IV Niedziela Wielkiego Postu

„Nie tak bowiem, jak człowiek widzi, widzi Bóg, bo człowiek widzi to, co dostępne dla oczu, a Pan widzi serce” – te słowa z Pierwszej Księgi Samuela znajdziemy w pierwszym czytaniu czwartej Niedzieli Wielkiego Postu. Prorok posłany został by namaścić syna Jessego na nowego króla Izraela. Ale wybór nie dokonał się według ludzkiej miary prezencji. Bóg wybrał najmniejszego syna, który akurat wypasał owce. Dalej cała Ewangelia uzmysławia nam, jak daleko nasze myślenie jest od Bożego. Widzimy to także w dialogu niewidomego od urodzenia, który został uzdrowiony przez Jezusa, a potem jest w tej sprawie wypytywany przez faryzeuszu. Niewidomy wiedział, że nie widzi. Taki się urodził – i nie było w tym ani jego winy, ani winy rodziców. Chrystus tłumaczy to uczniom wskazując na potrzebę wypełnienia się Bożego planu. To, co dla nas trudne, bolesne czy po prostu niezrozumiałe, nie powinno być od razu rozpatrywane w kategoriach kary i winy. Nasze życie ma być przestrzenią objawienia się Bożej chwały. I tylko Bóg sam jeden wie w jaki sposób tego dokona i jakimi drogami chce poprowadzić każdego z nas. Potrzeba tylko – aż – naszego zaufania. Niewidomy wiedział, że taki stan w jakim się znajduje nie jest normalny dla człowieka. Siedział, żebrał. Kalectwo odebrało mu, uniemożliwiło pełnię życia czy nawet odebrało mu godność człowieczeństwa. Podobnie czyni z nami grzech, który nas zniewala i coraz bardziej zamyka nas na to, co Boże. Popadając w grzech tracimy jasne spojrzenie, nie patrzymy na świat w „czysty” sposób. Ale Bóg pisze swoje scenariusze także na tzw. krzywych liniach. Niewidomy nie prosi Jezusa o uzdrowienie. To Pan sam splunąwszy na ziemię, uczynił błoto, które nałożył na oczy niewidomego i posłał go, by odbył się w konkretnej sadzawce. Ziemia, błoto – to może kojarzyć się z aktem stworzenia. To jak powrót do pierwotnej komunii z Bogiem, jak przypomnienie, kto jest naszym Stwórcą i od Kogo jest nasze życie. Akt stwórczy trwa nieustannie. Każde podniesienie się z grzechowego upadku jest jak odrodzenie – początek nowego życia. Zawsze kiedy czytamy perykopy o uzdrowieniach, w których Jezus sam wykonuje tyle czynności, porusza mnie ten obraz Bożego zaangażowania. Przecież wystarczyłoby Jego jedno słowo, a tu On sam schyla się, czyni błoto – nie lęka się „pobrudzić”. Chrystus, który jest cały w procesie naszego uzdrowienia – aż po ofiarę krzyżową. A potem ten przedziwny dialog z faryzeuszami i powtarzający się na kartach Ewangelii zarzut pod adresem Jezusa, że uzdrawia w szabat. Ale w tej rozmowie pada także zarzut, że wątpią oni czy na pewno ów mężczyzna był niewidomy od urodzenia. A ja postawiłabym inne pytanie – czy potrafię uwierzyć w czyjeś nawrócenie? Więcej nawet, czy daję sobie samu szansę na nawrócenie i czy jestem w stanie uwierzyć w swoją własną przemianę? Jak musiał czuć się ów niewidomy? Nie mógł opisać Jezusa, nie widział Go przecież. Staje się w jakimś sensie oskarżonym za to, że doświadczył Bożej łaski. Ale mimo to wszystko, on jest pewien tej łaski. Przecież widzi. I w końcu dane jest mu spotkać Jezusa i wyznaje wiarę. Może przerazić całe to kombinowanie faryzeuszy. I można zadać pytanie, kto w tej ewangelicznej scenie jest bardziej „niewidomy”? Może się także zrodzić pytanie o ufność. Uzdrowiony jest jej przykładem. Dał się „namaścić” błotem przez można powiedzieć „Nieznajomego” i trwał przy tym mocno, gotów nawet na spór w obronie otrzymanej łaski. Ufał, że to Bóg uczynił mu te wielkie rzeczy, że to może pochodzić tylko od Boga. Zaufał w ciemności. Bóg spojrzał na jego życie w inny sposób – nie oceniał jako ukaranego czy winnego, ale przyszedł ze swoją łaską, by go uratować a zarazem objawić Bożą chwałę i potęgę. Czy ufam Bożej Łasce? Czy daję sobie ją raczej zagłuszyć w sobie przez krzyk tłumu, przez nieprzychylne głosy, czy moje serce podatne jest na zwątpienia? Czy bardziej ufam Panu czy raczej idę za opiniami innych bądź uparcie trwam przy swoim zdaniu? Co byłoby gdyby prorok Samuel – wracając do pierwszego czytania – namaścił innego syna Jessego, a nie był posłuszny głosowi Pana, nie zaufał Bożemu „spojrzeniu”? Tej niedzieli modlimy się Psalmem 24 – Pan jest moim Pasterzem… . Czy daję się naprawdę Panu prowadzić jak Pasterzowi? Gdy wczytywałam się w teksty tej czwartej wielkopostnej niedzieli, miałam wrażenie, że ich punktem wspólnym jest światłość. Chrystus jest naszą Światłością – lecz On sam ostrzega nas, że przychodzi chwila ciemności. Czy ufam Mu nawet wtedy – a może zwłaszcza wówczas – gdy przychodzi mi iść przez ciemną dolinę? Cały ten okres Wielkiego Postu ma nas obudzić ze snu, wyprowadzić z ciemności grzechu, niewiary, braku nadziei – do światłości, do trwania w światłości, którą jest Bóg sam. By On przenikał, rozjaśniał moją codzienność, ukazywał, jaką podążać drogą, by już nie błądzić ścieżkami, które nie są według Jego widzenia, upodobania. Św. Paweł powie konkretnie – my, uczniowie Jezusa, chrześcijanie, ochrzczeni  – my jesteśmy dziećmi światłości. „Ciemność” nie jest dla nas stanem normalnym. Jezus przyszedł na świat abyśmy odzyskali wzrok. By jednak coś odzyskać, trzeba mieć świadomość utracenia. Czy potrafię nazwać swój grzech, swoją słabość i przyznać się do niej? Niech ta Niedziela i jej liturgia Słowa Bożego napełnią nas nadzieją, że w tych naszych trudach, zmaganiach, upadkach, nie jesteśmy sami, bo jest Ktoś kto o nas nieustannie zabiega.