Uroczystość Zesłania Ducha Świętego (rok C)
Pierwsze czytanie, początek Dziejów Apostolskich – początek Kościoła i jego działania. Początek, którego nie byłoby gdyby nie dwa wydarzenia: pierwsze: ofiara na Krzyżu Jezusa i Jego zmartwychwstanie oraz Zesłanie Ducha Świętego, czyli uroczystość, którą my dziś przeżywamy. Właśnie. Czym ona dla mnie jest? Kolejną niedzielą czy „wspomnieniem”, które staje się rzeczywistością? Czy mam doświadczenie „zesłania” Ducha Świętego? Tak czasem patrząc na moją, czy w ogóle, na pobożność, zastanawiam się, jak bardzo my sami ją okaleczamy czyniąc z niej tylko „wspomnienie” czegoś, co było kiedyś. Rozważamy na temat danego wydarzenia, szukamy i dobieramy w tym celu nieraz naprawdę bardzo wzniosłych i pięknych słów, może nawet jakoś szczególnie staramy się podkreślić różne czynności liturgiczne – ale czy naprawdę ja biorę w tym udział i to, co wydarzyło się wieki temu, jest i teraz, za łaską Pana, moim udziałem? Odprawię uroczystość Zesłania Ducha Świętego czy rzeczywiście ją przeżyję?
Wspólnota Apostołów wraz z Maryją i innymi uczniami Pana trwała na modlitwie oczekując realizacji obietnicy Chrystusa. To była pierwsza nowenna Kościoła. Trwali razem, ale zarazem… zauważmy to, bo mocno to wybrzmiewa w tym dzisiejszym czytaniu. Znajdują się wszyscy razem, ale to każdy z osobna otrzymuje ten sam dar Ducha Świętego. Następnie, głoszą tę samą Dobrą Nowinę, ale jednocześnie – każdy z przebywających wówczas w Jerozolimie, słyszy te same słowa w swoim konkretnym języku. Wspólnota i „jedna”, konkretna osoba. Przeżywamy wiarę jako wspólnota Kościoła, ale owa wspólnotowość nie zwalnia mnie z mojego osobistego zaangażowania. To chyba pierwszy wniosek z tego obrazu. A drugi – przypomina mi się hasło dominikanów: głosić Dobrą Nowinę zawsze, wszędzie i na różne sposoby. Ta sama Ewangelia, ale właśnie: różnymi językami, tak aby każdy mógł ją zrozumieć, mógł ją poznać. Oczywiście, te „różne języki” nie mogą oznaczać zniekształcenia treści. Te różne sposoby nie oznaczają dorównania do świata i porzucenia sacrum. Apostołowie mówili „obcymi” dla siebie językami. Nie dokonali źle pojętego zbratania się ze „światem”. To nie było z nich, lecz z mocy Pana. To jest język Ducha Świętego, a nie świata, choć to właśnie Duch Święty uzdalnia do „dobrego” i „zrozumiałego” mówienia. I jeszcze trzecia myśl związana z tym obrazem: ten fragment z Dziejów Apostolskich pokazuje nam czym jest Kościół (ten tu na ziemi) oraz czym jest Niebieskie Jeruzalem. Wspólnota – wszyscy razem, dla każdego jest miejsce i każdy może się odnaleźć. Bóg nikogo nie wyklucza. Bóg mówi do każdego. W przeciwieństwie do mnogości języków, które Pan zesłał w Starym Testamencie na budujących wieżę Babel, te różne języki Dziejach Apostolskich nie są przyczyną podzielenia i zamieszania, ale właśnie budują one wspólnotę, w której każdy może się odnaleźć.
„Ukazały im się jakby języki ognia” i na każdym z uczniów spoczął jeden z tychże ognistych płomieni przyrównanych do języków. Uczniowie Jezusa są posłani, aby mówić językiem miłości, bo Bóg jest Miłością. Lecz ci, którzy są posłani, najpierw sami zostają napełnieni Duchem Świętym, bez którego nie ma racji bytu żadna posługa, żadne głoszenie. Bez Niego, słowa pozostają tylko pustym dźwiękiem, nikogo nie rozpalą, nikogo nie pociągną. Dlatego też nieustannie jesteśmy zaproszeni do konfrontacji z pytaniem wynikającym z drugiego czytania: jakim duchem kieruję się w życiu? Czy mam świadomość, że jestem świątynią Ducha Świętego i to On, a nie duch świata z jego przyziemnymi pożądaniami, ma mną kierować? Jednak to kierowanie to nie synonim ślepego, bezmyślnego posłuszeństwa. Przeciwnie. Duch Święty nas nie zniewala, lecz wyzwala. Dać się Jemu poprowadzić, to oznacza zaufać i odłożyć na bok swoje racje i upory; to oznacza, podać Mu swoją dłoń w wolnym akcie decyzji i wierności. Nie jest to negatywne przekreślenie siebie, ponieważ Duch przychodzi do nas w naszej codzienności i to właśnie w tej przestrzeni – w przestrzeni tego, co codziennego, w przestrzeni mojego jestestwa, które On niesamowicie szanuje – On przychodzi, aby mnie pouczać, strzec, aby mną się opiekować, wykorzystując do tego każdą sposobność i także ukazując, jakie jest moje powołanie i jak je realizować. To, co cielesne przemija, lecz to, co z Ducha – pozostaje. Dlatego też Jezus w Wieczerniku przed swoją Męką mówił Apostołom, aby się nie lękali i nie pozwolili, aby ich serca były zatrwożone, bo nigdy nie będą sami. On, Chrystus, „odchodzi”, ale przyjdzie „inny Pocieszyciel”, Paraklet, który wszystkiego ich nauczy i będzie im nieustannie towarzyszył. Jest tylko jeden „warunek” – muszą się na Niego otworzyć. Św. Paweł w słyszanym dzisiaj fragmencie Listu do Rzymian niejako to wyjaśnia. Przyjęcie Ducha Świętego oznacza wejście w tajemnicę relacji Trójcy Przenajświętszej, oznacza stanie się dzieckiem Bożym, które woła: Abba, czyli Ojcze do Boga. Choć nie tyle to dziecko woła, co właśnie Duch w nim woła: Abba, Ojcze. To Duch jest Więzią Jedności w tej relacji (której przypatrywaliśmy się już nieco w minioną niedzielę celebrując Wniebowstąpienie Pańskie).
Tej relacji, wzajemnego trwania, nie byłoby bez miłości. To miłość sprawia, że uczeń trwa w komunii ze swoim Mistrzem. To miłość otwiera drzwi duszy, serca, całego jestestwa na przyjście Mistrza. Jezus nigdy nie przychodzi sam. Bo On i Ojciec są jedno w Duchu.
Jeśli będziemy przestrzegać Jego przykazań, będziemy trwać w miłości Jezusa – tak jak On trwa w miłości Ojca i zachował przykazania Ojca. To „przestrzegać” to także „strzec”, „ustrzec”. Zauważmy, w tym jest już czynnik relacji. „Zachować przykazania” to wydaje się być sformułowaniem bardzo prawnym, literalnym. A „strzec” – czynimy to, kiedy coś jest dla nas ważne, pilnujemy, tego co dla nas cenne. Strzec to również jakby zaopiekować się, być w relacji z tym, co się strzeże. Gdy tak na to spojrzymy, przykazania nie będą już literą, zakazem i nakazem, lecz dostrzeżemy w nich coś więcej – przestrzeń spotkania z Panem, trwania w jedności z Nim. Jezusowe przykazanie ma nas ustrzec. To swoistego rodzaju paradoks: to my mamy strzec (pilnować siebie w realizacji przykazań) tych zasad, wypełniać je, iść tą drogą – a zarazem to owe przykazania będą strzegły nas. Zgodnie z powiedzeniem mnichów, że „zachowaj regułę, a reguła zachowa ciebie”. Jezus obiecuje, że do tego, kto miłuje Go i zachowuje Jego przykazania, Jego słowa – czyli do tego, kto nosi w sobie odwieczne Słowo, Logos, czyli Jego samego – On przyjdzie z Ojcem i mieszkanie u niego uczynią w Duchu. Jest to rozdział czternasty Ewangelii wg. św. Jana. Wcześniej Jezus mówił, że idzie do Ojca, aby przygotować nam mieszkanie. Teraz – to my mamy być Jego mieszkaniem. Kościół jest Jego przybytkiem, Jego tabernakulum. Jest nim także Niepokalane Serce Maryi. I teraz – my. To Jezus przygotowuje w nas mieszkanie. To nie efekt naszych nawet największych i najszczerszych wysiłków ascetycznych. Duch Święty posłany jest do nas, abyśmy my trwali w jedności z Panem, czego z naszej strony wyrazem będzie wierność, ale posłany jest również po to, abyśmy innych mogli prowadzić. To nigdy nie jest dar dla samego wyłącznie obdarowanego. Mieszkanie zakłada jakąś stałość. To już nie tymczasowe namioty przenoszone z miejsca na miejsce. To zamieszkanie może mieć także inne znaczenia, może się nam także kojarzyć z trwaniem, z przebywaniem, pozostawać w jednym miejscu. To dążenie do trwałości. Obietnice Pana nie są na chwilę. Bóg jest wierny – całkowicie. Dlatego nie musimy obawiać się tej relacji. Warto się w nią zanurzyć. Także właśnie – całkowicie.
Duch Święty, Paraklet (Adwokat, Obrońca, Pocieszyciel… – to słowo ma tak wiele znaczeń, że lepiej zachować je w oryginalnym brzmieniu pamiętając o tych tłumaczeniach, które definiują kim dla nas jest Duch Święty), będzie wspierał nasze świadectwo – wspierał czy też raczej wypełniał, umacniał, czynił je autentycznym. To On – jak obiecuje Jezus – wszystkiego będzie nas uczył i przypomni słowa Pana. Cóż to oznacza? Wspomniałam na początku o „wspominaniu” właśnie. Dla Izraelitów oznaczało to nieustanne mienie przed oczyma wielkich dzieł Bożych, jakie dokonały się w ich historii jako narodu wybranego. Wspomnienie to pamięć o tym, co czynił i czyni Bóg. Wspomnienie sprawia, że Osoba, o której pamiętamy, jest nam nieustannie bliska. Była to również forma uwielbienia Boga. Przypominać sobie Pana, to znaczy wciąż mieć Go przed oczyma, nawet w nocy, nawet pośród mroku – nie utracić Jego Oblicza. Pamiętać to mieć świadomość Obecności. Takiego przeżywania wiary, relacji z Panem, może nas nauczyć tylko Duch Święty, Ten, który jest Ożywicielem – czyli Tym, który może nas przeprowadzić od „wspomnienia”, które jest tylko cofaniem się do przeszłości, przeprowadzić do „wspominania”, które staje się uobecnieniem, czyli przeżywaniem tu i teraz. On nam przypomni słowa Pana, On nam będzie ukazywał Chrystusa. Ożywiciel. Ten, których jest Tchnieniem życia zdolnym poruszyć „literę”. To wspominanie, rozważanie, ma nam również pomóc ufać. Wokół nas jest wiele słów, ale tylko to „Jedno” stało się Ciałem dla naszego zbawienia. Apostołowie w Wieczerniku słuchali ostatniej mowy Jezusa, uczestniczyli w wielkim misterium, ale kiedy przyszła chwila Jego wniebowstąpienia, wciąż pytali o to ziemskie królestwo Izraela – w tym kontekście, w tej konfrontacji naszego myślenia z Bożą nauką, wciąż jesteśmy i będziemy uczniami. To On ma w nas zajaśnieć swoim Obliczem, a nie my mamy sztucznie błyszczeć wytworzonym przez siebie „obliczem” Boga. Zarówno w pierwszym czytaniu, jak i w Ewangelii, słyszymy o „świadectwie”. To Duch wspomoże nas w dawaniu świadectwa. Świadectwo może się kojarzyć z „zeznaniem”, ale w wierze chodzi o coś więcej. To świadectwo, o którym mówi Jezus, jest znakiem życia. To nie tylko słowa, nie tylko suche fakty, jakaś taka relacja z wydarzenia. Nie, to świadectwo wymaga, domaga się zaangażowania. To coś więcej niż tylko opowiadanie. W Starym Testamencie nazwano tak tablice z Dziesięcioma Przykazaniami – to Świadectwo Boga ukryte w Arce Przymierza. To więc nasze świadczenie jest swoistego rodzaju udziałem w objawianiu się Boga. Apostołowie zostali powołani, aby głosili Dobrą Nowinę. Każdy z nas jest wezwany do tej misji zwiastuna, proroka – tego, który ogłasza. Ogłaszać to także „rozgłaszać”. Ta forma czasownika kojarzy mi się z rozprzestrzenianiem. Słowo, którym jest Chrystus, ma się nieść – coraz szerzej, coraz dalej. Jak kręgi na wodzie. Rzuca się kamyk i pierwszy krąg jest taki mały, delikatny, ale ma w sobie ogromną siłę, bo za nim powstają kolejne kręgi, coraz szersze, coraz większe. Głoszenie jest w sprzeczności ze skrywaniem. Apostołowie wychodzą z Wieczernika, wychodzą, bo otrzymują moc Ducha Świętego. Co byłoby gdyby nie wyszli? Co byłoby gdyby nie ruszyli za natchnieniem Ducha, za tym „szumem”, który wywołał „zamieszanie” w Jerozolimie? Izrael wyczekiwał – jak to czytamy np. w Księdze Proroka Izajasza – zwiastunów Dobrej Nowiny. Czy pomyślałem, że ktoś może czekać na moje świadectwo, na moje zaangażowanie się w głoszenie? „Duch was pouczy” – bo głosić trzeba „zdrową” naukę, Ewangelię w całej jej prawdzie. Głoszący pozostaje zawsze sługą i uczniem Słowa, a nie jego właścicielem.
Na koniec, zatrzymajmy się jeszcze nad symbolem ognia. W tym roku rodzina franciszkańska przeżywa jubileusz 800-lecia ułożenia przez św. Franciszka „Pieśni słonecznej”. Jedna z jej strof również jest poświęcona właśnie „bratu ogniowi”: „Pochwalony bądź, Panie mój, przez brata ogień, którym rozświetlasz noc: i jest on piękny, i radosny, i krzepki, i mocny”. Święty układa tę pieśń, gdy każdy promień światła sprawia mu ból, gdy nie może patrzeć na światło, gdy to właśnie rozgrzanym w ogniu żelazem miał przypalane skronie w celach medycznych. Święty układa tę pieśń na rok przed swoją śmiercią, lecz nie jest ona zrywem pod wpływem chwili, ale to raczej zebranie całej jego drogi, jego duchowości naznaczonej takim właśnie bezinteresownym dziękczynieniem i świadectwem dostrzegania Bożej Opatrzności, obecności Boga, który jest sam jeden dobry. Ogień to nie tylko żywioł, coś strasznego, ale to także ciepło. Ciepło daje nam bliskość kogoś dla nas ważnego, ta obecność sprawia, że nie czujemy się już samotni. W takich pięknych relacjach nasze jestestwo „ogrzewa się”. Jednak nie chodzi tylko o to, by to ciepło czerpać, ale także o to, aby je dawać. Czy potrafię dawać ciepło innym? Ale też czy jest we mnie na tyle siły i „krzepkości”, aby obronić kogoś dla mnie bliskiego? Ogień rozświetla noc. Żeby pokonać noc, przetrwać ją, potrzeba takiego mocnego ognia, konkretnego w swoim działaniu. Taki jest Duch Święty. Święty z Asyżu właśnie przezwyciężając egoizm i miłość własną, uczynił w sobie miejsce dla Boskiego Gościa. Zobaczmy, jak Duch Święty nas otacza, jak otacza nas opieka Boża i jak spełniają się słowa odnoszące się do naszej relacji z Chrystusem: „w Nim jesteśmy, żyjemy i poruszamy się”. To Duch Święty nas rozpala żarem miłości Boga. Bóg jest Miłością. Bóg jest Światłością i nie zostawia nas „nocą” samych. To Duch Święty rozlewa w nas to „ciepło” Bożej Obecności i Bliskości. Duch Święty jako ogień to obraz żaru Bożej miłości, która jest także zazdrosna o nas. Dlatego przykazanie Boże nakazuje nam nie mieć innych bogów poza Jedynym. Ta Miłość jest wyłączna i ma w sobie wielką siłę. Doświadczamy tego także w ludzkich relacjach. Miłość motywuje nas, popycha do działania, przynagla do kolejnych czynów i wzrastania. Znamy pewnie to uczucie wewnętrznego rozpalenia. Czy umiem rozpoznawać takie wewnętrzne stany i czy podążam za natchnieniami, poruszeniami? Czy cieszę się z Bożej miłości i „pomagam” do tego, aby rozlewała się we mnie, w sercu? Przywołanie obrazu ognia, który rozjaśnia noc, może nam przywołać na myśl obraz Izraela wychodzącego z Egiptu: słup ognia oświetlał w nocy drogę, tak, że mogli spokojnie iść. Duch Święty prowadzi, a my, kolejny raz, widzimy, że z Bogiem ciemność staje się jasnością.
Ten żar ognia i jego siła to także moc oczyszczania i spalania: oczyszczenie z grzechów, wypalenie złych nawyków, tego, co plami duszę, serce i przeszkadza w relacji z Bogiem. To duchowe spalanie bywa bolesne, jest wymagającym czasem i zakłada także nasze „pożegnanie” z tym, co czyniło nas „starym człowiekiem”. Odradzamy się w ogniu Ducha Świętego. Duch Święty też daje nam życie, życie duchowe i odradza serca, ale dokonuje się to poprzez spalanie, zniszczenie starego człowieka. A choć jest „krzepki i mocny”, to dokonuje to w miłości. To tak ważne: pełnić swoją posługę w miłości. Podobnie i prawda: nigdy nie można jej odłączyć od miłości. Sama prawda może być zabójcza. Prawdę należy czynić z miłością.
W pieśniach do Ducha Świętego często pojawia się motyw ognia z prośbą: „Panie ogień daj, wypal smutek i żal, wypal myśli natrętne, niechciane, wypal to, co winno być zapomniane”. To prośby o oczyszczenie, aby nasze serce lśniło jak złoto. O tym oczyszczeniu w ogniu mowa jest na kartach Starego Testamentu, a także w Apokalipsie. Tym ogniem oczyszczenia są trudności, różne doświadczenia i utrapienia. Pan Jezus w Ewangelii wg św. Łukasza mówi wprost o swojej misji: „przyszedłem ogień rzucić na ziemię”, a Jan Chrzciciel wskazując na Chrystusa zapowiada, że to On będzie chrzcił Duchem Świętym i ogniem – woda zmywa brud zewnętrzny, a ogień wypala wewnętrzny brud. Ogień, który oczyszcza, ale także „pożera nieprzyjaciół”. Zadaniem Parakleta jest nie tylko rozświetlanie drogi, ale także obrona przed zakusami nieprzyjaciół. Dlatego tak ważne jest przyzywanie Ducha Świętego, gdy zmagamy się z pokusami lub różnymi myślami czy trudnymi sytuacjami. Obecność Ducha Świętego jest niezastąpiona podczas rozmów, a już na pewno, gdy przychodzi nam podejmować decyzje. W starożytnym responsorium na Jutrznię Zesłania Ducha Świętego znajdujemy takie określenie: „przybył Boski ogień, który nie pali, lecz oświeca, nie niszczy, ale lśni”. Niszczy ciernie grzechów i wady, ale rozjaśnia duszę, tak aby ona lśniła. Nasza dusza i nasze ciało, my cali, jesteśmy świątynią Ducha Świętego.
Jest jeszcze jeden obraz tak złączony z określeniem przywołanym przez św. Franciszka: jeszcze jeden moment, kiedy ogień rozjaśnia noc: to noc paschalna, wigilia Paschalna, gdy w naszą noc zstępuje Światło Chrystusa. Kiedy coś się rozsypuje, zostaje wypalone, powstaje miejsce na zbudowanie nowego. Ogień staje się bramą do nowego. Odradzamy się w ten sposób w sakramencie pokuty i pojednania. My wrzucamy nasze grzechy w ogień Bożej Miłości, a gdy ktoś przychodzi, aby nas przeprosić i wyznaje swoje słabości, z jakim „ogniem” z mojej strony się spotyka? Wraz z odpuszczeniem grzechów, w nasze serca Duch Święty wlewa moc swojej łaski.
W „Żywym płomieniu miłości” św. Jan od Krzyża napisał, że Duch Święty jest „słodkim żaru upaleniem”. Dajmy się ogrzać Jego ciepłem, Jego siłą, abyśmy mogli świadczyć o Panu, strzec Jego Słowa, by Jego chwała w nas trwała na wieki. Niech zstąpi Duch Święty i odnowi ziemię, odnowi nasze oblicze, abyśmy umieli także rozpoznawać „liczne działa Pana”, których „ziemia jest pełna”. Niech nas ogarnie Duch Święty, aby zawsze miła była Panu pieśń naszego życia.
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA