IV Niedziela Adwentu (rok A)
Dzisiejsza niedziela, ostatnia już adwentowa niedziela, pyta nas o wiarę, otwartość na Pana i umiejętność odłożenia na bok swoich planów, oczekiwań, aby właśnie spotkać się z Nim. Nie chodzi bowiem w chrześcijańskim życiu o dopasowanie woli Boga do swoich kombinacji, ale o to, aby właśnie – jak Maryja – powiedzieć Bogu, z całą otwartością i dyspozycyjnością serca, ale także umysłu i woli – „tak, oto jestem”. Spotykamy w liturgii Słowa dwa kontrasty – Achaz, który nie chce pytać Boga i przybiera postawę fałszywej pokory, aby tylko uratować swój plan działania, oraz św. Józef, który „budzi się”, by uczynić, jak powiedział mu Anioł.
Pierwsze czytanie to fragment z księgi proroka Izajasza, który nas w Adwencie nie opuszcza. Spotykamy króla Achaza, który już podjął decyzję, już ma swoje plany, gdy przybywa do niego prorok i mówi: proś dla siebie o znak od Boga, abyś wiedział, jak naprawdę należy postąpić. Król odmawia podając jako wyjaśnienie stwierdzenie: nie chcę naprzykrzać się Bogu. Prorok jednak demaskuje fałszywą pokorę władcy. Pobożność może być nieraz „dobrą maską”, jakimś murem, za którym możemy się schować w poczuciu, że zyskamy w ten sposób spokój i bezpieczeństwo. Jednakże ukrywając się, nigdy nie może dojść do bezpośredniego spotkania. Achaz próbuje tak uciekać, ale Bóg nigdy nie ucieka. Król woli ludzkie rady i trwanie przy swoich planach, ale to do Boga należy ostatnie słowo – Bóg sam da znak, znak ponad znaki: „Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Emmanuel”. Gdy Achaz układając swoje plany ma na uwadze umacnianie swojej władzy, powiększanie wpływów, walkę z wrogami – Bóg mówi o Pannie, mówi o narodzinach Syna, który otrzyma szczególne imię: Bóg z nami. Gdy człowiek ucieka „w swój świat”, Bóg wychodzi naprzeciwko człowieka – staje się Człowiekiem; staje się „Bogiem z nami”. Co to znaczy „z nami”? Cały Adwent jest przygotowaniem na spotkanie z Panem. Ale na coś więcej również niż „spotkanie” – bo można spotkanie opisać jako stanięcie naprzeciw siebie dwóch osób, pierwsza stała w miejscu i czuwała, wypatrując, druga przybliża się właśnie, spotykają się, a potem rozchodzą się w swoje strony i tak do następnego spotkania. To imię (Emmanuel). Spotkanie jednak z Panem to coś więcej. Bo Pan nie odchodzi, On zostaje. Bóg „z nami” to obraz tego, że Bóg nie stoi „obok” nas, obok naszej historii, nie jest także ponad nią, nie jest bierny i obojętny. On jest „z nami” – jako Ten, kto jest „w”, dzieli z nami tę samą rzeczywistość – jest z nami w naszym życiu, w naszej historii. Wiem, obrazy są zawsze niedoskonałe, to próba jakiegoś wyjaśnienia tego, co nas przekracza, za pomocą ludzkiego języka. Achaz chce wykluczyć Boga ze swoich planów, a On przez proroka mówi o swoich narodzinach, o narodzinach Syna, Boga z nami. Widzimy, przeczuwamy tę różnicę postaw, prawda?
A teraz zobaczmy zachowanie św. Józefa. Maryja jest już jego żoną po pierwszym obrzędzie zaślubin, ale przed tą parą jeszcze drugi obrzęd – zamieszkania razem. A tu niespodziewana wiadomość – Maryja jest brzemienna. I zobaczmy, Józef też podejmuje swoją decyzję. Na pewno nie była ona dla niego jednoznaczna i łatwa. Postawił jednak dobro Maryi jako pierwszorzędne. Ewangelista zwróci także uwagę na wyjątkową sprawiedliwość Józefa. O tym długo można by pisać, gdyż wątek sprawiedliwego, tak mocno zakorzeniony w Piśmie Świętym (w Starym Testamencie) – jednak ostatnio „odkryłam” inną intuicję, gdy wczytywałam się w tę perykopę. Gdy Józef zasypia, widzimy go jako „sprawiedliwego”, ale przecież Anioł rozpoczyna spotkanie z nim od wezwania: „nie bój się”. I mam wrażenie, że w swoisty sposób za ową sprawiedliwością, Józef chciał ukryć swój lęk. I my to znamy. Zamiast przeżyć strach albo lęk, zamiast spotkać się ze swoimi obawami i dokonać ich weryfikacji, ukrywamy się – chcemy nadal uchodzić za odważnych, silnych, nie lubimy bowiem przyznawania się do słabości, do tego, co w nas niedoskonałe. Takim „ukryciem się” dla Józefa z jednej strony była owa sprawiedliwość, ale także sen. Jasne, normalne, że gdy zapada noc, my zapadamy w sen, ale bywa przecież, że uciekamy w niego świadomie, jakbyśmy w ten sposób chcieli „przespać rzeczywistość”. Sen także kojarzy się z nowym dniem, który u jego kresu ma nastąpić. Słysząc te słowa Anioła, pomyślałam: może to jest prawda o Józefie? Nie tyle ze względu na sprawiedliwość chce potajemnie oddalić Maryję, ile z lęku przed nieznanym – może tak właśnie było? Bo czy i my nie boimy się nieznanego? Czy nie uciekamy przed tym, co nas przerasta i czego nie rozumiemy, czego nie możemy zdefiniować znanymi nam słowami i bliską nam terminologią? Anioł niejako „objawia” Józefowi prawdę o nim samym – prawdą jest lęk, ale Józef nie ma potrzeby się lękać. Wiem, że to może nie jest kanoniczne podejście do tej perykopy, ale jest takim dzieleniem się osobistego odczytywania Słowa. „Nie bój się” – te słowa są skierowane także do mnie. Nie bój się wobec nieznanego i nie próbuj wszystkiego definiować. To wezwanie brzmi jak zaproszenie do wolności – do tej wewnętrznej wolności, która potrafi „puścić” zamiast trzymać wszystko kurczowo udając, że ma „cokolwiek pod kontrolą”. To wolność, która „idzie za rękę” z zaufaniem, z zawierzeniem. I tak przecież będziemy określać św. Józefa, jako męża zawierzenia, nauczyciela zaufania Bogu i Jego planom.
Anioł tłumaczy Józefowi, co się dzieje – tłumaczy o stanie Maryi i Synu, który ma się narodzić. Józef, co prawda, nie nada Dziecięciu Imienia Emanuel, ale „Jezus” – czyli Bóg zbawia. Jezus swoim działaniem, swoimi postawami, dokonanym przede wszystkim zbawczym dziełem odkupienia, objawi, że Bóg jest z nami. Jezus stał się Człowiekiem, abyśmy my na nowo mogli odkryć tajemnicę naszego dziecięctwa Bożego. Wrócić w ramiona Ojca. W te ramiona można wejść jedynie jako dziecko.
Józef budzi się i zdaje się być już kimś zupełnie innym. Przeszedł, przetrwał swoją „noc”. Budzi się i podejmuje wyzwanie – odkłada, rezygnuje ze swoich postanowień, aby wypełniło się to, co zapowiedział mu Bóg. Przyjmuje Boże zaproszenie i w tym naprawdę objawia się jego sprawiedliwość. Nie w trwaniu przy literze Prawa i takiej skrupulatnej wierności – ale w zdolności zrezygnowania ze swoich decyzji, aby autentycznie usłyszeć Boży głos i pójść za nim. Może w takim kontekście warto zapytać się o swoją pobożność? Ale także o przygotowanie do Narodzin Pana. Bo może skrupulatnie wypełnialiśmy wszystkie praktyki, które w okresie Adwentu podpowiada nam Kościół i przez to uważamy, że już jesteśmy przygotowani. Ale czy moje serce jest naprawdę otwarte na przyjście Pana? I tak sobie myślę, że jednym z zamków, które blokują drzwi naszego serca, jest skupienie na pragnieniu bycia idealnym – i może przez to wydaje nam się, że jeszcze nie jesteśmy gotowi na Narodzenie Boże, bo nie „widzimy” owej naszej idealności. A tymczasem, Bóg nie czeka na tę idealność, lecz przychodzi, chce przyjść, do nas, do każdego z nas, w takim czasie, jaki on jest. Dla Niego każda chwila jest dobra, aby opowiedzieć człowiekowi o Miłością, jaką jest On sam. Zbliżamy się do najpiękniejszej – i zarazem najpokorniejszej – Nocy w roku, w historii naszego zbawienia. Być może my „wpadniemy” w te Święta z jakiegoś zabiegania, a nasze myśli i uważność skoncentrowane będą na tym, czy już wystarczająco dobrze jesteśmy przygotowani. A Pan będzie czekał. A Pan przyjdzie i będzie czekał. Zobaczmy w tym kontekście także delikatność Boga – za pośrednictwem Anioła – w relacji z Józefem. To nie jest „objawienie” pełne grzmotów, jakiejś „odgórności” – nie, Anioł przychodzi spokojnie i „po prostu” mówi wszystko Józefowi. Podobnie jak w Betlejem, Chrystus spokojnie będzie spoczywał w tym nieporządku groty czy też stajni i będzie czekał – najpierw na pasterzy, potem Mędrów, zawsze na mnie i na ciebie. Podczas gdy my skupiamy się na ozdobach, na celebracjach, na zewnętrznym wymiarze Uroczystości, On cicho przychodzi. W Betlejem te okoliczności były „najprostsze”. Pasterze – podobnie jak św. Józef, choć widzieli aniołów, przeszli przez noc, chłodną i ciemną noc, do spotkania z Bogiem, którego rozpoznali w bezbronnym Dziecięciu. Inaczej wyobrażano sobie przyjście Mesjasza – tu także Józef musiał zmienić swoje spojrzenie na tę tajemnicę. Ale tak jednak spodobało się Bogu. Wielki i niepojęty Bóg staje się Małym. A my? Robimy wszystko, aby pokazać się Bogu jako najlepsi. Dziecię Jezus zatrzymuje nas i przypomina, że to zwyczajność jest przestrzenią spotkania z Nim. On tę codzienność błogosławi, w niej chce się rodzić i mnie spotkać.
Czy spotkam w tym czasie Boga żywego?
Dzisiejsze Słowo to zaproszenie do „obudzenia się” – byśmy już nie kombinowali, nie ukrywali za pobożnością uporu własnej woli, ale otworzyli się na to, do czego wzywa nas Bóg, na to, co Pan chce uczynić w naszym życiu i za pośrednictwem naszej zgody. To my jesteśmy tymi „wybranymi” i „umiłowanymi”, o których pisze św. Paweł. Centrum, wszystkim jest Jezus. Dobra Nowina to On sam. I podobnie jak św. Paweł, otrzymaliśmy tę łaskę wiary i moc, abyśmy naszym świadectwem pozyskiwali innych dla Chrystusa. Św. Józef złożył najpiękniejsze świadectwo, gdy „obudził się” i uczynił, jak polecił mu Anioł, jak polecił mu Bóg. Józef „wziął do siebie” Maryję. To też piękne i fascynujące zdanie. „Wziąć do siebie” – przyjąć, całkowicie. To nie życie „obok”, ale „razem”. Psalmista modli się: „Kto wstąpi na górę Pana, kto stanie w Jego świętym miejscu? Człowiek rąk nieskalanych i czystego serca, którego dusza nie lgnęła do marności”. Józef uczy nas właśnie tej czystości i wolności duszy od marności, gdy wybiera Boży plan.
Dlatego, kończąc to rozmyślanie, chciałabym jeszcze życzyć błogosławionego czasu spotkania z Bożą Dzieciną – w tej prostocie, szczerości, zwyczajności. Odwagi wiary i decyzji, aby się zatrzymać. Przytulmy Nowonarodzonego Jezusa i pozwólmy, by Bóg przytulił nas. Niech ta Noc stanie się światłem, latarnią nadziei, ogniskiem miłości, chwilą ukojenia naszych zranień, rozczarowań, osłabłych sił i samotności. Bóg jest – tak blisko, tak aż… . Niech Maryja wraz ze św. Józefem uczą nas przyjmowania Boga, który staje się jedynym Celem i Sensem, jedynym Umiłowanym.
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA
