V Niedziela Wielkanocy (rok B)

Gdy zastanawiałam się, co jest punktem łączącym wszystkie czytania liturgii Słowa piątej niedzieli w okresie wielkanocnym, przyszła mi myśl o wspólnocie. Najpierw tej najważniejszej Boga z każdym człowiekiem, mojej wspólnoty osobistej z Bogiem, z której wypływa zdolność do budowania i kształtowania dobrej wspólnoty z innymi. To także temat wspólnoty jako Kościoła i relacji międzyludzkich, w których również ma być przestrzeń na objawienie się Boga. Wszystko jednak ma wynika czy rozpoczynać się w zakorzenieniu w Bogu. Obraz winnicy, do którego w swojej przypowieści nawiązuje Pan Jezus, jest nam dobrze znany z innych stronnic Pisma Świętego i niesie on w sobie coś z czułości, z bliskości, pokazuje nam, jak pełen troski o nas jest Bóg i że tylko w Nim, w zjednoczeniu z Nim jest możliwe prawdziwe, piękne życie, które wydawałoby dobre i trwałe owoce.

Kiedy autor Dziejów Apostolskich w usłyszanym dzisiaj fragmencie tej księgi Nowego Testamentu podsumowuje: Kościół rozwijał się, żył bogobojnie i obfitował w pociechę Duch Świętego – to czy nie są to właśnie wymienione owoce zakorzenienia w Bogu? Rozwój, życie bogobojne (życie w bojaźni Bożej, na Bożą chwałę, w zgodzie z przykazaniami i uznaniem prymatu Boga), obfitowanie w pociechę Ducha Świętego – to te owoce właśnie. Latorośl nie może wydać owocu sama z siebie, potrzebuje całego krzewu, potrzebuje korzenia, soków życiodajnych, które właśnie poprzez korzeń do niej docierają. Tymi „sokami” są dary Ducha Świętego. Czym jest „pociecha Ducha Świętego” jak nie doświadczeniem Jego obecności i pomocy? Latorośl sama z siebie nie będzie się rozwijać. Nikt z nas nie może żyć w oderwaniu – a to sformułowanie można tak szeroko i wielostronnie rozumieć poczynając od oderwania od Boga, od prawdy, po oderwanie od rzeczywistości, innych osób, wrażliwości i miłości. Jednak również budowanie wspólnoty jest łaską. Nasza wspólnota z Bogiem, wejście w nią jest zawsze tylko („aż”) odpowiedzią z naszej strony, bo Tym, który czyni pierwszy krok jest Bóg. On jest Inicjatorem – my zaś odpowiadamy. Podstawą tej relacji jest wiara, a i ona jest łaską. Jak Pan powiedział, a co również wybrzmiało w mijającym tygodniu: nikt nie może przyjść do Niego, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, czyli jeżeli nie otworzy swego serca na dar wiary. Czy doceniam tę łaskę? A może przyjmuję to (wiarę) jako coś tak oczywistego, że już nie pamiętam, że jest ona darem, za którym powinniśmy podziękować?

O własnych siłach nie zbudujemy także tej ludzkiej wspólnoty, co widzimy na przykładzie Szawła, o którym również mowa w tym fragmencie Dziejów Apostolskich. Nowo nawrócony dawny prześladowca chrześcijan próbuje nawiązać z uczniami Jezusa relację, ale mimo swojego wykształcenia i zdolności apologetycznych, nie udaje mu się wejść tak od razu do tej wspólnoty. Przeszkodą jest właśnie jego przeszłość. Trudno nam przebić się nieraz przez mur ludzkiej opinii, tego jak nas postrzegają. Owszem, mamy żyć prawdą o sobie, która jest osobistym odkryciem, to ja pierwsza muszę wiedzieć jaka jestem, bo to nie ludzka opinia ma być czynnikiem, który by mnie przede wszystkim kształtował. Szaweł się nie poddał. Ale i Pan przyszedł mu z pomocą posyłając do niego Barnabę. Serce Barnaby Pan musiał napełnić odwagą, ale cała ta scena pokazuje nam, że nie można tak łatwo szafować ocenami. Barnaba uczy nas, że najpierw trzeba wykonać krok w kierunku drugiej osoby, autentycznie się z nią spotkać i wtedy dopiero można mówić o poznaniu jej, choć zawsze druga osoba będzie dla nas pewną tajemnicą (tak jak my jesteśmy nią tak naprawdę sami dla siebie) i choć wiąże się to z ryzykiem, potrzeba zaufania by zbudować relację. Nie chodzi o takie „ślepe” zaufanie, o negatywnie rozumianą naiwność, ale to zrobienie przestrzeni w swoim sercu dla tej drugiej osoby, by także ona potrafiła nam zaufać. Chodzi o poznaniu prawdziwej osoby i przyjęcie prawdziwej osoby (świadomie to powtarzam), a nie naszego o niej wyobrażenia, oczekiwania, stereotypowej opinii może pełnej uprzedzeń. Czy jest coś we mnie z Barnaby, np. jego odwaga spotkania z człowiekiem? Czy potrafię zrobić krok ku drugiej osobie i zarazem „dać jej szansę”? Czy potrafię uwierzyć w to, że ktoś może się zmienić i nawrócić? Jasne, to wiąże  z możliwością zawodu, ale czy nie taka jest postawa Boga wobec nas? Poza tym, nawrócenie oznacza zmianę myślenia – może tym, co we mnie wymaga oczyszczenia jest właśnie moje spojrzenie, myślenie – czasem większym cudem jest nie tyle nawrócenie kogoś kto nie wierzył, ile nawrócenie wierzącego, by pozwolił owej osobie uwierzyć. Barnaba jest także tym, który wprowadza Szawła do jerozolimskiej wspólnoty wierzących, staje się dla niego przewodnikiem. Czy ja wprowadzam innych do wspólnoty, jestem dla nich przewodnikiem? Czy wprowadzam do Kościoła, a może swoją postawą „blokuję” innym to wejście?

Psalm, którym modlimy się tej niedzieli, to druga część Psalmu 22, który kojarzy nam się z Męką Pańską, z Niedzielą Palmową i Wielkim Tygodniem, bo to przecież pierwszymi słowami tego Psalmu modlił się Pan Jezus na Krzyżu: „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?” Słowa, które jednak dzisiaj słyszymy to głos ocalonego, tego, który przetrwał czas udręki. Ta druga część Psalmu, po wersetach pełnych bólu i cierpienia, jest iskrą nadziei. Mówiący przetrwał trudny czas, a teraz pragnie podzielić się swoją radością. Cierpienie nie zmiażdżyło go, ale było drogą. Teraz jest on znakiem dla innych – znakiem wierności i wytrwania. To on jest tym „szukającym Pana”, którego serce może się teraz radować. W kontekście tematu wspólnoty, słowa te mogą nas nauczyć wspólnej radości, wspólnego odkrywania Boga, dążenia do Niego. Psalmista rozumie swoje doświadczenia jako czas na danie świadectwa, chce opowiadać o Panu. To, że on będzie żył dla Pana nie jest stwierdzeniem zamykającym go w sobie samym, ale otwierającym właśnie na przekazywanie daru wiary i doświadczenia Boga innym, aby wszyscy mogli wspólnie uwielbiać Pana.

I tak dochodzimy do tematu życia, które jaśnieje Bogiem; życia, które świadczy właśnie o całkowitym zakorzenieniu w Bogu. Teoria to tylko część, teraz trzeba odkryć, jak przekuć to w konkret – i tego uczy nas św. Jan Apostoł w swoim Pierwszym Liście, którego fragment słyszymy podczas niedzielnej liturgii. Uczeń Pana ostrzega nas przed miłowaniem jedynie za pomocą słów, ale mamy miłować „czynem i prawdą”. Nasze zbawienie dokonało się drogą wcielenia Słowa w Ciało. To także nasza droga, aby właśnie słowa, szczytne hasła i idee, głoszenie Ewangelii, przemieniać z Łaską Pańską w „czyn i prawdę”. Św. Jan stwierdza, że Bóg jest zawsze większy od naszego serca. To On jest – nawiązując do Ewangelii – Źródłem życia dla latorośli. Bóg jest większy od naszego serca, to znaczy tylko On jest Światłością, która może autentycznie rozświetlić nasze życiowe drogi i zweryfikować je w Prawdzie – bo i On jest Prawdą. Nasze spojrzenie na siebie, a także na innych, o czym już wspomniałam, nie zawsze jest zdrowe, zgodne z prawdą. Przeróżne okulary, przeróżne soczewki sobie nakładamy, albo pozwalamy, by nam je inni nałożyli. Dlatego potrzebujemy „odniesienie” – dla nas to będzie Bóg. „Bóg zna wszystko”. Św. Jan wspomina o tym w kontekście naszego serca, które często nas oskarża albo jest pełne niepokoju. Wówczas trzeba właśnie te „oskarżenia” zweryfikować w Bożym świetle. Oddać je Panu i wołać o Ducha Prawdy. Apostoł zachęca nas także do ufności, ale takiej która nie jest pozbawiona naszego zaangażowania i wierności. Ufność to nie jest „nic nie robienie” i „zrzucenie” wszystkiego na Boga, choć do tego też jesteśmy zachęcani („przerzućcie swe troski na Pana”) na różnych miejscach Pisma Świętego. Ufność, o której mówi św. Jan, powiązana jest z naszą wiernością i wypełnianiem przykazań. Ufamy, bo wypełniamy Boże przykazania. Dlatego też możemy z odwagą kierować do Pana swoje prośby. Ale „przykazań” św. Jan nie traktuje w sposób prawny (to pewnie byłoby dla niego tylko realizacją litery, a przecież ciągle chodzi o to, by od „słowa i języka” przejść do „czynu i prawdy”). Tym, co mamy realizować jako Boże przykazanie jest wiara i miłość. Przykazanie – wg. św. Jana – polega na wierze w Syna Bożego i na miłości. I tu znów dotykamy tematu wspólnoty. Chodzi bowiem o miłość wzajemną. Nie będzie jednak dobrej i zdrowej miłości bliźniego, jeżeli moja miłość do siebie samego jest miłością poranioną. A większość pewnie z nas doświadcza różnych ran, niesie je przez życie jako bagaż. Dlatego warto od czasu do czasu zajrzeć do owego bagażu, przyjrzeć się swoim ranom, aby także nauczyć się budowania relacji, podejścia do drugiego człowieka; także po to, by na niego nie przerzucać tego, co w nas jeszcze nie jest całkiem poukładane i właściwe. Często w innym potępiamy wady, które sami mamy, ale uciekamy w sobie przed nimi i nie chcemy się do nich przyznać. A skoro Bóg jest Prawdą samą, a my jesteśmy Jego dziećmi, to również mamy stawać ciągle w prawdzie i do prawdy dążyć. Konfrontacja z nią może być nieraz bolesna, ale to będzie właśnie ten ból, o którym mowa w Psalmie 22 – po którym przyjdzie pieśń dziękczynienia i ocalenia. To, do czego zachęca nas św. Jan to miłość i życie w prawdzie – idąc tą drogą realizuje Boże przykazania, wypełniamy wolę Ojca wierząc w Jego Syna, naszego jedynego Zbawiciela. Łącząc to ze słowami ewangelicznej perykopy – ową prawdą będzie również nasza przynależność do Boga. To też bywa prawda, przed którą w różny sposób próbujemy nieraz uciekać. Św. Jan mówi o poznaniu po Duchu, który w nas jest – czyż nie mamy prawa dostrzec w tych słowach zachęty do formowania dobrego sumienia, aby właśnie móc właściwie rozeznawać? Potrzebujemy Ducha Świętego, potrzebujemy Jego pomocy, aby właściwie rozeznawać, obiektywnie oceniać pamiętając zarazem, że Bóg nie posłał swojego Syna, aby nas potępiał, ale aby dał nam życie. Nie da się tego życia przeżyć w pełni, jeśli będziemy uciekali od siebie, od innych, ale także od Boga. Potrzebujemy Ducha Świętego i dobrego sumienia by poznawać prawdę o sobie, by dojrzewać w naszym człowieczeństwie a także w wierze. „Kto wypełnia Jego przykazania, trwa w Bogu, a Bóg w nim” – to zdanie kończące przytoczony tej niedzieli fragment z Pierwszego Listu św. Jana łączy nas właśnie z przesłaniem ewangelicznym. – „a to, że trwa On w nas, poznajemy po Duchu, którego nam dał.” – dopowiada Apostoł. I można to rozumieć tak jak już powyżej to rozważaliśmy, dopowiadając jeszcze, że właśnie nie mamy polegać na własnych osądach (które raz mogą być zbyt krytyczne, a raz mogą być zbyt gloryfikujące), ale mamy polegać na Panu i Duchu Świętym, na Duchu Prawdy. Ale można to też rozumieć w połączeniu ze słowami Jezusa, że to po owocach będą poznani Jego prawdziwi uczniowie, co już wprowadza nas w rozważanie fragmentu piętnastego rozdziału Ewangelii wg. św. Jana, który to kończy się przecież stwierdzeniem Pana, że „Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami”.

Powołaniem latorośli jest przynoszenie owocu, ale nie wydaje ona go sama z siebie, bo nikt z nas samemu, nic bez Boga, uczynić nie może, co mogłoby być trwałym i dobrym owocem. Chwałą krzewu są jego owoce. Nie jest samym powodem do chluby to, że nazywamy się chrześcijanami, że mówimy o otrzymanej godności dziecka Bożego. Chlubą są owoce, które wydamy żyjąc w miłości i prawdzie, więc realizując – a nie tylko mówiąc – tę godność. Godność, która jest przecież i darem i zadaniem jednocześnie. Tak, to powód do radości, do swoistego rodzaju chluby – owszem, ale nie możemy się na tym zatrzymać, na tym  poprzestać.

Prawda o naszym zakorzenieniu w Bogu nie jest prawdą zniewalającą – w ogóle takie określenie wydaje się być ze sobą sprzeczne wewnętrznie, bo to właśnie prawda jest tym, co wyzwala. W duchu wiary, wiemy, że tą najwyższą prawdą doskonale wyzwalającą jest Jezus, który sam o sobie powiedział, że jest Prawdą. Więc prawda o tym, że jesteśmy zakorzenieni w Bogu i bez tego jesteśmy jak gałązka bez krzewu, bez korzenia, jest tym, co wyzwala i prowadzi do wolności; pomaga nam tę wolność osiągnąć.

Słuchając tej perykopy możemy odnieść wrażenie, że krzew jest jeden, latorośli zaś wiele. W Bogu tworzymy jedną wspólnotę wierzących, uczniów Chrystusa. Znów powraca temat wspólnoty. Nie da się jej zbudować bez Boga. Gdy św. Jan mówi o miłości wzajemnej, trzeba dodać jeszcze wyzwanie jakim jest przebaczenie, ale także zgoda na to, że nie da się każdej latorośli ocalić, a na uwadze trzeba mieć jeszcze dobro całości. Dlatego też tak bardzo potrzeba nam cnoty roztropności. Miłosierdzie to nie znaczy: „za wszelką cenę” ani „pobłażanie”. Wzajemna miłość jest również realizacją Jezusowego przykazania i objawia nasze osobiste w Nim zakorzenienie.

Obraz przytoczony w dzisiejszym fragmencie Ewangelii to dobrze znany motyw winnicy. Znajdziemy go już w Starym Testamencie. Tak jakoś szczególnie przychodzi mi na myśl obraz z księgi proroka Izajasza, z rozdziału piątego, który rozpoczyna się słowami: „Chcę zaśpiewać memu Przyjacielowi pieśń o Jego miłości ku swojej winnicy.” – Przyjaciel, Bóg, uczynił wszystko co mógł, by winnica miała jak najlepsze warunki do wzrostu. I miał prawo spodziewać się wspaniałych owoców, ale oto słyszymy skargę: „Co jeszcze miałem uczynić winnicy mojej (…) Czemu, gdy czekałem by winogrona wydała, ona cierpkie dała jagody?” Czy nie przypomina nam to wielkopostnej skargi: „ludu Mój, ludu, cóżem ci uczynił?” Czy nie przypomina nam to sceny z Kalwarii, gdy na Jezusowe wyznanie, że pragnie, Jego wargom podano gąbkę namoczoną octem? Jest jeszcze inna ewangeliczna perykopa (Łk 13, 6-9): „I opowiedział im następującą przypowieść: «Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł.  Rzekł więc do ogrodnika: „Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia?” Lecz on mu odpowiedział: „Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć”».” Chrystus jest Tym, który nas broni, daje nam szansę, ale jak widać z tej perykopy, przyjdzie taki moment, kiedy owe szansy już się skończą, będzie trzeba podjąć decyzję – także my ją będziemy musieli podjąć ostatecznie opowiadając się za Chrystusem albo przeciw Jemu. Jednak mimo to nade wszystko jest On naszym Obrońcą.

Wszystkie przytoczone przykłady obrazu winnicy niosą w sobie ładunek czułości. Tak, bardzo lubię i bardzo bliski jest mi ten fragment z Ewangelii wg św. Jana, który słyszymy tej niedzieli i właśnie to z  czułością zawsze on mi się kojarzył. Czułość, troska Pana i Jego bliskość. Gdy słyszę słowa Jezusa: „Trwajcie we Mnie” (albo w innym przekładzie: „wytrwajcie w Mnie”), mam wrażenie, jakby Pan w tych słowach prosił nas, zapraszał: „nie poddawajcie się, nie rezygnujcie, przylgnijcie do Mnie jeszcze bardziej, jeszcze mocniej, jeszcze szczerzej, prawdziwiej”. To tak jakby w inny sposób dotarło do nas wołanie Jezusa z Krzyża: „pragnę”. Nasze trwanie w Nim jest właśnie owym Jego pragnieniem. Bóg nas prosi – bo szanuje naszą wolność. Za tą prośbą idzie jednocześnie obietnica: „Trwajcie we Mnie, a Ja w was będę trwał”. Pan chce być z nami, troszczy się o nas, Jego spojrzenie wciąż jest na nas skierowane – i czeka na naszą odpowiedź.

Jezus swoją wypowiedź rozpoczyna mocnym stwierdzeniem: „Ja jestem…” – to objawienie się Boga dane Mojżeszowi, fundament wiary. Tak, to wyznanie Boga – i zarazem takie Jego Imię – zapewniające nam, że On jest tym, który Jest, to nasz fundament, początek i źródło wszystkiego. Nie musimy się lękać, bo On jest. Nie musimy się lękać, że nie damy rady, bo On jest. „Ja jestem krzewem winnym” – mówi Jezus. Tym zaś który uprawia winnicę jest Ojciec. Bóg nie jako Sędzia czy ktoś „wyniosły” uprawia winnicę, On nie przechadza się po niej z miną Właściciela liczącego zyski, kogoś „dominującego” – ale Bóg jako Ojciec uprawia winnicę. Obraz odcinanych, przycinanych gałązek nie powinien więc nas przerażać, bo każdą z tych czynności Bóg „wykonuje” jako Ojciec. Czy mam świadomość, że Tym, który o mnie  się troszczy, jest wszystkim zainteresowany, pochyla się nad każdą gałązką – jest najlepszy, najdoskonalszy Ojciec? Komunia z Chrystusem, z Synem Bożym, naszym Zbawicielem i Oblubieńcem oraz Ojciec, który miłuje do końca swoją winnicę, miłuje nas poprzez Chrystusa, bo widząc nas, widzi Jego rany – ileż tu czułości i miłości do nieustannego kontemplowania, odkrywania; ile przestrzeni do zdumienia i dziękczynienia!

Kto zajmuje się ogrodem, dobrze wie ile to wymaga zachodu i jak to jest odpowiedzialne zadanie, ile trzeba trudu i pracy, aby potem  cieszyć się owocami, pięknymi uprawami. Elementem takiej pracy jest również przycinanie, pielęgnowanie, oczyszczanie z tego co np. suche. Jezus mówi nam wyraźnie w tej perykopie (ale również mogliśmy to usłyszeć w Wielki Czwartek, gdy podczas Mszy św. Wieczerzy Pańskiej wsłuchiwaliśmy się w wersety z trzynastego rozdziału Ewangelii wg. św. Jana), że tym, co nas oczyszcza jest Jego słowo. Czy doceniam moc Słowa Bożego i przyjmuję je z taką otwartością, by mogło mnie ono rzeczywiście oczyszczać, przemieniać, kształtować?

„Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami”. Ciekawe, że słowa ta Jezus wypowiada do swoich Apostołów, czyli tych, którzy jak się mogło zdawać, już są Jego uczniami i to nie od wczoraj, ale towarzyszą Mu kolejny rok. A jednak i oni są wezwani by „stać się uczniami”. To lekcja dla nas. Ten proces stawania się uczniem Pana jest wciąż otwarty i wciąż do niego jesteśmy zapraszani. Wciąż mamy stawać się uczniami. To także lekcja pokory. Formacja trwa całe życie.

Naszym zadaniem, naszą drogą do prawdziwego uwielbienia Boga, oddania Mu chwały, jest nasze życie, takie życie, które wyda owoce Jemu miłe; owoce, poprzez które inni będą mogli Go poznać; owoce, które będą świadczyć o Panu winnicy, o Ojcu, który z taką troskliwością dbał o każdą latorośl. Jednak warto zadać sobie pytanie, co we mnie jeszcze potrzebuje tego oczyszczenia? Dlaczego może jeszcze nie ma owoców? Warte zauważanie jest także to, że Pan nie „ucieka”, nie pomija tematu braku owoców i konsekwencji tego. My też więc nie powinniśmy uciekać od tego tematu. Nasze życie będzie pełne, w pełni przeżyte, jeżeli wyda owoce. Trzeba w Bożym świetle zobaczyć, co jest jeszcze „nie tak”, przyjrzeć się niedoskonałościom i pozwolić, by Ojciec się nimi zajął. Pozwolić, by Ojciec zajął się mną. Tak, ale również samemu zaangażować się to. Bo ten owoc, który wydamy będzie owocem naszego wzajemnego trwania: naszego w Bogu i Boga w nas. Co też widać w wersetach Psalmu: „Moja dusza będzie żyła dla Niego” i jednocześnie: „Pan to uczynił”. A Pan chce czynić wielkie rzeczy w naszym życiu. Tylko pozwólmy Mu na to.

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA