III Niedziela Adwentu (rok C)

Trzecia niedziela Adwentu – niedziela radości. „Wyśpiewuj, Córo Syjońska” – tak rozpoczyna się liturgia Słowa. „Radujcie się zawsze w Panu” – słyszymy w drugim czytaniu. Trzecia niedziela to już bliżej końca tego adwentowego czasu i można sobie w tym miejscu zadać pytanie, jak przeżyliśmy te tygodnie. Za kilka dni zgromadzimy się na Pasterce, ale teraz wciąż trwamy w oczekiwaniu. I na to nasze oczekiwanie spływa światło Słowa Bożego zachęcające do radości. Bo jeżeli w naszym życiu kierujemy się nauką Ewangelii, nie musimy bać się Paruzji, ale raczej oczekiwać jak oblubienica na swojego Oblubieńca. Wiem, powtarzam się, ale ta myśl wciąż mi towarzyszy w tych dniach.

Nasze dobre uczynki, różne realizowane postanowienia, akty modlitwy, podejmowany wysiłek nawrócenia – to jak przystrajanie się oblubienicy na przyjście Umiłowanego. A jest On „Mocarzem, który zbawia”. To jednak taka „przedziwna” moc. Bóg jest Wszechmocnym. Wspaniale jest mieć „takiego” Oblubieńca. Oprzeć się na Jego silnym ramieniu. Chwycić się Jego dłoni, która zawsze podtrzyma, obroni. Oblubieniec – Mocarz, który walczy o nas. Aż po ofiarę z siebie samego. Wszystko, aby „usunąć nieprzyjaciela”, który nam nieustannie zagraża. Jednak przedziwność tej mocy tkwi w tym, że ową mocą jest (także) miłość. prorok Sofoniasz wzywa do radości, ale także do tego, aby się nie lękać. Bo jak się bać Tego, który jest Miłością? (I żeby było jasne – nie neguje znaczenia i powagi bojaźni Bożej, ale chodzi mi tu o ten lęk, który zamyka, paraliżuje, pozbawia nas wolności wewnętrznej). „Uniesie się weselem nad tobą, odnowi cię swoją miłością” – czytamy dalej. Tak, to właśnie miłością Bóg nas odnowią. To ona potrafi czynić wielkie rzeczy. Tak, miłość przemienia. Czy mogę powiedzieć, że ten czas oczekiwania rozpalił w moim sercu (jeszcze bardziej) żywy płomień miłości? Obecność Pana, Jego bliskość – to ona sprawia, że nie musimy się lękać „nieprzyjaciela”.

Do Jana Chrzciciela przychodziły różne osoby i wysłuchawszy jego przepowiadania, szukały u niego odpowiedzi na pytanie: co mamy czynić? I myślę, że tą odpowiedź znajdujemy także w drugim czytaniu tej niedzieli, czyli we fragmencie z Listu go Filipian. Św. Paweł wymienia takie oto postawy: radość, wyrozumiała łagodność, ufność, dialog z Panem na modlitwie, błaganie i dziękczynienie. Źródłem takiego postępowania, takich postaw, jest pamięć, świadomość bliskości Pana. I zarazem takie postawy wpływają na nasze serce. „A pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie”. Ten pokój nie może być naszym wytworem, nie da się go w sobie wypracować. Jest on darem. Pamiętamy pierwsze słowa Zmartwychwstałego: „Pokój wam”. Zaś Jan Chrzciciel mówi o uczciwości, o rzetelnym wykonywaniu swoich codziennych zajęć, powinności. Tylko i aż. Tym, którzy do niego przychodzili nie nakazał czynić jakiś nadzwyczajnych rzeczy. Choć właśnie czasem te codzienne sprawy i ich rzetelne wykonanie bywa czymś nadzwyczajnym. Gdy czytałam tę perykopę przypomniała mi się inna historia. Gdy do Elizeusza przybył wódz wojsk Naaman, który cierpiał na trąd. Prorok polecił mu – nawet do niego nie wychodząc – przekazać, aby zanurzył się siedmiokrotnie w Jordanie. Jaka była reakcja wodza? Czyż w jego rodzinnych stronach nie ma potężnych rzek, w których mógłby się obmyć? Bo wszak spodziewał się czegoś nadzwyczajnego właśnie. To oczekiwanie na nadzwyczajność jest pułapką, przez którą możemy przegapić „nadzwyczajność” jaką jest piękno, prostota codzienności. Nie wiemy, jakie były oczekiwania tych, którzy przyszli do Jana, ale na pewno ich pytanie było odpowiedzią na to, co słowo Zapowiadającego Chrystusa zaczynało czynić w ich sercach. A co słowo Pańskie czyni w moim sercu? Czy w tym adwentowym czasie jakiś wers poruszył mnie w szczególniejszy sposób?

Jan Chrzciciel nie skupia jednak uwagi na sobie, ale dodaje, że idzie mocniejszy od niego. Jan chrzcił „tylko” wodą, ale Ten, któremu on nie jest godzien rozwiązać rzemyka u sandałów, chrzcić będzie „Duchem Świętym i ogniem”. Czyli można powiedzieć, że od Jana przechodzimy do Pana Jezusa – idziemy dalej, „przechodzimy” dalej.

Perykopa kończy się zdaniem ewangelisty: „Wiele też innych napomnień dawał ludowi i głosił dobrą nowinę”. Napomnienie i Dobra Nowina. Może to nieznaczący szczegół (czy w Ewangelii jest w ogóle cokolwiek bez szczegółu?), ale dla mnie to taki sygnał do zachowania równowagi – napomnienie i Dobra Nowina. Nie można tylko napominać w oderwaniu od orędzia Dobrej Nowiny, zbawczego dzieła Chrystusa. Napomnienie zawsze musi być w połączeniu z miłością. Wszechmocny objawia swoją potęgę poprzez miłosierdzie. To, że nasz Bóg przebacza – to jest obraz Jego potęgi.

A może taką myśl wkrada się i do naszych serc? „Nic takiego nie wydarzyło się w tych adwentowych dniach”. I to jest ta pułapka. Zostawmy tę ocenę Panu Bogu, a my dziękujmy za ten czas. Poza tym, wiemy ile i w co włożyliśmy naszego trudu . We wszystkim zaś łączy się intencja i miłość. Może też mieliśmy swój „scenariusz” na te dni, ale przecież my, podobnie jak Jan Chrzciciel, nie jesteśmy godni wobec Pana, a co dopiero mówić o dyktowaniu Jemu naszego wyobrażenia. Bo uwaga, czym innym jest ufnego podzielenie z Panem swoimi pragnieniami, planami, na modlitwie w takim szczerym dialogu, z otwartością, że ostatecznie jest to plan Boga i Jego wola, a czymś innym jest upieranie się i próba narzucania swojego planu.

Jednak to pytanie skierowane do Chrzciciela, co mają robić, ci którzy pragną się nawrócić, przypomniało mi jeszcze inną scenę: gdy bogaty człowiek przyszedł do Jezusa z tym samym pytaniem: co ma czynić , by osiągnąć życie wieczne. Wówczas Chrystus skierował jego i naszą uwagę na sprawę wolności i łaski Bożej. Bo pytanie „co mam czynić” kieruje mnie ku mnie samemu i jest oparciem się na swoich zdolnościach. I ów człowiek, jak Naaman, w pierwszej chwili zdaje się być jakoś rozczarowany: Jezus mówi mu o przykazaniach, a on je już przestrzega, więc to co mówi Mistrz z Nazaretu nie jest dla niego niczym nowym. Chrzciciel mówi o uczciwej codzienności. To też nic nowego. A jednak. Polegając na sobie nie doświadczymy „nadzwyczajności”, bo one dzieją się wówczas, gdy „odejdziemy” od siebie. Jezus powiedział  by ów człowieka sprzedał, to co miał, rozdał to i potem do Niego wrócił. Relacja z Bogiem jest relacją wolności budowaną na zawierzeniu. Jednak w tej relacji odkrywamy także to, że my nie musimy być ciągle aktywni. Czy potrafię zatrzymać się i „po prostu” być z Panem ciesząc się ciszą Jego Obecności? Także Chrzciciel mówiąc dalej o Sądzie i przyjściu Mocarza, zwraca swoim słuchaczom uwagę, że cokolwiek by nie robili, muszą jak on pamiętać, że idzie mocniejszy. To On sobą dopełnia dzieła.

„Idzie mocniejszy…” – zbliżamy się do celebracji Świat Bożego Narodzenia i te słowa Jana wypowiedziane nad Jordanem mogą brzmieć dla nas, w takim kontekście, dziwnie. Bo jakiego „mocnego” ujrzymy? Za chwilę staniemy wobec Pokory, która jest ową mocą. Św. Franciszek i św. Klara ujęli to tako: wzniosła pokora, pokorna wzniosłość (co ciekawe, łączyli to z misterium Eucharystii) – ujrzymy bezbronne Dziecię położone na sianku pośród zwierząt w takim niegodnych warunkach. Rozpoznać w tej Dziecinie tego Mocarza – to wyzwanie wiary. I to rozpoznanie łączy się z tą otwartością na prostotę codzienności, o której pisałam powyżej.

„Wielki jest wśród ciebie Święty Izraela” – tak kończy się przytoczony fragment z Księgi Izajasza, którym modlimy się w miejsce Psalmu. To właśnie ta obecność ma być dla nas powodem radości. Nasza wiara przepełniona winna być właśnie radością. Bo czyż może być ważniejszy powód do radości jak sama Obecność Najwyższego pośród nas? Tak potężny i tak bliski zarazem. A to „źródło zbawienia” jest zawsze otwarte dla każdego kto, przyznawszy się do pragnienia, przyjdzie i zechce zaczerpnąć. To sakramenty święte, to depozyt wiary złożony w Kościele świętym. A może i to także jest dla nas już taką „oczywistością”, że jej nie widzimy? Może ta niedziela to dobry moment, by za to wszystko podziękować? Choć w tych zdaniach kryje się także i pewien paradoks. Mówimy o Obecności i zarazem jako o Tym, którego oczekujemy. Tak, nie unikniemy tych paradoksów, ale one nie powinny nas przerażać ani zniechęcać. „Już tak, jeszcze nie” – taka jest nasza droga, taki pielgrzymi szlak. A przecież nie idziemy nim sami dla siebie samych. „Chwalcie Pana, wzywajcie Jego imienia! Ukażcie narodom Jego dzieła, przypominajcie, że Jego imię jest chwalebne” – ukazywać i przypominać innym. To czynił także Jan Chrzciciel. Głosił, przypominał i ostatecznie sam rozpoznał i wskazał Baranka Bożego. A co ja robię? Czy potrafię rozpoznać tę niezastąpioną, jedyną Obecność: „Oto Bóg jest moim zbawieniem! Jemu zaufam i bać się nie będę. Pan jest moją pieśnią i mocą i on stał się moim zbawieniem” – to wspaniałe wyznanie. Czy mogę się pod nim podpisać? Czy jest ono i moim? „Jemu zaufam”.

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA