ile razy może nam się wydawać, że coś już zakończy się bezowocnie, albo że już wszystko chyli się ku końcowi, a jednak! W tym, który zawierzył Panu, który osobiście jest w Nim zakorzeniony, zawsze są życiodajne soki, nawet jeśli myślałby o sobie jako o „starcu” pozbawionym sił i już nie zdolnym do czynu. W nas zawsze jest życie – czy jest „dzień” czy noc” (odczytywane na sposób duchowy”). I tu też psalmista przychodzi nam z pomocą mówiąc, co mamy w tych stanach czynić: „z rana głosić Twoją łaskawość, a wierność Twoją nocami”. Dziękczynienie, uwielbienie i wierność. Wierność Boga w „nocy” – On jest i nie poddaje się, lecz nawet ciemną doliną prowadzi nas. Dlaczego jednak Pan sprawia, aby były w nas te „życiodajne soki” nawet „i w starości”? Odpowiedź: abyśmy świadczyli, „że Pan jest sprawiedliwy, On moją Opoką i nie ma w Nim nieprawości”. Śpiewajmy więc naszym życiem Panu i sławmy Jego Imię. W Nim zapuśćmy korzenie i wciąż w Nim trwajmy.

Usłyszany dziś fragment Ewangelii wg św. Marka kończy się zdaniem: „Osobno zaś objaśniał wszystko swoim uczniom”. Przyłóżmy ucha do Serca Pana, wejdźmy do izdebki i „osobno” spotkajmy się z Nim, by to On sam nas pouczał i zasiewał swoje ziarno w nas. Te osobiste spotkania są jak rosa, która opada na spragnioną ziemię i sprawia wzrost. Przejmijmy się Bożą rzeczywistością.

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w  Boskiej Eucharystii OCPA