III Niedziela Adwentu

Przyznam się, że kiedy przeczytałam fragment Ewangelii wg. św. Jana przywidziany na trzecią Niedzielę Adwentu, moją pierwszą myślą był temat tożsamości – czy wiem, kim jestem? Czytając fragment z Księgi Proroka Izajasza, również powróciło do mnie – jakże przecież istotne dla naszego jestestwa – to pytanie. Czy jestem świadomy kim jestem?

Cały ten kończący się tydzień Adwentu, można nazwać „janowym” – przez ostatnie dni wsłuchiwaliśmy się w różne ewangeliczne fragmenty dotyczące osoby, powołania i posługiwania św. Jana Chrzciciela. O nim rozważaliśmy poprzedniej niedzieli. Syn Zachariasza i Elżbiety jest tym, który gotuje drogę Panu, jest zwiastunek Chrystusa, Jego poprzednikiem – ale zarazem to Jezus jest Pierwszym i Ostatnim. Dziś słyszymy relację św. Jana Apostoła, że Chrzciciel „przyszedł na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości”. Zbliżamy się do tej szczególnej Nocy, która zajaśniała „światłością, która w ciemności świeci, a ciemność jej nie ogarnęła” (z Prologu do tejże Ewangelii). Myślimy już o narodzinach Jezusa, o przyjściu do nas w tajemnicy Wcielenia Mesjasza. Narodziny – początek życia, początek historii konkretnej osoby. Historii, która absolutnie nie jest przypadkiem. Jest czym niepowtarzalnym. I tak jest z historią każdego z nas. Ale nie da się jej w pełni przeżyć, jeżeli nie odkryjemy naszej tożsamości, jeżeli nie będziemy w  sobie odkrywać i pielęgnować tej świadomości. To odkrycie jest jak prawda, która jeśli ją poznamy, ona nas wyzwoli. Ta świadomość i realizacja jej, uczyni z nas ewangeliczny dom zbudowany na skale – przyjdą różne wichry, ulewy, zamiecie, trzęsienia, ale ten dom nie runie. I nie jest to pychą. Jan Chrzciciel jest dla nas przykładem – on bardzo dobrze wiedział „kim jest”. Wiedział, że jest „posłany, aby zaświadczyć o światłości”, ale wiedział też, że to nie on jest tą światłością. Miał wskazywać na Światłość i zostawić jej niejako miejsce, by dalej to już ona mogła działać. To bardzo posłuszna i pokorna postawa – trochę o niej rozważaliśmy w minioną niedzielę wskazując na postawę Chrzciciela, który przyjmuje Chrystusa takiego jakim Bóg się objawia, a nie według swoich własnych o Nim wyobrażeń i oczekiwań.

Pełni więc Jan swoją posługę proroka nad brzegiem Jordanu. W jego misję wpisują się także słowa choćby z Księgi Mądrości Syracha: „by zwrócić serce ojca do syna i pokolenia Jakuba odnowić”. Jan to odnowienie czynił bardzo konkretnie, zaczynając od wymagania od siebie (ascetyczny sposób życia, działalność na pustyni – która miała także przypomnieć Izraelowi czas na pustyni po wyjściu z Egiptu), głosząc prawdę i wzywając do nawrócenia, ale też dając ku temu praktyczne wskazania (gest obmycia, zachęta do uczciwego życia, sprawiedliwego postępowania, wytrwałej walki z grzechem i wszelką nieprawością). Kiedy zaczynamy usuwać (oczywiście zawsze z pomocą Łaski Pana) grzech ze swojego serca, z życia, zawsze wtedy robi się w nas przestrzeń, zdolność do miłosierdzia, by nasze serce skłoniło się ku drugiej osobie. Moja osobista odnowa na pewno oddziałuje na innych.

Piękne jest to określenie Chrzciciela jako posłanego by zaświadczyć o światłości. Czyli pozwolić najpierw by ta światłość przeszła przeze mnie. Czyli w obliczu ciemności i zamętu, wciąż wpatrywać się w jasność. Jan miał być pierwszym czuwającym. Jak bardzo on sam musiał pragnąć Mesjasza by móc z taką pasją głosić Jego nadejście. Bo myślę, że są dwa rodzaje pełnienia posługi, realizacji misji. Pierwszy – kiedy po prostu wykonuje powierzone nam zadanie, niejako trochę z musu, z obowiązku, według może oczekiwań innych, jakoś może też według modelu działania (co nie od razu znaczy, że ten „model” musi być zły – przeciwnie, przecież mamy czerpać z bogactwa poprzedników, minionych wieków, to bardzo nas ubogaca i zapewnia swoistego rodzaju ciągłość). I jasne, wtedy też w jakiejś mierze jesteśmy „narzędziami”, ale bez tak istotnego zaangażowania, może nawet staramy się ową misję zamknąć w jakiś granicach czasu i przestrzeni.  Tymczasem dla Jana misja była życiem. Jego życie było misją. Był w jej realizację zaangażowany cały, oddał się temu bez reszty. I tu powracamy do tematu tożsamości. Jan zrozumiał właśnie to – życie jest misją. Życie każdego z nas jest misją. I tu możemy odnieść się do słów Proroka Izajasza z pierwszego czytania: „Duch Pana Boga nade mną, bo Pan mnie namaścił. Posłał mnie, abym głosił dobrą nowinę ubogim, bym opatrywał rany serc złamanych, żebym zapowiadał wyzwolenie jeńcom i więźniom swobodę; abym obwieszczał rok łaski Pańskiej.” W chwili naszego przyjścia na świat – wcześniej nawet, w chwili naszego poczęcia, Bóg gdy daje nam tchnienie, daje nam misję. To bardzo uwidacznia się w sakramencie chrztu św., na mocy którego przecież każdy ochrzczony otrzymuje godność dziecka Bożego, a także misję prorocką, kapłańską i królewską, co staje się antycypacją w misji Chrystusa. Bo przecież te same słowa proroka Izajasza, później w Ewangelii, Jezus odniesie do siebie – a dziś odczytujemy je w kontekście działalności św. Jana Chrzciciela.

Kiedy wysłannicy z Jerozolimy zadają Janowi pytanie: „kto ty jesteś” – jak pisze ewangelista, Jan „wyznał, a nie zaprzeczył” zaczynając najpierw od pokazania, kim nie jest. Budowanie naszej tożsamości nie może opierać się na opinii bądź oczekiwaniu innych na mój temat. To tak jakby Jan mówił: wy chcielibyście żebym był tym czy tamtym, ale ja nim nie jestem, nie jestem realizacją waszego projektu. Bo Bóg ma dla mnie zupełnie osobisty i wyjątkowy „projekt”. Jan wiedział czego oni oczekują, nie musieli mu mówić, domyślił się. Jasne, warto wiedzieć, co inni o nas sądzą, może jakie mają wyobrażenia co do naszej osoby, bo z tego też zawsze można coś zaczerpnąć (na przykład, w tym wypadku, obrazuje to jak bardzo naród wybrany czekał na „nowego” Eliasza, choć i tu w swoich oczekiwaniach rozmijali się z Bożym planem; powie więc Jezus, że „Eliasz istotnie przyszedł, ale oni uczynili z nim, co chcieli” – Bóg realizuje swoje zapowiedz, tylko pytanie, co my z nimi zrobimy, czy postąpimy jak Jan, który odstąpił od swojego punktu patrzenia i przyjął Jezusa w świetle Bożej prawdy, czy będziemy powtarzać: a myśmy się spodziewali… .) – ale te słowa nie mogą być dla nas niczym „wyrocznia”. Jest Bóg i ja. A zdrowa i wartościowa relacja będzie wtedy gdy będę ja, Bóg (w środku, a więc i w centrum) i dopiero ta druga osoba, na którą nie będę mógł spojrzeć inaczej, jak tylko poprzez Boga i z Bogiem.

Więc – wiem kto czego ode mnie oczekuje, ale przede wszystkim staram się poznać, czego oczekuje ode mnie Bóg. I można powiedzieć, że w drugim czytaniu zaczerpniętym z Pierwszego Listu św. Pawła do Tesaloniczan, znajdujemy podpowiedź wspartą jeszcze uwagą, że „taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was.” Apostoł Narodów wylicza: zawsze się radujcie; nieustannie się módlcie; w każdym położeniu dziękujcie widząc w tym właśnie wolę Bożą, tą wolę tak bardzo indywidualną dla was, jako dla każdej pojedynczej osoby i dla was jako dla całej społeczności, szerzej rozumianej wspólnoty. I dalej: Ducha nie goście, proroctwa nie lekceważcie – czyli wsłuchujcie się w głos Boga nade wszystko, miejcie oczy otwarte na różne znaki, świadectwa, ale i „wszystko badajcie”, co może być także zachętą do rozumnego przeżywania wiary (wiara i rozum – dwa skrzydła, których od siebie nie można oddzielić); co szlachetne mamy zachowywać (czyli umiejętność rozeznawania, rozróżniania, dokonywania selekcji i hierarchii wartości) i mamy unikać wszelkiego zła, wszystkiego, co ma choćby cień zła w sobie – czyli jest to wezwanie do radyklanej postawy, w której nie ma miejsca na „rozwodnienie”, na kompromisy, konformizm. Te wszystkie wyliczenia św. Paweł kończy ostatecznym ukierunkowaniem wszystkiego na Pana, który – jak już się rzekło – jest Początkiem i Końcem, Dawcą i Sprawcą wszystkiego. Ważne są nasze wysiłki, świadomość podejmowanej drogi, w wolności przecież podejmujemy decyzje i Bóg tę wolną wolę szalenie akceptuje, ale ostatecznie niczego nie możemy budować na sobie, na swoich dobrych chęciach, postanowieniach, obietnicach – ale wszystko na Bogu i Jego łasce. To tak jakby uścisk dwóch dłoni – Łaski i naszej. Ale zarazem to nasze wewnętrzne działanie (radość, nadzieja, modlitwa, słuchanie…) będzie niepełne jeżeli nie będzie widoczne w działaniu zewnętrznym. To jak u Jana – głosił nawrócenie, ale pierwszy był tym, który podejmuje pokutę i radykalne posłuszeństwo Bogu. A jednak to zewnętrznie działanie nie ostoi się bez tego wewnętrznego, bez umocnienia serca, woli, które zdobywamy na modlitwie, pielęgnując osobistą relację z Panem. Jan, gdy nadszedł czas, rozpoznał Jezusa. Jak bardzo potrzeba nam stałej modlitwy. Oczywiście, nie będziemy na kolanach dwadzieścia cztery godziny, ale chodzi o to by nasze życie stało się modlitwą; by było przeżywane w duchu modlitewnego odniesienia do Pana. Każda praca, czynność, boleść, przeżywana sytuacja może stać się modlitwą, czyli przestrzenią mojego spotkania z Bogiem, przestrzenią współpracy z Łaską Pańską, przestrzenią odkrywania Boga. To też wypływa z rozważania misterium Wcielenia Pańskiego, które zaprasza nas do odkrycia codzienności jako uprzywilejowanej przestrzeni Bożego objawienia. Bóg chce być przez nas odkrywany i dostrzegalny zawsze. Św. Paweł podkreśla jeszcze dziękczynny charakter tej modlitwy. Tak, to niezwykle istotne i chyba nad tym najwięcej musimy pracować – umieć dziękować. Dziękować Bogu, ale też drugiej osobie – co też przypomina nam, że nikt z nas nie jest samowystarczalny.

„Kto ty jesteś?” – pytają posłańcy z Jerozolimy tego, który był posłańcem Boga, zwiastunem Pana. I każdy z uczestników tej rozmowy potrzebował tej odpowiedzi. Oni, by mieli „z czym” wrócić do Jerozolimy; Jan, by dać świadectwo. Kiedy żyjemy swoją tożsamością nasze świadectwo staje się czytelniejsze, nasze słowa pokrywają się z czynami, a my zyskujemy wewnętrzną wolność i także radość. Być sobą w Chrystusie – bo przecież nie chodzi nam o egoistyczne, złe skupienie na sobie, ale odkryć prawdę, by zajaśniała Prawda. Pewien mnich kartuski powiedział o św. Chrzcicielu: „Jan jest przejrzystym szkłem, które przepuszcza światło, nie deformując go. Na tym polega jego ubóstwo, jednocześnie wielkość. Do wskazania światła potrzeba było ascety z jego bezkompromisowością i siłą, ale nie był on ostatnim słowem Boga.” – wiemy z ewangelicznego zapisu, że Jan nie był nawet „słowem”, bo definiował siebie jako „głos”. Czyli  Jan był jakby takim kanałem, poprzez który miał się ukazać Chrystus. Czy ludzie patrząc na mnie i to jak realizuję swoją misję, mogą odkryć Boga?

Jan niczego nie zatrzymywał na sobie ani dla siebie. Jan nieustannie wskazuje na Jezusa, nawet wówczas gdy sam jeszcze na niego oczekuje. Św. Augustyn włożył w jego usta takie słowa: „ja słucham, to On mówi; jestem oświecony, to On jest światłem; jestem uchem, to On jest Słowem”. Dialog ma to do sobie, że (najczęściej) dokonuje się „głośno”. Może warto i sobie tak głośno, konkretnie, werbalnie, odpowiedzieć na pytanie: kim jestem? Odpowiedzieć przyglądając się w jedynie słusznym zwierciadle jakim jest Chrystus, jakim jest Bóg Ojciec. Kim jestem w Nim, kim jestem dla Niego, kim On pragnie bym był, jaka jest moja w Nim tożsamość. Nie bójmy się tych odkryć.

Ciekawe są jeszcze ostatnie słowa Chrzciciela: „Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka…”. Pośród nas. To właśnie można nas odnieść do codzienność jako tej przestrzeni odkrywania Boga. Wysłannicy z Jerozolimy zastanawiają się kim jest Jan i na nim się skupiają, a tymczasem przecież chodzi o odkrycie Kogoś większego – Tego, który idzie i zarazem już jest pośród nas. Już jest bo Bóg nigdy nie opuścił nas. Idzie – bo wciąż czeka na otwarte ludzkie serca. Ale to „idzie” może być także zachętą do odkrycia dynamiki wiary, dynamiki relacji z Bogiem i duchowego w niej wzrostu. Tu nie ma miejsca na stagnację, choć przylgnięcie całym sercem i duszą i wolą do Pana jest swoistego rodzaju stabilizacją, budowaniem na Skale. Jan od razu dopowiada o swojej niegodności. Nikt z nas nie jest godzien, a relacja z Bogiem jest relacją Jego Łaski. To On nas pierwszy umiłował i wybrał. I z tego mamy się radować. Prorok Izajasz też mówi o tej radości. Słowa: „Ogromnie się weselę w Panu, dusza moja raduje się w Bogu moim, bo mnie przyodział w szaty zbawienia, okrył mnie płaszczem sprawiedliwości, jak oblubieńca, który wkłada zawój, jak oblubienicę strojną w swe klejnoty. Zaiste, jak ziemia wydaje swe plony, jak ogród rozplenia swe zasiewy, tak Pan Bóg sprawi, że się rozpleni sprawiedliwość i chwała wobec wszystkich narodów” są przecież tego wyrazem. Dusza, która raduje się w Panu. Jak przeczytamy w innej starotestamentalnej księdze: radość w Panu jest naszą ostoją (Nehemiasz), przeto nie możemy być przygnębieni. Śpiewany jako „psalm responsoryjny” Maryjny hymn „Wielbi dusza moja Pana” też jest tego doskonałym wyrazem. Utrudzona drogą do Elżbiety, wydarzeniami z Nazaretu, Maryja odkrywa w pełni „wielkie rzeczy, które Pan Jej uczynił”. Czy też potrafię odkryć te wielkie rzeczy w moim życiu? Te „wielkie” czyli nieraz tak właśnie prozaiczne, codzienne – począwszy od tego, że rano wstaję i jestem w stanie sam się ubrać. Wielkie rzeczy – dar życie i dar mojej historii wypisanej w Sercu Boga i z Serca Boga otrzymane tchnienie życia. Ale i Maryja opiera wszystko na Bożej Obietnicy, na Bożej wierności i miłosierdziu. Trzecia niedziela Adwentu nazywana jest właśnie niedzielą radości. Radujcie się, bo Pan jest blisko – powie św. Paweł. I to „blisko” chcemy odczytywać nie tylko w eschatologicznym kluczu, ale właśnie w kluczu codzienności. Czym ja się zajmuję (przywołując postawę wysłanników z Jerozolimy) a czym naprawdę powinienem się zajmować (postawa Jana, który nie wchodzi w dyskusję z nimi, ale jasno określa siebie, swoją misję i nieustannie wskazuje na Chrystusa). Choć przyznam się, że te słowa Chrzciciela o „Tym, który jest pośród nas” trochę mnie zawstydziły. Pan jest, a gdzie ja jestem? To też słynne doświadczenie przywołanego już św. Augustyna, który wyznał, że wszędzie szukała Pana, a On był tak blisko, był bliżej niego niż on był sam ze sobą, bo był w jego (Augustyna) sercu, duszy.

Na koniec, proszę pozwolić, że raz jeszcze przywołam słowa owego mnicha z zakonu kartuzów z książki „Życie w bliskości Chrystusa” (z 2007 roku): „Będziemy potrafili rozpoznać i przyjąć Chrystusa w takiej mierze, w jakiej sami będziemy pozostawać pod natchnieniem Ducha. Wiemy jakie są oznaki Ducha Pańskiego (…) Wiemy też, jakie są oznaki złego ducha. (…) Nasza zdolność widzenia zależy od czystości serca. Jak wiele razy nie poznałem Chrystusa, przeszedłem obok Niego, zaślepiony własnym egoizmem, namiętnościami i pożądaniami? Czy podobnie jak Żydzi czekam na coś niezwykłego – tymczasem Pan idzie obok  mnie, ukryty w tajemnicy <banalnego> człowieczeństwa, banalnego właśnie dla nieuważnych oczu, lecz pełnego Bożej obecności dla tych, którzy potrafią patrzeć? (…)” oraz na innym miejscu: „Każdy ma własny charyzmat i własną rolę do odegrania w Bożych planach. Najważniejsze jest, aby dobrze wypełnić swoje zadanie. W ludzkiej naturze leży realizowanie własnego ja poprzez dawanie siebie, a zarazem rzeczywistą utratę siebie.”

Wraz z zakończeniem Adwentu, postać św. Jana Chrzciciela trochę nam „umknie”. Słowo stało się Ciałem, więc „głos” może już ucichnąć, ale w jakimś sensie wciąż będzie wybrzmiewać. Bo nikt z nas nie jest bez znaczenia. W sercu Jana będzie już radość pełna – wypełnił misję, przyszedł Przyjaciel, Oblubieniec jego duszy. Radością będzie także świadomość płynąca z ofiarowania wszystkiego Bogu. Jan będzie świadczył do końca, bo do końca mamy być świadkami. Przyjdą następni „posłani” czyli Apostołowie, Jan będzie coraz bardziej w cieniu, a jednak nikt o nim nie zapomni (Jezus w swojej działalności będzie jeszcze o nim mówił; potem będzie też świadectwo jego śmierci). Czy umiem przyjąć tych, którzy przychodzą po mnie?

Ale kiedy już mowa o osobistej historii, jeszcze raz przywołam owego mnicha: „Jedną z nauk płynących z liturgii Adwentu jest ta, że historia ma swój sens. Nie tylko ta historia zbawienia, lecz także całe dzieje ludzkości. (…) Każdy z nas znajduje się wewnątrz pewnej historii. (…) Jeden z naszych problemów w patrzeniu na rzeczywistość polega na tym, że nie widzimy wszystkiego; obserwujemy tylko nasze własne życie – pojedynczą nić w ogromnym dywanie historii. Miejsce jakie zajmuje ten maleńki wątek na tle całości Bożych planów, umyka nam, podobnie jak jej prawdziwe znaczenie i wartość. (…) Jednak wiara  daje nam pewność, że Pan jest blisko nas w każdym momencie naszej drogi, nawet wtedy, gdy Go nie rozpoznajemy.”

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA