Uroczystość Trójcy Przenajświętszej

W tradycji naszego Zakonu przyjęte jest, że w Uroczystość Trójcy Przenajświętszej odnawiamy nasze śluby – ubóstwa, posłuszeństwa i czystości. Do tej chwili, która jest bardzo uroczysta, przygotowujemy się poprzez trzy dni skupienia. Kiedy siadam do napisania tego słowa, towarzyszy mi myśl o potrzebie owego przygotowania właśnie. W Kościele znamy nowenny, wigilie ważnych uroczystości i takie dni skupienia, rekolekcje poprzedzające wielkie wydarzenie. Pierwsze czytanie zaczerpnięte z Księgi Powtórzonego Prawa, rozpoczyna się od słów Mojżesza do ludu: „Zapytaj dawnych czasów… czy nastąpiło tak wielkie wydarzenie jak to lub czy słyszano  o czymś podobnym?” – Mojżesz ma na myśli wydarzenie wyprowadzenia z Egiptu narodu wybranego, przejście przez morze, wprowadzenie do ziemi obiecanej i zawarcie przymierza Boga z Jego ludem – „Poznaj dzisiaj i rozważ w swym sercu, że Pan jest Bogiem, a na niebie wysoko i na ziemi nisko nie ma innego” – mówi dalej Mojżesz. Temu właśnie zatrzymaniu i rozważeniu służą te chwile przygotowania. Jakie myśli towarzyszą nam w sobotni wieczór? O czym myślimy wybierając się na niedzielną Eucharystię?  Czy idę na nią, bo poznałem, uznałem prymat Boga i to, że nie ma nic wznioślejszego niż Jego miłość objawiona w Jezusie Chrystusie?

Dziś przeżywamy szczególną niedzielę – uroczystość Trójcy Przenajświętszej. Chcemy w wyjątkowy sposób zatrzymać się nad tajemnicą Boga Jednego w Trzech Osobach. To misterium, przed którym zatrzymujemy się w pokorze uznając, że ludzki rozum tego nie przeniknie, a każde słowo i próba opisu będą niepełne, będą tylko jakim naszym mglistym wyobrażeniem. Wiemy z Tradycji Kościoła, z nauczania Ojców Kościoła, że Ojciec, Syn i Duch Święty są sobie równi, że cokolwiek mówimy o Jednym, mówimy o pozostałych. To w Imię Trójcy Przenajświętszej zostaliśmy ochrzczeni; to w Jej Imię dokonuje się każdy sakrament, od wezwania Trójcy Przenajświętszej rozpoczynamy każdą modlitwę bądź pracę; znamy to wezwanie, uwielbienie: „chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu, jak była na początku teraz i zawsze i na wieki wieków”. Liturgia Słowa zachęca nas do zatrzymania i przyjęcia, do poznania i tego rozważenia. A „poznać” w języku wiary, w języku biblijnym to wejść w osobistą relację – to zaproszenie do „bycia z”. Pewnie każdy z nas dobrze zna i pamięta ikonę Rublowa, która przedstawia w niezwykle sugestywny sposób Trójcę Przenajświętszą – Ojciec i Syn i Duch Święty przy jednym stole, wzajemnie zapatrzeni w siebie, ale to zapatrzenie nie zamyka ich w sobie, lecz staje się zaproszeniem dla nas. W Ich relacji jest miejsce dla każdego z nas. W pewnym wymiarze rozważaliśmy to zatrzymując się nad Wniebowstąpieniem Pańskim, gdy nasze człowieczeństwo w Jezusie „wstępuje” do Nieba. Teraz może zatrzymajmy się nad tą otwartością. Przychodzi mi skojarzenie ze sceną, gdy Jezus szedł po wodzie i Piotr również chciał po wodzie dojść do Pana. Postać Mistrza, nawet jeżeli Chrystus sam pierwszy werbalnie tego nie wyraził, była formą zaproszenia dla ucznia. To jeszcze inne skojarzenie – jakby Pan całym sobą mówił: przyjdź do Mnie, nie bój się. Nam też potrzeba tej odwagi, która jednocześnie wyrywa z rutyny czy pewnego schematu, w który wpisany jest również udział w niedzielnej (codziennej) Eucharystii czy w ogóle modlitwa. Budowanie relacji, wchodzenie w nią i bycie w niej, potrzebuje odwagi, zaufania i tego „kroku” zrobionego „ku”. Żeby ten udział nie był tylko „odprawieniem”, żeby ta modlitwa nie była tylko wypowiedzianą formułą, spełnieniem obowiązku rozumianego jako coś nakazanego, zadanego. Wejście w relację to zaangażowanie. Do tego zachęca także ta Uroczystość – aby odkryć, że nasza wiara to nie schemat i nakaz, ale to właśnie relacja. Świadomie wciąż powtarzam to słowo: relacja. Bo Bóg to Osoba – Jeden Bóg w Trzech Osobach. Trójjedyny i zarazem otwarty na nas. Wracając do sceny ewangelicznej z Piotrem – gdy wpatrywał się w Mistrza, szedł po wodzie, lecz kiedy jego uwaga rozproszyła się, kiedy skoncentrował się na burzy, zaczął rozważać niebezpieczeństwo, kiedy – jak mówią komentarze – zaczął polegać na sobie i  sobie przypisywać to, co czyni – wówczas zaczął tonąć. Z nami wobec tajemnicy Trójcy Przenajświętszej i owego miejsca dla nas, jest podobnie. Jeżeli będziemy chcieli to „samodzielnie” przeniknąć, potkniemy się. Jeżeli jednak budować to będziemy na zaufaniu Panu i zapatrzeniu w Niego, w pokorze przyjmując ten dar, w duchu wdzięczności i uwielbienia – możemy bezpiecznie stawiać kolejne kroki. Bo relacja to ciągła droga. Nie tworzy się ona od razu, nie czyni jej pierwszy krok – bo pierwszy nie ma oznaczać ostatniego. Zostaliśmy ochrzczeni w Imię Trójcy Przenajświętszej, ale to dopiero początek. W Jej Imię (czyniąc znak krzyża) rozpoczynamy jakąś czynność, ale czy kontynuując ją, pamiętamy nadal o obecności Boga – a przecież Go tym znakiem wezwaliśmy, aby był – nie można zapraszać, a potem pozostawiać samemu. Gdy Mojżesz mówi o uznaniu Boga, my możemy to odczytać również jako wezwanie, by uznać, by przyjąć to miejsce dla nas w relacji z Trójcą Przenajświętszą. Nie bójmy się wejść. Otwórzmy oczy naszego serca, ale i rozumu, by dostrzec wielkie rzeczy, które Bóg nieustannie dla nas czyni, dla nas i w naszym życiu, wokół nas.

Takim wezwaniem czy dowodem na to zaproszenie do tej szczególnej bliskości (nie ma tego bezpośrednio na wspomnianej ikonie, ale to też znany nam duchowy obraz – Bóg, w akcie stworzenia człowieka, ale nade wszystko w misterium Wcielenia a potem w geście skłonionej na Krzyżu głowy Chrystusa – pochyla się nad nami)  jest również to, o czym pisze św. Paweł w usłyszanym tej niedzieli fragmencie Listu do Rzymian: otrzymaliśmy Ducha (przeżywaliśmy tydzień temu uroczystość Zesłania Ducha Świętego, kiedy też mieliśmy okazję przypomnieć sobie, że jesteśmy Jego świątynią, że On w nas jest i to według Niego mamy żyć), który czyni nas dziećmi Bożymi. Po to został nam dany Duch Święty (między innymi po to), aby wspierać nas, to jest podtrzymywać w ufności i świadomości dziecięctwa Bożego. Ale nie tylko dziecięctwa, bo św. Paweł powie jeszcze: „Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa”. „Duch przybrania za synów” czyni nas wolnymi. Rozważmy to także w kontekście relacji z Trójcą Przenajświętszą. Jest to bowiem relacja największej wolności. Wolności do tego stopnia, że człowiek wydał Boga na ukrzyżowanie i wciąż może Go odrzucić. Jest to relacja największej wolności, bo jest to relacja z Prawdą i w Prawdzie. Bóg nie chce nas zagarnąć jako niewolników – przeciwnie, wynosi nas do godności dzieci Bożych w Chrystusie, Jedynym Synu. To my wpadamy w pułapkę kreowania religii według „niewolniczego” schematu, według modelu źle pojmowanej uległości, która nie ma nic wspólnego z synowskim posłuszeństwem, którego uczymy się od Jezusa. Ale jest w tym wszystkim jeszcze jedna myśl. Jesteśmy zaproszeni, aby wejść w tą relację jako dzieci, jak dzieci – to znaczy w prostocie, w ufności, bez obawy, że mogę czegoś nie wiedzieć, ale wyciągam dłoń, zerkam ciekawie, wdrapuję się wciąż dalej, choć nieraz się zsuwam i z dwóch nóg opadam na czworaka. Może to infantylne porównania, a nie o infantylizm i niedojrzałość chodzi. Ale jednak obraz dziecka może nam wiele pomóc. A Pan przecież doskonale zna nasze ułomności i słabości. Piękny jest ten obraz zawarty w jednym zdaniu przewidzianej na tę niedzielę ewangelicznej perykopy: uczniowie cieszyli się obecnością Zmartwychwstałego, ale z drugiej strony jeszcze nie do końca wierzyli, wciąż był w nich duch niedowierzania. I co robi Jezus? Podchodzi do nich – jak zanotował ewangelista. Tej uroczystości, jak i każdego dnia, wobec przeróżnych sytuacji, myśli, odczuć, w pielgrzymce wiary – Jezus podchodzi na nas i mówi: nie bójcie się, Ja jestem z wami „aż do skończenia świata” – bo ta relacja jest najtrwalszą z możliwych, bo opartą na wierności Boga (podobnie jak Przymierze, o którym mówi Mojżesz). Podobnie w czternastym rozdziale Ewangelii wg św. Jana, Pan powiedział już przed Męką żegnając się z uczniami: nie bójcie się, niech się trwoży wasze serce (albo w innym przekładzie: nie pozwólcie aby wasze serca były wstrząśnięte) – „nie zostawię was sierotami”. Pan nas nigdy nie zostawia. A Duch dany nam jest także po to, aby umacniać nas w tym przeświadczeniu, ale również po to, by w sercach naszych wołać: „Abba” – jak to zapisał św. Paweł i co też słyszymy tej niedzieli.

Rozważając tajemnicę Trójcy Przenajświętszej i nasze miejsce w tej niepowtarzalnej relacji, odkrywamy – Bóg chce tak być odkrytym – że jest Ojciec. Ale w tym wołaniu „Abba” jest coś więcej. Pewnie od razu kojarzy nam się ono z modlitwą Jezusa w Ogrójcu. Jeśli tak to odczytamy, odkryjemy, że Bóg nawet w najtrudniejszym i najcięższym doświadczeniu, nawet w samy środku naszej wewnętrznej walki i zmagania, „pozostaje” Ojcem. Gdy Jezus konał modlił się: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha Mego. Ojcze – nie w ręce jakiegoś dalekiego i niedostępnego Boga, ale w ręce Ojca, który jest tak bliski dla swoich dzieci i zawsze o nich zatroskany, pragnący ich dobra, będący wzorem i autorytetem. Nie możemy, nie powinniśmy zapominać w chwilach trudnych, „ciemnych”, że Bóg jest Ojcem – a Jego ramiona są zawsze dla nas otwarte; On zawsze jest Tym, który Jest – Tym, który czeka. Ale odczytajmy to jeszcze inaczej. Jeszcze głębiej. Bo „Abba” to nie znaczy jedynie „Ojcze” – to coś więcej: to „Tatusiu”. Czy mam w sobie taką postawę dziecięctwa, że wołam do Boga: „Tatusiu”? A może jest we mnie jakiś lęk, obawa przed taką poufałością? Oczywiście, Bóg zawsze pozostaje Najświętszy, Święty Świętych, po trzykroć Święty. Dla Izraela Jego Imię było niewypowiadane. Ale jednak w tej Jego wielkości jest miejsce na taką bliskość. Trochę o tym rozważaliśmy w kontekście misterium Osoby Ducha Świętego jako Oblubieńca, „słodkiego Gościa” naszej duszy, naszego serca. Może taka nieśmiałość nasza wynika w formy pobożności, religijności. Oczywiście, nie chodzi o zuchwałą śmiałość i „przekraczanie granic”, raczej o bliskość serca przy Sercu, o taką prostotę ufności jaką dobrze pokazuje nam duchowa droga św. Franciszka z Asyżu czy św. Teresy z Lisieux. Ale może ta nieśmiałość wynika z tego, że zdajemy sobie jakoś wewnętrznie dobrze sprawę z tego, że otwarcie na bliskość, wejście w „taką” relację, zakłada właśnie zaangażowanie, poświęcenie – za tym idzie nasza przemiana, ofiarowanie, odpowiedzialność. Jeśli kocham i chcę być „cały” w tej miłości, to zdaję sobie sprawę z tego, że z Ukochanym będę nie tylko w chwilach radosnych, ale także będzie liczył On na moją obecność na Kalwarii przy Nim.

Mojżesz nakazał ludowi, by zarazem strzegł poleceń Prawa, ale także je wypełniał. Bo co to oznacza strzec? To znaczy powtarzać, przekazywać dalej, kolejnym pokoleniom. Ale nasze wejście w relację z Panem nie ma być bierne – to nie tylko strzeżenie Jego Słowa, ale również (a może nade wszystko) wypełnianie tego w codzienności. Do tego potrzebujemy pomocy Ducha Świętego, który został nam dany, jest w nas – tylko czy my wsłuchujemy się w Jego rady? Jezus w Ewangelii słyszanej tej niedzieli polecił Apostołom: „idźcie i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu…’. Idźcie – oni oddali Mu pokłon, a On kieruje ich wzrok na drogę, która jest przed nimi. To podobny obraz do rozważanej niedawno sceny Wniebowstąpienia Pańskiego. Od tego oddania czci Panu rozpoczyna się każde dzieło, ale właśnie: nie można zatrzymać się tylko w swojej pobożności na modlitwie, bo jej owoce mają być widoczne w codziennym życiu. „Nauczajcie wszystkie narody” – jak otwarta jest Trójca Przenajświętsza tak musi być otwarte serce ewangelizatora, którym jest z racji chrztu świętego każdy z nas. Jeśli nie jestem otwarty na człowieka, któremu głoszę Ewangelię, to po co właściwie ją głoszę? Dla wypełnienia obowiązku? Pewnie, Pan nawet przez doskonałe narzędzie może dokonać wielkich dzieł, ziarno słowa na pewno padnie, ale… . Pan nie ogranicza Dobrej Nowiny. Ona jest skierowana do każdego i każdy ma prawo ją usłyszeć, aczkolwiek na innym miejscu Pan wcześniej rzekł, by „nie rzucać pereł przed świnie” – wszędzie więc potrzeba roztropności, daru rozeznania, rozpoznania kiedy, co i jak. Szacunek i cześć, tak, oczywiście, ale to nie może „zamykać”. „Idźcie i nauczajcie” to także obraz stałej pracy, ciągłego wysiłku – nie wystarczy raz ogłosić. „Wszystkie narody” – to też wyzwanie, ale zaraz Pan dodaje, że następnym etapem nauczania ma być chrzest święty, czyli włączenie w tę relację z Trójcą Przenajświętszą. Te słowa stanowią także przypomnienie uczniom, że nie głoszą siebie ani w swoje imię, ale w Imię Boga Trójjedynego. Jeśli my będziemy czynili wszystko w Jego Imię, On będzie z nami, możemy być bezpieczni. „Idźcie, nauczajcie, udzielajcie chrztu…” – wiemy, że przecież nie każdy ma moc sprawowania sakramentów, to szczególne zadanie, kompetencje, łaska, jakie Chrystus udzielił Apostołom i ich następcom, czyli kapłanom. Ale myślę, że w tym „udzielajcie” mimo wszystko jest i zadanie dla nas. Wpatrujemy się w Trójcę Przenajświętszą i rozważamy o tej szczególnej relacji Ojca, Syna i Ducha Świętego bo ta niepowtarzalna relacja wewnątrz Trójcy Przenajświętszej jest lekcją dla nas jak kształtować i tworzyć każdą relację – poczynając od tej naszej z Bogiem, poprzez tę z samym sobą i jak budować relacje z innymi. I jedną z cech relacji Ojca, Syna i Ducha Świętego jest właśnie wzajemne udzielanie się sobie, dawanie siebie, bycie dla tego drugiego. To wielka lekcja, wielkie zadanie dla nas. Miłość, wiara, nadzieja mają to do siebie, że nie można ich zatrzymać – one aż się „wyrywają” by udzielać się innym. To właśnie tym mamy się dzielić.

Wracając na koniec, podsumowując temat relacji, chciałabym raz jeszcze odnieść się do przeżywanej w naszym Zakonie ceremonii odnowienia ślubów. Dokonuje się to tej niedzieli, bo nasze śluby wynikając z sakramentu chrztu świętego, ale również wprowadza nas w wielkie misterium naszej relacji z Trójcą Przenajświętszą – niejako zawstydzając nas, gdy spojrzymy na tak wielki Majestat. Podobnie jak w chwili, gdy każda z nas składała je po raz pierwszy, a potem ponawiała, by ostatecznie złożyć śluby wieczyste, tak i podczas tej uroczystości, każda z nas klęknie przed przełożoną i w jej dłonie włoży swoje dłonie. Ten gest, który ma wiele znaczeń i swoje głębokie korzenie także w średniowiecznej strukturze społecznej, może być również pomocnym obrazem wejścia właśnie w rozważany przez nas temat relacji. Ja niedawno na nowo odkryłam tę symbolikę i czerpię tu trochę z kazania o. Łukasza Wiśniewskiego OP, prowincjała dominikanów, które wygłosił w tym roku podczas profesji wieczystej braci tego zakonu. Ale gest ten piękne również rozważają o. Tomasz Gaj OP i o. Tomasz Nowak OP w rekolekcjach „Mirra i pomarańcza” odczytując to w świetle sceny spotkania Zmartwychwstałego z Apostołem Tomaszem. Dłonie, otwarte dłonie przełożonej, to ręce Boga, który przyjmuje nasze dłonie – nasze dłonie, które symbolizują akt zawierzenia, powierzenie siebie w Jego ręce, oddaniu się Jemu, ale zarazem także przyjęcia Jego uścisku. Dłonie Boga to jednak także zranione na Krzyżu dłonie Jezusa. Nasze też są poranione, choć może chcemy bardzo te rany ukryć nawet przed sobą samym. Ale nie ma powodów, by je ukrywać – tylko będąc w prawdzie możemy autentycznie wejść tę relację. I Bóg przyjmuje nasze poranione dłonie, nasze poranione życie, nasze słabości i niedomagania – przyjmuje zranionymi dłońmi Jezusa, z tym, że Jego są już chwalebne, zmartwychwstałe i łącząc nasze rany ze swoimi, pragnie je również w takie przemienić. Trudno to wyrazić słowami. Jaka bliskość – „rana przy ranie”, jak usłyszymy we wspomnianych rekolekcjach. W kontekście ślubów, gest ten także oznacza, że tak jak mnie niedoskonałego i poranionego przyjmuje Bóg, tak też takiego przyjmuje mnie Zakon i godzi się tym samym na moją niedoskonałość (co oczywiście nie zwalnia od ciągłej pracy nad sobą i niczego nie usprawiedliwia „tak ot”) – ale to działa też w drugą stronę: ja mam świadomość, że oddaję siebie Zakonowi, który jako tworzony przez ludzi, z ludzi takich samych jak ja składający się, również jest niedoskonały i ma prawo oczekiwać ode mnie, że ja w realnym spojrzeniu na Zakon (bo mamy żyć w realnej rzeczywistości, nie możemy od niej uciekać, inaczej miniemy się z prawdą a zakopiemy się w labirynt kłamstw i iluzji naszych idei i wyobrażeń), też go takiego przyjmę – to wzajemna zgoda na niedoskonałość i zranienia. Ale w miejsce „zakon” wstawmy: „Kościół”. I ten gest odnieśmy do chwili chrztu świętego – myślę, że można to podobnie odczytać. Śluby, chrzest święty – dokonuje się w Imię Trójcy Przenajświętszej i z mocą Bożej Łaski – ale w Kościele i włączenie w ten konkretny Kościół oznacza. Bóg w Trójcy Jedyny z taką właśnie otwartością czeka na mnie. W tym wypadku możemy powiedzieć, że ową „zgodą” z naszej strony będzie np. akceptacja, przyjęcie właśnie Krzyża czy nocy Getsemanii. W rekolekcjach „Mirra i pomarańcze” ojcowie odniosą to jeszcze do chwili ślubu małżonków – gdy kapłan mówi, by podali sobie prawe dłonie: i każda jest poraniona i taką pozostanie, ale ufam i podaję; ufam i przyjmuję. To złączenie, ale zarazem również przyjęcie odpowiedzialności. „Idźcie i nauczajcie, udzielajcie chrztu” – to też przyjęcie odpowiedzialności za dar, który najpierw sam pierwszy otrzymałem, a teraz przekazuję innym. Bo miłość ma to do sobie, że nie chowa się, ale udziela się. Bóg jest bardzo delikatny. Kiedy przed Ewangelią usłyszymy aklamację: „Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu, Bogu, który jest i który był, i który przychodzi.” – możemy zapytać się, czy mam świadomość, czy pozwalam, by tak ogarnięta Bogiem była moja codzienność? „Który jest, był i przychodzi” – „chwała”, czyli uwielbienie Temu, który zawsze Jest. Który był w tym, co już za mną, który jest tu i teraz i który będzie ze mną dalej. Tak się w Nim zanurzyć… .

Niech zwieńczeniem tego słowa będzie refren responsoryjny, którym tej niedzieli się modlimy: „Szczęśliwy naród wybrany przez Pana” – ucieszmy się Trójcą Przenajświętszą i tym, że Ona nas zaprasza. „Ziemia jest pełna Jego łaski” – chciejmy to dostrzec, wsłuchujmy się w Słowo, „przez które wszystko się stało”. Oczywiście, rozumiemy to dosłownie („słowo”) i nasze myśli może odruchowo biegną do pierwszych stronnic Pisma Świętego, ale usłyszmy w tym także Imię Jezusa – On jest najdoskonalszym Słowem, „przez które wszystko się stało, a bez Niego nic się nie stało”. Poczujmy na sobie spojrzenie Pana – spoczywa ono na tych „którzy oczekują Jego łaski” – to spojrzenie Tego, który zawsze pragnie naszego ocalenia. Psalmista mówi o „żywieniu w czasie głodu” – i znów, możemy usłyszeć to dosłownie, albo głębiej: naszym największym głodem jest głód Boga, bo jesteśmy Jego stworzeniem i jak powiedział św. Augustyn, nasze serce zawsze będzie niespokojne, dopóki nie spocznie w Panu – i ten głód Pan zaspokaja w niezwykły sposób: daje sam siebie w Eucharystii. „Bierzcie, jedzcie, to Ciało Moje. Bierzcie, pijcie, to Krew Moja” – i to jest wieczne Przymierze, gdy Bóg daje siebie cały. Czy jednak „dusza nasza oczekuje Pana, On jest naszą pomocą i tarczą”? Oby tak było.  

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA