Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego (rok B)
Zmartwychwstanie Pańskie nie jest końcem ani nawet zwieńczeniem dzieła Bożego triumfu. Tym zwieńczeniem zdaje się bowiem być celebrowana tej niedzieli Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego.
Chrystus, gdy powstał z martwych, jeszcze przez jakiś czas, tj. czterdzieści dni, ukazywał się swoim uczniom, przychodził do nich, przekonywał o swoim zwycięstwie, ale także – w ten sposób – uczył „nowości życia”, która została nam podarowana właśnie w Jego Zmartwychwstaniu. I teraz można zadać sobie pytanie, jak przeżyliśmy ten czas od Wielkanocnego Poranka? Jak uważnymi byliśmy na chwile przyjścia Pana, na Jego słowo pouczenia, jak „wyjaśniał Pisma” przedstawiając swoją historię, to, co było wolą Ojca i co miało się dokonać dla naszego odkupienia? Odsunięty od Grobu kamień to otwarte dla nas drzwi. Jezus wyzwala nas, przeprowadza z ziemi niewoli do wolności i daruje nam nowe życie. Ale to sformułowanie: „nowe życie” może się wydać nieco mylące. Bo, zauważmy, zmartwychwstały Pan, to ten sam, który powoływał uczniów nad Jeziorem, ten sam, który był na weselu w Kanie i ten sam, który dźwigał Krzyż na Golgotę. Zmartwychwstały Pan ma przecież rany. Ta nowość jednak polega na tym, że te rany są już chwalebne, są przemienione, i już nie skupiają na cierpieniu, ale ukazują, że ono było tylko drogą, etapem. Czym jest ta „nowość” życia, której uczy Zmartwychwstały? Tą „nowością” jest życie pełne nadziei i zapatrzenia na Pana, aby nasze człowieczeństwo kształtowane było nieustannie „według Pełni Chrystusa” – jak słyszymy w drugim czytaniu z Listu do Efezjan – aby następnie osiągnąć ostateczny cel naszej doczesnej pielgrzymki, którym jest Niebo, jest Dom Ojca. I nie chodzi o stworzenie nowego człowieka – nie, ja ciągle będę tym człowiekiem, tą osobą stworzoną przez Pana z miłości, ale to moje jestestwo nieustannie ma szansę na formację, na przemianę; moje rany w Chrystusie mogą stać się ranami chwalebnymi – jeśli na to pozwolę, jeśli podejmę tę współpracę z Łaską – do czego także w tym fragmencie Listu do Efezjan zachęca św. Paweł. „Zmartwychwstanie” to nie stworzenie nowej osoby, ale jej ciągłe doskonalenie. Myślę, że jest to pułapka, na którą musimy uważać. Bo możemy sobie powiedzieć: dobra, teraz po tych np. rekolekcjach, muszę już wrócić nowa, już wiem jak mam postępować, czego nie robić, co robić lepiej, jak się zachować a jak nie – fakt, to są cenne lekcje, poznajemy siebie i to jest ważne, ale nie mamy z poznania siebie uczynić narzędzia przekreślenia naszego jestestwa. Poznajemy siebie po to, by z pomocą Łaski, jeszcze lepiej i bardziej w prawdzie zaangażować się w dzieło osobistej formacji, aby w nas było więcej miejsca dla Pana, aby z Nim powstawać do „nowości” życia. „Nowością” życia jest każde zwycięstwa nad grzechem, „nowością” jest życie w prawdzie, co dokonuje się także gdy uświadamiamy sobie naszą słabość i niedoskonałość, ale to uświadomienie też jest nam dane ku zmartwychwstaniu, a nie ku przygnębieniu. Te sceny, kiedy Zmartwychwstały zasiada wspólnie z uczniami do stołu, mają nas pouczyć, o tym, że nasze życie, że my sami mamy być realni. Czyli właśnie prawdziwi. Poznajemy siebie, by być coraz bardziej prawdziwymi, realnymi – także w tym, co może być bolesnym odkryciem. Zarówno Zmartwychwstanie jak i Wniebowstąpienie Pana zaprasza nas do przyjęcia daru naszego człowieczeństwa. Mówi się o tym też wiele w kontekście rozważania tajemnicy Bożego Narodzenia. Jak mówili Ojcowie Kościoła: „Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek mógł stać się bogiem”, to znaczy, aby mógł powrócić do Domu Ojca. (Pamiętam jeszcze taki prowokujący nieco cytat: „Chcesz być jak Bóg? Stań się człowiekiem”). Wstępujący do Nieba Chrystus nie porzuca przyjętego w misterium Wcielenia człowieczeństwa – przeciwnie, w Nim i z Nim to również nasze człowieczeństwo „wstępuje” do Nieba. Czy szanuję swoje człowieczeństwo? Swoje i drugiego? Św. Paweł mówi o wspólnym dojściu („wszyscy razem”) do „jedności wiary i pełnego poznania Syna Bożego”. Jeden z Ojców Kościoła, św. Grzegorz z Nyssy snuł w jednym ze swoich kazań, obraz Chrystusa, który wstępuje do Nieba odziany w ubogą szatę naszej natury. Doskonały Bóg przyobleczony w naszą ludzką naturę, splamiony ludzkim cierpieniem (dokładny cytat: „bo oblókł się w brudną szatę naszego życia, bo Jego szaty są czerwone z tłoczni grzechów ludzkich”). Cała nasza natura zostaje wyniesiona do Nieba.
Przeżywając tajemnice Pańskie musimy je odnosić do siebie – czego one mnie uczą, co mi pokazują, do czego zapraszają? Rozważając Wniebowstąpienie Pańskie, można się właśnie zapytać o swój stosunek do człowieczeństwa. Czy poznaję siebie? Ale tu nie chodzi o „jakieś” poznanie siebie, ale to w świetle Chrystusa, „Pełni Chrystusa”. To św. Klara w listach do św. Agnieszki z Pragi będzie pisać o Jezusie jako o Zwierciadle, w którym mamy się przeglądać. A patrząc na Wniebowstępującego pojawić się może kolejne pytanie: czy tęsknię za Niebem i czy postrzegam Niebo jako Dom Ojca właśnie?
Wniebowstąpienie ukazuje również cel naszej doczesnej pielgrzymki. Codzienność została nam podarowana, aby poprowadzić nas właśnie do Nieba. Także potrzeba docenienia codzienności jako drogi, którą zmierzamy do Domu Ojca. Widzimy więc dwie rzeczywistości: Niebo i ziemię. Jezus prowadzi nas „ku górze” poprzez ziemię. To widać w pierwszym czytaniu. Jezus na oczach uczniów wstępuje do Nieba („uniósł się w ich obecności w górę i obłok zabrał Go im sprzed oczu”), ale zaraz potem „mężowie w białych szatach” rzekli uczniom: „dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo?”. Uczeń Jezusa jest „umieszczony” jakby między Niebem a ziemią – wezwany do relacji z Bogiem, do trwania w Nim i w Jego miłości, podążając drogą wiary, ale właśnie w codzienności, czyli w tym, co „na ziemi” pamiętając jednocześnie, że doczesność to nie ostateczność, bo jak to już zauważyliśmy celem naszej pielgrzymki jest Niebo. To bycie pomiędzy „już tak” ( bo w misterium Wniebowstąpienia już nasza natura jest w Niebie, w Trójcy Przenajświętszej), ale „jeszcze nie”, bo żyjemy na ziemi, w codzienności. I te słowa Aniołów są także zachętą do realności właśnie.
„Dlaczego wpatrujecie się w niebo?” – to pytanie nie ma odciągnąć naszego spojrzenia od Pana, to było absurdalne, ale ma skierować spojrzenie na nasze motywacje. Jezus nie zostawia nas tak „po prostu”: wy tu jeszcze bądźcie i się męczcie, a Ja w obłoku wstępuje do Ojca. Nie. Jezus jako Dobry Pasterz zawsze idzie przed nami. O celu pielgrzymki już wiele razy wspominaliśmy. Nie zostawia nas sierotami – jak sam zaznacza w Ewangelii wg św. Jana – ponieważ (nawiązując do drugiego czytania) ustanawia Kościół i powołuje wybranych, aby przewodniczyli, czyli niejako „układa” tę naszą wspólną pielgrzymkę (tu też tak wybrzmiewa to Jezusowe pragnienie jedności, która wciąż jest dla nas wyzwaniem); posyła Ducha Świętego, „aby nam przypomniał”, aby „nas pouczył”. Jezus „pozostawia” nas z konkretnym zadaniem i misją. W tej liturgii Słowa wybrzmiewa ona dwukrotnie. Najpierw we fragmencie z Dziejów Apostolskich, gdy Jezus mówi uczniom, że mają być Jego świadkami „aż po krańce ziemi”. A potem w ostatnich wersetach Ewangelii wg św. Marka: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu”. To z tym zadaniem Jezus nas „pozostawia”.
„Dlaczego wpatrujecie się w niebo?” – czyż jedną z możliwych odpowiedzi nie jest ta, że tym zapatrzeniem możemy nazwać naszą taką pobożność, która uciekałaby od realizmu, od codzienności, od prawdy o tym, że jesteśmy niedoskonali? Znamy przecież z historii Kościoła te błędy, które odrzucały człowieczeństwo uważając, że jest ono więzieniem dla duszy; odrzucały i negowały np. emocje, które też są częścią człowieczeństwa i swoistego rodzaju źródłem wiedzy dla nas o nas i potrzebujemy ich dobrego przeżywania, nawet jeśli są trudne, aby właściwie formować nasze jestestwo. Ale taką odpowiedzią czy formą ucieczki, może być również pobożność wykluczająca aktywność – ja będę się modlił, a codzienność mnie nie interesuje. Nie, to nie tak. Nawet w zakonie kontemplacyjnym, gdzie w oczywisty sposób pierwszeństwo daje się modlitwie, są obowiązki, są codzienne zajęcia, które także trzeba podejmować i w których widzimy wypełnienie Bożej woli, ale które także stają się formą modlitwy, naszym uwielbieniem Pana. Codzienność można porównać do naszej „ziemi świętej” – danej i zadanej, także do tego, aby w radości ją przeżywać jako Boży dar i właśnie okazję i przestrzeń do głoszenia Dobrej Nowiny. Bo dawanie świadectwa o Jezusie powinno być dla nas osobistym źródłem radości.
Pan, który wstępuje do Nieba, pozostawia nam zadanie, które jest także wyzwaniem połączenia osobistego zakorzenienia i zanurzenia w Nim z realną działalnością w codzienności, z działalnością głoszenia. Jezusowe wezwanie „idźcie i głoście” stoi w opozycji do postawy uczniów, którzy niejako skamieniali patrzą w Niebo, chcąc może w ten sposób niejako zatrzymać Jezusa, przywołać Go na nowo. Czy to nam nie przypomina sceny spotkania Zmartwychwstałego z Marią Magdaleną? Cóż usłyszała owa kobieta od Pana? „Nie zatrzymuj Mnie, ale idź i powiedz…”. To bardzo podobny komunikat. To „nie zatrzymuj” nie jest sprzeczne z np. przypowieścią o winnym krzewie, którego jesteśmy latoroślami i w którym potrzebujemy wzrastać aby wydawać prawdziwe i trwałe owoce. Chodzi tu raczej o takie zatrzymanie Boga dla siebie, okopanie się w twierdzy: ja już wiem, ja już poznałem, które zapomina, że także ewangelizator potrzebuje podlegać ewangelizacji, formacji, aby wciąż wzrastać. Ale to okopanie może również oznaczać: dajcie mi spokój, ja już jestem doskonale pobożny, nie muszę się w nic więcej angażować. A posłuchajmy dobrze: Jezus mówi: idź, idźcie. Więc wolą Pana jest nasze nieustanne wychodzenie „ku”. Nie mamy głosić Jezusa z pozycji kogoś kto wie cokolwiek lepiej, ale z pozycji brata, który także jest pielgrzymem i daje się prowadzić Dobremu Pasterzowi i o tym Dobrym Pasterzu i Zbawicielu pragnie opowiedzieć innym i zaprosić do wspólnej drogi. A to jest już nieustanny wysiłek. Bo z jednej strony ta „jedność” już jest – znów odnosząc się do drugiego czytania: „Jedno jest Ciało i jeden Duch (…) jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który jest i działa ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich.” – ale z drugiej strony mamy ją nieustannie budować, do niej dochodzić, „usiłować ją zachować”. Ale na pewno nie możemy się zatrzymać. Uczniowie, Kościół, nie mogą zapomnieć o swojej misji posłania, którą otrzymali. Od tego, czy będziemy ją realizować naprawdę zależy to, czy ktoś usłyszy o Jezusie, czy do kogoś dotrze (lub nie) Dobra Nowina. I tu przypominają mi się słowa św. Franciszka z Asyżu, który będąc nazwany „heroldem” Bożym, swoich braci uczył, że mają głosić Ewangelię „a kiedy trzeba, mogą używać słów” – ale pierwszeństwo ma świadectwo życia. Głosić autentyczną codziennością właśnie. To bardzo współbrzmi ze słowami św. Dominika i mottem jego zakonu kaznodziejskiego, by Chrystusa głosić „zawsze, wszędzie i na różne sposoby”. Takie hasło otwiera także drogę naszej kreatywności, otwiera nas na natchnienia i prowadzenie Ducha Świętego – jak, kiedy, co, gdzie czynić, głosić. Jesteśmy powołani, aby nieść światło wiary innym, „wszelkiemu stworzeniu” i jednocześnie mieć świadomość, że także Pan, Ojciec, działa przez wszystkich i z wszystkimi – jak zaznacza św. Paweł a myślę, że i to zdanie warte jest osobnego rozważenia.
To wydarzenie uczy nas także, co czynić, gdy mamy poczucie, że „Bóg nas opuszcza”. Odpowiedź znów znajdujemy z zakończeniu pierwszego czytania. Nie możemy się na tym zatrzymać. Dusza, wzrok duszy, będzie nadal Go wypatrywał, ale my mamy czynić, mamy „iść”. Życie jest drogą. Kiedy znamy cel, a kolejny raz powtarzamy w tym rozważaniu, że naszym celem jest Dom Ojca, to łatwiej znieść różne trudy owej drogi. Cel pomaga i znamy to doświadczenie z różnych życiowych sytuacji, kiedy świadomość celu motywuje nas, dodaje sił i pomaga się nie poddawać.
Ale misterium Wniebowstąpienia, oprócz wielkiego zadania posłania i przypomnienia dokąd zmierzamy i jakimi drogami, pokazuje nam także prawdę o doskonałej wolności Boga. To „nie zatrzymuj Mnie”, które w jakimś sensie dokonuje się także w tym wydarzeniu, przypomina mam, że „Bóg jest zawsze większy” – jak zaznaczy św. Jan Apostoł – to znaczy jest ponad naszymi wyobrażeniami, planami. To nie my Nim kierujemy. Uczniom nie udało się Go zatrzymać, nie udało im się także uzyskać odpowiedzi na pytanie, które kolejny raz ukazało ich nadal tak ludzkie patrzenie odnośnie Królestwa Bożego. Podobnie jest z naszym wyobrażeniem o Niebie. Nie jesteśmy tego w stanie przeniknąć, poznać już tutaj na ziemi, choć o Eucharystii mówi się, że jest przedsionkiem Nieba w kontekście tak niesamowitej bliskości Boga i człowieka. Relacja z Bogiem, relacja wiary to relacja pełna dynamizmu. I Chrystus „jest w ruchu”, jeśli tak można to określić, i swoich uczniów zaprasza do tego dynamizmu. Więc Bóg jest doskonale wolny i „zawsze większy”, ale zdanie z rozważanej tej niedzieli perykopy: „kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony, a kto nie uwierzy, będzie potępiony” – uczy nas także tego, że ci, którym głosimy Chrystusa również są wolni i w wolności powinni podejmować swoją decyzję. Nie można nikogo na siłę ewangelizować czy zmusić do wiary. Ale ta wolność nie zwalnia nas od trudu rzucania ziarna w każdą glebę. To także uczy nas wolności od naszego dzieła. My mamy siać, ale być w tym wolni i innym pozwolić być wolnym.
Zobaczmy, jak kończy się ta perykopa? „Oni zaś poszli i głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z nimi i potwierdzał naukę znakami, które jej towarzyszyły”. Apostołowie nie poszli sami. Poszli „z Panem”, to znaczy współdziałając z Jego Łaską. Bo nie głosimy ani siebie ani w swoje imię. Oni głosili, a Pan „potwierdzał”. Czy odkrywam tego Boże „potwierdzenia” w swojej codzienności? Czy mam świadomość i czy pamiętam o tym, że nie podejmuję misji głoszenia sam?
Śpiewamy tej niedzieli taki refren modląc się Psalmem 47: „Pan wśród radości wstępuje do nieba”. Czy dla mnie droga do Nieba też jest drogą radości? Bo wiara to nie uciemiężenie zakazami i nakazami – to radość płynąca z nadziei i oczekiwania na spotkanie z Ojcem. Wniebowstąpienie nie jest pożegnaniem. Rozważając misterium tej Uroczystości jesteśmy świadkami jak „Bóg wstępuje wśród radosnych okrzyków, Pan wstępuje przy dźwięku trąby”, a my wezwani jesteśmy: „śpiewajcie psalmy Bogu, śpiewajcie Królowi naszemu. Gdyż Bóg jest Królem całej ziemi, Bóg króluje nad narodami”. Czy Bóg króluje w moim życiu? To zapatrzenie w Niebo nie może nas zatrzymać, przeciwnie – ono nie musi być także negatywnie postrzegane, bo to właśnie z tego zapatrzenia mogą rodzić się wielkie dzieła, ono może być impulsem, by iść dalej, by głosić. To zapatrzenie może zrodzić pragnienie, by także inni doświadczyli tej radości i poznania Boga. Uroczystość przeżywana tej niedzieli powinna właśnie napełnić nas radością. Bóg jest Tym, który króluje. Zawsze, wszędzie i pomimo wszystko. Niech także nasze człowieczeństwo napełnia nas radością. Przyjmijmy je jako Boży dar. Również misja głoszenia powinna być źródłem radości. Móc dzielić się wiarą. Z radością i nadzieją możemy wpatrywać się w Niebo. To nasz prawdziwy Dom. Zróbmy wszystko, by odpowiedzieć na to Jezusowe zaproszenie do Domu Ojca.
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA
