III Niedziela Wielkiego Postu

Trzecia niedziela Wielkiego Postu. To już niemal połowa drogi za nami, a połowa przed nami. Wraz z Panem Jezusem zmierzamy do Jerozolimy. Droga wiedzie przez ścieżki naszego życia, które pragniemy by zostało opromienione przez Boże Słowo, by ono wyprostowało to, co kręte, by przez nawrócenie doprowadziło nas do radosnego Poranka, kiedy to śmierć została pokonana przez Życie. Ten etap jest doskonałą okazję, by – zapewne raz jeszcze – zweryfikować swoje pragnienia, motywacje. Dlaczego i dla kogo to wszystko? Także Liturgia Słowa tej niedzieli doprowadza nas do takich pytań, o pragnienia właśnie. Jezus powie do Samarytanki: „daj Mi pić” – to jakby przyznawał się, że odczuwa pragnienie – pragnie jej, naszego, wybawienia z grzechu, życia w prawdzie, życia w jedności z Bogiem. To samo powie Jezus na Krzyżu: „Pragnę” – pragnie naszej miłości, pragnie nas. Pierwsze czytanie zawiera w sobie pytanie nieobce zapewne wielu z nas – „czy Bóg jest pośród nas?” To pytanie możemy odkryć także w sercu owej niewiasty samarytańskiej, gdy przychodziła do studni – jest to pytanie o obecność Boga, a zarazem wyraz pragnienia tej Obecności. Ile raz, jak Piotr Apostoł, próbujemy wystawić Pana na próbę, mówiąc: jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie. Coś pewnie podobnego przeżywa owa Samarytanka – „jeśli jesteś prorokiem…”. To pytanie, czy Bóg jest z nami, pośród nas, a więc także w tym naszym bałaganie codzienności, w jakiejś mierze jest pytaniem retorycznym. Nawet kiedy w emocjach lub pod wpływem jakiegoś wydarzenia, jesteśmy skłonni odpowiedzieć w pierwszym odruchu, że Go nie ma, to gdzieś w głębinach serca jest inna odpowiedź. Każdy człowiek pragnie Boga. Można zaczerpnąć wiele wiader wody z licznych studni, ale one nie wypełnią życia, duszy, bo tylko Bóg jest Pełnią. W spokojnym dialogu Jezusa z Samarytanką, jej serce jakby topniało. Psalm wzywa nas byśmy nie zatwardzali serc naszych, jak w buncie. Bo Bóg jest pośród nas (wszak Jego najpiękniejsze Imię brzmi właśnie: Ja Jestem), tylko czy my potrafimy Go dostrzec? A nieraz potrzeba do tego wielkiej odwagi i pokonania siebie samego – co także dostrzegamy w perykopie ewangelicznej trzeciej niedzieli wielkopostnej.

Scena z czwartego rozdziału Ewangelii wg św. Jana jest jedną z tych często omawianych i interpretowanych. To także pokazuje niewyczerpalne bogactwo Słowa Bożego. Jest to rozmowa wyjątkowa – podobnie jak nie dająca się całkiem przeniknąć i wyrazić jest każda nasza rozmowa z Bogiem. Można zapytać się na początku kto kogo tak naprawdę spotkał. Przedziwna jest pokora Boga, który wychodzi na spotkanie z nami – bez Jego łaski nic by przecież nie miało miejsca – ale czyni to w taki sposób by nie upokorzyć człowieka. Patrząc z boku na scenę, to Samarytanka niejako „wpadła” na czekającego na powrót uczniów Jezusa.

 „Daj Mi pić” – poruszająca prośba Jezusa, która jak się rzekło może naszą uwagę skierować na wydarzenia, które rozegrają się na Golgocie – Jezus konający na Krzyżu i Jego niemalże ostatnie westchnienie, prośba wypowiedziana z głębi cierpienia: „Pragnę”. I cóż widzimy? Spotkanie z Samarytanką to czwarty rozdział Ewangelii. Krzyk Ukrzyżowanego to już niemal koniec ewangelicznej księgi św. Jana. Początek i koniec (końcem dosłownym oczywiście jest Zmartwychwstanie, Wniebowstąpienie i Zesłanie Ducha – więc triumf Boży). Oto Jezus nieustannie pragnący. Ten, który w dalszym dialogu z kobietą nazwie siebie Źródłem, jest jednocześnie Pragnącym. Samarytanka „wykręca” się od udzielenia Mu pomocy i można to odczytywać w kluczu kulturowym epoki i stosunków międzyludzkich, ale można także dostrzec wyznanie prawy o naszej niezdolności – bo jak człowiek może zaspokoić pragnienie Boga? Na Golgocie spróbowano to uczynić w okrutny sposób, pełen ironii, cynizmu, wyrachowania. Podano Jezusowi ocet. Kwas na spieczone, poranione usta. Dodatkowa udręka i ból. Ci, którzy podali Jezusowi ocet mogli usprawiedliwić siebie samych – przecież coś uczyniliśmy. Tylko: „co”?

Jezus jest w ten scenie niewątpliwie Wędrowcem. Oto Królestwo Boże zstępujące w Nim w nasz świat. Grzech zamknął bramy raju, spowodował rozłam, ale nie powstrzymał Boga w Jego wędrówce. Kruchość Boga (od sceny w Nazarecie po Tajemnicę Eucharystii – czy nawet tajemnicę Jego mistycznego Ciała jakim jest Kościół) stanowi wyzwanie dla człowieka. Ale Bóg nie zmienia swego postępowania.

Powróćmy jeszcze do Źródła. Czym jest Źródło jeżeli nikt z niego nie czerpie? Bóg mógłby istnieć sam dla siebie. Sam przecież sobie wystarczy, a jednak jak Trójca Święta jest Relacją, tak Bóg pragnie relacji ze swoim dziełem. Nie stwarza go tylko po to by było. Nie. On nieustannie wędruje ku swojemu dzieło – nawet wówczas gdy dzieło to nie zwraca na Niego uwagi. Bo chociaż On sam sobie wystarcza, pragnie. Bóg zaprasza nas do „innego” życia, które jest darem. Bo od Daru nasze jestestwo się rozpoczęło i tylko w „darze” może się nieustannie realizować, kształtować i dojrzewać. Prośba „daj Mi pić” to jak inspiracja dla nas, motyw ku przebudzeniu. Słysząc taką prośbę stajemy wobec wyzwania. Prośba w ogóle uczy nas otwarcia, wymaga od nas odejścia od siebie by wyjść ku proszącej osobie. Bywa i tak, że owa prośba – czy też jej realizacja – okazuje się bardziej potrzeba dla nas niż dla osoby proszącej. Jezus zaprasza Samarytankę – i nas w niej (i Kościół w figurze owej kobiety – Kościół, który bez poznania i zapatrzenia w Jezusa jest „kobietą” zniechęconą, jest niczym ów pusty dzban) – do tego odejścia od siebie. Rozpaczliwy krzyk na Krzyżu jest świadectwem jak Bóg do końca o nas walczy – jak walczy o swoje umiłowane dzieci, by spojrzały na Niego. Bo w spojrzeniu skierowanym ku Niemu odkrywamy także siebie. Zobaczyć siebie w Jego oczach by pojąć swoje człowieczeństwo. Jezus zaprasza do tego ową kobietę, która przyszła w samo południe zaczerpnąć wodę. Czym jest to „południe”? W tamtym rejonie o tej porze dnia nie wykonywano tak zajmującej pracy jak przyniesienie wody ze studni podczas gdy żar słoneczny dawał się najbardziej we znaki. Duchowość w „południu” widzieć będzie tzw. demona acedii – zniechęcenia, zwątpienia. W komentarzach można przeczytać, że kobieta wybiera taką porę by uniknąć  konfrontacji z innymi osobami z wioski, które znają prawdę o jej życiu i grzechu. Czyni to więc ze wstydu. Czy nie przypomina nam to wydarzenia z Raju? Adam z Ewą także próbowali ukryć się przed Bogiem. Jakim zaskoczeniem musiała być dla Samarytanki osoba Jezusa. Tego Mężczyzny siedzącego przy studni miało nie być, tam nikogo miało nie być. Ale tam gdzie „nikogo” już nie ma, gdzie zdawałoby się, że nikogo nie będzie – jest Bóg. Tylko w Jego obecności może dojść do autentycznej konfrontacji z prawdą o sobie. Jezus rozpoczyna dialog i mówi w czasie teraźniejszym, skupia się na „tu i teraz”, w tej konkretnej chwili jest Jego pragnienie i zarazem ofiarowanie „wody” Samarytance. Ona jednak próbuje najpierw odwrócić uwagę Jezusa ku przeszłości, nawiązując do tradycji jej ludu, a później chce wybiegać ku przyszłości. Ale Boża łaska jest tu i teraz, w tej konkretnej chwili dokonuje się nasze zbawienie. Bóg jest Panem czasu i wszystko, co było, jest i będzie, należy do Niego, ale jakże szczególnie obecny jest On tu i teraz. Gdy my zaczynamy biec gdzie indziej, wszędzie byle tylko nie być w tej chwili, gubimy Go, tracimy łaskę. Pan wspomni w owym dialogu o „pięciu mężach” kobiety. Pięć – to nie siedem, to nie dziesięć czy dwanaście , czyli liczby tak „szanowane” w Piśmie Świętym wyrażające doskonałość, fundamenty, przymierze. Bo nic w pełni nie zaspokoi serca człowieka poza Bogiem. I tylko On jest doskonały – On jest Doskonałością. Jezus powie także o „nowym” kulcie – „w Duchu i prawdzie”. To wspomnienie o Duchu skojarzyło mi się jako przeciwieństwo bardzo formalnego kultu żydowskiego, faryzejskiej modlitwy. Jakby było zaproszeniem do wejścia w głąb i przypomnieniem, że modlitwa to Spotkanie, to zanurzenie w Bogu. Ale to także zgoda na to by to Duch kształtował naszą modlitwę – więc także zdanie się na wolę Bożą. Nie zawsze będą odczucia i uniesienia. Przyjąć  trud modlitwy, chwile posuchy, milczenia. Zresztą św. Paweł z mocą podkreśli – bez pomocy Ducha nikt nie może wyznać, że Jezus jest Panem i nikt bez pomocy Ducha nie potrafi się modlić. On zawsze jest inicjatorem modlitwy – pytanie jednak o naszą współpracę. „W Duchu i prawdzie” – więc także w otwarciu na Boże objawienie. Często mamy bowiem pokusę by „tworzyć” sobie Boży obraz – co też spotykamy na kartach Biblii. Pozwolić by Bóg sam nam się objawił. Może powiedzieć, że dialog kończy się przepięknym wyznaniem. „Wiem,  ze przyjdzie Mesjasz zwany Chrystusem…” – powiedziała kobieta. A Jezus jej na to: „Jestem nim Ja, który z tobą mówię”. To jakby Jezus powiedział po prostu: „Ja jestem”. On jako Ten, który zawsze był,  jest i będzie. Ten, który jest Istnieniem. W tej wymianie zdań również możemy dostrzec ową ucieczkę kobiety od chwili obecnej. A Jezus? „Ja jestem”. Usłyszmy, jak Jezus i do nas mówi: Ja jestem. Jestem i czekam.

Jezus w rozmowie z Samarytanką podejmuje temat jej grzechu, nie ucieka od niego, próbuje pomóc jej go nazwać, uświadomić sobie i przyznać się do niego. Bo tylko w ten sposób będzie mogła podjąć drogę nawrócenia. Jezus nie rozmawia z nią dlatego, że jest doskonała, ale właśnie dlatego, że potrzebuje Go i Jego zbawienia. Jak zwróci nam uwagę na to w dzisiejszym drugim czytaniu św. Paweł – Chrystus poniósł śmierć za grzeszników, umarł za nas wtedy, gdy my jeszcze byliśmy grzeszni. Jakże mocno ta prawda musi wyryć się w naszych sercach, by całe nasze jestestwo przenikała pamięć o Bożym miłosierdziu i byśmy nie bali się do Niego zbliżyć, pomimo naszych słabości i niedoskonałości. Bóg pragnie naszego ocalenia. A czego pragnę ja?

Karol Wojtyła – późniejszy nasz wieli Papież, św. Jan Paweł II – ułożył przepiękny poemat „Pieśń o blasku wody”, czwarta część tego utworu podpisana jest: „Późniejsze rozpamiętywanie spotkania” i jest jakby poetycką puentą do tej ewangelicznej perykopy. Fragmentami tej części utworu zakończmy nasze rozważanie.

„Tak widzieć w sobie nie odważy się nikt z nas – On poznawał inaczej…

Był wielkim zbiorowiskiem poznania…

…Nie potrzebował wychodzić z siebie, ani oczu podnosić by odgadnąć

Widział mnie w sobie. Posiadał mnie w sobie

Przenikał we mnie bez trudu

 i wstydem wytryskał we mnie i myślą stłumioną od dawna…

…słowa były proste. Szły koło mnie jak owce wabione

A wewnątrz…zrywały we mnie ptaki drzemiące w gniazdach.

Był cały w moim grzechu i w mej tajemnicy.

Powiedz, to musiało boleć – to musiało ciążyć…

…Milczysz – lecz dzisiaj już wiem, otwarta na zawsze Twym słowem – że wtedy nie docierpiałam w Tobie właściwych rozmiarów

Powiedz…dziś miłość chciałaby sobie przywrócić ten ból

odebrać go Tobie i w sobie jak taśmę ostrą przewinąć…

Za późno, dziś każdy ból, który powraca od Ciebie

po drodze zamienia się w miłość

 

 Jakiż skrót! Jaka dobroć poznania!

A przecież nawet nie podniosłeś oczu –

mówiłeś ze mną tylko tamtymi oczami,

które studni głęboki blask odtworzył.”