s. M. Patrycja od Maryi Oblubienicy Ducha Świętego
Obecnie mam 42 lata i jestem siostrą klauzurową w tym Zakonie już od 17 lat. Moja droga powołania jest trochę nietypowa.
Może zacznę od tego, że nigdy nie myślałam w młodości o wstąpieniu do Zakonu, właściwie to nie znałam zakonnic, życia zakonnego. Już po bierzmowaniu przestałam chodzić do kościoła. Twierdziłam w tamtym czasie, że Kościół nie jest mi potrzebny. Bardzo się myliłam. Po ośmiu latach nie chodzenia do kościoła powróciłam do niego. A stało się to dlatego, że gdy byłam na drugim roku studiów, przyszedł pewien krzyż na moją rodzinę. Moja mama straciła pracę, wprawdzie znalazła inną lecz mniej płatną, a my zaczęłyśmy popadać w długi. Mój tata zmarł po ciężkiej chorobie, gdy miałam 14 lat. Moja mama sama wychowywała mnie i moją starszą o rok siostrę. Starała się jak mogła byśmy w miarę godnie żyły. Jednak kiedy zaczęłyśmy popadać w długi było nam, całej trójce bardzo ciężko. Miałam, na szczęście, po zmarłym tacie rentę i dlatego udało mi się skończyć studia, jednak zanim je skończyłam zaczęłam się nawracać. Byłam na trzecim roku dziennych studiów, kiedy usłyszałam w myśli słowa: „Dawno cię nie było w Kościele”. Zatrzymałam się nad tymi myślami, faktycznie dawno mnie nie było w Kościele – dokładnie 8 lat – i zatęskniłam w sercu za Kościołem (tzn. byłam w Kościele, kiedy był pogrzeb, ślub czy chrzest). Był październik, a dopiero w grudniu poszłam do Kościoła (był Adwent). Na kazaniu ksiądz mówił by sobie pomagać, a ja tak słuchałam tego księdza i mówiłam w sercu „to ja potrzebuję pomocy, to mi jest ciężko, nie daję sobie z tym wszystkim rady, nie mam siły, mam tego wszystkiego dosyć” i łzy zaczęły mi płynąć po policzkach. Po tej Mszy postanowiłam co niedzielę chodzić do Kościoła. Dopiero tak po roku zdobyłam się na to by po wielu latach pójść do spowiedzi. Potem miałam pragnienie by się modlić na różańcu. Kiedy wróciłam do domu znalazłam różaniec z Pierwszej Komunii Świętej, prawie nie używany, bielutki, czyściutki, nieskalany. Nie pamiętałam jak się modli na różańcu. Wyciągnęłam książeczkę z Pierwszej Komunii Świętej i z niej się dowiedziałam jak się modlić. Zaczęłam się więcej modlić, przyjmowałam już Jezusa w Komunii Świętej. Któregoś razu poszłam na rekolekcje dla małżeństw, wprawdzie nie miałam chłopaka, ale pomyślałam sobie, że pójdę posłuchać co ksiądz będzie mówił. Byłam po prostu głodna Boga, słów Bożych, wiedzy religijnej, mądrości, bo przez to, że wiele lat nie chodziłam do Kościoła miałam pewne braki i potrzebowałam je uzupełnić. Na tych rekolekcjach ksiądz proboszcz coś powiedział o św. Faustynie Kowalskiej, nie znałam tej świętej. Dzięki moim koleżankom z Akademika, tym „pobożniejszym” poznałam pewnego księdza. Poszłam do niego porozmawiać, w trakcie rozmowy powiedziałam imię „Faustyna”, ksiądz poszedł do drugiego pokoju i dał mi „Dzienniczek św. Faustyny”, podziękowałam i poszłam. Byłam mu wdzięczna. Zaczęłam czytać „Dzienniczek”, poprzez który Bóg mi dawał wiele świateł. Wówczas poznałam koronkę do Miłosierdzia Bożego i zaczęłam się też nią modlić. Od pewnej koleżanki z Akademika dostałam też Pismo Święte, wchłaniałam je gdyż byłam spragniona tej Bożej nauki. Kiedyś otworzyło mi się Pismo Święte na Psalmie 45, wzrok mój padł na słowa: „Posłuchaj córko, spójrz i nakłoń ucha, zapomnij o twym narodzie, o domu twego ojca! Król pragnie twojej piękności; On jest twym Panem, oddaj mu pokłon!”. Poczułam się zaproszona do życia zakonnego. Trochę temu niedowierzałam. Pytałam się: „ja?”, a Ktoś mi to potwierdzał bez słów: „tak, ty”. Trzy razy w myślach się pytałam „ja?” i trzy razy odpowiedź: „tak, ty”. Nadal niedowierzałam i otworzyłam Pismo Św. drugi raz. Tym razem – Księga Powtórzonego Prawa 30.15-20: „Patrz, kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście…”itd., a ja to rozumiałam wówczas tak: jeśli będziesz chodziła Moimi drogami, to czeka cię życie i szczęście, a jeśli innymi – to śmierć i nieszczęście. Powiem szczerze, te słowa były dla mnie tak mocne, że miałam przeświadczenie, że Bóg chce mieć mnie naprawdę w zakonie. Ale zostawiłam ten temat, bo gdzie ja pójdę do zakonu, i trzeba przecież było napisać pracę magisterską, więc tak jakby stopowałam Jezusa, jeszcze nie teraz, najpierw trzeba skończyć studia. Po studiach, nie wiedziałam co robić, nie znałam zakonów, nie wiedziałam do którego, więc pytałam się Jezusa czy widzi mnie bardziej w małżeństwie czy w zakonie. Jezus wskazał zakon. Był luty 2006 rok, godzina po 23.00, leżałam już w łóżku, ale jeszcze w myślach odmawiałam różaniec i wtedy ktoś mi szepnął łagodnie do ucha jedno słowo: „klaryski”. W domu byłam tylko ja i mama w drugim pokoju i nikogo więcej. Zaczęłam się zastanawiać w myślach: „klaryski, klaryski, jakie klaryski?” i zasnęłam. Na drugi dzień poszłam do znajomej, by skorzystać z Internetu i wrzuciłam w wyszukiwarkę słowo klaryski, z tego co pamiętam pierwsze mi wyskoczyły Klaryski od Wieczystej Adoracji ze Słupska. Zaczęłam czytać, coś o klauzurze, za bardzo tego nie rozumiałam, w ogóle nie wiedziałam, że są takie zamknięte siostry w klauzurze, ja myślałam, że są tylko siostry czynne. Bóg lubi zaskakiwać, naprawdę i ma poczucie humoru. Tak więc na tej stronie był pewien artykuł. Wówczas uderzyły mnie pewne słowa, by „uczynić życie DZIĘKCZYNIENIEM”. Pomyślałam sobie, że ja ma za co Bogu dziękować, za moje nawrócenie, za te wszystkie łaski, których mi Bóg udzielił, za tych wszystkich dobrych ludzi, których postawił na mej drodze, za to, że skończyłam studia, za bliską relację z Jezusem, też za to, że w trakcie mojego nawracania się, mama otrzymała lepiej płatną pracę, więc wychodziłyśmy z długów. Po smutku w mojej rodzinie zapanowała radość. Zadzwoniłam do Sióstr w Słupsku, rozmawiałam z przełożoną, powiedziała, że jest możliwość, by przyjechać i pomodlić się. Więc po kilku dniach, pojechałam do Słupska i modliłam się, wtedy nie myślałam, by tu wstąpić. Jak zobaczyłam siostry za kratą, to pomyślałam: jak one dają radę żyć w zamknięciu? Po kilku dniach, Przełożona wraz z Mistrzynią Nowicjatu powiedziały mi, że za kilka dni będą miały wspólnotowe rekolekcje i że jeśli chcę, to mogę zostać jeszcze u nich i w nich uczestniczyć. Zgodziłam się. W sumie w słupskim klasztorze byłam około 2 tygodnie. I właśnie w trakcie rekolekcji, Bóg zaczął mnie bardziej przyciągać do siebie, otaczał mnie swoją miłością, coraz wyraźniej rozumiałam, że Bóg pragnie mnie mieć w tej wspólnocie. Ja się bardzo opierałam, bo nie chciałam się zamykać, chciałam być siostrą czynną, a nie klauzurową, bałam się zamknięcia, bałam się, że nie dam rady tak żyć. Kochałam chodzić po górach, lubiłam wyprawy do lasu, byłam w tym wolna, a tu miałam się zamknąć na całe życie. Mówiłam Jezusowi: „Jezu przyjdę tu na siostrę zewnętrzną”, ale będąc na adoracji w nocy w kościele czułam duchowo, że ktoś wskazuje mi na klauzurę. Ciężko mi się było z tym zgodzić. Na innej też nocnej adoracji w kościele u sióstr, kiedy wymawiałam się, mówiąc: „Jezu, nie wiem, czy dam radę być tak w zamknięciu”, Jezus, otaczając mnie swoją miłością, nie widząc Go, ale czując Jego obecność, dotknął mego serca, w którym usłyszałam słowa: „nie myśl, co będzie później…,nie bój się…,zaufaj Mi…,proszę… potrzebuję twojej ofiary…,proszę zgódź się…,proszę zgódź się… .” Zgodziłam się. Postanowiłam wstąpić do słupskiego klasztoru i nie żałuję tego. Dziękuję Bogu, że mnie powołał do tego Zakonu, do Klarysek od Wieczystej Adoracji (choć były trudne momenty w moim życiu zakonnym, jednak dziękuję Bogu, że wytrwałam, przetrwałam trudne momenty, burze duchowe, wewnętrzne i zewnętrzne). Dziękuję Panu za Jego czułą miłość do mnie. Za to, że mnie wybrał i zaufał. Oczywiście musiałam nauczyć się życia w klauzurze, w zamknięciu. Nie było to łatwe, ale możliwe. Żeby przynieść owoc trzeba najpierw obumrzeć, stracić życie, by je znowu zyskać i to się wiąże z pewnym cierpieniem, trudem, bólem, pokusami przeciwko życiu w klauzurze, wewnętrznymi zmaganiami, ofiarami, itd. jednak z doświadczenia wiem, że jak się zaufa Jezusowi i Matce Najświętszej, to prędzej czy później „smutek nasz przemienia się w radość”, a Bóg uchyla rąbka nieba, daje siebie, swoją miłość, obecność i pokój. Po wielu latach zrozumiałam swoje powołanie i wielką misję tego powołania, poprzez czytanie różnych książek, czy też objawień prywatnych (oczywiście zatwierdzonych przez Kościół) tyczących się tematu adoracji. M.in. o tym jak Jezus cieszy się, kiedy przychodzimy do Niego na adorację, by z Nim po prostu pobyć, porozmawiać, wypowiedzieć Mu swoją miłość do Niego, by mówić Mu czułe słowa swego oddania, towarzyszyć Mu, pamiętać o Nim. On się tak cieszy kiedy Go traktujemy jak żywą Osobę. Jezus pragnie mieć z nami relację pełną miłości. Jezus pragnie uczestniczyć w naszym codziennym życiu, w naszych obowiązkach. Jezus pragnie byśmy wszystko mu zawierzali, bo to On jest naszym Oblubieńcem i pragnie zaspokajać nasze potrzeby wedle oczywiście Jego woli, bo On wie co jest dla nas najlepsze. A czasem jak nam czegoś nie daje, choć Go o to prosimy to dlatego, że On wie, że pewne rzeczy mogą naszej duszy, naszemu rozwojowi wewnętrznemu zaszkodzić. Już kończąc chciałam zachęcić, by zajrzeć choćby do książki mistyczki Cataliny Rivas „Tajemnica adoracji” lub do Dziennika mnicha benedyktyńskiego „In Sinu Jesu”, w której to książce Jezus dużo mówi o ważności i mocy adoracji, skuteczności tej modlitwy. Zachęcam do lektury zapisków dziennika „On i ja” Gabrieli Bossis (siostry tercjarki z Franciszkańskiego Zakonu Świeckich), by się przekonać jak Jezus cieszy się z naszej obecności przed Najświętszym Sakramentem, przed tabernakulum i jak bardzo miła jest mu nasza wiara w to, że On żyje tu i teraz z nami, ukryty w Hostii.
s. M. Patrycja od Maryi Oblubienicy Ducha Świętego