V Niedziela zwykła (rok C)
„Przypominam, bracia, Ewangelię, którą wam głosiłem, którą przyjęliście i w której też trwacie. Przez nią również będziecie zbawieni, jeżeli ją zachowacie tak, jak wam głosiłem” – tak rozpoczyna się drugie czytanie tej niedzieli. To słowa św. Pawła z Pierwszego Listu do Koryntian. Dzisiejsza liturgia Słowa to opowieść o powołaniu. Zapewne każdy z nas w swoim życiu doświadczył tego szczególnego momentu, gdy odczuł na sobie Boże spojrzenie i w sercu usłyszał to zaproszenie do wyjątkowej drogi – i wcale nie chodzi tylko i wyłącznie o powołanie kapłańskie czy zakonne, bo są przecież różne powołania: i związane z wyborem drogi zawodowej czy życia małżeńskiego albo świadomej samotności. To jeden moment, ale do tej chwili potrzeba nam powracać. W historii naszej osobistej relacji z Panem tak ważne jest właśnie „wspominanie”, przypominanie sobie, które pełni rolę podobną do światła latarni, która wskazuje drogę wędrowcom. Zarówno prorok Izajasza jak i Apostołowie opowiadają o swojej chwili powołania już przecież po fakcie – więc „wracają” do tamtych chwil. Święty Łukasz nie był w gronie Dwunastu. Jego opis jest wynikiem usłyszanej relacji – i oczywiście natchnienia Ducha Świętego, na które on odpowiedział. To dla każdego tak ważny moment w życiu. I każdy wie, że jest taki „mały” wobec tego wielkiego Bożego dzieła. Bóg powołuje każdego z nas do najbardziej wyjątkowej przygody, która ma też swoje oddziaływanie na innych, na tych, których Pan stawia, postawi, na naszej drodze. To zawsze powinno budzić w nas zachwyt. To wspomnienie, ta świadomość Jezusowego spojrzenia, które spoczywa na każdym. Ale ten zachwyt powinien wypełniać nasze serce nie tylko na płaszczyźnie osobistej relacji, lecz również wtedy, gdy czytamy Ewangelię. To „te” Słowa wciąż mnie poruszają, sprawiają, że w odpowiedzi na nie jestem w stanie zostawić to, co dotychczasowe i wyruszyć za Jezusem? Odpowiedź czynem na Słowo, to odpowiedź miłością na Miłość.
To powołanie dokonuje się stopniowo: najpierw Jezus prosi Szymona o udostępnienie łódki, aby mógł z niej głosić swoją naukę. To daje Szymonowi możliwość przysłuchania się takiego bliskiego temu, co głosi Mistrz z Nazaretu. A następnie ze słuchacza, rybak, staje się zaangażowanym. Od tego osobistego zasłuchania rozpoczyna się misja, bez tego, nie można iść za Jezusem, a już tym bardziej nie można do Niego pociągać innych. To, co łączy opis powołania pierwszych Apostołów z pierwszym czytaniem, w którym słyszymy o powołaniu proroka Izajasza, to świadomość grzeszności jaką mieli ci wybrani. Obaj przestraszyli się wielkością Bożego daru i obaj musieli przejść swoje oczyszczenie. Szymon prosi, aby Pan odszedł od niego. Izajasza wieści sobie „biada”. Zaś Apostoł Narodów jest świadomy, że dar Dobrej Nowiny i jej przesłanie, otrzymał od Pana i nie chce, nie może wręcz, zatrzymywać tego dla siebie, musi, czuje przynaglenie i obowiązek, przekazywania tych słów zbawienia dalej – dlatego z taką stanowczością przypomina Koryntiankom sedno wiary: misterium Wcielenia, Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Pańskiego.
Pierwsze czytanie rozpoczyna się dokładnym określeniem, kiedy Izajasz doświadcza tego szczególnego spotkania z Bogiem. Stało się to „w roku śmierci króla Ozjasza”. To ciekawy kontekst, ponieważ na innych stronach Pisma Świętego znajdujemy zapis o tym, jak to ten właśnie król wszedł do świątyni chcąc złożyć ofiarę, której składanie było zarezerwowane jedynie kapłanom. Ozjasz wpadł w złość, kiedy kapłan nie chciał mu na to pozwolić, a jednak król próbował zagarnąć dla siebie funkcje i zadania kapłańskie, łamiąc w ten sposób porządek ustalony przez samego Boga. Swoją pychą sprzeniewierzył się prawdziwemu i najwyższemu Królowi. Karą za to był trąd, na który zachorował. Można spotkać się z komentarzem według którego to właśnie ta chwila jest owym „rokiem śmierci” – trąd był nazywany śmiercią. „Umiera” ten, który chciał samowolnie zagarnąć kapłaństwo, a oto Bóg wybiera sam, naznacza sam swojego proroka. Izajasz doświadcza szczególnego spotkania z Bogiem. Najpierw jest świadkiem ogromu Jego potęgi. Aż drży świątynia, która jest cała wypełniona Panem. Oto Ten z wysokiego tronu spogląda na Izajasza. Ta wizja, do tego Serafinowie ogłaszający chwałę Pana, musiała przerazić człowieka i to przerażenie było naturalną reakcją. Izajasz był zaskoczony. Wyznaje swoją niegodność, choć jednocześnie jakby próbował się usprawiedliwić, że to też wynika z faktu, że lud, pośród którego żyje, jest ludem o nieczystych wagach. Bożą odpowiedzią na to jest łaska oczyszczenia. Izajaszowi to oczyszczenie wydawało się niemożliwe. Dla niego grzeszność była przeszkodą, aby Bóg spojrzał na niego. Świętość Boga, Jego majestat, sprawiała, że drży świątynia – nasze jestestwo, nasza codzienność, cały świat, cały wszechświat jest za mały, żadne nasze słowa, myśli nie ogarną Najwyższego. To, co my możemy doświadczyć, co jest naszym udziałem, to jakby „muśnięcie”. Powołanie Izajasza rozpoczyna się od miłosierdzia, które jest odpowiedzią Boga na słabość wybranego. Najpierw przyszły prorok doświadcza sam miłosierdzia, dopiero potem może powiedzieć Bogu „tak”. I ciekawie kończy się ten fragment. Pada Boże pytanie: „kogo posłać?” i Izajasz odpowiada: „oto ja, poślij mniej”, ja pójdę. Izajasz deklaruje swoją gotowość, choć – jak wynika z tego fragmentu – tak naprawdę nie wie dokąd zostanie posłany, do kogo. Oto zawierzenie, oto zaufanie, które jest podstawą, fundamentem tego podążania za Panem, całej tej relacji, tak szczególnej i osobistej.
Św. Paweł zaś podkreśla, że nasza wiara to nie jest teoretyzowanie, ale to konkret – „zgodnie z Pismem”. Boże Słowa, obietnice, nie są pustymi słowami, rzuconymi na wiatr, ale każde z tych słów jest prawdą i ma swoje urzeczywistnienie. Apostoł Naród wymienia także świadków, konkretne osoby, które mogą poświadczyć to, co dokonał Chrystus. Lista ta rozpoczyna się od Kefasa – od Piotra. Pierwszym świadkiem i depozytariuszem jest Kościół Święty, którego Kefas jest znakiem. Jezus wziął na siebie nasze słabości, umarł za nasze grzechy – w tym swój współuczestnictwo mają powołani przez Niego. Nieść słabości innych.
W ewangelicznym opisie wydarzeń znad jeziora, w odróżnieniu od innych podobnych scen, nie ma Andrzeja. Jest tylko Szymon, Jan i Jakub. Może to dlatego, że autor podkreślił rolę tych trzech i ich osobiste doświadczenie. To oni będą potem z Jezusem w tak szczególnych chwilach jak przemienienie na Górze, jak trwoga i noc Ogrodu Oliwnego, ale także wskrzeszenie córeczki Jaira. I nie jest to ich pierwsze spotkanie z Jezusem. Wydarzenia te dzieją się już po tym, jak Pan uzdrowił teściową Szymona. On już był w domu tego rybaka, a teraz spotyka się z nim w miejscu jego pracy. Znów towarzyszą temu tłumy. Szymon jakby na początku nie zdawał sobie sprawy, co się dzieje. Odrywa się od swojej pracy, na prośbę Jezusa zabiega Go do swojej łodzi – pewnie poczuł się jakoś doceniony i zauważony. Jezus był już „znany” i ten oto „popularny” Mistrz z Nazaretu wybiera jego łódź, aby z niej przepowiadać do zgromadzonej rzeszy. Duma? A może rozdrażnienie na to zamieszanie, którego Szymon staje się częścią po przecież bezsennej nocy spędzonej na nieudanym połowie. A jednak decyduje się i zabiera Jezusa do swojej łodzi. To zabranie Pana do swojej łodzi wcale nie było takim prostym czynem. Przecież wszyscy wiedzą, że to wypłynięcie nie ma kompletnie racji bytu. Czy w jego sercu nie powstała obawa przed wyśmianiem? Może dlatego próbuje zrzucić w pewien sposób odpowiedzialność na ewentualną porażkę na Jezusa: to według Twojego słowa, to Twój pomysł, nie mój – jakby mówił Szymon. I podejmuje ryzyko. Zaufanie, zawierzenie i odwaga – to tak istotne postawy. I zaraz potem Szymon kolejny raz „doznaje szoku” i pada wówczas na twarz przed Panem. Tak, Jezus staje się dla niego Panem. W gestach Szymona jest nieco teatralności, pewnie jakieś przesady, wyolbrzymienia. Ta gwałtowność, impulsywność jest jako wpisana w osobowość Szymona. Szymon rozpoznaje, że między nim a Jezusem jest przepaść. I tak jak Izajasz, tak i Szymon doświadcza Bożego miłosierdzia. Szymon zostaje posłany mimo swojej grzeszności. Bóg przechodzi ponad tym wszystkim, dla Boga ludzka słabość to nie przeszkoda, to nie problem.
Szymon oraz Jan i Jakub, tylko pozornie pozostawiają swoje łodzie, porzucają sieci na znak odejścia od bycia rybakami. Zostawiają, ale jednocześnie są przez Pana wybrani, aby wciąż wypływać na połów. Choć jest to już „inny” połów: już nie ludzkie sieci, nie ludzkie wysiłki i zdolności, poleganie na ludzkim doświadczeniu – teraz mają odejść „od siebie”, aby stać się prawdziwymi świadkami Boga. Można znaleźć komentarz, że użyty w tym tekście został ciekawy czasownik, który oznacza dosłownie „łowić żywcem”, „łapać na żywo” – powołani przez Jezusa mają łowić żywych; ich misją jest łowienie ludzi do życia wiecznego. To też bardzo symboliczne: morze, otchłań symbolizowały śmierć; wyciągnąć sieci z otchłani morza, to właśnie wskrzesić, złowić do życia; wyciągnąć z morza do życia. Tak jak Chrystus przez swoje Zmartwychwstanie przeprowadził nas z nocy do dnia. Jednak i ci, którzy mają łowić, muszę najpierw zrozumieć, że sami zostali złowieni. Nie są w niczym lepsi czy bardziej wyjątkowi od tych, do których są posyłani. Łowiący najpierw sam jest złowionym. Te określenia mogą kojarzyć się z jakąś dominacją, pozyskaniem, zawładnięciem. Gdyby jednak tak było, stanowiłoby to całkowite wypaczenie Ewangelii i Boże Ducha. Relacja z Jezusem jest tkana z zaufania i wolności. To wciąż poruszające i zaskakujące jak bardzo Bóg szanuje naszą wolność. Między rybakiem a złowionymi nie ma zróżnicowania, że ktoś jest ważniejszy, wyższy, a ktoś mniejszy i podległy, zależny. W Kościele ten, który jest rybakiem, jest jednocześnie tym, który wcześniej został złowiony. I odwrotnie: złowiony jest wezwany do tego, aby być „rybakiem”, czyli głosić Dobrą Nowinę Chrystusa. Istotny w tej scenie jest wymiar wspólnotowy. Łódź Piotra symbolizuje Kościół, natomiast łódź Jana i Jakuba to obraz świeckich – według jednej z interpretacji. Płynął razem, wzajemnie sobie pomagają, patrzą w jednym kierunku. Inna interpretacja widzi w tej drugiej łodzi obraz życia kontemplacyjnego. Aby posłani do głoszenia mogli wypełniać swoją misję, potrzebują tego wsparcia modlitewnego. Niezależnie od interpretacji – sieci Bożego połowu nie da się wyciągnąć w pojedynkę, o własnych siłach. Co ciekawe, uczniowie są wezwani do porzucenia swoich łodzi, choć mają pozostać rybakami – ale muszę porzucić poleganie na sobie. Szymon, Andrzej, Jan i Jakub zostawiają łodzie, zostawiają naprawianie sieci, zostawiają rodzinny interes – wychodzą poza „swój” krąg. Odtąd ich troską już nie będzie zapewnienie bytu swoim najbliższym, ale troska o cały lud, który Chrystus odkupił swoją Krwią. Co więcej, tym cudownym połowem Jezus ukazuje im jak wielką wartość ma posłuszeństwo – zaufanie – Jego słowu. Po ludzku ten połów nie mógł się udać, przynieść jakichkolwiek efektów. Jednak Boża moc, Boża łaska przekracza to, co ludzkie, przewyższa nasze wysiłki.
Psalmista wyznaje, że wobec aniołów będzie śpiewał pieśń nową, pieśń uwielbienia Boga. „Wobec aniołów” – to może się nam od razu, tak odruchowo, skojarzyć z perspektywą nieba, wieczności, a tymczasem to ma się już rozpocząć tutaj. To „tutaj”, dziś i teraz, rozpoczynamy realizację naszego powołania. I aniołowie są też „i tu”. Brakuje nam tego spojrzenia wiary, by właśnie dostrzegać więcej, dalej. Ale oczywiście, nade wszystko, będąc jeszcze tutaj na ziemi, podczas tej doczesnej pielgrzymki, otrzymany dar powołania mamy realizować w stosunku do tych, którzy nas otaczają. A to jest dopiero prawdziwe wzywanie. Łatwiej nam czynić to będąc w jakieś grupie tylko przez moment, na moment – a już trudniej żyć tak autentycznie i głęboko darem powołania względem tych, z którymi jest się cały czas, tak non stop. To codzienność generuje różne sytuacje, które stają się sprawdzianem naszej wierności Chrystusowi i pracy nad sobą. A jednak to wobec tego wyzwania – i wobec każdego innego – Jezus spojrzawszy na nas, na każdego tak indywidualnie i niepowtarzalnie, zaprasza, zachęca: wypłyń na głębię. Uczynić według tego wskazania to właśnie okazać zaufanie, posłuchać bardziej Boga. i uwielbić Go, sławiąc Jego imię „za łaskę i wierność”. Bóg pragnie w nas wywyższyć swoje imię i wobec nas także pragnie wypełniać swoje obietnice. Wypływając na głębię musi nam towarzyszyć, przenikać nas prawda, że wspiera nas Jego prawica, że On sam nas osłania i prowadzi. Psalm tej niedzieli kończy się prośbą: „Panie, nie porzucaj dzieła rąk swoich”. Pan jest pierwszym wiernym, najwierniejszym – to na Nim wszystko się opiera; On jest najwierniejszym w realizacji naszego powołania.
Obfity i niemożliwy według ludzkiej logiki połów wprawił rybaków w zdumienie. Czy odczuwam w relacji z Panem takie zdumienie? Czego jest we mnie więcej: rutyny czy zachwytu?
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA