X Niedziela zwykła (rok B)

Dzisiejsza liturgia Słowa zaczyna się od brzemiennej w skutki sceny z raju. Oto niewiasta dała się zwieść wężowi i ulegając pokusie sięgnęła po owoc z drzewa, z którego nie powinna. I dała owoc mężczyźnie. Nasz grzech zawsze ma konsekwencje nie tylko w przestrzeni naszej osobistej, ale w jakiś sposób angażuje jeszcze innych, rozprzestrzenia się. Słyszany ten niedzieli fragment Księgi Rodzaju rozpoczyna się od pytania, jakie Bóg kieruje do mężczyzny już po tym, gdy skosztował owocu: „Gdzie jesteś?” To pytanie to tylko dwa słowa w języku polskim, ale to tak ważne pytanie, które ilekroć czytam ten fragment jest jak strzała, która przenika, w pewnym sensie nakazuje wręcz zatrzymanie i konieczność uczciwej refleksji, aby dać odpowiedź. „Gdzie jesteś?” Motyw „miejsce”, tego, gdzie jesteśmy, sądzę, że jest tym, co w jakieś sposób wiąże wszystkie czytania tej niedzieli.

„Gdzie jesteś?” – i Adam odpowiada: ukryłem się, bo jestem nagi; ukryłem się, bo przestraszyłem się, nie chcę abyś widział mnie nagim. I w pierwszym, ludzkim, intymnym odruchu, doskonale to rozumiemy, ale pamiętajmy, że na początku stworzenia, tacy właśnie stworzeni zostali nasi prarodzice i ten stan nie był dla nich niczym wstydliwym. Odczytajmy to więc alegorycznie. Zanim weszli w świat grzechu, mogli stać przed sobą w równości i w całej prawdzie. Czytajmy tę „nagość” jako prawdę o sobie. Adam stał przed Ewą, Ewa przed Adamem w prawdzie o sobie i nie bała się tej drugiej osoby oraz nie była się dać tej prawdy o sobie drugiej osobie. To niesamowite. Na tym polu widzimy ile zła, ile zamieszania i zakłóceń relacji wynika ze skażenia grzechowego. Ten odruch ukrywania może być także symbolem naszej słabości, niedoskonałości, której przecież nie chcemy, przed którą uciekamy sami przed sobą. Bo poznanie prawdy i jej przyjęcie zaczyna się od mojego osobistego poletka. Jeżeli nie znam prawdy o sobie, jeżeli uciekam od tego, jaki naprawdę jestem, jeżeli chowam się przed sobą samym, nakładam maski (Adam ukrył się w krzakach), za jakimiś murami – wówczas nie mam ani prawdziwej relacji z sobą, nie znam siebie, ale też nie mogę budować prawdziwych relacji, relacji opartych na prawdzie. A wiemy, że są dwie najważniejsze relacje, bez których nie może być mowy o tej międzyosobowej. Pierwsza – to relacja z Bogiem, który jest naszym Źródłem, jest dla nas Źródłem; a druga to z sobą samym właśnie. Dlaczego uciekamy, dlaczego ukrywamy się?

To pytanie Boga: „Gdzie jesteś?” ma nas obudzić. Bo za tym pytaniem, kryje się pytanie: dlaczego jesteś tu gdzie jesteś i co zamierzasz dalej? Bóg nie boi się nas „nagimi”. Relacja z Bogiem jest najbezpieczniejszą relacją, w której nic, absolutnie nic, nie musimy ukrywać – nawet tego, co według naszej oceny budziłoby wstyd. Pytanie Boga do Adama o to, kto mu powiedział, że jest nagi, również jest elementem „podchodzenia” do prawdy. Bo pytanie o to „skąd” coś wiemy jest bardzo istotne. Pamiętajmy, że przecież to tylko sam Bóg jest Źródłem Mądrości, jest Mądrością i Prawdą. Kiedy wąż kusił kobietę poprzekręcał Boże słowa. Dlatego tak ważne jest „jak” i „skąd” poznajemy prawdę, na ile posiadamy zdolność rozeznawania. To chroni przed pułapką wciągnięcia się w manipulację. Drzewo po owoc, którego sięgnęła Ewa to drzewo poznania dobra i zła. W Bożym zamyśle to poznanie, więc także nazywanie, określanie tego, co dobre i złe, było i jest przywilejem, który Bóg zastrzegł sobie. Chodzi tu o władzę decydowania o tym, co jest dobre, a co złe i co za tym idzie – konsekwentnego podążania tą drogą. Człowiek jednak aktem nieposłuszeństwa, ulegając pokusie i jednocześnie dając w ten sposób wyraz braku całkowitego zaufania, zawierzenia Bogu, przywłaszczył sobie tą autonomię. Znamy to także z naszych czasów, gdy tak wiele mówi się o postawie relatywizmu. Tym przywłaszczeniem jednak człowiek zanegował, czy też odrzucił, status stworzenia. Nastąpiło zamieszanie w hierarchii. Pierwszym grzechem i fundamentem w sumie każdego innego był grzech pychy. I możemy powiedzieć także grzech negacji Boga jako Najważniejszego, Najwyższego – jako Stworzyciela i Ojca. I pojawia się w człowieku wewnętrzne skłócenie. Bóg jednak pozostaje ponad tym wszystkim. „Skazuje” węża, ale nie usuwa go. Zło, pokusy, zmagania – to wszystko pozostaje i jest element egzystencji człowieka, przestrzenią bojowania, miejscem ciągłych wyborów i doświadczeń. Adam nie chciał wziąć odpowiedzialności za swój czyn – wskazuje, „przerzuca piłkę” na pole Ewy, ona zaś zrzuca winę na węża. Robią to chcąc się w ten sposób usprawiedliwić. Ale to właśnie przyjęcie odpowiedzialności jest elementem dojrzałości i także tym, co wyzwala człowieka w przeciwieństwie do ciągłego przerzucania wina na kogoś innego, co także może stanowić sposób na ucieczkę od prawdy i przed prawdą. I tak te myśli prowadzą nas do ewangelicznej perykopy.

Słyszany tej niedzieli fragment z Ewangelii wg. św. Marka jest wieloznaczeniowy, wielowątkowy. Kontynuując myśli z rozważania fragmentu z Księgi Rodzaju, możemy stwierdzić, że również na ewangelicznych kartach toczy się spór o „uznanie” Boga. Grzech całkowitego odrzucenia i zanegowania Boga nie będzie odpuszczony. Można wątpić, można poszukiwać, ale mieć przy tym ciągle serce otwarte – owszem, ale tragedią jest całkowite zamknięcie się na Pana i Jego poznania. Jezus pokazuje słuchaczom, że to On jest Tym, który ma władzę nad złem, nad szatanem, nad „Belzebumem”. Zła nie można pokonać złem. „Zły nie może sam siebie pokonać”. Bóg to już uczynił. Narodziny z Maryi Syna Bożego i Syna Człowieczego oraz Jego Męka i Zmartwychwstanie są ostatecznym triumfem, pokonaniem śmierci i szatana. Bóg zawsze jest Zwycięzcą. „Wejście” Jezusa do „domu” czyli do serca każdego z nas, do naszego życia, dokonuje się tylko po wcześniej „posprzątaniu”, pokonaniu i wykorzenieniu tego, co było złe. W wierze, w naszym opowiedzeniu się za Panem nie może być rozbicia i niespójności. Jak powiedział Pan: dom wewnętrznie podzielony nie ostoi się. Słowa te można odnieść właśnie do uczonych i faryzeuszy – znali Pisma, a nie otworzyli swoich serc na poznanie i przyjęcie  Prawdziwego i Jedynego Boga i Jego zamiarów. Podział postępuje na linii kogo bardziej słucham i komu bardziej ufam – słowu Boga czy swoim myślom bądź myślom innych? Wiedzieli, a nie uwierzyli – tak można by podsumować ich postawę. A nie tylko, że nie uwierzyli, ale również – odrzucili i chcieli, aby inni także odrzucili Pana. Do tego to oni zasiewali to złe ziarno zwątpienia i podważania autorytetu Boga – paradoksalnie do powierzonego im zadania i otrzymanych przez nich godności i umiejętności. Jezus mówi, że jeżeli Szatan „powstał przeciw sobie i jest z sobą skłócony, to nie może się ostać, lecz koniec z nim”. To mocne słowa. „Koniec z nim” nastąpił, choć wciąż zło jest obecne pośród nas, ale ostateczna moc zwycięstwa należy do Boga. Zło tylko swoimi podstępami próbuje i będzie do końca próbowało jak najwięcej zyskać dla siebie i odciągnąć ludzi od Boga czyli od Źródła życia. Ale przeczytajmy to zdanie również w kontekście tej prawdy, o której rozważaliśmy chwilę wcześniej. Kiedy my sami powstajemy przeciwko sobie, to znaczy autodestrukcyjnie włączając różne swoje mechanizmy obronne i podejmując ucieczki, kiedy odrzucamy prawdę i walczymy z nią, nie stoimy pewnie w życiu i tym łatwiej będziemy ulegać różnym naporom zła. Prawda jest naszą twierdzą. Ale to przedziwna twierdza, bo nie oznacza zamknięcia – wręcz przeciwnie, to prawda otwiera nas także na przyjęcie daru drugiej osoby, bo jeśli potrafię przyjąć prawdę o sobie, także tę prawdę powiedzmy niewygodną, to będę umiał przyjąć dar drugiej osoby w prawdzie, będę umiał ją przyjąć taką jaką ona jest, a nie jaką ja bym chciał aby ona była. Zauważmy, że i faryzeusze i owi „krewni”, o których pisze tutaj św. Marek, nie chcieli tak naprawdę przyjąć „prawdziwego” Jezusa i próbowali, walczyli niejako o to, by On stał się takim jakim oni tego oczekiwali. Ale to przecież stworzenie jest stwarzane, a nie stwarzające Stwórcę. Przypomina to trochę słyszany niedawno fragment tej samej Ewangelii, kiedy to faryzeusze nie odpowiedzieli na pytanie Jezusa co do chrztu Jana. Skoro oni nie odpowiedzieli, nie uczynił tego i Jezus na ich pytanie. Może warto o tym pomyśleć. Gdyby oni udzielili odpowiedzi, wiązałoby się to z jasnym określeniem się, musieliby dokonać wyboru. Taka odpowiedź, zajęcie stanowiska, to również wzięcie odpowiedzialności. Ta odpowiedzialność jest jednym z warunków chroniących przed rozłamem. Nie można ciągle lawirować, uciekać od odpowiedzi, przerzucać na innych.

I tak powracamy do tego pytania: „Gdzie jesteś” i wspomnianego już motywu „miejsca”. W tej perykopie są jakby dwa plany akcji – jedno jest „na zewnątrz” domu, a drugi w jego wnętrzu. Jak to przeważnie bywało, mnóstwo jest ludzi, „tłum znów się zbierał, tak że nawet posilić się nie mogli”. Pewnie możemy założyć, że jest to jakaś forma literackiej przesady, wyolbrzymienia, a może próba pokazania, że misja głoszenia jest misją wymagającą. W każdym razie, są ci, którzy stoją na zewnątrz – czyli krewni Jezusa – jest tłum, który się gromadzi, siada wokół Jezusa i są faryzeusze. I właściwie nie wiadomo, gdzie ci uczeni znajdują się. Ewangelista przytacza ich słowa, w których oskarżają Jezusa, że „mocą władcy złych duchów wyrzuca złe duchy”, a Pan „wtedy przywołał ich do siebie i mówił im w przypowieściach”. Kogo przywołał? Tłum czy tych uczonych? A może oni wszyscy stanowili jakąś jedną grupę. To by znów rodziło pytanie, o to kto stanowi „tłum” i pokazywało nam z jak różnych powodów, jak różnymi motywami kierowani ludzi podążali za Jezusem, przy Nim gromadzili się, niekoniecznie nawet chcąc wejść w jakąś  relację, ale choćby i po to, by Go oskarżyć czy przyłapać na jakimś niewłaściwym czynie czy słowie, jak to słyszeliśmy w ubiegłą niedzielę.

Będąc na zewnątrz nie spotkamy się z Jezusem, nie spotkamy Jezusa prawdziwego. Rozpoznanie Boga nie dokona się z dystansu ani z zewnątrz. Żadnej relacji nie buduje się stojąc się obok ani będąc okopanym w swoich „racjach”. Ale też nie ma opcji pośredniej – albo jestem na zewnątrz albo wewnątrz. Krewni Jezusa wybierają się do Niego, aby powstrzymać Jezusa. Ale nic ani nikt nie może i nie jest w stanie powstrzymać Boga, Bożego Słowa. Oni na pewno nie chcieli spotkać „naprawdę” Jezusa. Pozostali na zewnątrz i chcieli, aby to On przyszedł do nich – to znaczy, chcieli Go wyciągnąć na zewnątrz. Porusza mnie ten obraz. Bo przecież czy nie doświadczamy tego, czy i my nie próbujemy nieraz Boga niejako przeciągnąć na naszą stronę, jakby „zmusić” by to On dostosował się do nas i do naszych oczekiwać? Robimy to nieraz bardzo subtelnie, choćby wybierając Jego słowa, która są dla nas wygodniejsze, bardziej „po naszej myśli”. Znamy to, prawda? Ale Chrystus pozostaje w środku. On jest „niezmienny”. I to tych, którzy są w środku, Pan nazywa swoimi krewnymi. „Odpowiedział im: «Któż jest moją matką i którzy są moimi braćmi?» I spoglądając na siedzących dokoła Niego, rzekł: «Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten jest Mi bratem, siostrą i matką».” Mam takie wrażenie, że ci krewni „nakręcili” siebie wzajemnie, wciągając przy tym w to Maryję. Moglibyśmy zastanowić się, czego lub kogo ci krewni słuchali, że wyrobili sobie takie stanowisko o Jezusie, że „jest opętany”, że „odszedł od zmysłów”. Ta myśl się już w tym rozmyślaniu pojawiła. Słyszane słowo jest jak ziarno. Zbyt często może dopuszczamy do siebie to ziarno, którego owocem jest zwątpienie, negacja, odrzucenie – a owoc ten często wyrasta nim sami dobrze poznany daną sprawę, osobę. Bo jak ci krewni, którzy byli na zewnątrz mogli autentycznie rozpoznać, rozeznać sytuację? A ile razy to my zbyt szybko, zbyt pochopnie „wyrabiamy” sobie opinię? Można jeszcze zadać pytanie, dlaczego oni próbowali „wyciągnąć” Jezusa? Zależało im na Nim czy raczej na swojej rzekomej reputacji? Do czego my wykorzystujemy wiarę? Jezus odpowiedział im: „Bo kto pełni wolę Bożą, ten jest Mi bratem, siostrą i matką”. Na mocy chrztu św. wszyscy staliśmy się, przyobleczeni zostali w godność dziecka Bożego. Tylko, że jednocześnie tym „dzieckiem” wciąż się stajemy. Nie jest łaska dana ot tak po prostu, która już nie wymaga na kolejnych etapach naszego zaangażowania. Przeciwnie. Tym, co sprawia, przyczynia się do pogłębienia naszej więzi, naszej relacji z Bogiem, jest pełnienie Jego woli. To w posłuszeństwie Ojcu wyraża się nasze upodobnienie do Jezusa. Te słowa musiały być bardzo trudne, szczególnie pewnie dla Maryi, doskonałej przecież Służebnicy Pańskiej. To stanowi lekcję dla nas – lekcję nieustannego czuwania za kim idziemy, w czyj głos nade wszystko wsłuchujemy się. Bo nie wystarczy raz dokonany akt wyboru, on wciąż musi być ponawiany, pogłębiany i nawet ten, który wydawałby się, że jest idealny w tym, musi uważać, musi czuwać, musi strzec swojego serca. Musi – powinien. Wybór należy do każdego z nas indywidualnie.

Ale w tym pytaniu „gdzie jesteś?”, św. Paweł wskazuje jeszcze jedną przestrzeń. W usłyszanym tej niedzieli drugim czytaniu, które stanowi fragment Drugiego Listu św. Pawła do Koryntian, słyszymy o człowieku zewnętrznym, czyli cielesnym, doczesnym, oraz o człowieku wewnętrznym, który wciąż się odnawia i który zapowiada wieczność, żyje już perspektywą wieczności. To przejście od jednego człowieka do drugiego w nas nie dokonuje się łatwo i „bezboleśnie”. Przeciwnie, to wymagający proces, w którym jest element niszczenia i obumierania. Tu przypomina mi się przypowieść o ziarnie, które wpadłszy w ziemie musi obumrzeć jeżeli nie chce pozostać samo, ale wydać plon obfity. Fragment z tego listu św. Pawła rozpoczyna się wyznaniem wiary i ufności pokładanej w Bożej łasce. A wszystko to osadzone jest na triumfie Zmartwychwstałego. Nigdy, przenigdy nie możemy zapomnieć, że nasz Bóg jest Zwycięzcą i że jest „Bogiem żywych” i do życia powołujący nas nieustannie. Nawet to, co w ludzkiej optyce przyziemnego spojrzenia mogłoby być odebrane jako właśnie „obumieranie”, jest budzeniem do życia. To najistotniejsze powołanie: jesteśmy powołani do życia. Głosimy Ewangelię życia, Ewangelię żywą i wierzymy w Boga żywego. I to dlatego Apostoł Narodów może dalej powiedzieć, że „nie poddajemy się zwątpieniu, chociaż bowiem niszczeje nasz człowiek zewnętrzny, to jednak ten, który jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień.” Czy ja też tak mogę powiedzieć, że nie poddaję się zwątpieniu, szczególnie w konfrontacji z trudami, cierpieniami i różnymi doświadczeniami? Tym najgroźniejszym, jak się zdaje, ziarnem zwątpienia, który zły chce zasiać w naszych sercach jest zwątpienie w Bożą miłość, w miłość i obecność Boga żywego. Ale zarazem, czy mogę powiedzieć, że moje wewnętrzne „ja” odnawia się z dnia na dzień? Czym jest to odnawianie? Zapewne dokonuje się ono w podejmowanych decyzjach, w wierności i ciągłym poznawaniu, uczeniu się Pana. W poznawaniu rozumianym w języku biblijnym, duchowym, jako wchodzenie w doświadczenie relacji – nie chodzi o poznanie kogoś „z książek”, ale o doświadczenia. To coś znacznie więcej niż tylko coś o kimś wiedzieć. Św. Paweł tymi słowami wprowadza nas w przestrzeń: doczesność – wieczność. Tak jak w Ewangelii czytaliśmy o byciu na zewnątrz albo w środku domu, tak teraz do tego możemy dodać właśnie ten wybór: doczesność – wieczność. Gdzie bardziej jestem? Pozwalam, aby to, co we mnie „przyziemne”, doczesne obumierało? Jestem bardziej myślami i postępowaniem tylko w doczesności czy raczej mam perspektywę wieczności? Co jest dla mnie ważniejsze i do czego zdążam?

„U Pana jest bowiem łaska, u Niego obfite odkupienie. On odkupi Izraela ze wszystkich jego grzechów.” – tak brzmią ostatnie słowa Psalmu 130, którym modlimy się tej niedzieli. Jest to Psalm zaliczany do Psalmów pokutnych i tu nawiązuje on do pierwszego czytania, które jest przecież opisem konsekwencji grzechu. „Z głębokości wołam do Ciebie…” – tak się rozpoczyna ten Psalm. Autor jest świadomy grzeszności, ale też „zna kierunek”, wie, do Kogo ma wołać. Woła z głębokości grzechu, bo grzech zawsze ciągnie nas w dół – ale woła ku górze, wydobywa z siebie iskrę nadziei, tej niezawodniej, bo pokładanej w Panu. U Pana jest łaska. Czy też mam tego świadomość? Ten Psalm pokazuje nam także, że poznanie prawdy wydobywa z dołu właśnie, kiedy dokonuje się z Bogiem i pod Jego opieką, w zawierzeniu Jemu. Psalmista mówi, że Bóg udziela przebaczenia, aby Mu ze czcią, z bojaźnią służono. Ale tych słów nie możemy traktować w „handlowy” sposób. To nie jest wyrafinowane, wyrachowane „coś za coś”. Nie. Boże przebaczenie, miłosierdzie, jest bezinteresowne. Ale właśnie doświadczenie tej łaski, sprawia, że powracający do Źródła człowiek, zaczyna autentycznie służyć Panu – służyć to znaczy czci Go i iść Jego drogą. „Pokładam nadzieję w Panu, dusza moja pokłada nadzieję w Jego słowie, dusza moja oczekuje Pana. Bardziej niż strażnicy poranka niech Izrael wygląda Pana.” – to kolejne wersy. Czy oczekuję Pana w Nim pokładając nadzieję? „Bardziej niż strażnicy poranka niech Izrael wygląda Pana.” – kto kiedyś musiał czuwać, rozumie jak dłużą się te chwile tuż przed świtem, jak mocno doświadcza się wówczas tego „już, ale jeszcze nie”. Ale bardziej niż doczesnego wschodu słońca, mamy oczekiwać Pana. Co też ciekawe, autor od osobistego doświadczenia (początek był w liczbie pierwszej pojedynczej) tu już zwraca się do całego ludu. Odkrycie i doświadczenie, przeżycie łaski Bożego miłosierdzia, otwiera na głoszenie, rodzi to pragnienie, aby i inni tego doświadczyli, mieli w tym swój udział, podążali tą zbawienną drogą. W ten sposób, autor staje się apostołem, zwiastunem, głosicielem. Czy i ja nim jestem?

Wracając jeszcze do perykopy ewangelicznej, to też ciekawe, że „tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: «Oto Twoja Matka i bracia na dworze szukają Ciebie».” Zwróćmy uwagę: „na dworze szukają Ciebie”. W pierwszym czytaniu to Bóg szukał Adama. Teraz słyszymy o tych, którzy szukają Chrystusa, ale czynią to „na dworze” podczas gdy On jest „w środku” domu. Ten dom możemy też symbolicznie odczytywać jako Kościół, jako zgromadzenie pośrodku którego jest Bóg. A gdzie ja szukam Boga? „Gdzie jesteś?” – od tego pytania rozpoczęliśmy. Od tego pytania rozpoczęła liturgia Słowa, by zakończyć się poszukiwaniem, pytaniem o to, gdzie jest Bóg, gdzie Go poszukujemy. Odnaleźć siebie, poznać prawdę by zbliżyć się do Boga. W kontekście grzechu, w świetle Psalmu, to także tym krokiem do zbliżenia się do Boga będzie uznanie swojej grzeszności i otwarcie się na Boże miłosierdzie, bo Pan przyszedł powołać właśnie tych, którzy źle się mają. Ci, którzy w swoich oczach uchodzili za sprawiedliwych, odrzucili Go. „Gdzie jesteś?” – czy nadal będę się ukrywał?

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA