III Niedziela Wielkiego Postu (rok B)
Idziemy dalej w naszej wielkopostnej pielgrzymce prowadzeni przez czytania kolejnych niedziel, które mają swój szczególny wymiar. Była już tajemnica chrztu, godności dziecka Bożego, ale i konfrontacja z kuszeniem, słabościami i koniecznością walki; dalej Słowo poprowadziło nas na wysoką Górę, by ukazać (przypomnieć) o Bóstwie i zaakcentować: „Jego słuchajcie”. Dziś, w tę trzecią niedzielę, jak się zdaje jesteśmy zaproszeni, aby kontynuować ową myśl: „Jego słuchajcie” oraz by stać się świadkami „konkretu” Bożej mocy, działania i panowania oraz raz jeszcze stanąć wobec tematu wezwania do świętości i pytania: kim dla mnie jest Chrystus i jak traktuję Jego Słowo, to Słowo, którym On jest?
Wielki Post jest szczególnym okresem, w którym dużo mówi się o nawróceniu, o poprawie, wewnętrznej odnowie, która również wpływa przecież na nasze postawy zewnętrzne. Pierwsze czytanie, które słyszymy z Księgi Wyjścia, jest kluczowym tekstem – oto Mojżesz schodzi z góry przynosząc ludowi Boże Prawo, dwie kamienne tablice, a na nich wypisane Boże nakazy, Boże przykazania. Zwyczajowo nazywamy to: „Dekalog” tłumacząc to jako: Dziesięć słów. Fakt, mamy dziesięć Bożych przykazań, choć w wersji biblijnej są one bardziej opisowe, rozbudowane od tych, których uczymy się w wersji katechetycznej. Ale znalazłam w jednym z komentarzy możliwe inne przetłumaczenie określenia „Dekalog” – nie tyle jako „dziesięć słów” (bo przecież nie oddawałoby to rzeczywistości literalnej), ile raczej: „dziesięć spraw”. Przyznam się, że spodobała mi się taka interpretacja. Oto Bóg pokazuje nam dziesięć istotnych spraw, które wysuwa niejako na pierwszy plan i mówi: to jest główna droga, idźcie nią i bądźcie świętymi, bo Ja jestem Święty. A cóż to znaczy: „święty”? Jednym z tłumaczeń jest wskazanie na znaczenie słowa „kadesz” jako oddzielony, wydzielony, poświęcony, szczególnie przeznaczony. Ciekawe, Bóg nie mówi: „bądźcie świętymi jak Ja jestem” – bo my nigdy nie będziemy „jak On”, bo On jest Jeden (by na tym tylko określeniu się zatrzymać, tak symbolicznie, już nie wchodząc w dalsze) – Bóg mówi: „bądźcie świętymi, bo Ja jestem Święty” – nasza świętość, nasze do niej dążenie, ma opierać się na Bogu. Skoro przez chrzest święty otrzymujemy godność dziecka Bożego, skoro już przez sam fakt aktu stworzenia jest w nas Jego obraz i podobieństwo, to mamy robić wszystko, by tę świętość rozwijać w sobie, pielęgnować, zabiegać o nią – ze względu na jej Dawcę, Tego, który jest Najświętszym. I po to Bóg daje nam Dekalog, abyśmy wiedzieli jaką drogą podążać. I zauważmy, Dekalog ma charakter bardzo porządkujący – najpierw, to jest najważniejsze, nasza relacja do Boga i uznanie Jego panowania, Jego pierwszeństwa. Jeżeli to będzie „dobrze poukładane”, reszta będzie z tego naturalnie wynikać, wypływać. Potem będą relacje międzyludzkie – rodzina, świętość życia, uczciwość, prawość – a później pojawi się także motyw relacji do samego siebie i zdolność zapanowania nad pożądaniem, by to nie chwilowe afekty, zachcianki, panowały nad nami, ale miłość Boga i bliźniego. Więc już w Dekalog, w tę „główną drogę” wpisana jest praca nad sobą, duchowy rozwój, także rozwój człowieczeństwa, które w darze otrzymaliśmy. Bóg jednak nie daje tych przykazań dla naszego uciemiężenia, nie dał by coś na nas wymuszać, by „zakuć” nas w dyby litery. Przykazania dał nam Pan po to, by właśnie uczynić nas wolnymi oraz nauczyć, jak mamy świadczyć o Bogu, o Tym, który nie tylko Izraela, ale każdego z nas „wyprowadził z ziemi egipskiej”. Nim rozpoczną się przykazania, przypomniane jest właśnie to wydarzenie. Przywołujemy coś na pamięć, przechowujemy wspomnienia i wracamy do nich, by nie zabłądzić, by ciągle mieć jakiś „punkt” odniesienia. Dla Żydów, to wspominanie było bardzo ważne. U nas ma to odzwierciedlenie w roku liturgicznym. A szczytem tegoż roku jest Triduum Paschalne, do którego my teraz właśnie zmierzamy.
Liturgia Słowa trzeciej niedzieli rozpoczyna się więc od „podstawy”. Może się wydawać, że już w jakimś sensie obyliśmy się z Bożymi przykazaniami, są one dla nas – przynajmniej w przestrzeni wiedzy – czymś oczywistym, czy więc rozważamy je, czy wsłuchujemy się w te słowa z taką wewnętrzną otwartością i zdumieniem, jakbyśmy słyszeli je po raz pierwszy? Tu niejako płynnie przechodzimy do słów Psalmu, którym tej niedzieli modlimy się. Psalmista wychwalając Prawo, powie, że jest ono doskonałe, pokrzepia, oświeca, zachwyca, jest cenne i słodkie. Czy tak postrzegam Prawo – w kontekście Nowego Testamentu, czy tak postrzegam słowa Jezusa z kazania na Górze, całe Jego ewangeliczne nauczanie? Czy słowa Jezusa zachwycają mnie, są cenne, oświecają mnie i w nich znajduję pokrzepienie? Zobaczmy, że podobnie św. Paweł powie o Chrystusie w czytaniu drugim, które słyszymy. Mojżesz przekazał ludowi wybawionemu z Egiptu Dekalog, dla nas to Chrystus jest Prawodawcą, „Nowym Mojżeszem”. Chrystusa św. Paweł nazywa „mocą Bożą”, „mądrością Bożą”. Jak Prawo. To w Jezusie jest pełnia Prawa, pełnia mocy i mądrości. Ale to na tym nie kończy się stwierdzenie Apostoła Narodów. Bo to wszystko odnosi się do „Chrystusa Ukrzyżowanego”. Gdy pojawia się do „określenie” znów przypomina mi się scena dialogu Piotra z Panem, gdy uczeń mówił Mistrzowi: „nie przyjdzie to na Ciebie”. Cały okres Wielkiego Postu jest wezwaniem do przyjęcia tego „wyzwania” jakim jest Chrystus Ukrzyżowany – do przyjęcia tego, że Jezus z miłości ku człowiekowi wydał siebie „na okup za wielu”, wydał siebie na ubiczowanie, cierniem ukoronowanie i ukrzyżowanie. Trudno było to przyjąć uczniom. A nam? Czy jest we mnie „zgoda” na rany Jezusa, na to doświadczenie Mistrza, który doświadcza odrzucenia i pohańbienia? Przybity do Krzyża Jezus jest „zgorszeniem” jak napisze św. Paweł, „zgorszeniem” dla Żydów, „głupstwem” dla pogan – a dla mnie? Ukrzyżowany może jawić się jako „słaby”, ale to właśnie w tej słabości jest moc – by również nawiązać do słów Apostoła Narodów. „Moc w słabości się doskonali”. Tylko, że Jezus na Krzyżu nie jest „słaby” – oddając swoje życie, wypełniając wolę Ojca, realizując plan zbawienia, naszego odkupienia, jest „najmocniejszy” – jeżeli te słowa są dostateczne, by ująć to, co przekracza nas. Wielki Post chce nas nauczyć, że „rany” nie są końcem. Zmartwychwstały również będzie miał rany, ale one już będą uwielbione, bo one dla Niego nie były żadną „przeszkodą”.
Ewangeliczna perykopa, fragment Ewangelii wg św. Jana przenosi nas do świątyni. Miejsce święte. I widzimy moc, z jaką działa Jezus. Także z listów św. Pawła znamy to przyrównania duszy do świątyni. Nasze sumienie, nasze serce, nasza dusza są sanktuarium Boga żywego. To jest najważniejsza świątynia. W tej jednak konkretnej scenie, stajemy się świadkami, jak Chrystus wkracza do świątyni, do „domu Ojca” (pamiętamy scenę, gdy dwunastoletni Jezus został w świątyni, na pytanie Maryi, odpowiedział: czy nie widzieliście, że powinienem być w tym, co należy do Mojego Ojca?) Ale czy to, co ujrzał Jezus w świątyni wywołało Jego zadowolenie, czy pochwalił, tych, których spotkał? Nie. Bierze sznur, robi bicz, wywraca stoły i przegania sprzedających upominając ich: nie róbcie targowiska z domu Mego Ojca. Możemy czytać ten tekst na różnych poziomach. Dosłownie: w świątyni widząc figurę Kościoła świętego. Ale możemy też odczytać to bardziej „osobiście” widząc w świątyni figurę nas, naszej duszy właśnie.
Mamy więc dwa obrazy – zbierając całą liturgię Słowa tej niedzieli – to jest Prawo i świątynię, czyli przestrzenie święte dla narodu wybranego. To były dla nich niezaprzeczalne wartości. A jak to jest u nas? Słuchając Słowa odkrywamy, że to w Jezusie jest pełnia Prawa. I On ma pełnię mocy, by dokonać takiego aktu, o jakim słyszymy w dzisiejszej perykopie. Widząc Jezusa, który wypędza przekupniów ze świątyni, może gdzieś w pamięci powracają do nas słowa, które od Boga usłyszał prorok Jeremiasz, że ma on burzyć i budować, wyrywać i sadzić. W Bożym działaniu nigdy nic nie kończy się tylko na „zniszczeniu”. To „zniszczenie” ma do czegoś doprowadzić, czemuś zrobić miejsce. Gdy Jezus umiera na Krzyżu, to po to, by powstać z martwych i tym samym definitywnie pokonać śmierć. Gdy Jezus piętnuje jakiś grzech, to po to by dusza wyzwolona z owego grzechu stała się przestrzenią dla dobrych owoców Bożej Łaski. Czy Wielki Post nie jest właśnie takim czasem „burzenia”, po to by było miejsce na nową budowlę? I można by zauważyć, że przecież działalność owego „targowiska” była wpisana w działalność świątyni, w akty kultu tam sprawowane. Tylko pytanie, na ile owa działalność jeszcze miała w sobie coś z czystego Bożego nakazu, opierała się na Bożych wskazówkach, a na ile była już tą ludzką nadinterpretacją, tak przecież jawnie i konkretnie korygowaną przez Jezusa w Jego mowach do faryzeuszy i uczonych. Czyli to konfrontowałoby nas z pytanie, o to co my czynimy z Bożymi wskazaniami, z Bożą nauką? Jakie jest nasze podejście do czynności, aktów sakralnych, do kultu Boga żywego? A czy nie tym najlepszym i tak często wskazywanym przez Boga kultem Jego jest dbałość o czystość naszej duszy? Bo możemy doświadczyć także takiego paradoksu, że dbać będziemy o świątynię jako o budynek, może nawet o świątynię rozumianą jako przestrzeń „poprawnego” czy też „właściwego” kultu zgodnego z Bożym zamysłem i godnego – a zaniedbamy świątynię naszego sumienia brudząc ją złym postępowaniem, obmową, obłudą, grzechami myśli, słowa, zaniedbania. Czy wówczas dbanie o to, co w Ewangelii Pan nazwie „zewnętrzną stroną misy i kubka” ma wartość i sens, to znaczy realizuje i oddaje naprawdę to, do czego zostało przeznaczone? Bo przecież to, co zewnętrzne ma nam pomagać w tym, co wewnętrzne. Te dwie przestrzenie zdają się być ze sobą połączone na tyle, że jedna bez drugiej staje się niepełne. Jedno wyrażając się przez drugie daje pełne i autentyczne świadectwo. Dlatego w pierwszym czytaniu przypomniane nam zostały Boże przykazania, abyśmy mogli zweryfikować na ile odeszliśmy od Źródła. A może nie odeszliśmy?
Świadkowie tamtych wydarzeń w świątyni byli oburzeni, pytali Jezusa: jakim prawem to czynisz, jak się nam wytłumaczysz. Odpowiedź Jezusa jest zaskakująca. Mówi bowiem, by zburzyli tę świątynię, a On wzniesie ją na nowo w trzy dni. Prawda, że zaskakujące? „Zburzcie” – to, co było dla nich świętym miejscem, to, co było dla nich tak cenne. Jak my zareagowalibyśmy na takie słowa? Czy mam odwagę, by pozwolić Jezusowi zburzyć a potem zbudować? Znów to widzimy – Jezus nie burzy dla burzenia, ale dla naszego „zmartwychwstania”. To burzenie to także przywracanie właściwego porządku, hierarchii wartości. Co dla mnie w „świątyni” jest ważne, dlaczego „świątynia” jest dla mnie ważna? Jakie „targowisko” znajduje się we mnie? Jakie stoły muszę powywracać, czego się pozbyć, by moja dusza, moje sumienie było „miejscem” modlitwy, a nie targowiskiem, nie miejscem handlu? To są bardzo ważne tematy, które wpisują się w całość nauczania tych niedziel Wielkiego Postu. Przez chrzest święty – powtórzmy to, świadomie, raz jeszcze, by to wybrzmiało dobrze – zyskujemy godność dziecka Bożego, o tę godność musimy walczyć, potrzeba także nieustannego dojrzewania i umacniania się w świadomości dziecka Bożego, w świętości, do której jesteśmy wezwani. A naszym Pasterzem i Zbawicielem jest Chrystus Ukrzyżowany i Zmartwychwstały. Tym „zburzeniem”, którego On doświadczył było właśnie ukrzyżowanie. A owe „trzy dni” na zniesienie nowej świątyni, to Jego zmartwychwstanie. „Czterdzieści lat budowaliśmy…” – oponują faryzeusze. Znamy to, prawda? Panie, byłam na tylu rekolekcjach, tyle konferencji wysłuchanych, tyle lektur przeczytanych, formacyjnych rozmów, postanowień, umartwień, zobacz, już tyle dokonałem w moim duchowym życiu, a Ty mówisz „zburz to” – przecież to było budowane dla Ciebie, te wszystkie akty modlitwy, ofiary – to dla Ciebie, tylko i wyłącznie, jako dowód mojej wierności i prawowierności – a Ty mówisz: zburz to? Jakie to w nas wywołuje uczucia, emocje? Co wydarza się w moim sercu, gdy spotykam Pana, który konkretnymi „ruchami bicza” burzy, przewraca, okazuje swoje oburzenie? Przypomina mi się scena, gdy Jezus mówi uczniom, by zarzucili sieci wbrew „rybackiej” logice. To podobna sytuacja. Na pierwszy rzut oka – postąpić wbrew logice. Wbrew ludzkiej logice, ale nie Bożej mądrości. Może tegoroczny Wielki Post jest właśnie po to – by we mnie powstało miejsce dla Pana? Miejsce dla Pana i dla Jego Mądrości? Czy pytanie faryzeuszy nie przypomina sceny z poprzedniej niedzieli, gdy Piotr chciał budować namiot dla Pana – zbudować namiot dla Tego, który – jak przeczytamy w dosłowniejszym tłumaczeniu Prologu Ewangelii wg św. Jana – gdy Słowo stało się Ciałem „rozbiło namiot między nami” („zamieszkało między nami”)? Pierwszym Budowniczym świątyni i jej Panem, jest Bóg. Może ta niedzielna perykopa ma nam to przypomnieć? Bez Pana nasze wszelkie wysiłki i starania nie będą miały mocy.
Ale to wydarzenie może nas podprowadzić do jeszcze jednej refleksji – mianowicie tej odnoszącej się do emocji, do uczuć. Jeszcze jakiś czas temu sama byłam skłonna je „zanegować”, jako coś na czym nie powinno się opierać naszej wiary, że to nie o emocje i odczucia chodzi. I owszem, jak uczy nas teologia duchowości czy świadectwo wielu mistrzów modlitwy, budujemy na akcie woli, na decyzji woli, nie na poruszeniach emocji, które mogą być chwiejne, bardzo łatwo ulegać zmianom; a wiara to nie jest coś co trzeba „czuć” – bo emocje mają to do siebie, że szybko się wypalają, a chodzi w wierze o pewną stabilność wynikającą właśnie z aktu woli, z zawierzenia, które nabiera mocy i kształtuje swoją wartość i dojrzałość właśnie w okolicznościach „pustyni” bardziej niż, gdy w emocjach niejako „unosimy się” nad ziemią. Bo jakie emocje i odczucia towarzyszyły Jezusowi, gdy brał krzyż na swoje ramiona albo upadał pod jego ciężarem? Ale dziś w tej „negacji” byłabym już dużo bardziej ostrożna – bo nie możemy zanegować odczuć i emocji jako „elementu” tworzącego całość naszego człowieczeństwa. Nie możemy ich spychać na margines, bo wówczas w jakimś sensie negujemy część nas samych, wypaczamy nasze człowieczeństwo, a przecież mamy je przyjąć w całości, jeżeli chcemy je dobrze przeżyć, zgodnie z wolą i zamysłem Bożym. I w zrozumieniu tego pomaga nam właśnie m.in. ta perykopa przedstawiająca oburzenie Jezusa. Chrystus utkany jest – jak my – z emocji i jak widać nie przekreśla ich, choć mądrze rozwijane człowieczeństwo będzie polegało na rozpoznawaniu emocji, odczuć, nazywaniu ich i właściwym przeżywaniu, to znaczy na tym, by ostatecznie to nie one nami kierowały tylko wola właśnie. Pewnie mogło by być więcej scen takiego „wybuchu” Jezusa, a jednak opisana jest ta. To pokazuje jak można pracować nad sobą, by nie dać się zawsze ponieść tym „wybuchom”. Poznawać mamy nasze odczucia, ale nie pozwolić, by to one nami kierowały. Trzeba nam zdobywać zdolność panowania nad nimi, ale to nie oznacza ich przekreślenia, zanegowania czy odrzucenia. Dlaczego np. boimy się przyznać do złości, a wolimy oskarżać siebie? Czy to nie prawda nas wyzwala? Czy nie więcej pokoju przyniesie nam przyznanie się przed sobą (i przed Panem): tak, jestem zła, to mnie zezłościło, poczułem złość – przyznaję się, poznaję to uczucie i zostawiam, to znaczy decyduję co z tym zrobię. A najlepszym wyjściem będzie oddanie tego Panu – ale chodzi o to by stanąć w prawdzie, a nie dusić siebie, w sobie, nakładać maski, oszukiwać, grać i przybierać jakieś pozory. To także umiejętność rozeznawania oraz panowania nad sobą, ale takie zdrowego. W nasze człowieczeństwo wpisane są więc i emocje, i odczucia. Z nich utkane jest człowieczeństwo Jezusa. Z nich utkanych jest tak wiele scen biblijnych. Czy Bóg gdy mówi o miłości nie jest utkany z emocji – jeżeli tak możemy to określić? A Pan, gdy płacze nad Jerozolimą i grobem Łazarza? A Pan, gdy poci się krwawym potem trwogi w Ogrójcu? A Bóg gdy mówi – szczególnie na kartach Starego Testamentu – o zazdrości do wybranego narodu, do duszy każdego człowieka? I wiemy przecież, że samo odczucie, sama emocja jest moralnie obojętna – dopiero to, co my z nią zrobimy, to w jakie przekujemy je czyny, na co ona będzie miała wpływ w naszym postępowaniu, myśleniu, decyzjach czy osądach – to dopiero podlega ocenie, rozeznaniu czy był grzech czy też nie. Dlatego to też jest pole do walki i pracy wewnętrznej, pracy nad sobą – ale ta praca nigdy nie może być autodestrukcyjna, bo jak widzimy, Pan, gdy coś burzy to po to by budować, zawsze ostatecznie podnosi ku górze, prowadzi do większego dobra. Temat ten jest jak rzeka, trudno go – ze względu na złożoność – zawrzeć w kilku zdaniach, a na więcej w tych rozważaniach już nie ma miejsca. Nie bójmy się jednak rozpoznawać naszych uczuć na modlitwie, przy lekturze Słowa Bożego, podczas rozważania. Dajmy się Panu poprowadzić także na tych drogach.
„Kiedy powstał z martwych uczniowie przypomnieli sobie” to wydarzenie, te gesty i słowa Jezusa i uwierzyli. Wiara jest procesem, jest drogą – to już wiemy i z tą prawdą nieustannie się konfrontujemy, przypominamy ją sobie, także po to by pobudzać się duchowo do nieustawania w drodze, w tej pielgrzymce. Ale w tym zdaniu kryje się także zachęta, by przyjmować Boże wydarzenia, nawet jeżeli tu i teraz ich nie rozumiem – ale przyjmuję, ufam, że to Boże działanie, jakiś Boży plan dla mnie, zachowuję jak Maryja te wydarzenia w sercu, rozważam je, ale także „na siłę” nie staram się ich zrozumieć. Czy np. stając wobec jakieś sceny biblijnej albo jakiegoś wydarzenia z życia, jest we mnie odwaga, a jeszcze bardziej zgoda, na to by powiedzieć w prawdzie: nie rozumiem tego, nie wiem, Panie, co chcesz mi przez to powiedzieć, pokazać? Wypowiedzieć te słowa także wobec drugiego człowieka, który być może przychodzi do nas po radę. Więcej uczynimy dobrego taką prawdą niż sileniem się na sztuczne rozwiązania i udawanie mądrego we wszystkim. Uczynimy więcej, bo ufamy słowu Pana, że pokornym On błogosławi. Nie uciekajmy z pola akcji trudnych wydarzeń. Dziś, może z tej perspektywy ich nie rozumiem, nie wiem, dlaczego coś tak a nie inaczej się potoczyło w moim życiu, ale to nie rozumienie nie przekreśla mojej wiary i ufności – nie powinno przekreślić mojej wiary i ufności; nadziei, że kiedyś, za jakiś czas, z innej może perspektywy, Pan mi to wyjaśni, powie, dlaczego było tak a nie inaczej. Nasze nie rozumienie nie powinno nas odgradzać od Boga – niech On zawsze działa w naszym życiu.
I kończąc już, ostatnia refleksja, która przyszła mi podczas lektury tej perykopy. Ewangelista na koniec wspomina, że „podczas pobytu Jezusa na święcie Paschy wielu uwierzyło”. Jakoś skojarzyło mi się to z niedzielą, która dla nas powinna być właśnie takim świątecznym czasem, może jakimś szczególniejszym zatrzymaniem przy Jezusie, aby rozważając, obserwując Go, wsłuchując się w Słowo Boże i pedagogię Kościoła, doświadczać owego umocnienia w wierze. Święto Paschy było dla Żydów wielkim wydarzeniem – choć to może zbyt łagodne, nie oddające wszystkiego wyrażenie. Wiązało się ono z całą tradycją i przepisami związanymi z jego przeżywaniem. A jak u mnie wygląda świętowanie niedzieli? Czy jest ona uprzywilejowanym czasem, kiedy po owych sześciu dniach (o czym też słyszymy w pierwszym czytaniu) różnych zajęć, mogę zatrzymać się i być z Panem? To znaczy, oczywiście zawsze mamy być z Nim w każdych okolicznościach i w również w codziennej krzątaninie, ale potrzebujemy takich szczególnych chwil – Bóg zresztą to zaplanował skoro wpisał to w Dekalog. Czym jest dla mnie niedziela? A może to tylko rytuał, jakiś zwyczaj, w głąb którego już nie wnikam, tylko spełniam bo tak się nauczyłem, bo tak trzeba?
W Psalmie usłyszymy, że „bojaźń Pana jest szczera” – życzmy sobie, by wszystko, cała nasza wiara, nasza nadzieja, miłość, ufność, nasze gesty modlitewne, nasze czyny i decyzje, nasze emocje i odczucia oraz ich przeżywanie, cała nasza pielgrzymka za Panem i Jego śladami – by to wszystko było zawsze szczere. Szczere, ale także według Bożego zamysłu, według Bożej woli. I jeśli Pan tak uzna – pozwólmy Mu zburzyć, a potem zbudować, aby świątynia naszego człowieczeństwa, świątynia naszego serca, była Jemu zawsze miła i by On był w niej autentycznie wielbiony i kochany.
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA
