VIII Niedziela zwykła (rok C)

Sądzę, że do liturgii Słowa tej ósmej niedzieli zwykłej, podprowadzały nas czytania z Księgi Syracha, jakie słyszeliśmy w ciągu tego tygodnia. Mądrość Boża, Boże spojrzenie, zaufanie Jemu nade wszystko, nie ludziom i nie sobie. Zarówno w tych fragmentach jak i w dzisiejszym Słowie, wydaje się, że nicią łączącą jest temat pokory.

Generalnie pewnie kiedy konfrontujemy się z tą konkretną perykopą z szóstego rozdziału Ewangelii wg. św. Łukasza, od razu myślimy, że jest ona o tym, aby nie sądzić, bo „sami nie jesteśmy lepsi”. Tak, to prawda. Ale tym razem przyszła mi myśl, aby spojrzeć na to, jak na zachętę do pokory właśnie. I zauważmy, Pan Jezus nie neguje swojej wypowiedzi: ta belka może być faktycznie w moim oku, a drzazga  w oku bliźniego. Pan nie mówi, że ktoś jest bez winy, a tylko ja jestem winien, ale On uczy nas, jak do tego podchodzić. Ten, kto jest przewodnikiem, ten, kto sądzi, ten, kto chce upominać, pouczać – sam najpierw musi mieć mocno „wyryte” w swojej auto świadomości, że on pierwszy potrzebuje przewodnika, że on pierwszy jest osądzany, upominany i nie może zamykać się na pouczenia. Taki chyba byłby sens pierwszych akapitów tejże perykopy. Jak może prowadzić kogokolwiek ktoś kto sam nie chce dać się poprowadzić? Nigdy nie jesteśmy tylko w „jednej” roli. Nigdy nie jesteśmy aż tak doskonali, aby nie potrzebować skorygowania. Uznanie, że wszystko jest już w porządku byłoby swoim zatrzymaniem się, jak nie cofnięciem, w trudzie pracy nad sobą i w ciągłym formowaniu swojego człowieczeństwa w szkole Ewangelii Jezusa Chrystusa.

Często można spotkać się ze stwierdzeniem, że to dopiero w relacjach, we wspólnocie, w społeczności, możemy tak naprawdę poznać siebie – w korelacji z drugą osobą, która staje się dla nas swoistego rodzaju lustrem. Gdy pozostajemy sami, nie mamy takiej możliwości, aby poznać swoje autentyczne reakcje, zachowania. Ten drugi jest więc nam bardzo potrzebny. Można wygłosić wiele pięknych słów, wypowiedzieć wiele mądrze brzmiących rad, ale wszystko to nabiera wartości dopiero wówczas, gdy wypowiadający je, sam stara się je zachowywać i wcielać w życie. Szkoła upominania jednak nie jest wcale łatwa. I myślę, że o tym też jest ta liturgia Słowa. Ocena, którą słyszymy z ust bliźniego – jeżeli jest szczera i wypowiedziana w dobrej intencji – jest dla nas bardzo pomocna i może pomóc w rozwoju, jeżeli się otworzymy i „rzeczywiście” ją usłyszymy. I wydaje się, że Jezus nie zabrania tego, ale porządkuje tę czynność. Ostrzega przed wypowiadaniem pochopnych ocen, ale także ostrzega przed pozycją wyższości. „Obłudniku” – tak Pan zwraca się do tych, którzy widzą tylko drzazgę u drugiego, ale u siebie nie dostrzegają belki. Aby kogoś pouczać, pokazywać jego błędy, potrzeba wielkiej pokory i stanięcia w prawdzie: mówię ci to i to, ale ja też wiem, że muszę sam u siebie wiele poprawić. Często przecież wytykamy innym i oburzamy się na nich za to, co sami źle robimy. Często w tych ocenach wyolbrzymiamy, raniąc taką nieprawdą innych, ale „nie daj Boże”, aby ktoś nam zwrócił uwagę. To podobnie jak w tej przypowieści, w której ten, komu tak wiele darowano, nie potrafił anulować długu temu, kto był mu dużo mniej winien. Z jednej więc strony bliźni pomaga nam ujrzeć nas samych. Z drugiej strony, ten, który wchodzi w rolę owego „lustra” nie może uzurpować sobie prawa do nieomylności i doskonałości. Nieomylny i doskonały jest tylko Bóg. On sam, Jedyny.

„Operacja” usunięcia drzazgi (a co dopiero „belki”) jest wielce bolesna. Tak, poprawa, wyjście z grzechów, droga nawrócenia, nie przebiega bez bólu. Jednak jest to ból rodzący do życia, a nie przytłaczający i odbierający siły. Obłuda pojawia się wówczas, gdy chcemy przeprowadzać ten zabieg na innych, siebie uznając za zdrowych i niepotrzebujących pomocy ani diagnozy. Właśnie, w medycynie przecież wszystko rozpoczyna się od diagnozy. Aby ją wystawić lekarz przeprowadza badania i konsultacje, do których skłaniają go konkretne objawy zgłaszane przez pacjenta. A jakie duchowe objawy dostrzegam u siebie? To nie egoizm i egocentryzm, ale wszystko rozpoczyna się ode mnie – w tym sensie, że żeby nawracać innych, sam muszę być ciągle w procesie nawrócenia. Ja sam muszę pierwszy poznać ten ból takich „operacji”.

Czym jednak jeszcze może być owa belka w moim oku? Jeżeli coś tkwi w oku, to przeszkadza w patrzeniu, zniekształca obraz, więc także wpływa na postrzeganie rzeczywistości. Jeżeli moje spojrzenie jest pełne ciemności (belka zasłania obraz, nie ma dostępu dla światła), to również takie będą moje słowa, moje oceny. Jeżeli w moim sercu tak wiele jest goryczy oraz trucizny zazdrości, gniewu, szemrania i obmowy, chciwości i pożądliwości – to te belki właśnie muszą zostać usunięte nim wypowiem jakąkolwiek ocenę czy słowo do bliźniego. Mówimy, że Jezusowe spojrzenie jest spojrzeniem miłosierdzia – o takie spojrzenie mamy się modlić i jego pragnąć. Nie jest to jednak spojrzenie pobłażliwe i lekceważące drzazgi – Jezus przecież mówi prawdę o przewinach innych, ale czyni to z miłością i jedynie miłością kierowany – miłością oraz pragnieniem dawania życia. Kiedy usuwamy przeszkodę w prawidłowym patrzeniu, odzyskujemy życie, do naszej duszy może wówczas naprawdę przedostać się światło i opromienić całe nasze wnętrze. To jak ponownie tchnienie życia. A często przecież owe belki sprawiają, że zamiast „żyć”, my pogrążamy się tylko w ciemnych myślach, dostrzegając samo zło, same upadki innych i ich niedoskonałości, stajemy się mistrzami w narzekaniu i niezadowoleniu.

Nie tak dawno słyszeliśmy „złotą zasadę”, abyśmy czynili innym, tak jakbyśmy chcieli aby nam inni czynili. To też dotyczy właśnie sposobu zwracania uwagi. Kiedy stajemy wobec bliźniego, nie mamy być katami i sędziami, ale towarzyszami we wspólnej drodze nawrócenia. Oboje jesteśmy i pacjentami i w jakimś sensie – poprzez właściwą relację – lekarzami; i tym, kto wymaga opieki i tym, kto się opiekuje. To jest owa wzajemność czyniona w prawdzie, a więc nie zniekształcona obłudą.

Perykopa kończy się przypowieścią o owocach. Z dobrego drzewa są dobre owoce, a po owocach poznajemy drzewo. Jakie ja przynoszę owoce? Jezus mówi, że sprawdzianem są słowa, które pochodząc z wnętrza, ujawniają prawdę o człowieku. Chrystus mówi o „wydobywaniu ze skarbca serca”. Piękny obraz. W skarbcu przechowuje się najcenniejsze i najważniejsze rzeczy; jest on bardzo dobrze chroniony i często zabezpieczony. A co ja przechowuję w swoim sercu? Ale także: czy potrafię go strzec? Bo zbytnie otwieranie skarbca wobec każdego, również może stanowić niebezpieczeństwo dla posiadacza. Ileż nam w życiu potrzeba roztropności! Skarbiec – w takim, powiedzmy, klasycznym, czy wręcz bajkowym, obrazie – kojarzy się z jasnością: ten bijący w oczy blask złota. Nie będzie jednak tak jaśniał skarbiec, w którym składane będą złe rzeczy.

Pamiętamy, jak Jezus odparł zarzuty faryzeuszy dotyczące tego, że jego uczniowie nie myją rąk po powrocie z rynku. To nie to, co z zewnątrz czyni człowieka nieczystym, ale to, co z wnętrza wychodzi, to czyni człowieka nieczystym. Bo to właśnie z naszego wnętrza biorą się nasze owoce, owoce naszego życia. To nasze czyny, to, co my popełniamy, robimy, to czyni nas czystymi (jeśli są dobre) lub nieczystymi (jeżeli są to złe czyny). Nie postępowanie innych, ale nasza na nie odpowiedź, reakcja, czy wejdziemy w nie czy nie damy się zwieść. I tak jak obserwujemy roślinę, pielęgnujemy, dbamy o jej dobry stan, aby wydała piękne owoce, tak samo jest z naszą duszą, tak samo skarbiec naszego serca wymaga takiej obserwacji (która wypływa z bojaźni Bożej, a nie z niezdrowego lęku) i pielęgnacji.

Jednak to jeszcze nie wszystko. Obraz wydawania owoców – zdaje się, że tak naturalnie – przenosi naszą myśl do piętnastego rozdziału Ewangelii wg. św. Jana, w którym to Chrystus nazywa siebie winnym krzewem, Ojciec zaś jest tym, który go uprawia, a my jesteśmy Jego latoroślami powołani na to, aby wydawać owoce, aby Bóg był uwielbiony. Prawdziwe, trwałe i autentycznie dobre owoce możemy przynosić tylko wówczas, gdy będziemy mocno zakorzenieni w Chrystusie. To, co w nas dobre, jest działaniem łaski Pana. Jeżeli odetniemy się od tego życiodajnego źródła, jakże marny będzie wówczas koniec. Roślina odcięta od źródła – usycha. To, co nie zostało posadzone przez Ojca, to, co nie przynosi owoców, będzie wycięte (por. Mt 15,13). To też jakoś odsyła nas do dzisiejszego Psalmu, w którym padają takie słowa: „zasadzeni w domu Pańskim rozkwitną na dziedzińcach naszego Boga”. Rozkwitanie kojarzy się z życiem. To do życia najpierw każdy z nas został powołany i to jest nasze podstawowe zadanie – żyć, rozkwitać i przynosić owoce. Domem Pańskim jest świat, cała przestrzeń, ale to także Kościół. Czy przynoszę owoce w Kościele? Czy rozkwitam w świątyni, czyli w tej szczególnej przestrzeni sacrum? Modlitwa musi wypełniać nasze życie, bo to jest właśnie nasza łączność z Panem, z Tym, który jest „moją Opoką i nie ma w Nim nieprawości”.

W tej jednak perykopie niedzielnej, Jezus wyraźnie mówi: drzewo poznaje się po „własnych” owocach. Chciałabym jeszcze na to określenie zwrócić uwagę. Nie możemy przypisywać sobie owoców innych osób czy nawet zasług minionych pokoleń i czerpać z tego jakiś profitów. Mamy dbać o wydawanie własnych owoców.

Zerknijmy jeszcze do pierwszego czytania, z Księgi Syracha właśnie. Jest ono mocno związane z rozważaną przez nas perykopą. Jeżeli przeczytamy je w Piśmie Świętym, to zauważymy, że otrzymało ono nagłówek: „Mowa”. Te słowa mędrca są o mowie. „Jak o uprawie drzewa świadczy jego owoc, tak mowa o zamyśle serca człowieka” – to brzmi niemalże jak słowa Chrystusa. Jednak przecież wiemy, że można stosować tzw. metody manipulacji, że można wyuczyć się przemowy, przemyśleć każde zdanie i dobór wyrazów. Można nauczyć się sztuki retoryki, a także opanować perfekcyjnie nakładanie różnych masek, za którymi chowamy siebie prawdziwych, swoje prawdziwe myśli i poglądy. Czasem te maski to zwyczajnie mechanizmy obronne, kiedy czujemy się zagrożeni albo przewidujemy, że to, co prawdziwe, mogłoby wywołać niezadowolenie rozmówcy, a nam przynieść np. wykluczenie czy inne nieprzyjemne konsekwencje, na które nie jesteśmy gotowi. Jednak mechanizmy te to zupełnie inna „kategoria” niżeli wspomniane techniki i manipulacja oraz premedytacja złej woli, całkowicie świadomy wybór użycia złego słowa. Słowo ma moc „dać” życie, ale i je zabrać. Słowo podnosi, ale ono także wyciska wielkie i bolesne rany w duszy, w pamięci. Na kartach Pisma Świętego znajdujemy wiele upomnień na temat słowa oraz uwagę, że z każdego niepotrzebnie wypowiedzianego słowa będziemy musieli zdać rachunek przed Panem. Wracając jednak do pierwszej myśli – można kłamać, można wypowiedzieć „wszystko”, więc jak zrozumieć to zdanie, że słowo odsłania wnętrze człowieka? Czytajmy dalej, a znajdziemy odpowiedź: mamy patrzeć „na koniec”, „do końca”, czyli na to, jakie owoce przyniesie te słowo. Więc jest to przestroga, aby zbyt łatwo, zbyt szybko nie wierzyć, nie przyjmować każdego słowa – ale właśnie czekać „do końca”. Bo jedno jest tylko Słowo, które nigdy nie zawodzi: Słowo Boże. Więcej nawet: Słowo, które stało się Ciałem, więc sam Chrystus.

Temat słowa, rozważania o mowie, to bardzo złożony, szeroki przedmiot. W innym rozdziale księgi Syracha znajdziemy myśl, że ten, kto używa mowy w dobrym celu, wie, kiedy milczeć (por. Syr 20, 5-7). To milczenie strzeże również skarbca serca, aby złożonych w nich pereł zbyt pochopnie nie rozsypywać, aby nie dostały się pod nogi „świń” – na co zwraca uwagę również Pan Jezus. Wypowiedź o tyle jest sprawdzianem dla człowieka, o ile ów mówca potrafi wypowiedzieć te słowa nie tyle mową, językiem, ile okazać czynem. Wiele nieraz zależy od naszej wypowiedzi – to jak odpowiemy, jakie zajmiemy stanowisko – kłamstwo da się jakoś wyczuć, to też jest dla nas sprawdzian. Dlatego między innymi jeden z Ojców Kościoła ostrzegał, żeby nie milczeć wówczas, gdy trzeba mówić, ale zarazem aby nie mówić wtedy, gdy trzeba milczeć. Umieć właściwie rozeznać.

Dialog jest bardzo ważnym elementem budowania relacji, ich tworzenia. Stajemy wobec drugiego człowieka tacy jak on – ze swoją belką w oku, ze swoją niedoskonałością, która spotyka się z jego niedoskonałością. Czasem jednak takim sposobem na (wzajemne) wyjęcie tego, co w oku, tego, co więc przeszkadza w relacji, zakłóca i myli nasz odbiór rzeczywistości, jest właśnie dialog. „…upomnij przyjaciela: a może tak nie uczynił?” – czytamy w dziewiętnastym rozdziale Księgi Syracha. Jak ważne w dialogu jest pytanie, jak istotną rolę pełni konfrontacja tego, co „mi się wydaje” z prawdą, z poszukiwaniem odpowiedzi. Weryfikowanie swojego spojrzenia. To chroni właśnie przed pochopnością. Dalej w tym samym rozdziale czytamy: „… i nie wierz każdemu słowu! (…) Upomnij bliźniego, zanim mu grozić będziesz, i daj miejsce Prawu Najwyższego”. Ponad naszym osądem – osąd Boży. Ponad naszym spojrzeniem – spojrzenie Boga. Dać to miejsce mamy w swoich myślach i poglądach pamiętając, że ja także potrzebuję Przewodnika i Lekarza.

I może taką puentą tych rozważań niech będą słowa św. Pawła, które słyszymy w drugim czytaniu tej niedzieli, we fragmencie Pierwszego Listu do Koryntian: „bądźcie wytrwali i niezachwiani, zajęci zawsze ofiarnie dziełem Pańskim, pamiętając, że trud wasz nie pozostaje daremny w Panu”. Kiedy zajęci jesteśmy Panem, tym, co Jego, Nim samym, wówczas nasze spojrzenie nie będzie wyszukiwać drzazg u innych, nie będzie nasza mowa raniąca; nie będziemy sędziami-obłudnikami. W Jezusie Chrystusie odnosimy zwycięstwo nad śmiercią. Zmartwychwstanie Pana to nie tylko pokonanie śmierci, która odbiera nam ziemski oddech, ale to także nadzieja pokonania grzechu, który jest śmiercią duszy i może prowadzić do śmierci wiecznej. Na drodze wiary św. Paweł mówi abyśmy byli niezachwiani i wytrwali – nie upadający na duchu, nie tracący nadzieję, ale zapatrzeni w Jezusa, w Nim zakorzenieni. Być zajętym Panem. To jest trud, tak jak trudzi się ogrodnik pielęgnując roślinę, by wydała piękne kwiaty, ale jest to trud błogosławiony. Warto więc ponieść go, aby dojść do Prawdy.

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA