s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii
Dlaczego jestem w klasztorze Sióstr Klarysek od Wieczystej Adoracji w Słupsku od 11 września 2011 roku? To na pewno Boże dzieło. Tajemnica, wobec której z całą mocą odkrywamy jak ograniczone jest nasze poznanie i jak małe są słowa… . Zresztą, w ogóle powołanie to dar, tajemnica, ale także zadanie i zobowiązanie. Śmiało jednak mogę powiedzieć – z uśmiechem – że Bóg mnie zaskoczył (i moje otoczenie, Najbliższych, chyba też).
Początek tej historii? Pan pociągał moje serce w prostocie codzienności. Posłużył się moimi zainteresowaniami, pasjami, nawet obowiązkami, by ukazać jaki On ma „pomysł” na moje życie. I tak np. impulsem do głębszej, osobistej lektury Ewangelii, Pisma Świętego i odkrywania w nim obrazu Boga, było zadanie przygotowania się i wzięcia udziału w miejskim międzyszkolnym konkursie wiedzy o Biblii, na który trzeba było przeczytać Ewangelię wg św. Marka. A potem był wyjazd ze szkoły na musical o św. Franciszku z Asyżu. Spektakl ten sprawił, że postanowiłam bliżej poznać duchowość i drogę tego Świętego i św. Klary, którzy bardzo mi zaimponowali swoją postawą. Ale chyba na pewno takim przełomowym dla mnie momentem był dzień bierzmowania, kiedy zapragnęłam, by moje „Amen” było na wzór Maryjnego zawierzenia (jak nas też do tego zachęcał Biskup) – czyli Panie, co Ty pragniesz, zapraszam Cię do mojego życia… . I przyszedł. Cicho i delikatnie rozbudzając pragnienie modlitwy i tęsknotę, ale i stanowczo, na tyle, by poprzemieniać pewne rzeczy. W sercu coraz wyraźniej rodziła się tęsknota za modlitwą. Zaczęłam być częściej na Eucharystii. Komunia św. była dla mnie jak wtulenie się w Boga, pełna radości z Jego obecności. Nawet Pan posłużył się moją pasją recytowania! Gdy miałam w jednym z programów słowno-muzycznych w kołobrzeskiej konkatedrze upamiętniającym rocznicę śmierci św. Jana Pawła II, powiedzieć tekst Jana Kochanowskiego „Czego chcesz od nas Panie…” – a na próbach średnio on mi wychodził – gdy mówiłam go już w czasie programu, nagle odniosłam wewnętrzne wrażenie, że to mój dialog z Panem – i Pan odpowiedział, że chce serca „bo nad nie, przystojniejszej ofiary nie mamy”. Lubiłam po szkole wchodzić do pogrążonego w półmroku kościoła i trwać w tej ciszy. Pochodzę z Kołobrzegu, często chodziłam do mojej parafialnej konkatedry. Tam nad ołtarzem jest taki duży krucyfiks – mam przed oczyma obraz tych otwartych ramion Jezusa. W sercu brzmiały słowa św. Franciszka – „Miłość nie jest kochana”. Ale zachodziłam też do kościoła, bardzo niewielkiego, oo. franciszkanów – tam zaś był krzyż ogromny w prezbiterium, z którego niejako wyłaniał się Pan Jezus – to też bardzo do mnie przemawiało. Ale szczególnie poruszał mnie moment podczas Mszy św., gdy po konsekracji kapłan kładł Hostię św. na ołtarz, kontynuował modlitwy, a Pan tam cicho „leżał” – wtedy rodziło się pragnienie adoracji eucharystycznej. Bardzo ceniłam te chwile, gdy miałam możliwość być na adoracji – ta Boża Obecność… . A w sercu myśl, by „być za tych, których nie ma, kochać za tych, którzy nie kochają, dziękować za tych, którzy nie dziękują”.
Byłam w drugiej klasie liceum, kiedy stanęłam wobec bardzo wyraźnej myśli: chyba Pan mnie wzywa. Rozpoczęła się droga rozeznania (Pan podarował mi wielu Przyjaciół, którzy dopomogli i którym jestem do dziś za to przeogromnie wdzięczna). Wychowana w świecie wielkich idei i wartości, w pewnym momencie odkryłam, że nie ma niczego większego i cenniejszego nad miłość Boga. A w Niej tak wiele się zawiera. Miłość to także odpowiedzialność. Podobnie jak Habit Święty. Bardzo chciałabym nie zawieść Pana i Jego Kościoła, Jego dzieci. Od początku czułam, że to ma być zakon klauzurowy, kontemplacyjny. Przyjeżdżałam do Słupska, poznałam Siostry i już po pierwszej modlitwie w klasztornym kościele wiedziałam, że to tu będzie mój dom – to spojrzenie Umiłowanego z Białej Hostii, która „przysłoniła” sobą wszystko inne. W prostocie. Jednak najpierw te wyjazdy i kontakty z Siostrami przez dłuższy czas utrzymywałam w tajemnicy przed Rodzicami i bliskimi. Jestem jedynaczką i słusznie spodziewałam się, że nie będzie to dla nich łatwa do przyjęcia wiadomość. W wakacje przed rozpoczęciem klasy maturalnej jednak musiałam im o tym powiedzieć. I faktycznie, nie było łatwo. Rozpoczął się trudny rok – zarówno zmagań zewnętrznych jak i wewnętrznych (młodzieńcze pasje, plany, sukcesy, znajomości „kontra” powołanie, pragnienie bycia dla Pana w klauzurze, a także różne duchowe zmagania, myśli). Jednak łaska Boża jest przeogromna i dokonała wielkich cudów. 12 września 2011 roku pożegnałam rodzinny dom i wyjechałam do Słupska. Czas i łaska Boża „zrobiły swoje”. Dziś Rodzice cieszą się razem ze mną i wspierają mnie na obranej drodze.
Tak, naprawdę wszystko jest wyłącznie Bożą łaską. Proszę Niepokalaną Matkę, by pomogła podążać tą drogą w prostocie i konkrecie dnia codziennego, wśród zwyczajnych obowiązków, w chwilach pracy i modlitwy, by uprosiła łaskę wierności i posłuszeństwo Bożym pragnieniom.
W ostatnią niedzielę, którą spędziłam w Kołobrzegu przed wstąpieniem do klasztoru, było czytanie, które uważam za Boży dar „na drogę” – te słowa, które wówczas nawet na jednej z Mszy św. przeczytałam, wciąż do mnie powracają i w różnych momentach towarzyszą, a wtedy pomogły przezwyciężyć ostatnie jakieś myśli, zmagania przed wyjazdem, przed ostateczną decyzją – to słowa św. Pawła z Listu do Rzymian: „Nikt z nas nie żyje dla siebie. Jeżeli żyjemy, żyjemy dla Pana. I w życiu i w śmierci należymy do Pana”.
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii