V Niedziela Wielkiego Postu (rok B)

Z piątą niedzielą Wielkiego Postu związana jest tradycja zasłaniania krzyża, wizerunku Ukrzyżowanego, aby później odsłonić go podczas celebracji wielkopiątkowej. To ciekawy zwyczaj. Kiedy czegoś nie widzimy, to w nas potęguje tęsknotę. To wyraża także ogołocenie i pustkę. Już na początku Wielkiego Postu z kościołów zniknęły dywany i kwiaty, wszystko stało się jakby „uproszczone”. To przypomina nam, że jesteśmy coraz bliżej. Bliżej czego? Trwa nasza duchowa droga do Jerozolimy, do Wieczernika i na wzgórze Golgoty oraz do pustego Grobu w ogrodzie.

Pierwsze czytanie z księgi proroka Jeremiasza wprowadza nas w tajemnicę Bożego Przymierza. Zobaczmy, przez cały Wielki Post, Słowo Boże podane nam na ten czas przez Kościół św., opowiada nam o Bożej miłości i miłosierdziu, o „poświęceniu” Syna Bożego, aby nas odkupić, aby wyzwolić, przeprowadzić ze śmierci i ciemności do życia i światła.  „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne” – słyszeliśmy w ubiegłą niedzielę. Bóg przychodzi do nas zawsze z miłością, On pragnie nam przebaczać, ale to my odwracamy tak często (i łatwo) się od Niego i zaczynamy chodzić swoimi drogami. A Pan mówi: jeśli się nawrócą, przebaczę im. Dlaczego więc jeszcze zwlekamy z uczynieniem tego kroku? Dlaczego uciekamy przed Jego spojrzeniem? Ta paschalna droga to także przejście od tego, co jest tylko literą do tego, co jest z ducha, z serca. Już nie kamienne tablice mają być „nośnikiem” przymierza, ale nasze serca. O tym mówi Pan w przytoczonym fragmencie z księgi proroka Jeremiasza. To jest Boże pragnienie: aby wszyscy Go poznali, ale tak naprawdę, nie jako kogoś odległego i znanego tylko z „kultu”, ale poznanego, jako Ten, który jest Miłością. Piękne jest to sformułowanie, że gdy wyprowadzając lud z niewoli egipskiej, Bóg „ujął ich ze rękę”. Czy mam doświadczenie tego z mojej codzienności? Bóg, który w mojej osobistej historii trzyma mnie za rękę jak dobry Ojciec. Dobry i miłosierny, to nie znaczy, że jako ten, który nie karci i nie upomina. Bo przecież i to upomnienie wpisane jest w miłosierdzie. Nawet pouczając Bóg prowadzi nas za rękę. W innym miejscu starotestamentalnych ksiąg czytamy równie piękne słowa, że nasze imiona, czyli nas samych, Bóg ma wypisanych na swych dłoniach. Boże dłonie to dłonie Jezusa z ranami ukrzyżowania. W tych ranach Bóg ukrył mnie. Przez te rany na nowo powołał do życia. W czasie Wielkiego Postu w jakiś szczególniejszy sposób powinno nam towarzyszyć odkrycie Bożej Miłości i jej doświadczenie. Gdy w Wielki Piątek odsłonięty zostanie wizerunek Ukrzyżowanego będę mógł spojrzeć w Jego oczy. I co wtedy? Może to zasłonięcie jest nam potrzebne, bo już tak „obyliśmy się” z Jego ranami, tyle już słyszeliśmy o Jego cierpieniu, wciąż dociera do nas  hasło „miłosierdzie” – może to wszystko już na nas nie robi „wrażenie”, to jest: nie porusza serca? Czy ono w Wielki Piątek zadrży na nowo?

Psalm tej niedzieli to dobrze znany nam tekst, tak zwany psalm pokutny. „Zmiłuj się nade mną Boże w łaskawości swojej…”. Psalmista nie ucieka od wyznania swojej grzeszności, swojego upadku. Wie, że w obliczu Sprawiedliwego nie jest bez winy. Ale zwraca się ku Panu, który ma upodobanie w przywracaniu życia. Ileż w tym krótkim fragmencie Psalmu 51 jest próśb, tak konkretnych wyrażonych przez mnogość czasowników: zmiłuj się, nie odwracaj swego oblicza, nie odrzucaj mnie, wzmocnij mnie, stwórz we mnie nowe serce, przywrócić mi radość Twojego zbawienia… . Każdy z nas tęskni za relacją z Bogiem, która wpisana jest w nasze jestestwo. Możemy to zagłuszać i uciekać od tego, ale tak naprawdę nigdy od tego nie uciekniemy. Potrzebujemy jednak Bożej pomocy w naszym nawróceniu. To też słyszymy w tym psalmie. Większość czasowników to nie wyrażenie tego, co ja zrobię, ale to oczekiwanie, co Bóg ma zrobić w moim życiu, bym ja mógł uczynić choćby niewielki krok. Bez tego Bożego wzmocnienia, bez tej Bożej łaski nic nie będzie. Możemy nie wiadomo jak wysilać się duchowo, ale jeżeli to Pan nie stworzy w nas serca czystego, serca nowego i nie napełni swoim Duchem, na nic będą te nasze wysiłki. By „ująć” i prowadzić za rękę potrzeba drugiej ręki, która przyjmie ten uścisk. Splecione dwie  dłonie – Boża i moja. Jego Łaska i moja z nią współpraca.

Gdy wsłuchamy się w ewangeliczną perykopę odkryjemy, że to już trzeci raz, jak słyszymy głos Ojca. Najpierw, gdy rozpoczynaliśmy Wielki Post głos Ojca nad Jordanem potwierdził Boże Synostwo Jezusa. Później, na Górze Przemienienia usłyszeliśmy nakaz: „Jego słuchajcie” – rzekł Ojciec wskazując na Syna. Teraz zaś słyszymy: „Wtem rozległ się głos z nieba: «Już wsławiłem i jeszcze wsławię». Stojący tłum to usłyszał i mówił: «Zagrzmiało!» Inni mówili: «Anioł przemówił do Niego». Na to rzekł Jezus: «Głos ten rozległ się nie ze względu na Mnie, ale ze względu na was.” Rzekł Ojciec do Syna i o Synu: „Już wsławiłem i jeszcze wsławię.” – a była to odpowiedź na Jezusowe wyznanie: „Teraz dusza moja doznała lęku i cóż mam powiedzieć? Ojcze, wybaw Mnie od tej godziny. Ależ właśnie dlatego przyszedłem na tę godzinę. Ojcze, wsław imię Twoje!”

Kilka myśli rodzi się, gdy tak zestawimy te fragmenty Dobrej Nowiny. Najpierw – czyż nie napełnia nas pokojem ta obecność Ojca w tym wielkopostnym czasie? To znaczy – w tym okresie szczególniejszej refleksji, podejmowania walki z grzechami i wadami, w czasie pokuty, ale również szerzej patrząc, w każdym czasie, w cierpieniu i trudzie, w chwili, gdy wyruszamy w drogę i na niej już jesteśmy – zawsze jest z nami Ojciec. To znów obraz tych splecionych dłoni. Gdy myślimy o Ojcu i Synu, to tym uściskiem dłoni, tym, co je splata – czy raczej „tym, który” je splata – i utrzymuje w tym uścisku jest Duch Święty. Tym jest Miłość, która jednoczy wolę Ojca i Syna. To przepiękne wyobrażenie Najświętszej Trójcy, Tajemnicy nieprzeniknionej ludzkim umysłem.

Jezus wyznaje wobec Ojca, ale i wobec zebranego tłumu, który składał się także z pogan, że jego dusza odczuwa trwogę. To pewnie nasze myśli od razu przenosi do Oliwnego Ogrodu i mamy przed oczyma Jezusa „krwią zbroczonego”. Ale tutaj, w tym fragmencie dwunastego rozdziału Ewangelii wg św. Jana, ta trwoga śmierci miesza się z pragnieniem uwielbienia Ojca. „Już wsławiłem i jeszcze wsławię” – odpowiada Ojciec. W tym zdaniu odkryć możemy kolejne potwierdzenie misji Jezusa. Każdy czyn, każda głoszona nauka przez Chrystusa jest uwielbieniem Ojca i Ojciec w niej i poprzez nią doznaje uwielbienia. Czyli? Ojciec doznaje tego uwielbienia ilekroć przekazujemy komuś Dobrą Nowinę, ilekroć podajemy chleb zgłodniałemu a napój spragnionemu, przywracamy nadzieję i pomagamy wstać z posłania sparaliżowanemu, w końcu – ilekroć poprzez przebaczenie zwiastujemy miłosierdzie i „przywracamy” do życia. Tym wszystkim prawdziwie uwielbiamy Ojca. A On jest w tym obecny poprzez dar swojej Łaski, bez której nie bylibyśmy sami z siebie zdolni do tych czynów i takiego świadectwa.

„…i jeszcze wsławię” – te zaś słowa wypowiedziane zostały zapowiadając śmierć Jezusa. Cierpienie, droga kalwaryjska również są przestrzenią uwielbienia Ojca, bo Jezus podejmie to wypełniając Jego wolę. A wolą tą jest nasze ocalenie. To trudna tajemnica – uwielbienie Boga w cierpieniu. Czym ono może być? Przychodzimy mi myśl o spojrzeniu Jezusa Ukrzyżowanego. Możemy sobie wyobrazić jak spoglądał na Matkę, na umiłowanego ucznia, na innych stojących z różnych pobudek i przyczyn pod Krzyżem; jak spojrzał na dwóch innych ukrzyżowanych. Ale mam wrażenie, że to spojrzenie nie zatrzymuje się na tym, co „tu i teraz”. W tym spojrzeniu jest głębia, a ono samo jakby szło gdzieś dalej, gdzieś ponad to, przenikając to, co „tu i teraz”. O czym myślę w cierpieniu? Czy mam świadomość Bożej obecności i tego, że pełniąc nawet najtrudniejszą wolę Ojca, najlepiej Go wówczas uwielbiam, bo już nie przez moje pomysły i wyobrażenia o tym, jak to uwielbienie powinno wyglądać, ale w swojej słabości całkowicie zdany na Łaskę, w jedności woli. Powiedzmy to raz jeszcze – trudne to uwielbienie, ale owocne.

W tym fragmencie Jezus znów mówi o swoim wywyższeniu. „Znów”, bo to przypomina nam Ewangelię z poprzedniej niedzieli. Wówczas w nocy do Nikodema, teraz do zebranego tłumu, który składał się już nie tylko z samych Izraelitów, Jezus mówi, że gdy zostanie wywyższony pociągnie wszystkich do siebie. W znaku Krzyża rozpoznamy jedynego Zbawiciela. Bo któż innych podjąłby się tego – Najświętszy cierpi i umiera dla wybawienia grzesznego stworzenia swego. „Pociągnę wszystkich do siebie”. Ileż w tych słowach nadziei! W Jego otwartych ramionach jest miejsce dla każdego.

„Panie, chcemy ujrzeć Jezusa” – prosili Filipa, jednego z Dwunastu, przybyli z Betsaidy Galilejskiej Grecy. „Filip poszedł i powiedział Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli Jezusowi”. Rozpoznajemy tę „kolejność” – jeden przekazuje drugiemu. Czy nie tak rozpoczynała się ich osobista droga za Jezusem? Andrzej powiedział Piotrowi, Filip powiedział Natanaelowi i tak dalej. Teraz ten „schemat” w swoisty sposób powielają. Oto misja uczniów Jezusa – przyprowadzać innych do Niego. To ważne podkreślenie: do Jezusa, a nie do siebie; do Jezusa wskazując na Niego sobą, czyli dając świadectwo, ale na sobie nie koncentrując, nie zatrzymując. Grecy jeszcze „mylą się”, bo to Filipa nazywają „panem”. A Filip już wie – nikogo prócz Chrystusa nie mają za Pana i Mistrza, i jeden jest ich Ojciec w niebie. Ale coś musiało ich zaintrygować w Filipie, może w tym, o czym słyszeli od innych. Przecież wieści o Jezusie i Jego postawie oraz czynach szerzyła się nie tylko w kręgach żydowskich. Zastanawia mnie to, że Filip sam z tą ich prośbą nie udał się do Chrystusa. Dlaczego poszedł do dwóch innych Apostołów? Może to wyraz pokory – takie zwrócenie się o pomoc; a może jest to obraz wspólnoty. Wszyscy razem jesteśmy powołani by ukazywać Jezusa. Bóg powołuje do wspólnoty jako że sam w misterium Trójcy Najświętszej jest najdoskonalszą Wspólnotą. Przychodzi mi na myśl postać Mojżesza, który w pewnym momencie mówi do Boga, że sam już nie jest w stanie „dźwigać” tego ludu i Bóg wyznacza innych starszych, aby mu pomagali. Po to właśnie dana nam jest wspólnota, abyśmy „nie dźwigali” sami. Czasownik „dźwigać” może kojarzyć się z przymusem, ale spójrzmy na to jak na niesienie kogoś na swoich ramionach. Czy Jezus idąc na Golgotę na swoich ramionach dźwigał „tylko” drewniany krzyż czy raczej niósł mnie z moimi grzechami i upadkami?

„Chcemy ujrzeć Jezusa” – prosili Grecy. Zaś kilka kart ewangelicznych dalej to ten sam Filip Apostoł powie do Mistrza: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”. Ma ukazywać, a sam prosi: chcę zobaczyć. Jakie to są niesamowite i ważne pragnienia. Czy jest we mnie to pragnienie by ujrzeć Jezusa i Ojca? Filip, w przeciwieństwie do Greków, żył z Jezusem, podążał za Nim i był świadkiem każdego Jego niemal czynu, dlatego nie musiał prosić, że chce ujrzeć Jezusa. Ale prosi Go: „pokaż nam Ojca”. A co na to Chrystus mu odpowiedział? „Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: „Pokaż nam Ojca?”, a następnie Jezus będzie tłumaczył, że On i Ojciec są jedno: „Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie”. Filip „obył się” z Jezusem w codzienności. To „spowszechnienie” w relacji wiary może być i dla nas przeszkodą, by widzieć „dalej”. Ale co ciekawe, pytanie Filipa różni się w formie od pytania jemu zadanego. Filip prosi Jezusa, by „pokazał”, a Grecy mówią konkretnie: chcemy ujrzeć. Ten, który miał ukazywać sam prosi: pokaż. To lekcja dla nas. My też nieraz może doświadczamy takiego „obycia się” w wierze, w obecności Jezusa, że nagle jakbyśmy już „nie widzieli”. Wielki Post jest także po to właśnie, aby na nowo otworzyły się nasze oczy. Skoro mamy innym wskazywać, to sami musimy nieustannie wpatrywać się i wzrastać w tej niepowtarzalnej i najważniejszej relacji.

Jednak odpowiedź dana przez Jezusa owym poganom (Grecy symbolizują w tym kontekście pogan) wydaje się być zaskakująca. „Nadeszła godzina, aby został otoczony chwałą Syn Człowieczy. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeśli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię, nie obumrze, zostanie samo jedno, ale jeśli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. Kto zaś chciałby Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec.” „Nadeszła godzina” – tak samo swoją modlitwę skierowaną do Ojca rozpocznie Jezus w noc pojmania, gdy wyjdzie z Wieczernika („Ojcze, nadeszła godzina. Otocz swego Syna chwałą, aby Syn Ciebie nią otoczył  i aby mocą władzy udzielonej Mu przez Ciebie nad każdym człowiekiem dał życie wieczne wszystkim tym, których Mu dałeś. A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa. Ja Ciebie otoczyłem chwałą na ziemi przez to, że wypełniłem dzieło, które Mi dałeś do wykonania.  A teraz Ty, Ojcze, otocz Mnie u siebie tą chwałą, którą miałem u Ciebie pierwej, zanim świat powstał.” J 17, 1-5). Widzimy podobieństwo tych tekstów? W Liście do Galatów św. Paweł będzie pisał, że „gdy nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego…”. To wszystko łączy się ze sobą i przenika. „Nadeszła godzina” – „oto teraz czas zbawienia” usłyszeliśmy na początku Wielkiego Postu.

Fragment o pszenicznym ziarnie, które musi obumrzeć aby wydać owoc jest również czytaniem np. w dniu św. Wawrzyńca diakona czy podczas innych wspomnieć męczenników. Jezus porównuje siebie do ziarna. W tym opisie przedstawia swoją śmierć. Obumrze na drzewie Krzyża, by przynieść plon obfity w postaci owocu naszego odkupienia. To też nadaje „dobrą perspektywę” śmierci i cierpieniu, każdemu trudowi, każdej tej chwili kiedy w jakikolwiek sposób „umieramy dla siebie”. Ziarno przestaje być ziarnem, staje się czymś więcej. Tym „czymś więcej” stajemy się gdy cali zanurzamy się w Jezusie i przez to w naszym życiu czynimy miejsce na rozkwit Jego woli, na jej realizację. Jezus nie chce nas zniszczyć, unicestwić, przydeptać naszej osobowości, pragnień, marzeń, tego, co tak bardzo nasze – ale chodzi o zanurzenie tego w Nim, by zweryfikować to w Bożym świetle, by nadać temu większe sens, taki który będzie ponad doczesnym. Chrystus do niczego nie zmusza, nie oczekuje biernej czy wręcz niewolniczej zależności – przeciwnie, przecież do wolności dzieci Bożych nas wyswobodził. Powołując mówi: jeśli chcesz… . Jezus szanuje naszą wolność. Posłuszeństwo Bogu to nasza wolna odpowiedź. Mamy iść za Jezusem – ale to ma być nasza świadoma decyzja, akt woli podjęty w wolności, a nie ze strachu czy z lęku (nie mieszać tego ze zdrową i jak najbardziej potrzebną postawą bojaźni Bożej). Potrzebujemy w życiu i na drodze wiary konkretnych definicji, takiego dobrego poukładania tych różnych „pojęć”, aby to gdzieś nam się nie zagubiło, aby nie uległo jakiemuś wypaczeniu, zdeformowaniu i pogmatwaniu.

„Kto chciałby Mi służyć, niech idzie za Mną” – Grecy chcieli ujrzeć, ale spotkanie z Jezusem nie ma służyć tylko „popatrzeniu” sobie. Ono wiąże się z pewną postawą, deklaracją. Jakby Jezus pytał ich: czy chcecie Mi służyć? Wtedy chodźcie za Mną, a w tej drodze Mnie poznacie. Nie da się Jezusa „obserwować” z daleka. Wiara jest drogą, pielgrzymką – i tu potrzeba naszego zaangażowania. Dlatego zresztą dokonała się cała tajemnica Wcielenia – aby Bóg stał się nam tak bliski, a przez to, byśmy mogli Go poznać i za Nim podążać związani węzłami miłości, zawierzenia i posłuszeństwa, które właśnie z miłości wynika i w miłości wzrasta.

„Jeśli ziarno pszeniczne nie obumrze, zostanie samo.” Św. Paweł napisze do Rzymian: „nikt z nas nie żyje dla siebie”. Jeżeli skupimy się na sobie, na takim wręcz już nawet niezdrowym zabieganiu o „zachowanie swojego życia”, wówczas pozostaniemy sami wciśnięci (przez samych siebie) w za ciasny garniturek egoizmu i egocentrycznej pychy. W takim „stroju” nie da się poruszać, a już na pewno nie da się wyjść ku drugiej osobie tak bezinteresownie. Nie to jest przeznaczeniem ziarna aby pozostało samo w glebie. Sensem ziarna i siania ziarna jest właśnie jego obumarcie, by wydało owoc. A cóż będzie jego owocem? To będzie zbożowy kłos, w dalszej konsekwencji – chleb, czyli coś co stało się symbolem najbardziej podstawowego pożywienia, a nawet więcej: bo Jezus sam siebie nazwie Chlebem życia, weźmie chleb w swoje dłonie i powie: To jest Ciało Moje. Już niedługo, w Wielki Czwartek, w tak szczególny sposób będziemy to przeżywać kontemplując to misterium Miłości „aż do końca”. Kiedy ziarno obumiera nie jest już jedno – to obumarcie sprawia pomnożenie. Jezus nie pierwszy raz mówi: „Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne.” Niebezpieczeństwo bowiem ukryte jest w tym, że zabiegając o to, co doczesne, można tak łatwo przeoczyć w swoim życiu to, co najważniejsze. Ileż potrzeba czujności, by nie rozminąć się z najważniejszym naszym powołaniem i przeznaczeniem. Nie chodzi przecież Panu o pogardę dla życia ziemskiego, które przecież jest dla nas Jego darem i zadaniem, drogą do życia wiecznego. Chodzi raczej o zachowanie właściwych proporcji i hierarchii wartości opartej na Bożej nauce, na Bożej logice.

Liturgię Słowa Bożego tej niedzieli łączy temat poznania. Dzięki Bożemu przymierzu, które Pan chce wypisać w naszych sercach, na tym najbardziej żywym i alegorycznie najistotniejszym organie naszego człowieczeństwa. Poznamy Go sami, już nikt nikogo nie będzie musiał pytać ani szukać, bo Pan będzie w nas. Psalm jednak przypomina o konieczności uznania naszych słabości i pokornego przyznania się, że potrzebujemy Bożej pomocy. Ewangelia pyta nas o motywacje poznania oraz zadaje pytanie, czy jesteśmy gotowi na „każdą” drogę z Panem i czy również jest w nas pragnienie, aby Ojciec był uwielbiony w naszym postępowaniu zgodnym z Jego wolą?

I tu ważne miejsce ma drugie czytanie zaczerpnięte z Listu do Hebrajczyków: „Chrystus z głośnym wołaniem i płaczem, za swych dni doczesnych, zanosił gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości. I chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał. A gdy wszystko wykonał, stał się sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy Go słuchają.” – podobnie jak w ewangelicznej scenie mowa jest w tym fragmencie o trwodze Jezusa. Ojciec mógł Go wybawić tak jak ocalił Izaaka na Górze jego ofiarowania, ale w Izaaku teraz Bóg ratuje nas, gdy zamiast naszego wiecznego potępienia, wydaje na ofiarę odkupienia Jedynego Syna. Bo nikt z nas nie jest w stanie nigdy odpłacić za swoje winy. Podobne wołanie rozlegnie się w Ogrójcu, ale zawsze z poddaniem się woli Ojca. To dzięki temu poddaniu (choć lepsze byłoby pewnie określenie: zawierzenie), Jezus został wysłuchany – Bóg ocalił Go od śmierci, choć przez bramę śmierci przeszedł. Zmartwychwstanie jest wybawieniem od śmierci wiecznej. Widzimy także w tym opisie Syna, który uczy się posłuszeństwa na drodze cierpienia. Gdy  jest nam dobrze i wszystko układa się pomyślnie, łatwo być posłusznym. Ale kiedy pojawiają się trudności a nawet wewnętrze spory o wytrwanie w jedności woli i pragnień, posłuszeństwo zaczyna kosztować. Staje się trudniejsze, bardziej wymagające, ale zarazem coraz cenniejsze, dojrzalsze. Każda okoliczność naszego życia, przeżywana w jedności z Bogiem, jest szkołą formacji. „Gdy wszystko wykonał się sprawcą zbawienia…”  – dzieło musi być doprowadzone do końca. I Jezus je dokończył, dopełnił, wypełnił. Dlatego w Nim spokojnie możemy złożyć całą naszą nadzieję i ufność.

Spoglądając na zasłonięty od tej niedzieli Krzyż, zapytajmy siebie o nasze pragnienia i nasze wobec nich postawy. Czy jestem gotowy pójść za Jezusem całkowicie? Ta liturgia Słowa Bożego to kolejna przepiękna opowieść o Bożej miłości do każdego z nas. Nie lękajmy się więc wraz z Psalmistą wyznać: „Stwórz, o mój Boże, we mnie serce czyste” – czyli serce miłe Tobie, Panie.

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA