III Niedziela Wielkanocna (rok C)
Słowo Boże zabiera nas dzisiaj nad Jezioro Tyberiadzkie. Oto Apostołowie: Szymon Piotr, Tomasz, którego spotkaliśmy w tak szczególnie sposób minionej niedzieli, Natanael, synowie Zebedeusza czyli Jan i Jakub oraz dwaj inni uczniowie, których ewangelista nie wymienia z imienia. Oto grono tych, którzy poszli za Panem. Czy jest w tym gronie Andrzej, brat Szymona? Tego nie wiemy. Gdyby był, to dla czterech z tego gremium, scena obecna była już znana z przeszłości. Szymon, Andrzej i synowie Zebedeusza doświadczyli już raz „cudownego połowu”. Już raz – szczególnie Szymon – usłyszeli: wypłyń na głębię – niech pustka, której doświadczasz nie zatrzymuje ciebie na brzegu, ale wypłyń i nie ustawaj w łowach, lecz twoją siecią niech już nie będzie pewność siebie, ale zaufanie Panu.
Już na początku musimy zauważyć pewną odmianę. Do tej pory, po wydarzeniach Wielkiego Piątku, ale nawet tydzień po Zmartwychwstaniu, Apostołowie pozostawali zamknięci w Wieczerniku. Pan jednak polecił im powrócić do Galilei, gdyż to tam mieli Go ujrzeć – jak zapowiedział przez usta niewiast. I uczynili tak. Wyszli, już nie są zamknięci. Są nad dobrze im znanym Jeziorem Tyberiadzkim i idąc za słowami Szymona Piotra powracają nie tylko do geograficznie znanego miejsca, ale również do zadania, które dla niektórych z nich było formą codziennej pracy i źródłem utrzymania. „Idą łowić ryby” – oznajmia Piotr i pozostali idą za nim. Wsiadają do łodzi, ale „tej nocy nic nie ułowili”. Znają to uczucie. Lecz czy pamiętają tamte wydarzenia, które przyczyniły się do tego, że porzucili swoje łodzie, swoje rodziny i poszli za Jezusem? Czy w tych słowach Piotra nie wyczuwamy jakieś goryczy, zawodu? A może znów chce wziąć ster w swoje ręce? Nadal trzymają się uczniowie razem, a to, że idą za Piotrem może nam przypomnieć o prymacie jaki ów uczeń szczególnie otrzymał od Pana. Więc niby nadal „trwa” wspólnota, ale czegoś – czy raczej Kogoś – brakuje. Może nam to gdzieś umyka, ale przecież Apostołowie musieli uporać się z wieloma problemami. Z jednej strony wydarzenia z Golgoty i poprzedzające je godziny, które przeniknięte były także ich osobistymi zdradami, ucieczkami i zaprzeczeniami. Musieli więc skonfrontować się ze swoimi słabościami i upadkami. A przecież po czymś takim nieraz bardzo długo nie można spojrzeć sobie w twarz ze spokojem. Musieli również „przepracować w sobie” zdradę i śmierć Judasza – przecież niezależnie od wszystkiego, był jednym z nich, żył z nimi przez niemalże trzy lata. Nie da się więc tego tak zbagatelizować. Do tego: strach, obawa przed Żydami, wykluczenie, poczucie zawodu, zmaganie z tym, że „jednak” wola Boża nie równa się ich wyobrażeniom i planom. To również wyzwanie wiary, jakim było ujrzenie pustego Grobu Pana. A potem te dwa przyjścia Pana mimo drzwi zamkniętych, gdy byli zgromadzeni w Wieczerniku. Wiele tego. I to wszystko nosili w sercu – zarówno jako wspólnota, jak i również każdy w swoim sercu indywidualnie.
Tym razem Jezus przychodzi do nich „gdy ranek zaświtał”. Wschodzi jutrzenka, budzi się nowe życie, ustępują mroki i wszystko rozpoczyna się na nowo. To taki symboliczny obraz, jeżeli wciąż mamy przed oczyma fakt, że właśnie w takiej porze – gdy niebo zaczynało jaśnieć pierwszymi promykami Jutrzenki – Pan powstał z martwych. Teraz ma się dokonać „zmartwychwstanie” uczniów. Nie dokonuje się ono w jakieś „wyjątkowej” przestrzeni, ale właśnie w tej im dobrze znanej scenerii. Te nasze przejścia od nocy, po której pozostają puste sieci, do poranka życia, dokonują się właśnie w codzienności, w naszym, w moim „tu i teraz”.
Spróbujmy to sobie wyobrazić: uczniowie powoli zbliżają się łodziami do brzegu. Powracają zrezygnowani, bo z pustymi sieciami i nagle widzą na brzegu postać człowieka, który pyta ich, czy mają coś do jedzenia. Nie wiedzą, że to jest Jezus. Ich oczy znów były przysłonięte. Nie potrafiły dostrzec Pana. On zawsze stoi na brzegu – to znaczy wygląda nas i czeka. Dlaczego Go nie rozpoznali? Przecież już się z nimi spotkał po swoim Zmartwychwstaniu. Co przysłania moje spojrzenie i nie pozwala mi rozpoznać Pana w codzienności?
„Dzieci, macie coś do jedzenie?” – to nie jest zwyczajne pytanie. O co normalnie zapytalibyśmy powracających z połowu rybaków? Bardziej oczywistym wydaje się być w takich okolicznościach pytanie: jak wam poszło, jak łowy? A Jezusowe pytanie przepełnione jest troską, która dotyka wnętrza. „Dzieci” – po grecku tam jest słowo oznaczające: niemowlęta, takie maleństwa bezbronne. Tak patrzy na nas Bóg i wcale to nie pomniejsza naszej godności, nie odbiera „dojrzałości” – przeciwnie. Bo czyż wobec pustych sieci, uczniowie nie byli bezradni? Jezus pyta nie o sukces, ale o pożywienie. Jest ono niezbędne, aby nie ustać w drodze. Oni odpowiadają krótko: „nie”. Nie udają bohaterów, nie zgrywają twardzieli, którzy na siłę chcą ukryć swoje niepowodzenie. Nie, nie mają nic do jedzenia. Sami siebie nie są wstanie nasycić. Sieci były puste, bo znów chcieli kombinować i postępować po swojemu, ale kiedy otwierają się w posłuszeństwie na polecenie Jezusa, sieci ich tak się wypełniły, że „z powodu mnóstwa ryb nie mogli” sobie poradzić. I wtedy otwierają się im oczy. „Uczeń, którego Jezus miłował” powiedział do Piotra: to jest Pan. Czy może być piękniejsze wyznanie? „To jest Pan”. Co czuję słysząc te słowa? Co dla mnie oznacza „Pan”? Jestem pewna, że cała gama wspomnień musiała się wówczas przewinąć przez umysły uczniów, poruszyć ich serca dotykając najdelikatniejszych strun czułości i wzruszenia. To jest Pan. To tak jakby powiedzieć: to jest Wszystko. Zobacz, to Ten, którego miłują nasze serca. To On. Jest jak obiecał.
Lecz co robi Piotr? Zauważmy jeszcze, że św. Jan używa podwójnego imienia Apostoła. Szymon Piotr. Szymon to jego imię; Piotr to imię nadane przez Chrystusa. Pierwsza wskazuje na to, co w nim naturalne, człowiecze, zwyczajne; drugie niesie w sobie misję, zadanie, jakie otrzymał od Pana. Jedno nie wyklucza drugie. Drugie nie niweluje pierwszego. Myślę, że warto o tym pamiętać. Więc co czyni Szymon Piotr? Czyni coś, co z pewnością określilibyśmy mianem: „bezsensowne zachowanie”. Bo kto nakłada ubranie i wchodzi do wody? Bardziej logiczne byłoby postępowanie odwrotne – ubranie może nałożyć już po dojściu na brzeg. Ten, który doświadczywszy po raz pierwszy cudownego połowu, upadł przed Chrystusem i prosił Go, aby odszedł od niego, bo jest człowiekiem grzesznym, teraz – nakładając szatę – chce ukryć swoją grzeszność. A jednocześnie wyprzedza pozostałych, znów ulega swojej porywczości i postępuje za impulsem serca. Tej niedzieli można odczytać również dłuższy fragment tej Ewangelii, który zawiera opis dalszych wydarzeń, czyli dialogu Pana z Piotrem, w którym to Jezus poprzez pytania o miłowanie, skonfrontuje Piotra z prawdą o nim samym. Ale nie odstąpi ze swoją łaską, nie odbierze powierzonej mu misji, lecz ponowi ją – a Piotr już wie, że winien ją wypełniać w prawdzie, bez nakładania zbędnych masek.
Uczniowie mieli zarzucić te sieci, po to, aby złowić ryby i mieć czym się posilić. Wypłynęli, zarzucili sieci według wskazania Jezusa – lecz gdy przybijają do brzegu, okazuje się, że posiłek już na nich czeka. To poruszający obraz. Jezus posyła nas, daje nam jakieś zadanie, ale to On jest Pełnią. Czasem to właśnie trud przysłania nam spojrzenie i zapominamy, że na brzegu czeka Pan ze swoją łaską. Już wszystko jest przygotowane. Nieraz czegoś się boimy, ale tam już czeka na nas Pan. Ewangelista podaje konkretną liczbę złowionych ryb. Cóż ona może oznaczać? Dla mnie to obietnica Pana, że nic nie będzie ponad siły – jest ustalona „liczba”; Pan wie, ile jesteśmy w stanie znieść, jakie doświadczenie będzie dla nas „dobre” i nie pozwoli, aby choćby o odrobinę „przebrała się miara”. Jednak we wszystkim tym potrzebujemy Jego. Na brzegu czekało ognisko – to Ofiara Pana, Jego uprzedzająca Miłość. „Ułożona ryba” – cierpienie Jezusa. Chleb – Wieczernik: „to jest Ciało Moje”. Jezus karmi nas swoją miłością, sobą samym, daje nam się cały. Lecz na tym ognisku jest również miejsce dla ryb, które ułowili uczniowie. To miejsce dla mojej ofiary, dla mojego zjednoczenia się z Jezusem i swoistego rodzaju „współuczestnictwa”. Jezus mnie nie lekceważy. To nie tak, że trudzimy się nadaremno, „bo i tak On wszystko zrobi”. Nie. Na tym „ognisku” jest miejsce na „rybę”, którą ja złowię i dołożę – a będzie to dodane nie tylko ze względu na mnie, ale dla dobra innych, bo przecież wspólnota uczniów wraz z Panem wspólnie zasiedli do tego posiłku. Jezus bierze chleb, bierze ryby i podaje im. On sam najlepiej wie, co komu rozdzielić. Czy potrafię dać się nakarmić?
„Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: «Kto Ty jesteś?», bo wiedzieli, że to jest Pan”. – poznali Go. W tej bliskości, w tym cudzie, w tym geście rozdawanego chleba. Rozpoznali Go w miłości. „Chodźcie, posilcie się” – czyli Jezus zachęca, zaprasza, aby sięgnąć po rybę, po chleb z tego ogniska; przyjść do Niego, dać się nakarmić, czerpać z Jego ofiary, aby nasycić najgłębszy głód. Czy Ofiara Jezusa, czy On sam, jest moim nasyceniem? Jesteśmy świadkami uczty. Wspólny posiłek zawsze buduje wspólnotę, buduje, scala wzajemne relacje. Wspólnota stołu wyklucza bycie widzem, stanie z boku. „Chodźcie, posilcie się” – podejść, usiąść, sięgnąć po to, co Jezus przygotował. Jego miłość zawsze nas wyprzedza, uprzedza. Tydzień temu to Tomasz został zaproszony, aby dotknął ran Pana, teraz pozostali Apostołowie słyszą: przyjdźcie, posilcie się. Pan sam zastawia dla nas stół. Ale, jak to już wspomniałam, pozostawia miejsce także na nasze ryby, nasze chleby. Pierwsze czytanie z Dziejów Apostolskich kończy się takim właśnie stwierdzeniem, że uczniowie odchodząc sprzed Sanhendrynu cieszyli się, że mogą cierpieć dla Imienia Jezusa. Zostali zatrzymani, wtrąceni do więzienia i zakazano im głosić, a oni cieszyli się, że mogą cierpieć. To ich udział, ich „dział”. Ale w tym pierwszym czytaniu, które zresztą wybrzmiało już w minionym tygodniu, możemy zaobserwować także przemianę, jaka dokonało się w Piotrze. On już wie, że należy wsłuchiwać się bardziej w Boży głos i za nim podążać – bardziej niż za ludzkimi słowami. Już się nie boi więzienia, już się nie boi sprzeciwić Starszym. Piotr już wie, Komu zaufał i za Kim podąża, w czyim Imieniu i Kogo głosi. „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi”. To bardzo mocna stwierdzenie i oczywiście rozumiemy, że trzeba podejść do niego z roztropnością i właściwie je zrozumieć. Nie chodzi o podążanie za swoim wyobrażeniem głosu Pana, nie chodzi o lekceważenie ludzi, którymi Pan również się posługuje, aby nas prowadzić (Kościół, kapłani, duchowi towarzysze itp.). Żeby móc tak powiedzieć i tak postępować należy być naprawdę zasłuchanym w Boże słowo, a postawę tę winna cechować pokora, aby móc właściwie je rozpoznawać i oddzielić od swoich wyobrażeń. Piotr już rozumie, co to znaczy zarzucić sieci „na słowo Pana”.
Ale przeczytajmy tę scenę z Dziejów Apostolskich w jeszcze jeden sposób, może już tak dużo bardziej osobisty. Oto ja (uczniowie), są także ci, którzy oskarżają i próbują wymusić milczenie. Jest słowo Boga i słowo ludzkie. Jest słowo Pana i moje wewnętrzne dialogi, a także słowa innych, tych, którzy mnie otaczają. Są słowa życia – słowa Pana, który jest Dobrym Pasterzem – i słowa wewnętrznego kontrolera, sędziego. Są słowa Bożych przykazań i natchnień oraz moich myśli, pomysłów, osądów. Czyj głos będzie we mnie silniejszy? Za którym głosem będę podążać? Piotr wypowiadający te słowa, to przecież Szymon, który jest już bogatszy o doświadczenie, kiedy to sam próbował wpłynąć na Pana i próbował Go powstrzymać, za co został skarcony. Już wie, że to on ma iść za Chrystusem, a nie Chrystus za nim. Ten Piotr to Szymon, który wie już jak kończy się połów, który czyni się na słowo Boga, w czasie i miejscu przez Niego wskazanym. Czy potrafię korzystać ze zdobytych także takich swoich osobistych doświadczeń na drodze wiary i poprzez ich umiejętnie wykorzystanie wzrastać i być także pomocą dla innych? Wszystko jednak rozpoczyna się od osobistego zaufania Słowu. Tej niedzieli rozpoczynamy tydzień biblijny. Może warto w tym kontekście zastanowić się nad moim podejściem do Słowa Bożego? Czy rozpoznaję Zbawiciela w Jego słowie?
„Trzeba słuchać bardziej Boga niż ludzi” – to wyznanie łączy się także z tym, co słyszymy w drugim czytaniu i do czego również wzywa nas Psalm. Scena z Apokalipsy św. Jana, w której słyszymy o uwielbieniu Boga (co nazywamy „niebiańską liturgią”). „Zasiadającemu na tronie i Barankowi błogosławieństwo i cześć, i chwała, i moc, na wieki wieków!” – oddają cześć Bogu. Oddajemy Panu „cześć, chwałę, moc”, uwielbiamy Go, kiedy właśnie wsłuchujemy się w Jego słowo i za tymże słowem postępujemy. Czasem nieraz się głowimy, jak sławić Pana, jak oddać Mu dziękczynienie – a tu dostajemy odpowiedź na te nurtujące nas pytania. W Psalmie słyszymy, że łaska Pana trwa na wieki. To On wyprowadza nas ciemności do światłości, z krainy wrogów do krainy życia. Pan wyprowadza nas z grobu – bo Bóg nasz jest Bogiem życia i cały jest zaangażowany w nasze życie. Nie możemy stracić z przed oczu perspektywy zmartwychwstania Chrystusa, w którym i my mamy udział. Do tego jesteśmy wezwani, przeznaczeni – aby „żyć”. Apostołowie doświadczyli tego, gdy w końcu otworzyli się w pełni na Bożą łaskę i odrzucili strach, gdy zaufali Panu. Łaska Pana trwa na wieki. Podobnie i słowo Boże – trwa i nie przemija. Chyba już nie mamy wątpliwości, komu ufać. „To jest Pan”.
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA