V Niedziela Wielkanocna (rok C)

Jesteśmy w takim szczególnym momencie w liturgii. Za nami już Wielkanoc, radość pierwszego poruszenia serca, które spotkało się ze Zmartwychwstałym Panem. Wiemy, że Ten, który żyje na wieki, jest Dobrym Pasterzem, ale uczestniczymy także (co szczególnie wybrzmiewa w czytaniach z tygodnia, z dni powszednich) w swoistego rodzaju pożegnaniu Pana z uczniami. Przeżywamy piąta niedzielę okresu Wielkanocy, przed nami jeszcze szósta i już siódmej będziemy świadkami Wniebowstąpienia Pana. Więc teraz jest taki „środek” mniej więcej.

Fragmenty Ewangelii, które słyszymy pochodzą z Ostatniej Wieczerzy. Jezus wypowiedział te słowa do Apostołów przed swoją Męką. Teraz wypowiada je do nas ponownie, przed swoim wniebowstąpieniem do Ojca. Chce nas nimi nieustannie „budzić”, motywować, wskazywać drogę i przypominać to, co najważniejsze, kiedy już zostaniemy „sami”, aby być Jego świadkami. Te słowa to testament. Mówimy – w kontekście lektury Ewangelii wg św. Jana – że tym testamentem są słowa Chrystusa wypowiedziane na Krzyżu, które przekazują Matce ucznia, a uczniowi darują (zadają) Matkę. Ale tym testamentem – jeszcze w mocniejszej formie, bo jako przykazanie – są słowa, które Jezus wypowiedział w Wieczerniku, a w które my dziś na nowo się wsłuchujemy. Pan powie: daję wam przykazanie nowe. Przykazanie kojarzy nam się z nakazem (zakazem), ale jeśli podejdziemy do tego jako właśnie do „testamentu”, odkryjemy, że jest to nasze dziedzictwo, „spadek”, który nam Pan zostawia. To powierzone nam przykazanie jest dziedzictwem, które zostaje nam zadane, abyśmy je przekazywali, dbali o nie i rozwijali je, tak jak dba się o rodzinną spuściznę, odziedziczone dobra. To przykazanie jest takim więc dla nas bogactwem. Dzisiejszej niedzieli wybrzmiewają, jak się zdaje, następujące wątki: wspólnota, miłość, „nowe”, które tworzy Bóg.

Pierwszy czytanie to fragment z Dziejów Apostolskich. Paweł i Barnaba gorliwie wypełniają swoją misję, odwiedzają kolejne miejsca głosząc Dobrą Nowinę i ustanawiając starszych, budując i umacniając powstające wspólnoty chrześcijan. To niestrudzeni pielgrzymi niosący orędzie o zbawieniu, o jedynym Zbawicielu. Wiedzą już, że czymś niezbędnym na tej drodze jest wytrwałość. Wiedzą już, że droga ta naznaczona jest trudem i cierpieniem, uciskami, które są niczym „brama” do królestwa Bożego. Ale to ich nie gasi. Przeciwnie. Doświadczają radości wiary, która sprawia, że inaczej są zdolni odczytywać owe przeciwności. Stanowią one dla nich nie przeszkodę, ale wyzwanie, które przyjmują, aby światło Ewangelii mogło zajaśnieć w wielu sercach, rozświetlić wiele zakątków. Czasem ulegamy pokusie złudzenia, że radość wiary, ten entuzjazm wyklucza wszelkie trudy. A jest wręcz przeciwnie. Nie da się tak żyć wiarą, aby nie doświadczyć cierpienia i przeciwności. Wytrwanie w takich okolicznościach dopiero umacnia i „uszlachetnia” wiarę, czyniąc ją coraz bardziej autentyczną i świadomą. One też sprawdzają, czy radość wiary nie jest tylko emocjonalnym zrywem, który nie ostoi się wobec silniejszego i gwałtowniejszego podmuchu wichru.

Ten fragment kończy się zdanie o przybyciu Pawła i Barnaby do Antiochii, gdzie zebrawszy miejscowy Kościół, opowiedzieli o dziełach Boga i jak On „otworzył poganom podwoje wiary”. Kilka myśli związku z tym zdaniem. Pierwsza: Bóg jest zawsze  tym, który otwiera. Nie możemy stracić sprzed oczu Jego otwartych ramion na Krzyżu. Pierwsi uczniowie Pana mieli z tym problem, o czym niejednokrotnie słyszymy podczas lektury Dziejów Apostolskich. Nawet jeśli cieszyli, że i poganie uwierzyli, to jednak zarzucali Piotrowi, że z nimi jadał, że wszedł między nich. To też na temat narzucania (bądź nie narzucania) zwyczajów żydowskich poganom nawróconym obradował tzw. Pierwszy Sobór Jerozolimski. To na kanwie tych dylematów, Paweł zarzucał Piotrowi „jego nieszczere postępowanie”. Niby więc radość, a jednak… . Trudno stanąć wobec siebie na równi. Za chwilę w Ewangelii usłyszymy o miłości wzajemnej. Czy jest we mnie prawdziwa postawa otwartości?

Druga myśl. Paweł i Barnaba nie opowiadają o swoich dokonaniach, ale o tym, „jak wiele Bóg przez nich zdziałał i jak otworzył poganom podwoje wiary”. Jeszcze w nawiązaniu do poprzedniej myśli: w nas samych, z siebie samych nie zdobędziemy takiej postawy otwartości. Trzeba nam prosić Boga, abyśmy mieli udział w Jego otwartym Sercu, które bez wyższości, bez udawania i nieszczerości, bez jakiegokolwiek pyłku chęci dominacji i pouczania, zdolne jest przyjmować dar drugiej osoby. Paweł i Barnaba opowiadają więc o dziełach Boga. Spotkawszy się ze wspólnotą Kościoła nie opowiadają o swoich dokonaniach, nie chcą koncentrować uwagi słuchaczy na sobie. Ich opowieść jest wysławianiem Boga (podobnie jak czyni to Psalmista w Psalmie tej niedzieli). Mogą tak to wszystko przedstawiać ponieważ sami są głęboko przekonani, że jest to wszystko łaską Pana. Oni swoim apostolskich zapałem i misyjną gorliwością odpowiadają na tę łaskę, stają się jej swoistymi kanałami, pośrednikami. Trudy, które ponoszą stają się w świetle wiary swoistego rodzaju odpowiedzią z ich strony na powierzoną im misję. Św. Paweł wyzna potem w jednym ze swoich listów: biada mi gdybym nie głosił Ewangelii, biada mi gdybym nie poszedł w duchu posłuszeństwa za danym mi darem powołania i nie wypełnił powierzonej mi misji. Jakie są moje opowieści? Na kim – na sobie czy na Bogu – skupiam uwagę innych? Jaka jest moja intencja: kogo bardziej pragnę ukazać? Oczywiście, nie chodzi o fałszywą pokorę i sztuczne chowanie siebie. Nie. Paweł i Barnaba są świadomi, ile przecierpieli, ile uczynili i nie negują tego (Paweł będzie się w listach odwoływał do przykładu, który dawał innym), ale są również świadomi, że polegając tylko i wyłącznie na swoich siłach, planach i strategiach, niewiele (nic) by nie osiągnęli. To jest właśnie takie wewnętrzne poukładanie. Dlatego ich opowieść pobudza słuchaczy do wielbienia Boga, a nie gloryfikacji i „ubóstwienia” mówiących.

Trzecia myśl. Paweł i Barnaba przybywają do wspólnoty i dzielą się tym, co przeżyli. Czy nie przywołuje to nam w pamięci obrazu ewangelicznego, jak Apostołowie wrócili ze swojej pierwszej wyprawy i opowiedzieli o wszystkim Panu Jezusowi? Ten zaś zwrócił ich uwagę, aby nie w dokonanych czynach się chlubili, ale radowali się, że ich imiona są zapisane w niebie oraz polecił im odpocząć nieco. Wspólne opowieści, wspólne przeżywanie i takie dziele się jest tym co kształtuje, buduje wspólnotę. Wtedy nawet ci, którzy fizycznie nie biorą udziału w działalności Pawła i Barnaby mogą mieć poczucie współuczestnictwa w ich misji. To również przejaw postawy otwartości – już nie tyle na „pogan”, czyli tych „spoza”, ale na tych, którzy są już wewnątrz wspólnoty. To przybycie do Antiochii jest dla Pawła i Barnaby takim zatrzymaniem. Trudzili się, a teraz mają możliwość, aby wypocząć przed kolejnym zadaniem. Troszczyli się o wspólnotę, a teraz to wspólnota może się nimi zaopiekować i zaopatrzyć na kolejną misję. Czy umiem przyjmować to?

Drugie czytanie z dwudziestego pierwszego rozdziału Apokalipsy św. Jana łączy z ewangeliczną perykopą tej niedzieli motyw: „czynię wszystko nowe”. Jezus ustanowił nową wspólnotę – Kościół. Jezus dał nowe przykazanie. Jezus uczynił „nową” relację człowieka z Bogiem poprzez misterium swojego Wcielenia. Zerknijmy jak jednak te wersy brzmią w dosłownym tłumaczeniu z greki: „I Miasto Święte (poświęcone, oddzielone) Jeruzalem Nowe ujrzałem zstępujące z nieba od Boga”. Kościół jest darem Boga dla nas. Jego Królestwo, do którego zmierzamy, jest Jego darem. Ale tym „nowym Jeruzalem” w pewnym siebie jest również nasza dusza odkupiona Krwią Chrystusa, nasze jestestwo jest tym nowym darem dla każdego z ochrzczonych – przyobleczone w „szatę” Jezusa (o przyobleczeniu w Chrystusa także pisał św. Paweł). Dusza ozdobiona klejnotami, którymi są cnoty, przybrana tak wspaniale dla swojego jedynego Oblubieńca, może jaśnieć i ukazywać innym drogę. Te klejnoty to właśnie skarby, które nie mają w sobie nic z przemijalności doczesności, ale są złożone w skarbcu niebieskim, gdzie ani rdza ani mól ich nie zniszczy. Te klejnoty – łaski Pana – zdobią Kościół, który choć ze względu na swoich członków jest grzeszny, to jednak jest piękny i święty świętością Boga. W polskim tekście użyte zostało słowo: „oblubienica”, natomiast w dosłownym tekście znajduje się wyrażenie: „panna młoda”, która jest „przygotowana”, „przyozdobiona dla swego męża”. Dusza, człowiek i Bóg w tej niesamowitej relacji wyłączności, czegoś tak osobistego. Dusza, która jest oblubienicą Boga, który jest najwierniejszym Oblubieńcem. Kościół, który jest taką Oblubienicą.

Dalej czytamy: „Oto przybytek Boga z ludźmi…”. I znów: po grecku będzie: oto namiot Boga”. Dwie myśli. Pierwsza. Słówko „oto”, które pojawi się jeszcze w ostatnim zdaniu tego fragmentu. Nie jest to takie spokojne i statyczne wskazania. Po grecku jest w tym zawarty cały ładunek dynamizmu: „patrz! oto! spójrz! popatrz!” – takie tłumaczenie znajdujemy w specjalnym słowniku. Całe niebo zdaje się więc poruszać tym widokiem i nakłaniać, aby słuchający, podążając za owym głosem, ujrzał także to samo, aby skierował swoje spojrzenie w tą samą stronę, gdzie dzieje się coś naprawdę bardzo ważnego i niepowtarzalnego. A cóż się dzieje? Bóg czyni wszystko nowe, ale nie tak jak za czasów Noego, kiedy wody potopu zniszczyły dzieło stworzenia i Bóg uczynił wszystko raz jeszcze. To „nowe” dokonuje się w tajemnicy niesamowitego przymierza, które przekracza nasze ludzkie postrzeganie.  

Druga myśl: w dosłownym tłumaczeniu nie ma słowa „przybytek” lecz „namiot”. Czy nie przywołuje to nam pierwszych wersetów Ewangelii wg. św. Jana? Słowo stało się ciałem – to znaczy rozbiło swój namiot pośród swego ludu. Tak jak podczas wędrówki przez pustynię, gdy naród wybrany wychodził z egipskiej krainy, Pan im towarzyszył, tak jest i teraz, i to o wiele bardziej jeszcze, dzięki misterium Wcielenia Syna Bożego. To On sam jest owym „Przybytkiem”. W Nim poznajemy Ojca i On posyła nam Ducha Świętego. To On wprowadza nasz w misterium Trójcy Przenajświętszej. I cóż czyni „Bóg z nami”? Otrze wszelką łzę – wymaże ją, jej już nie będzie, tak samo jak w Nim jest już tylko życie. On śmierć pokonał, a największym darem jaki mamy od Niego i przez Niego jest życie, które przekracza ramy doczesności, bo jest to życie wieczne. „Nie będzie już boleści, smutku, żałoby, znoju, trudu” – one przeminą. W jakimś sensie pisze nam o tym w swoich listach św. Paweł: cierpień teraźniejszych nie możemy stawiać na równi z przyszłą chwałą, która dopiero się okaże. Cierpienie tu na ziemi jest tylko etapem, ale nie celem i nie kresem wszystkiego. Dlatego Apostołowie nie zrażali się przeciwnościami i nie ustawali w szerzeniu Słowa Bożego i orędzia Ewangelii. Jeśli wchodzimy, zanurzamy się coraz głębiej w relację z Panem, wchodzimy do „Jego namiotu”, który On pragnie rozciągnąć nas nami, aby nas sobą samym (!) okryć – wówczas w Nim znika to, co trudne i bolesne, a cierpienie jest zupełnie inaczej przeżywane, już tak nie koncentruje naszej uwagi i nie pochłania energii istnienia. To jest ta niesamowita „nowość” – bliskość Boga z nami w każdych okolicznościach, bliskość, która jest Nim samym, jest Jego pochyleniem nad nami. Nasz Bóg nie jest bogiem zamkniętym w świątyni, „zamurowanym” w posągu, ale jest „Bogiem z nami”.

Fragment z Apokalipsy kończy się zdaniem: „I rzekł Zasiadający na tronie: Oto czynię wszystko nowe”. I tak łączy się to drugie czytanie z ewangeliczną perykopą. „Czynię wszystko nowe”. Jezus swoją Krwią zmazał prastare przewiny i na nowo pojednał ludzi z Bogiem. Swoim posłuszeństwem zmazał winę nieposłuszeństwa „pierwszych rodziców”. Misterium Wcielenia wprowadziło także nowość relacji między Bogiem a człowiekiem, do tego stopnia, że Chrystus karmi nas swoim Ciałem i poi swoją Krwią. Nowością – z tejże wynikającą – jest także nowa wspólnota, gdzie nie ma już różnicy, czy – jak pisał św. Paweł – ktoś jest Żydem, Grekiem (poganinem), wolnym czy niewolnikiem: wszyscy odkupieni Męką Jezusa w Nim są jedno. To „zasada” naszej godności i równości. Wspomniałam już o „nowym przykazaniu” w kontekście podobieństwa do testamentu. Na Krzyżu Jezus „zadbał” o swój Kościół oddając go w opiekę Maryi i zarazem Matkę polecił trosce „umiłowanego ucznia”. W Wieczerniku wypowiadając słowa nowego przykazania zaś polecił każdego z Apostołów (każdego ucznia) wzajemnej opiece drugiego. Jeden odpowiedzialny za drugiego. Jeden drugiemu powierzony, dany i zadany. Nie jest to łatwe zadanie, ale jeśli wierzymy słowu Jezusa i mocy tej nauki, to stopniowo będziemy odkrywać, że to jest słuszna dla nas droga. Pan wypowiadając nowe przykazanie w jakimś sensie bierze za nas odpowiedzialność. To przykazanie bierze odpowiedzialność, za tych, którzy jego drogą będą podążać, że poprowadzi ich bezpiecznie – jeśli oni je zachowają, ono zachowa ich.

Jezus w swojej wypowiedzi ponownie odnosi się do relacji z Ojcem. Wpatrywanie się w doskonałą wspólnotę Trójcy Przenajświętszej jest „lekcją” dla nas, jest źródłem umocnienia i zarazem taką soczewką, przez którą winniśmy uczyć się dostrzegać otaczającą nasz rzeczywistość i w świetle tej Prawdy ją przeżywać i kształtować. Syn uwielbia Ojca swoim posłuszeństwem. A jest to posłuszeństwo miłości. Ojciec został w Synu otoczony chwałą. Chwila Krzyża, a potem Zmartwychwstanie, są tym uwielbieniem. Na Krzyżu Syn uwielbia Ojca wypełniając Jego wolę. W chwili Zmartwychwstania Ojciec uwielbia Syna budząc Go ze snu śmierci. Trudno to naszymi słowami i kategoriami poukładać, ponazywać czy zobrazować. „I to zaraz Go chwałą otoczy” – Bóg nigdy nie zwleka. Jego miłość jest wyprzedzającą, uprzedzającą i zawsze przychodzi we właściwym momencie, choć pewnie uczniom, których rozproszy i zamknie „noc” Krzyża trudno to od razu dostrzec.

„Dzieci, jeszcze krótko jestem z wami”. Przeczytajmy dosłownie: „Małe dzieci, dzieciaczki, jeszcze chwilę, jeszcze mało, jestem z wami”. Ileż czułości w tych słowach! Jaka niesamowita zażyłość, bliskość, miłość, troska! Czy wierzę, że Bóg naprawdę tak do mnie mówi? Czy serce nigdy nie drży nam w takich momentach? Może mamy w pamięci obraz rodziców, mamy czy taty, którzy pochylając się nad nami mówili do nas: dziecinko… ? Tak mówi się do kogoś bardzo bliskiego. Jezus traktuje Apostołów jako swoją rodzinę. Jak sam powiedział: Jego bliskimi, prawdziwym krewnymi, są ci, którzy słuchają Jego słowa i wypełniają je.

Słuchamy tej niedzieli fragmentu z trzynastego rozdziału Ewangelii wg św. Jana. To rozdział mówiący o umyciu nóg, ale także – po tym obrazie i lekcji pokory Syna Bożego, Pana i Nauczyciela – o wyjściu Judasza „w noc”. Teraz pozostali: Chrystus i Jedenastu, i w takich okolicznościach On tak do nich mówi. „Jeszcze mało jestem z wami” – w okresie Wielkiego Postu odczytywaliśmy te słowa w dosłownym kontekście zbliżającej się Męki Pańskiej. Teraz, przygotowując się do Wniebowstąpienia Pańskiego, słuchamy je pewnie już bardziej pod takim kątem. Jednak ani w jednym ani w drugim przypadku słowa te nie mogą nas zmylić – one nie oznaczają „końca” obecności Pana, ale zmianę formy. On zawsze jest, bo Bóg jest „Ja jestem”. Jednak po Wniebowstąpieniu uczniowie nie będą już oglądać cieleśnie Jezusa. My też już nie widzimy Go według ciała, oczyma ciała, ale rozpoznajemy Jego obecność w Kościele, w sakramentach, w naszych sercach, nade wszystko w misterium Eucharystii. On zawsze jest. Lecz właśnie zapowiadając „zmianę swojej obecności”, Jezus daje Apostołom „przykazanie nowe”, które ma być dla nich czymś scalającym, ale również tworzącym przestrzeń do Jego obecności. Żydzi mieli mnóstwo przepisów, w gąszczu których naprawdę można było się zgubić, a jeszcze bardziej: popaść w czysty formalizm. Tymczasem nauka Jezusa, w tym właśnie to przykazanie nowe, jest przestrzenią relacji. Nie litera, nie drobiazgowość i swoistego rodzaju „zniewolenie”, ale wolność Ducha, wolność miłości i bezpieczeństwo relacji.

„Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem” – zobaczmy wersję dosłowną: „Przykazanie nowe – świeże – daję wam, abyście się wzajemnie miłowali – miłujcie jedni drugich”. Ta nowość to „świeżość”, coś kompletnie innego, różnego od tego, co znali dotychczas. Świeżość zawsze w jakiś sposób „wybudza”, pobudza, motywuje. Dar drugiej osoby ma mnie motywować, ma mnie wybudzić ze snu egoizmu, narcystycznego skupienia na sobie, na swoich pragnieniach i pożądaniach, ze snu niezdrowych ambicji i rywalizacji. Lecz i zarazem ja mam w sobie odnaleźć prawdę, że i ja jestem darem dla drugiej osoby – to, co jakoś już powiedziałam w kontekście pierwszego czytania: umieć przyjąć pomoc drugiej osoby, umieć pozwolić, by mną się zaopiekowano. Relacja to wzajemność. To właśnie wzajemność chroni przed tendencją do dominacji. Jesteśmy za siebie nawzajem odpowiedzialni. Jeśli tylko ja siebie widzę w roli odpowiedzialnego za innych, przyjmuję – może nawet nieświadomie – postawę wyższości. Nie. I za mnie ktoś jest odpowiedzialny. Zdolność do odpowiedzialności jest także miarą wolności i jest istotnym elementem naszego człowieczeństwa.

Jezus mówiąc o „miłowaniu” używa czasownika „agapate” (miłujcie). Wiemy, że jest to czasownik o „mocniejszym” ładunku niż zwyczajne „kochajcie”. Widzieliśmy to w dialogu Zmartwychwstałego z Piotrem. Jezus najpierw pytał się go o tę miłość, dopiero potem „schodzi” niejako na „poziom” Piotra. Tak, Apostoł sam z siebie już wie, że nie jest w stanie „miłować”, ale chce kochać. Agápē bowiem to najwyższa forma miłości, zwłaszcza miłość braterska, dobroczynność, miłość Boga do ludzi i ludzi do Boga. To coś zupełnie innego już philēo – „zwykła” miłość braterska, „filantropijna”. Agápē oznacza uniwersalną, bezwarunkową miłość, która istnieje niezależnie od sytuacji. Tak miłuje nas Bóg, czego świadkami jesteśmy na Golgocie. I to wzór takiej miłości Jezus nam pozostawia, do takiej postawy zaprasza, czy nawet bardziej: mocą przykazania nas zobowiązuje. Można by powiedzieć: Pan stawia nam za wysoką poprzeczkę. Nie, lecz raczej jest to przejaw Jego zaufania do nas. Taka miłość jedni do drugich ma być tym, po czym inni poznają naszą przynależność do Chrystusa. „Po tym wszyscy poznają, że jesteście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” – „po tym poznają, byście mieli między sobą wzajemną miłość” – w dosłownym tłumaczeniu.

„Między sobą mieli miłość”. Przyznam się, że przyszła mi jeszcze jedna myśl, gdy zatrzymałam się nad tym słowem. Wspomniałam już o wyjątkowej relacji między Osobami Trójcy Przenajświętszej. Oczekujemy nie tylko na Wniebowstąpienie, ale zaraz po nim na Zesłanie Ducha Świętego. A to właśnie Duch Święty w tejże Relacji jest Miłością. To On jest więzią miłości. To On jest Tym, który wspiera nas we wzajemnej miłości „jedni drugich” i to On ożywia i uświęca nasze świadectwo, które „po ludzku”, samo z siebie nie miałoby takiej mocy (znów możemy odwołać się do tekstów Dziejów Apostolskich lub pism św. Pawła). Nie może między nami zabraknąć Ducha Świętego. Jezus tym przykazaniem wprowadza nas także w relację z Duchem Świętym. Pan nam Go pośle, aby był między nami, z nami i w nas, ale od nas zależy, czy otworzymy się na przyjęcie Tego „słodkiego Daru”. Jeśli będziemy ożywiani Duchem Świętym, inni poznają, że jesteśmy uczniami Jezusa. Może to dość „luźna” i daleka od kanonicznych interpretacji, ale gdyby właśnie przeczytać te słowa w kontekście zapowiedzi zesłania Ducha Świętego i Jego roli w życiu chrześcijanina?

Psalm 145 – jego fragmenty, którymi modlimy się tej niedzieli – to wielkie wezwanie do dziękczynienia, do uwielbienia Boga, Pana i Króla, za wielkie dzieła Jego potęgi, jakie nam objawia i pozwala doświadczać. Nim jednak psalmista wypowie słowo „potęga”, wymienia inne przymioty: „Pan jest łagodny, miłosierny, nieskory do gniewu, bardzo łaskawy, dobry dla wszystkich, a Jego miłosierdzie nad wszystkim, co stworzył”. Oto jest właśnie Jego potęga. Idźmy więc za radą tego Psalmu: wielbijmy Pana, mówmy o chwale Jego królestwa, głośmy Jego potęgę – czyńmy to wraz ze wszystkimi Jego stworzeniami – „aby synom ludzkim oznajmić Twoją potęgę i wspaniałość chwały Twojego królestwa”. To motywacja naszego głoszenia, ale to również zadanie tych „stworzeń”.  Bóg czyni je, aby nam oznajmić swoje panowanie, swoją potęgę, wspaniałość Jego chwały. A cóż wspanialszego niż odkrywanie niesamowitej bliskości Boga, który rozciąga nad nami „namiot” swojej Obecności?

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA