Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego (rok C)
Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego. Kończy się okres czterdziestu dni, kiedy Pan po swoim zmartwychwstaniu ukazywał się uczniom, był z nimi i wyjaśniał Pismo dając się rozpoznać po łamaniu chleba. Uroczystość tę można by podsumować wyznaniem, które tak często w minionym tygodniu słyszeliśmy w liturgii Słowa Bożego: „idę do Ojca”. Oto Jezus wraca do Ojca.
Nasze życie jest wędrowaniem – my jesteśmy tymi, którzy stale pozostają w drodze. Mamy, każdy, to doświadczenie: jakże inaczej się podróżuje, znosi różne przeciwności i niedogodności, jeżeli przed oczyma, w pamięci i w sercu, wciąż nosimy świadomość jaki jest cel tej drogi, dokąd zmierzamy. W naszym życiu, które jest tylko etapem, a nie kresem i celem samym w sobie, zmierzamy za Jezusem do Ojca. Naszym celem jest Niebo. Czy również, obserwując swoją codzienność, podejmowane decyzje i obierane postawy, mogę powiedzieć, że „idę do Ojca”?
Zauważmy również ten ciągły ruch, nieustanną dynamikę: Jezus przyszedł od Ojca na świat, a teraz powraca do Ojca. To krąg. Od Ojca – do Ojca. My również: od Ojca mamy życie i przekraczając próg naszej ostatniej ziemskiej chwili tchnienia, mamy powrócić do Ojca, bo tam, w Nim, jest nasza pełnia i życie wieczne. Ale ten ruch w przypadku Jezusa to coś jeszcze. Gdy w noc wigilijną rozważamy misterium Wcielenia, kontemplujemy właśnie tę tajemnicę zstąpienia. Teraz zaś, tej niedzieli, zatrzymuje nas chwila wstąpienia Jezusa do Ojca. W tamtą noc rozważamy, jak Bóg staje się człowiekiem, dziś rozumiemy jeszcze bardziej dlaczego tak się wówczas wydarzyło: stało się tak, aby człowiek mógł być w Bogu. Chwila Wniebowstąpienia bowiem to nie cudowne uniesienie się i odrzucenie ciała, człowieczeństwa. Nie, bo ciało – jako dzieło Boga – nie jest jakimś „zbędnym opakowaniem”, ale częścią nas. Jezus wstępuje do Ojca odziany w lichą szatę naszego człowieczeństwa. Wstępuje z ranami, które zadał Mu człowiek. I w ten sposób wprowadza nasze człowieczeństwo w samo Serce Trójcy Przenajświętszej. Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek odkrył swoją godność. Oczywiście, to nie nasze człowieczeństwo jest w centrum tajemnic wiary, ale nieskończone Miłosierdzie Boga. W noc wigilijną Niebo pochyliło się nad ziemią. Dziś – ziemia zostaje pociągnięta do Nieba. Wybrzmiewa w tym to, co usłyszeliśmy w Noc Paschalną: niebo łączy się z ziemią, sprawy boskie z ludzkimi i odwrotnie. I w tę dynamikę wpisana jest nasza codzienność, bo tajemnice wiary to nie niedzielne zrywy i górnolotnie brzmiące doktryny, formułki do zapamiętania i powtórzenia bezrefleksyjnie. Tajemnice wiary zostały nam podarowane do uświęcenia, czyli wypełnienia Bożym sensem, naszej codzienności. Mają nas zarazem zatrzymać, ale i nas posyłają. Czy moja codzienność również ma taką dynamikę?
Jesteśmy pomiędzy – między pochyleniem Nieba nad ziemią, a uniesieniem ziemi do Nieba. Jeszcze jesteśmy tutaj, choć wiemy, że naszym przeznaczeniem jest to, co „tam”. To wybrzmiewa również w dzisiejszej liturgii. Fragment Dziejów Apostolskich przekazuje nam osobliwe dialogi. Odziani w białe szaty pytają Apostołów: dlaczego wpatrujecie się w niebo? Pan został wzięty i zasiadł na Tronie. Ewangelia uzupełni ten dialog: Jezus posyła swoich uczniów, aby szli i głosili Dobrą Nowinę, aby chrzcili i odpuszczali grzechy. Czy słowo to wyklucza wpatrywanie się w Niebo? Nie, lecz raczej przestrzega przed tym, aby owo wpatrywanie nie stało się przypadkiem formą ucieczki przed tym, co jeszcze tu i teraz. Czy ta scena nie przypomina nam tej z wielkanocnego poranka, gdy niewiasty poszły do Grobu, a szukając Pana usłyszały od Aniołów: dlaczego szukacie żyjącego pośród umarłych? Łatwo nam przychodzi nieraz rozminąć się z Panem, nie rozpoznać Jego obecności tylko dlatego, że trwamy w swoich wyobrażeniach, jak to być powinno i jaki to powinien być Bóg. Tymczasem – wiara to dynamiczna droga. Pana nie da się zatrzymać w ramach naszych wyobrażeń i oczekiwań. Jezus w chwili uniesienia się nad ziemię, przypominam nam: my Go nie zatrzymamy. Jego obecność (lecz i rozpoznanie) jest Jego łaską. My Go nie zatrzymamy, bo zaproszeni jesteśmy do nieustannego ruchu. Odnosząc się jeszcze raz do Wielkanocy: co usłyszała Maria Magdalena, która chciała dotknąć Pana: nie, ona nie może Go zabrać ze sobą, według swoich oczekiwań, bo On jej mówi: nie dotykaj Mnie, nie zatrzymuj Mnie: Jezus idzie do Ojca, a ona ma iść do Apostołów i powiedzieć im, co Pan jej uczynił. To wszystko wydaje się być jednym wielkim paradoksem, ale w rzeczywistości jest Bożą logiką. Jezus jest ponad tym, co ziemskie – bo On jest Królem. On przekracza wszystko.
Myślę, że dzisiejsza uroczystość – jak pewnie każda – uczy nas pokory. Bóg nie jest naszą własnością. To, że Syn Boży stał się dla naszego zbawienia Człowiekiem, nie oznacza, że z nami na równi i że to my Go w jakiś sposób kontrolujemy. Na szczęście tak nie jest. I myślę, że dzisiejsza uroczystość – nawet jeżeli wpisane jest w nią polecenie misyjne – uczy nas, zaprasza do oderwania od tego, co ziemskie właśnie w kluczu tego, że „tu i teraz”, choć ważne i wymagające naszej uważności, to nie kres i cel sam w sobie. Często, pewnie też właśnie pod wpływem różnych wydarzeń, doświadczeń, zatrzymujemy się i tracimy z oczu właściwą perspektywę, czyli świadomość, że my również „idziemy do Ojca”. Jezus, wskazując na siebie, mówi nam, że znamy drogę i przyjdzie czas, że my również nią pójdziemy. Ile jest we mnie takiej wolności? Wolności, w której nie ma oczywiście ani krzty ignorancji, ale całkowite ukierunkowanie na cel ostateczny. Czy tęsknię za Ojcem? Bo myślę, że taka „dobra” tęsknota też jest czymś istotnym w tej pielgrzymce – to ona czyni tę drogę pielgrzymką nadziei i chroni przed goryczą i zniechęceniem. Tęsknota, która motywuje.
Wspomniałam o wolności, która nie ma nic wspólnego z ignorancją. Bo przecież Jezus nas nie zostawia. Jego przejście do Ojca, to nie jest porzucenie nas. On się od nas w ten sposób „nie uwalnia” – mówiąc nieco kolokwialnie, obrazowo. On nas nie porzuca: uf, już mam was dość. Nie! Przecież w Liście do Hebrajczyków czytamy: On żyje, aby się wiecznie wstawiać za nami u Ojca. Św. Jan Apostoł też to zaznaczy: mamy Rzecznika wobec Ojca. Rzecznika na wieki. Myślę, że ważne jest zatrzymanie nad tym tematem wolności i jej „odmian”. Wniebowstąpienie nie jest końcem „odpowiedzialności”. To, że jestem pobożny, że żyję modlitwą i jest ona dla mnie ważna, że „patrzę” w Niebo, nie zwalnia mnie z odpowiedzialności ani względem swojego życia, ani względem tych, których Pan stawia na mojej drodze.
Jezus jest i będzie z nami – jak sam zapowiedział – aż do skończenia świata w misterium swoich sakramentów: w widocznych znakach Jego niewidzialnej Łaski. Obecny w Słowie, w Eucharystycznym Pokarmie, ale także w swojej Opatrzności i – co może najtrudniej przychodzi nam rozpoznać – w drugim człowieku, w przestrzeni Kościoła. W ogóle cała ta scena ma w sobie coś niesłuchanego: czyli prostotę. Jezus rozmawia z uczniami, jest z nimi, po czym, udzieliwszy ostatniego polecenia, unosi się do Nieba. Tu nie ma „fajerwerek” ani „och i ach”. To dokonuje się „tak po prostu”. Taka jest wiara. Prostota wielkich dzieł Boga. Prostota i pokora. I może z tym także nie możemy sobie poradzić tak do końca? Bo czy nie ma w nas takiego – może nawet nieświadomego, czy nie do końca uświadomionego – oczekiwania, że ciągle musi się dziać coś nadzwyczajnego? Tymczasem Bóg wybiera to, co małe, to, co proste, aby objawić swoją Wielkość i kolejny raz nam przypomnieć, że Jego myśli nie są naszymi myślami. W prostocie jest ryzyko wzgardzenia tym, na co patrzymy, a co odziane jest właśnie w szatę niepozorności. A jednak – Wniebowstąpienie to kontynuacja Jezusowego triumfu rozpoczętego w Poranek Zmartwychwstania.
Jezus, który wychodzi z Grobu, wstaje z „posłania śmierci” , także dziś, w scenie wkroczenia do Nieba – to lekcja dla nas, lekcja i zaproszenie do postawy „stojącej”, czyli ciągłego podnoszenia się i gotowości do wyruszenia w drogę. Wstać to obudzić się. Kiedy Jezus dokonywał uzdrowienia np. paralityka, mówił do niego: wstań, weź swoje łoże i chodź – czyli weź odpowiedzialność, weź swoje życie i idź. W ten sposób ów uzdrowiony także zostawał posłany. Gdy obudził ze snu śmierci Łazarza, Pan powiedział także do niego: wyjdź. Aby wyjść trzeba wstać. Jezus ukazuje nam kolejny raz kierunek nam właściwy: ku górze – jak napisał św. Paweł: dążcie do tego, co w górze, gdzie zasiada Jezus, tam gdzie jest Zmartwychwstały – jeśli tylko z Nim „zmartwychwstaliśmy”. Kiedy wstajemy i podejmujemy drogę i związany z nią trud, który Pan zamienia w radość, jakiej nie zna świat – dokonuje się nasze małe, codzienne zmartwychwstanie.
Wspomniałam o osobliwym dialogu z dzisiejszego fragmentu Dziejów Apostolskich, ale to nie jedyny dzisiaj takie dialog. W tej scenie jest ukryte jeszcze jedno objawienie Bożego Miłosierdzia i Bożej Łaski. Chrystus posyła swoich uczniów – co jest przejawem zaufania – nie odrzuca ich, lecz powierza im siebie w swoim Słowie i sakramentach, mimo, że oni, nawet tuż na chwilę przed Jego „odejściem” nie rozumieją, co On do nich mówi. Zobaczmy bowiem, że Jezus mówił Apostołom o królestwie Bożym, a oni – mimo, że jest już po Wielkim Piątku i że tyle już się wydarzyło, i tak długo byli z Nim – pytają się Go o królestwo doczesne. Czy ja słyszę, co mówi do mnie Pan? A może ja mówię co innego, On mówi co innego i w ogóle się w tym słuchaniu nie spotykamy? Oni pytają się Go kiedy przywróci królestwo Izraela, ale przecież Jezus czyni wszystko nowe. Daje nam nowe światło, wszystko wypełnia w sobie i sobą – w nowy sposób.
Jezus odchodzi do Ojca (choć tak naprawdę przecież nigdy Go nie opuścił, jako że Trójca Przenajświętsza zawsze jest najdoskonalszą Jednością i misterium Wcielenia tego nie zmieniło) błogosławiąc. To ważne. Jeszcze raz: św. Łukasz to podkreśla: Jezus odchodzi błogosławiąc swoim uczniom. Św. Paweł napisał, abyśmy błogosławili, bo do tego zostaliśmy wezwani, abyśmy błogosławiąc sami otrzymali błogosławieństwo. Odchodzić błogosławiąc – można podjąć na ten temat refleksję także w dosłownym kontekście śmierci. Kiedy błogosławimy, to jest w tym ziarno również postawy, która nazywa się: pogodzenie. Ufam woli Bożej i nią się kieruję w duchu zgody, a nie grymasu i kapryszenia. To trudne, bo tę wolę tak często przysłaniają nam nasze plany i mylimy ją z naszymi wyobrażeniami.
„Wy jesteście świadkami tego” – uczniowie nim pójdą, by głosić, mają sami mocno zakorzenić się w tożsamości bycia „świadkiem”, czyli tym, który widział i który doświadczył. To jest coś więcej niż przekazywać wiedzę nabytą dzięki studium. Świadek, choćby ze swoją pamięcią, emocjami, jest częścią tego, co widział. Apostołowie są świadkami Ostatniej Wieczerzy, Chleba połamanego najpierw w Wieczerniku, a potem połamanego gwoźdźmi na Drzewie Krzyża. Są świadkami pustego Grobu i przyjścia Pana mimo drzwi zamkniętych. Są świadkami cudownego połowu i łaski Pana, która zawsze ich uprzedza. Są świadkami rozpalonego na brzegu ogniska, na którym już piekły się ryby. Lecz w to świadectwo wnoszą także to, co ich – słabość, zwątpienie, ucieczkę, zaparcie się, lęk i zamknięcie. Lecz wiedzą również, jaka wobec tego była postawa Jezusa.
„Oni zaś oddali Mu pokłon i z wielką radością wrócili do Jeruzalem, gdzie stale przebywali w świątyni, wielbiąc i błogosławiąc Boga” – tak św. Łukasz kończy swoją relację zapisaną na kartach Ewangelii. W Dziejach Apostolskich już bardziej zarysował pewną niepewność uczniów, którzy stali w miejscu patrząc się w Niebo. Nie ma w tych relacjach sprzeczności, one wzajemnie się uzupełniają. Uczniowie potrzebowali usłyszeć głos mężów odzianych w białe szaty, to pytanie, do którego nawiązałam na początku. Gdy te słowa usłyszeli, zrozumieli, że nie mogą tak stać, że mają iść. Oddali Panu pokłon – oddali cześć Bogu. To trochę przypomina scenę z Betlejem, gdy Mędrcy oddali pokłon w Dziecięciu rozpoznając Bogu. Czy Apostołowie, gdy oddawali pokłon wiedzieli Jezusa czy jeszcze nie? Tego Ewangelista nie precyzuje. Oddać Panu pokłon, oddać Jemu cześć, uznać nie widząc Go, rozpoznając Go w znakach i poprzez wiarę – oto nasza rzeczywistość. Za to św. Łukasz pisze, że Apostołowie z wielką radością wrócili do Jeruzalem. Ich serca zostają przemienione, napełnia je radość, widzą wielkie dzieła Boga – dzieła, które będą ich zawsze przerastać i do których oni będą jakoś starać się dorastać, tak jak jest w przypadku każdego z nas. Wracają, ale to już nie jest ta sama rzeczywistość. Każde doświadczenie, jakie przechodzimy, wyciska na nas swój ślad, nawet jeśli myślimy, że jest inaczej. Pytanie tylko, jaki to będzie ślad i co my z nim uczynimy, jak to przeżyjemy? Zauważmy jednak jeszcze, że w tym zdaniu nie ma mowy o tym, aby uczniowie Pana głosili Jego naukę. Oni stale przebywają w świątyni i wielbią Boga. Znów przypomina się scena z pierwszych stronnic Ewangelii wg św. Łukasza: historia prorokini Anny i Symeona. Oni, którzy wyczekali Mesjasza, także przebywali w świątyni. Anna stale przebywała w świątyni na modlitwie i poszcząc. Historia kołem się toczy? Można jednak wysnuć jeszcze jedną myśl, a nawet dwie. Pierwsza: Apostołowie wcale w świątyni nie byli tacy bezpieczni. Według tego zdania, jeszcze nie głoszą, ale swoją postawą uwielbienia Boga świadczą o Zmartwychwstałym. Z dalszej relacji Dziejów Apostolskich wiemy, że to w świątyni będą oskarżani i aresztowani. Teraz jednak to ich pierwsze kroki w ewangelizacji. Zaczyna się ona od uwielbienia, od dziękczynienia, od błogosławienia. Idą do świątyni, bo sami będąc zakorzenionymi w tradycji Izraela, w niej widzą szczególną przestrzeń Boga. Druga myśl: może i Apostołowie już nie stoją w miejscu i nie wpatrują się w Niebo, ale jednak „wielbiąc i błogosławiąc Boga” nadal są ukierunkowani na Niego, choć fizycznie znajdują się w innym miejscu i ich czyny stają się publicznymi. Można więc stąpać po ziemi, a zarazem trwać w Panu. Pamiętajmy także w kontekście ten sceny, że znajdujemy się przed Zesłaniem Ducha Świętego. To dopiero wydarzenia z Wieczernika, gdy Pan ześle obiecanego Ducha Świętego, będzie tą chwilą, kiedy prości i niewykształceni w większości Apostołowie wyjdą i będą odważnie głosić Ewangelię Jezusa. Wniebowstąpienie więc absolutnie nie jest końcem czegokolwiek. To realizacja tego, o czym słyszeliśmy w mijającym tygodniu: Jezus odchodzi, aby zesłać nam Ducha. Jesteśmy ciągle „w toku” wydarzeń. To również kolejny obraz tego, że Pan nieustannie się nami opiekuje.
Uczniowie stale są w świątyni i wielbią Boga – postawa uwielbienia kojarzy nam się zapewne także z radością. Dzisiejsza uroczystość jest w ogóle bardzo radosnym wydarzeniem. Z jednej strony przypomina nam o godności naszego człowieczeństwa, z drugiej zaprasza i uczy ufności oraz nawet swoistego rodzaju umiejętności „pożegnania się” z Panem. Ale to przecież również święto Jego triumfu. Oto nasz Król, Pan nieba i ziemi. Wybrzmiewa to mocno w dzisiejszym Psalmie. Co prawda, w nowo testamentalnym opisie nie ma mowy o dźwięku trąb i oklaskach, nie ma także trwogi i w ten sposób rozumianej bojaźni (jest raczej zaskoczenie uczniów i pewna chwila zdezorientowania), ale faktycznie jesteśmy świadkami, jak Bóg zasiada na swym tronie, „gdyż Bóg jest Królem całej ziemi, Bóg króluje nad narodami”. Wniebowstąpienie to także wywyższenie Pana. Jak to wygląda w mojej relacji z Bogiem, w moim przeżywaniu (i rozumieniu) wiary i przynależności do Niego i do Jego Kościoła?
Myślę, że doskonałym zwieńczeniem rozważań na uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego są słowa kończące czytany dzisiaj fragment z Listu do Hebrajczyków: „Mamy więc, bracia, pewność, iż wejdziemy do Miejsca Świętego przez krew Jezusa. On nam zapoczątkował drogę nową i żywą, przez zasłonę, to jest przez ciało swoje. Mając zaś kapłana wielkiego, który jest nad domem Bożym, przystąpmy z sercem prawym, z wiarą pełną, oczyszczeni na duszy od wszelkiego zła świadomego i obmyci na ciele wodą czystą. Trzymajmy się niewzruszenie nadziei, którą wyznajemy, bo godny jest zaufania Ten, który dał obietnicę”. Jezus zapoczątkował nam drogę. Sam o sobie powiedział, że jest Drogą i Prawdą, i Życiem. Idziemy więc za Nim zmierzając do Ojca, tak jak On nam wytyczył szlak. Cóż to jednak jest przejść przez zasłonę, jaką jest Jego ciało? Może to być obraz Kościoła Świętego, w którym Pan złożył depozyt zbawienia. Może to być obraz tego, że do Nieba wiedzie droga sakramentów. Ale też Jezus o sobie powiedział, że jest bramą. Przechodźmy przez nią „ z sercem prawym, z wiarą pełną, oczyszczeni na duszy od wszelkiego zła świadomego i obmyci na ciele wodą czystą. Trzymajmy się niewzruszenie nadziei, którą wyznajemy, bo godny jest zaufania Ten, który dał obietnicę”. Oczyszczenie – sakrament spowiedzi, obmyci wodą, która z Krwią wypłynęła z najświętszego boku Pana na Krzyżu dając początek Kościołowi; obmyci wodą chrztu świętego; wodą Jego łaski przebaczenia i odrodzenia. Potrzebujemy tego oczyszczenia. I ufajmy, że to się dokonuje. „Bo godny jest zaufania Ten, który dał obietnicę”. Przed nami Zesłanie Ducha Świętego. Ufajmy, że Pan dopełni swojego słowa także w naszym życiu. Właściwie: On je dopełnia, ale czeka na naszą odpowiedź.
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA