ROZWAŻANIE ŚWIĘTEJ AGONII
ROZWAŻANIE ŚWIĘTEJ AGONII
Jeden ze współbraci Ojca Pio opublikował w latach pięćdziesiątych XX wieku anonimowy tekst, jak to określił, „ku zbudowaniu wiernych”. Tekst ten prawdopodobnie napisał Ojciec Pio , młody wówczas zakonnik, w latach 20-tych XX wieku.
Tekst tego Rozważania ukazuje jak bardzo Ojciec Pio, od początków swego kapłaństwa, był zatopiony w Męce Chrystusa.
Fragmenty tego Rozważania niech nam towarzyszą w tym okresie Wielkiego Postu.
„Duchu Święty, oświeć mój umysł i rozpłomień me serce w rozważaniu Męki Jezusowej. Pomóż mi przeniknąć to misterium miłości i cierpienia mojego Boga, który, stawszy się człowiekiem, cierpi, kona, umiera dla mnie.
Wieczysty, Nieśmiertelny, zniża się, by poddać się niesłychanemu męczeństwu, okropnej śmierci na krzyżu, pośród zniewag, drwin i bluźnierstw, pragnąc ocalić swoje stworzenie, które obraziło Go i które tarza się w błocie grzechu.
Człowiek lubuje się w grzechu, a Bóg, z powodu grzechu, jest smutny aż do śmierci; męki okrutnego konania sprawiają, że zrasza Go krwawy pot…
Pod koniec swego ziemskiego żywota, oddawszy się nam całkowicie w Sakramencie swojej Miłości idzie Pan do Ogrodu Oliwnego, znanego uczniom, również Judaszowi. Po drodze poucza ich i przygotowuje do swej rychłej męki; zachęca ich, by z miłości do Niego znosili kalumnie, prześladowania, aż do śmierci, chce przemienić ich na swoje podobieństwo, swój Boski wzór.
W chwili wkroczenia w gorzką mękę nie myśli o sobie, lecz o tobie…
W ogrodzie Mistrz oddala się od uczniów, w towarzystwie tylko trzech świadków Agonii: Piotra, Jakuba i Jana. Czy widziawszy Go przemienionego na Górze Tabor, potrafią rozpoznać Człowieka-Boga w tej istocie przygniecionej śmiertelną trwogą?
Wchodząc do Ogrodu polecił im: „Zostańcie tutaj! Czuwajcie i módlcie się, byście nie ulegli pokusie”. Czuwajcie, gdyż nieprzyjaciel nie śpi. Zawczasu uzbrójcie się w oręż modlitwy, abyście nie zostali zaskoczeni i wciągnięci w grzech. Oto godzina mroków.
Oddaliwszy ich odchodzi na rzut kamieniem i kładzie się twarzą ku ziemi. Jego dusza tonie w morzu goryczy i nieprzeniknionego smutku. Zrobiło się późno. Złowieszcze cienie przemykają w bladą noc. Księżyc wydaje się nabrzmiały krwią. Wiatr porusza drzewami i przenika do kości. Cała przyroda wydaje się drżeć w tajemniczym przestrachu!
O Nocy, jakiej nigdy nie było! Oto miejsce, gdzie Jezus się modli…. Widzi już teraz całą swoją mękę.
Widzi tak kochanego apostoła Judasza, który sprzedaje Go za kilka groszy…Oto spieszy drogą do Getsemani, by zdradzić Go i wydać! Czyż niedawno nie nakarmił go swoim Ciałem, nie napoił swoją krwią? Na kolanach umył mu stopy, przytulił je do serca, ucałował je. Czyż nie uczynił wszystkiego, by zatrzymać go na skraju świętokradztwa lub przynajmniej skłonić do skruchy? Ale na nic to się zdało, Judasz idzie ku zatraceniu…Jezus płacze.
Widzi siebie wleczonego po ulicach Jerozolimy, gdzie jeszcze kilka dni temu obwoływano Go Mesjaszem. Widzi jak policzkują Go przed Najwyższym Kapłanem. Słyszy wrzaski: „Niech zginie!” On, twórca życia, wleczony niby ludzki łachman od jednego do drugiego trybunału.
Lud, Jego lud, tak umiłowany, tak obdarowywany, Wygwizduje Go, popycha, żąda głośno Jego śmierci i to jakiej! Śmierci na krzyżu.
Mój Jezu! Czyż nie jesteś Bogiem? Panem nieba i ziemi? Równym Ojcu? Dlaczego poniżasz się tak bardzo, że aż tracisz ludzki wygląd?
Ach, tak …Rozumiem! Chcesz nauczyć mnie, owładniętego pychą, że aby obcować z niebem, muszę pochylić się aż do ziemi. Padasz, by odkupić moją arogancję. Chylisz się do ziemi, jakbyś chciał złożyć na niej pocałunek pokoju, pogodzić niebiosa z ziemią …
***
„Mój Jezu! Czyż nie jesteś Bogiem? Panem nieba i ziemi? Równy Ojcu? Dlaczego poniżasz się tak bardzo, że aż tracisz ludzki wygląd?
Wydaje się dochodzić granic cierpienia, leży wyciągnięty twarzą ku ziemi przed Majestatem swego Ojca. Święte Oblicze Człowieka-Boga, które cieszy się błogosławioną wizją Boga, leży oto w pyle ziemi, zmienione nie do poznania.
Ach, tak … Rozumiem! Chcesz nauczyć mnie, owładniętego pychą, że aby obcować z niebem, muszę pochylić się aż do ziemi. Padasz, by odkupić moją arogancję. Chylisz się aż do ziemi, jakbyś chciał złożyć na niej pocałunek pokoju, pogodzić niebiosa z ziemią …
Jezus podnosi się, spogląda błagalnie w górę, wyciąga ramiona i modli się. Jaka bladość śmiertelna okrywa Jego twarz! Błaga Ojca, który odwraca się od Niego. Modli się z synowską ufnością, ale dobrze zna swoje miejsce. Wie, że jest żertwą ofiarną za cały ludzki rodzaj, wystawioną na gniew obrażanego Boga. Wie, że tylko On może zadośćuczynić nieskończonej Sprawiedliwości i pogodzić Stwórcę ze stworzeniem. Pragnie, domaga się tego.
Jezu, jakże możemy prosić Cię, byś nam dał siły, kiedy widzimy Cię tak słabym i poniżonym?
Tak, rozumiem! Wziąłeś na siebie całą nasza słabość. Żeby dać nam swoją siłę, stałeś się ofiarą. Pragniesz nas nauczyć, że tylko w Tobie mamy pokładać całą naszą ufność, nawet jeśli niebo wydaje nam się za spiżu.
Konając Jezus woła do Ojca: „jeśli to możliwe, oddal ode mnie ten kielich”. Jest to krzyk natury, która zagrożona, z ufnością zwraca się ku niebu. Chociaż wie, że nie zostanie wysłuchany, bo sam tego pragnie, jednak modli się.
Jezu mój, dlaczego prosisz o coś, o czym wiesz, że nie otrzymasz tego?
Jakaż zawrotna tajemnica! Smutek, jaki Cię przygniata, każe Ci żebrać o pomoc i wsparcie, ale Twoja miłość ku nam i Twoje pragnienie, by zwrócić nas Bogu sprawiają, że mówisz: „ Nie Moja, lecz Twoja wola niechaj się stanie”.
Jego osamotnione Serce łaknie wsparcia. Powoli wstaje, idzie chwiejnym krokiem, zbliża się do uczniów. Przynajmniej oni, przyjaciele, powiernicy, pojmą, podzielą Jego udręczenie …
Znajduje ich pogrążonych we śnie. Jakże nagle czuje się samotny i odepchnięty! „Szymonie, śpisz? – pyta cicho Piotra. Ty, który zapewniałeś mnie, że do śmierci Mnie nie opuścisz?”
Zwraca się ku innym: „Nie mogliście czuwać jednej godziny ze mną?”. Raz jeszcze zapomina o własnych cierpieniach, myśląc tylko o nich: „Czuwajcie i módlcie się, by nie popaść w pokuszenie!” Zdaje się mówić im: „Jeśli tak szybko zapomnieliście o Mnie, który zmagam się i cierpię, to przynajmniej we własnym interesie, czuwajcie i módlcie się”.
Ale oni półprzytomni z senności, ledwo Go słyszą.
O mój Jezu, ileż szlachetnych dusz, wzruszonych Twoimi skargami, trwa u Twego boku w Ogrodzie Oliwnym, dzieląc Twą gorycz i śmiertelne udręczenie!
Ileż serc poprzez wieki wielkodusznie odpowiedziało na Twoje wezwanie!
Oby pocieszyły Cię i oby dzieląc Twoje cierpienia, mogły współpracować w dziele zbawienia!
Obym i ja mógł do nich należeć i ulżyć Ci chociaż odrobinę, o mój Jezu!….
***
„Jezus wraca na miejsce modlitwy i widzi inny, o wiele straszniejszy obraz: wszystkich naszych najdrobniejszych nawet grzechów. Widzi krańcową wulgarność ludzi, popełniających je. Wie, jak bardzo obrażają Boski Majestat. Widzi wszystkie nikczemności, wszystkie sprośności, wszystkie bluźnierstwa brukające serca i wargi stworzone, by wyśpiewywać Bożą chwałę. Widzi świętokradztwa, które hańbią kapłanów i wiernych. Widzi potworne nadużywanie sakramentów, które On ustanowił dla naszego zbawienia, a które mogą się stać przyczyną naszego zatracenia.
Musi wziąć na siebie całe to cuchnące błoto ludzkiego zepsucia. Musi, tak przybrany, stanąć przed świętością swego Ojca. Musi odkupić każdy grzech z osobna i oddać Ojcu całą Jego zdeptaną chwałę. Musi, żeby zbawić grzesznika, zejść do tego bagna.
Nawet to nie wstrzymuje Go. Błoto niczym potworna fala osacza Go, zalewa, przygniata. Oto staje przed obliczem Ojca, Boga Sprawiedliwości. On, Święty Świętych, uginający się pod ciężarem grzechów, podobny do grzeszników. Któż zgłębi Jego zgrozę i najwyższą odrazę. Ten jęk wstrętu, te straszliwe mdłości?
Wziąwszy na siebie wszystko, bez żadnego wyjątku, pada pod potwornym brzemieniem i jęczy pod ciężarem Bożej Sprawiedliwości, w obliczu Ojca, który dozwolił Jemu, swojemu Synowi, ofiarować się jako ofiara za grzechy świata i stać się jakby „potępionym”…
Jego czystość wzdraga się pod tym nikczemnym ciężarem, ale widzi jednocześnie sprawiedliwość obrażoną, grzesznika potępionego… Dwie siły, dwie miłości ścierają się w Jego sercu. Zwycięża obrażona sprawiedliwość.
Jakiż to jednak widok nieopisanie żałosny? Ten Człowiek obarczony wszystkimi naszymi brudami, On, świętość istotowa, złączony, zewnętrznie choćby, z przestępcami… Drży jak liść.
Żeby stawić czoło tej straszliwej agonii, pogrąża się w modlitwie. Pochylony przed Majestatem Ojca błaga: „Ojcze, oddal ode Mnie ten kielich!” To tak jakby mówił: „Ojcze, pragnę Twojej chwały. Pragnę dopełnienia Twojej Sprawiedliwości, pragnę pogodzenia rodzaju ludzkiego. Ale nie za tę cenę! Nie żebym Ja, sama Świętość, aż tak został splamiony grzechem!…
Ojcze, który wszystko możesz, oddal ode Mnie ten kielich i znajdź w nieprzebranych skarbach Twojej Miłości jakiś inny sposób zbawienia. Jeśli jednak nie chcesz tego, niechaj stanie się Twoja, a nie Moja wola!”
I tym razem modlitwa Zbawiciela pozostaje bez odpowiedzi. Ogarnia Go trwoga śmierci. Dźwiga się z trudem, szukając wsparcia. Czuje, że siły Go opuszczają.
Potykając się, kroczy z trudem w stronę uczniów.
I znowu zastaje ich śpiących. …
***
I znowu zastaje ich (Piotra, Jakuba i Jana) śpiących. Jego smutek pogłębia się. Budzi ich tylko. Czy zmieszali się? Jezus już nic nie mówi. Widzą tylko, że jest nieopisanie smutny. Zachowuje dla siebie całą gorycz tego opuszczenia.
…Jezu mój, jakże ogromną troskę czytam w Twoim sercu, przepełnionym udręką. Widzę, jak oddalasz się od uczniów, ugodzony prosto w serce. Gdybym mógł pomóc Ci choć trochę, ulżyć Ci nieco … Ale, nie potrafiąc nic innego, płaczę tylko przy Tobie. Łzy mojej miłości i współczucia mieszają się z Twoimi łzami, wznosząc się ku tronowi Ojca, by błagać Go o litość nad Tobą i tyloma duszami, zanurzonymi we śnie grzechu i śmierci.
Jezus wraca na miejsce swojej modlitwy wyczerpany, pełen żałości. Nie klęka, lecz pada na ziemię. Czuje się jakby zdruzgotany przez śmiertelną mękę, a Jego modlitwa staje się jeszcze intensywniejsza.
Ojciec odwraca od Niego wzrok, jakby był najwstrętniejszym z ludzi.
Wydaje mi się, że słyszę skargi Zbawiciela: ”O gdyby przynajmniej człowiek, dla którego cierpię, zechciał korzystać z łask, jakie dla niego przez Moje cierpienie uzyskuję. Gdyby przynajmniej uznał prawdziwą wartość ceny, jaką płacę, by go odkupić i dać mu życie dziecka Bożego!
Ach, ta miłość rozdziera Mi serce okrutniej niż oprawcy, którzy rozedrą niedługo Me ciało…”
Widzi człowieka, który nie wie, bo nie chce wiedzieć, który bluźni Bożej Krwi, i co jeszcze bardziej nie do naprawienia, używa Jej na swoje zatracenie. Jakże niewielu korzysta z Niej, iluż innych zmierza ku zgubie!
Nie przestaje powtarzać w udręczonym swym sercu: „Que utilitas in sanguine Meo.” („Jakże niewielu korzysta z Mojej Krwi”.)
Jednak myśl o tej garstce wystarcza, by stawił czoło męce i śmierci.
Nic ani nikt nie niesie Mu odrobiny pociechy. Niebo zamknęło się przed Nim, człowiek przywalony ciężarem grzechów pozostaje niewdzięczny i nic nie wie o Jego miłości: Jezus czuje , jak zalewa Go cierpienie i woła w męce agonii: „Smutna jest Moja dusza aż do śmierci”…
Tak – mój Jezu, musisz teraz wychylić kielich do dna! Otoś wydany na najokrutniejszą śmierć.
Jezu, niechaj nic nie dzieli mnie od Ciebie: ani życie, ani śmierć! Jeśli przyłączę się do Twoich cierpień w ciągu mego życia z nieskończoną miłością, dane mi będzie umrzeć z Tobą na Kalwarii i wstąpić z Tobą w Chwałę. Jeśli Ci będę towarzyszyć w Twoich udręczeniach i prześladowaniach, uczynisz mnie godnym miłowania Cię kiedyś twarzą w twarz w niebie i wiecznego wysławiania Cię za Twoją Mękę …
Ale spójrzcie oto! Jezus podnosi się z pyłu, silny, niezwyciężony. Czyż nie pragnął „wielkim pragnieniem” tej uczty krwi? Otrząsa się z popłochu, ociera krwawy pot z Oblicza, pewnym krokiem zmierza ku wyjściu z Ogrodu.
Dokąd idziesz Jezu? Czy jeszcze przed chwilą nie uginałeś się pod ciężarem udręki i bólu? Czyż nie widziałem Cię drżącego i jakby zdruzgotanego okrutnym brzemieniem doświadczeń, które zwalają się na Ciebie? Dokąd idziesz tym nieulękłym i pewnym krokiem? Komu chcesz się wydać?
…Posłuchaj, moje dziecko, oręż modlitwy pomógł Mi zwyciężyć. Mój duch ujarzmił słabość natury. Moc przyszła do mnie z modlitwy i teraz mogę stawić czoło. Naśladuj mój przykład i pertraktuj z niebem tak jak Ja! …
***
Jezus zbliża się do Apostołów, którzy ciągle śpią. Wzruszenie, późna pora, przeczucie czegoś straconego i nieodwracalnego, zmęczenie, sprawiły, że zapadli w kamienny sen. Jezus lituje się nad ich słabością. „Duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe!”
Jezus woła: „Spijcie dalej i odpoczywajcie”. Staje na chwilę. Słysząc, że nadchodzi z trudem otwierają zmożone snem oczy … Jezus dodaje: „Dosyć! Przyszła godzina. Oto Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. Wstańcie, chodźmy, oto zbliża się Mój zdrajca”.
Jezus widzi wszystko swymi boskimi oczyma. Zdaje się mówić: ”Podczas gdy wy, Moi przyjaciele i uczniowie śpicie, nieprzyjaciele czuwają i zbliżają się, by Mnie pojmać. Ty, Piotrze, który niedawno czułeś się tak silny, by iść za Mną nawet na śmierć, teraz oto śpisz! Od początku dawałeś Mi dowody swojej słabości. Bądź jednak spokojny. Odkryłem twoją słabość i modliłem się za ciebie. Kiedy wyznasz swój błąd, stanę się twoją siłą i będziesz pasł Moje owieczki … Ty, Janie także śpisz? Ty, który dopiero co słuchałeś bicia Mego serca, nie mogłeś czuwać? Nie ma już czasu na spanie! Nieprzyjaciel stoi u drzwi. To godzina ciemności. Chodźmy! Całkowicie spokojnie idę na spotkanie śmierci. Judasz spieszy się, by Mnie zdradzić, a Ja idę mu na spotkanie. Nie przeszkodzę proroctwom w wypełnieniu się co do joty. Moja godzina nadeszła, godzina nieskończonego Miłosierdzia”.
Rozlegają się kroki, zapalone pochodnie napełniają ogród cieniem i purpurą. Jezus z uczniami idzie naprzód, nieulękły i spokojny …
… O, mój Jezu, daj mi Twoją siłę, kiedy biedna moja natura buntuje się przed zagrażającym jej złem, abym mógł z miłością przyjąć troski i udręki tego wygnańczego życia. Przywieram z całych sił do Twoich zasług, cierpień, zadośćuczynienia, do Twoich łez, abym mógł współpracować z Tobą w dziele zbawienia, i miał siłę uciekać od grzechu, tej jedynej przyczyny Twojej agonii, Twojego krwawego potu i śmierci.
Zniszcz we mnie wszystko, co jest niemiłe i odciśnij w moim sercu, ogniem swojej świętej miłości, wszystkie Twoje cierpienia. Obejmij mnie tak czule, mocno i słodko, bym nigdy już nie pozostawił Cię samego w Twoich okropnych udręczeniach.
Proszę o jeden tylko spoczynek: na Twoim sercu. Pragnę tylko jednego: uczestniczyć w Twojej Świętej Agonii. Oby moja dusza upoiła się Twoja krwią i nakarmiła się chlebem Twojej boleści! Amen”
W niedzielę rozpoczynamy bezpośrednie przygotowanie się do przeżycia wydarzeń najważniejszych dla naszego zbawienia. NIEDZIELA PALMOWA – NIEDZIELA MĘKI PAŃSKIEJ. A za kilka dni będziemy uczestniczyć w TRIDUUM PASCHALNYM.
Uczestnicząc całym swoim sercem, całym swoim „ja” możemy współpracować z Jezusem w zbawianiu współczesnego świata. Nie będzie to takie uczestnictwo jakie miał św. Ojciec Pio, ale uczestnictwem na naszą miarę, jak nas natchnie Duch Święty, którego musimy o to usilnie prosić.
Rozważanie świętej Agonii – to noc w Ogrodzie Oliwnym – to noc z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek, do momentu zdrady Judasza i pojmania Jezusa.
Jezus prosił, w czasie jednego z objawień, św. Marię Małgorzatę Alacoque, aby każdej nocy z czwartku na piątek, od godz. 23,00 do godz. 24,00 przez adorację uczestniczyła w boleściach Jego Serca dla zbawienia świata i w ten sposób wynagradzała grzechy popełniane przez ludzkość.
Kto może niech w noc Wielkiego Czwartku podejmie adorowanie Jezusa Chrystusa o godz. 23,00 i w miarę swoich możliwości, choć do godz. 24,00, uczestniczy duchowo, poprzez modlitwę i rozważanie, w Jego Świętej Agonii. Jezus obejmował nas, każdego z osobna, swoją modlitwą, swoim cierpieniem … dziękujmy Mu za Jego wielkie Miłosierdzie.\
Opracowała na podstawie książki Ireny Burchackiej OJCIEC PIO
animator Grupy Modlitwy Ojca Pio
Maria Czomber