II Niedziela Adwentu (rok C)
Wiem, że w tym roku druga niedziela Adwentu zbiega się z uroczystością Niepokalanego Poczęcia NMP, ale postanowiłam to słowo rozważania oprzeć jednak o liturgię niedzieli Adwentu.
„Odłóż, Jeruzalem, szatę smutku i utrapienia swego, a przywdziej wspaniałe szaty chwały, dane ci na zawsze przez Pana”. Tak rozpoczyna się liturgia Słowa drugiej niedzieli Adwentu. To piękne wezwanie, tchnące nadzieją i zapraszające nas do najpiękniejszej „przygody” życia, jakim jest kroczenie drogą Boga, który jest Miłością. Jego sprawiedliwość – o której mowa także w tych czytaniach – tak mocno jest związana jest z miłosierdziem. Pan okazuje nam miłosierdzie także wtedy, gdy „poznajemy” Jego sprawiedliwość. Albowiem pragnieniem Pana jest nasze nawrócenie, czyli powrót w Jego Ojcowskie ramiona. „Albowiem Bóg chce pokazać wspaniałość twoją wszystkiemu, co jest pod niebem” – czytamy dalej w tym fragmencie z księgi Barucha. Św. Ireneusz napisał, że chwałą Boga jest człowiek żyjący. Stąd Jego o nas takie starania. Aby jednak ukazała się nasza wspaniałość, a więc On sam w nas, potrzeba „wyprostowania dróg”, ścieżek naszego życia. Aby zajaśniała Jego wspaniałość, to my musimy – powinniśmy – zrobić Jemu miejsce.
„Z radością bowiem poprowadzi Bóg Izraela do światła swej chwały z właściwą sobie sprawiedliwością i miłosierdziem” – tak kończy się dzisiejsze pierwszy czytanie. Wszelkie wezwania do nawrócenia, o których czytamy w Piśmie Świętym, nie są do nas skierowane, aby nas przytłoczyć, jako uciemiężenie i „dręczenie”, ale to właśnie „program” na to, jak wejść na drogę Pańską. Nasze nawrócenie nie jest jednak wynikiem jedynie naszych starań czy ascetycznych wysiłków. Potrzeba by nasza wola spotkała się z Łaską Pana. Wtedy może dokonać się najpiękniejsze nawrócenie. „Pan Bóg uczynił wielkie rzeczy dla nas” – śpiewamy w Psalmie. Tak, to właśnie są Jego „wielkie rzeczy”. Dać się przeprowadzić przez czas Adwentu – to jak przejście z ciemności do jasności. To nie dokonuje się oczywiście z „automatu”. „Wspólniczką” Łaski Pańskiej jest nasz wysiłek, nasza wytrwałość, którą obrazuje w jakimś sensie tenże Psalm: idziemy niosąc ziarno na zasiew z płaczem, ale gdy dojdziemy do celu, naszym udziałem będzie radość, którą trudno zamknąć w znanych nam pojęciach. Doczesność jest naszym miejscem wygnania, a Dom Ojca – miejscem powrotu. Zarówno pierwsze czytanie jak i Psalm należą właśnie do tych, które powstały nam kanwie wydarzeń związanych z wygnaniem Izraela, kiedy musiał opuścić swoją ziemię i udać się do Babilonu.
Baruch wymienia poszczególne części stroju weselnego. Lud Boży, nowy Izrael, teraz Kościół Święty, ale także nasza dusza, my sami, jesteśmy oblubieńcami Boga. To On jest naszym Oblubieńcem, Oblubieńcem swojego ludu. Płaszcz i diadem to symbole godności, ale to także symbol Bożej miłości. To w nią chce nas przyodziać Pan. To Boża miłość nadaje stworzeniu nowy blask. Czyż to nie wspaniała perspektywa? Zostać przyodzianym Bożą miłością.
Te jednak wspaniałe szaty chwały kontrastują jakoś z ascetyczną postawą Jana Chrzciciela. Akurat w tym fragmencie Ewangelii przewidzianym na drugą niedzielę Adwentu roku C, nie ma opisu jego sylwetki, ale pamiętamy ją: odziany w skórę, żywił się szarańczą i miodem, mieszkał na pustyni. Niewątpliwie – był wolny. To, co doczesne nie spętało go, nie uczynił zależnym od siebie. Aby otrzymać owe szaty chwały, najpierw potrzeba właśnie takiej wolności. Obraz wygnania z jednej strony jest faktem historycznym, przez Izrael odczytywanym także jako kara za odejście od przykazań Bożych. Ale może my, dziś, możemy to odczytać na jeszcze jeden sposób? Wygnanie jest czymś bolesnym, podobnie jak bolesnym – w pierwszym odczuciu, w pierwszy odruchu – jest odejście od tego, co zniewala, co zabiera wolność naszego serca, która winna być dedykowana jedynie Bogu. Odejście od grzechu jest bolesne, ale wydaje wspaniałe owoce. Tak jak powrót z wygania był dla Izraela okazją do odnowienia w pobożności, do odnowienia swojego „tak” powiedzianemu przymierzu z Bogiem. I jest jeszcze jeden obraz. Wyjście z Egiptu rozumianego jako właśnie obca ziemia, bo przestrzeń grzechu jest dla nas „obcą ziemią”. Przechodzimy, prowadzeni oczywiście przez Boga, przez morze, to jest przez wody oczyszczenia i tak wchodzimy do nowej ziemi, do Domu, gdzie czeka na nas Oblubieniec, aby przyodziać nas w przepiękne szaty, zakryć swoją miłością nasze słabości.
Św. Paweł pięknie o tym pisze w dzisiejszym drugim czytaniu: ma on nadzieję, że Ten, który rozpoczął w nas dobre dzieło – dzieło Bożego życia w nas, ten bezcenny dar, jaki otrzymaliśmy w chwili narodzin, dar życia, obmycie w Krwi Syna – że On sam, który dał ten dobry początek, dopełni tego dzieła na dzień ostateczny. Przypomina mi się obraz z księgi proroka Jeremiasza. Być gliną w ręku Garncarza. Wciąż mnie zachwyca to Boże zaangażowanie w nasze jestestwo. Nawet, gdy idziemy ciemną doliną nie jesteśmy sami. Nasza miłość jednak również nieustannie musi podlegać „procesowi” doskonalenia się. I Apostoł Narodów mówi w czym ma się dokonywać to doskonalenie: „w głębszym poznaniu i wszelkim wyczuciu dla oceny tego, co lepsze”. A celem tego jest nasze przygotowanie na „dzień Chrystusa”. To jak więc szykowanie się oblubienicy na spotkanie z wytęsknionym Oblubieńcem. A wszystko to na „chwałę i cześć Boga”. Co może się kryć za tymi słowa św. Pawła o lepszym wyczuciu i ocenie? To formacja naszego sumienia, która prawidłowo przebiegać może tylko wówczas, gdy będziemy wolni, gdy nasz osąd będzie wolny. Każdy z nas wezwany jest do udziału „ w szerzeniu Ewangelii”, jednak autentycznie dokonywać się to może tylko wówczas, gdy właśnie i my sami poddamy się jej mocy przemieniania. Nie da się autentycznie odczytywać i oceniać, gdy spętani jesteśmy grzechem albo czymś innym. „Głębsze poznanie” – to także wezwanie, aby nasze spojrzenie ożywiać wiarą. Nauczyć się patrzeć tak jak patrzy Pan. Zbyt łatwo zatrzymujemy się na pozorach, zbyt łatwo zapominamy o refleksji na temat skutków danej decyzji, danego postępowania. Czy gdy Izrael wchodził w świat kultu bożków oraz sojuszy, co do których Bóg jasno powiedział, że nie mogą ich podejmować, zastanawiał się nad konsekwencjami? Czy my zastanawiamy się nad konsekwencjami naszego postępowania? To jest właśnie to „głębsze patrzenie”. To spojrzenie nie zatrzymuje się na powierzchni, na chwili obecnej, ale idzie dalej. „Wyczucie” – aby oceniać, potrzeba także współczucia, takiej zdolności współodczuwania, aby w swojej ocenie nikogo nie skrzywdzić. Zresztą, nam w ogóle nie wolno sądzić. Jeden jest Sędzia, nie nam sądzić bliźniego, gdyż nie mamy w sobie wszechwiedzy Boga. Jednak, możemy „oceniać” siebie i to, co służy albo nie służy naszemu zbawieniu. To jest właśnie rozeznanie duchowe, które musimy podejmować. I do tego właśnie Pan darował na sumienie, jednak jesteśmy wezwani do jego formowania.
To wszystko nie jest oderwane od naszej rzeczywistości. Zobaczmy, jak skonstruowana jest dzisiejsza perykopa ewangeliczna. To właśnie ona ukazuje nam tą bliskość Boga – bliskość Boga naszej historii. Św. Łukasz zanim ukaże nam osobę Jana Chrzciciela i to, co on głosił, najpierw wymienia siedem innych osób. Umiejscawia całe to wydarzenie w bardzo konkretnym momencie. To konkretne miejsce na mapie. Powróćmy do tych osób. Są one „doczesnymi” władcami, a oto tu prosty syn Zachariasza i Elżbiety zwiastuje przybycie Króla królów. Wymienione osoby należą do różnych narodów, które wyznają różne religie – co może być podpowiedzią, że cały świat włączony jest w Boży plan zbawienia. Ale miejsce realizacji, przebieg, czas tego planu wybiera sam Bóg. Jan Chrzciciel – dziecko swoich czasów, tak bardzo konkretnie opisanych – przemierza konkretną ziemię, mówi do konkretnych osób. Tak samo Bóg: to nie abstrakcja, nie, On przychodzi w konkrecie mojego życia, w konkretnym momencie. Co więcej, Bóg osobiście wkracza w ten konkret – tak jak dokonało się to w misterium Wcielenia.
Św. Łukasz przytacza słowa z księgi proroka Izajasza. Jan staje się tym głosem wołającym na pustyni. Z czym kojarzy nam się pustynia? Z miejscem, gdzie (raczej) nie ma życia. Ale przecież dla Boga nie ma niczego niemożliwego. Nie jesteśmy powołani do bycia „pustynią”, ale przecież zostaliśmy powołani do istnienia (jako człowieka pierwszy) w Ogrodzie. Nasze życie ma być takim ogrodem obfitym w Boże owoce. Z drugiej strony, to właśnie wyjście na pustynię, gdzie nie ma innych bodźców, jest okazją dla nas, aby skonfrontować się z poznaniem prawdy o sobie. Także o swojej kruchości. Tak jak Izrael, gdy wędrował przez pustynię. Nie poradziłby sobie sam, gdyby nie prowadził go Bóg. Gdy Izrael słyszał o pustyni, o drodze przez pustynię i prostowaniu ścieżek, jakże mógłby tego nie skojarzyć z okresem swojej czterdziestoletniej wędrówki? A przecież i oni wtedy wiele mieliby do „wyprostowania” – poczynając od niedowierzania i szemrania. Prośmy, aby tegoroczny Adwent pomógł nam wyprostować nasze ścieżki życia – może poprzez pojednanie, przebaczenie, przez większą ilość szczerego dziękczynienia, przez zawierzenie Bogu?
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA