II Niedziela Adwentu
W drugą niedzielę Adwentu wsłuchujemy się w słowa Ewangelii wg. św. Marka i niesamowite jest to pierwsze zdanie: „Początek Ewangelii Jezusa Chrystusa” – nie ma tam „o”, bo Jezus sam jest dla nas Dobrą Nowiną. Początek Dobrej Nowiny – można by się zapytać, a kiedy ona rozpoczyna się w moim życiu? Rozpoczęła się wraz z naszym zaistnieniem jako upragnionego stworzenia Bożego, rozpoczęła się na chrzcie św. kiedy staliśmy się dziećmi Bożymi, rozpoczyna się ilekroć nawracamy się, powracamy do Pana, ilekroć opowiadam się za Chrystusem i życiem ukazuję Jego Ewangelię.
Ciekawe, że ten fragment ma nam głównie przybliżyć postać i działalność św. Jana Chrzciciela, a jednak zaczyna się od Jezusa. Przypomina to liturgię wszystkich liturgii czyli noc Wielkiej Soboty, kiedy dokonując poświęcenia paschału, kapłan wypowiada te słowa z Apokalipsy św. Jana odnoszące się do Chrystusa – On jest Alfą i Omegą, Początkiem i Końcem. Chrystus jest pełnią wszystkiego. W Nim jesteśmy, żyjemy, poruszamy się, w Nim i dzięki Niemu dojść możemy do zbawienia.
Św. Marek przywołuje słowa Izajasza, które usłyszeliśmy w pierwszym czytaniu. To też może być obraz tego jak kompletne jest Pismo Święte, jak spełniają się Boże obietnice, jak Bóg prowadzi, a Słowo tłumaczy się przez się samo. Słowa proroka to Boża zapowiedź wysłania posłańca. Zanim dojdziemy do Jezusa, do tej Pełni, dani nam zostają różni wysłannicy. To też uczy nas cierpliwości. Widać to nieraz w życiu duchowym kiedy już od razu chcielibyśmy osiągnąć najwyższe szczyty i trudno jest zrozumieć, dlaczego nam się nie udaje. A Bóg zaprasza do wielkiej cierpliwości i do ufności w Jego plany, w to, jak On to wszystko poukładał i zaplanował. Jak rozpoznaję w codzienności Jego obecność, Jego znaki? Nie chodzi o szukanie nadzwyczajnych znaków, o swoistego rodzaju „nadinterpretację”, ale o umiejętność, o otwarcie się na dostrzeganie i odczytywanie tych znaków, które spotykamy na ścieżce naszego normalnego, szarego życia. By nie bać się wejść w ten dialog z Panem. Ale te słowa z księgi proroka Izajasza to zarazem pytanie o to, czy ja spełniam rolę, misję posłańca? Na dalszych stronnicach Ewangelii przeczytamy o tym jak już sam Jezus posyła swoich uczniów i jakie są ich zadania. Na mocy sakramentu chrztu św. i ja jestem posłanym by zwiastować Pana, by przede wszystkim życiem głosić właśnie Jego Dobrą Nowinę. Ale misję tę mamy spełniać ze względu na Niego samego. Tak jak Jezus został posłany przez Ojca dla naszego ocalenia i choć przecież Trójca Przenajświętsza jest doskonałą Jednością, to w Ewangelii bez trudu znajdziemy opisy, gdy Jezus odnosi wszystko do Ojca, wskazuje na Niego, prowadzi swoich uczniów, swoich słuchaczy dalej, w głąb tej relacji. „Jeśli Mnie ktoś widzi, widzi Ojca”, „kto wierzy we Mnie, wierzy w Ojca” – mówił Jezus.
Już pierwsza wzmianka o św. Janie Chrzcicielu zaznacza, gdzie pełnił on swoją posługę. Pustynia. I my musimy wyruszać na pustynię (choć może nas ona przerażać, a jednak i ta duchowa pustynia wpisana jest przez Boga w plan naszego zbawienia) – by stanąć w prawdzie, odkryć swoje grzechy, spojrzeć na siebie już w oderwaniu od opinii innych, ale sam na sam. Pustynia jako obraz takiego wyjścia, oderwania właśnie, ale też zatrzymania w miejscu swoiście surowym, w którym już nic nas nie rozproszy od spotkania z Prawdą.
Ewangelista napisze, że do Jana ciągnęli wszyscy. Wiemy, jak ryzykowne może być ten tłum. Za Jezusem też przecież szły tłumy, tylu się Nim zachwycało, ale – jaki był tego trwały owoc? A te tłumy nad brzegiem Jordanu? Ileż tam było autentycznych, trwałych nawróceń? Tłumy ciągną do słynnych kaznodziejów albo cudownych miejsc – jeszcze dzisiaj, w dobie rozpowszechnionej reklamy i szybko rozprzestrzeniających się informacji – ale choć dokonuje się wówczas naprawdę wiele niekwestowanego dobra, to ile też jest tylko takich chwilowych porywów? Choć i za te chwilowe porywy powinniśmy być Bogu wdzięczni, bo to zawsze jest już jakieś zasiane ziarno, które może kiedyś jeszcze się odezwie, zakiełkuje z mocą.
A sama postać Chrzciciela? Widzimy jego pewną surowość, ascetyczną postawę, prostotę i ubóstwo. To może trochę nas przerażać, ale czy nie jest to obraz oderwania się od tego, co zbędne, co jako tak mocno doczesne może nam przeszkadzać w pełnym podążaniu za Panem? (na co też zwraca naszą uwagę kolekta, modlitwa na początku Mszy św.). Oderwanie ale i zaufanie Bogu, Bożej Opatrzności. Kiedy zastanawiałam się nad tym fragmentem, szukałam różnych skojarzeń. I tak przyszła mi myśl, że może wzmianka o „miodzie” ma nas odesłać do Ziemi Obiecanej, pokazać, że ten, kto tu zaufał Panu i realizuje misję przez Niego mu powierzoną, żyje w jedności z Nim, kosztuje w pewien duchowy sposób już tu na ziemi, tego, co będzie „tam”. Przecież o Eucharystii mówimy, że jest przedsionkiem Nieba, zadatkiem Wiecznej Uczty – tego doskonałego zjednoczenia z Bogiem; że na Eucharystii niebo spotyka się z ziemią. A ten Boży pokój w sercu, którego doświadczamy? To wszystko też po to, by nam przypominać jaki jest cel naszej doczesnej pielgrzymki. Ale żyć tym przymierzem mam najpierw ja sam, w mojej osobistej relacji z Panem, by to mogło potem promieniować na innych. A skórzany pas na biodrach? Skojarzyło mi się to z wezwaniem by „biodra były przepasane” – czyli wezwaniem do gotowości, do czujności. A szarańcza? Czy nie przywołuje to na myśl plag egipskich? Ale Jan ją je – czyli pokazuje, że człowiek ma siłę (czerpaną od Boga) by panować nad swoimi grzechami, słabościami. W tym panowaniu objawia się też nasz rozum, mądrość. Wielbłądzia sierść? Wielbłąd skojarzył mi się z pielgrzymami, z ludem wciąż wędrującym po pustyni. Jesteśmy pielgrzymami, jesteśmy Kościołem pielgrzymującym. Wiele możemy uczyć się i wiele zaczerpnąć możemy z tej ascetycznej postawy Jana. Asceza widziana też bardzo pozytywnie, bo otwierająca na realizację gorliwą otrzymanego powołania. Asceza, która ma być środkiem, a nie celem samym w sobie. Celem Jana było głoszenie Przychodzącego, pomaganie w nawróceniu, ale właśnie – nie zatrzymywanie na sobie. I tak wchodzimy w temat samoświadomości Chrzciciela. Jan niewątpliwie może być dla nas także wzorem cierpliwości i pokory. Dojrzewał do wykonania swojej misji, potem oczekiwał Pana, który przybędzie i dopełni jego dzieło, był uważny, by móc Go rozpoznać, a rozpoznawszy – wskazać innym, nawet wówczas gdy może (jak widzimy to w przekazie innych ewangelistów) obraz Mesjasza w Jezusie był inny od tego, którego mógł się spodziewać Jan jako prorok jeszcze tak mocno osadzony w Starym Testamencie. Jan miał świadomość mocy Bożej i siebie jako narzędzia tej mocy, narzędzia, którym stał się bez swoich zasług, wszystko z Bożej łaski, dzięki temu Bożemu spojrzeniu, które spoczęło najpierw na rodzicach Jana, dzięki temu Bożemu planowi. Ilekroć powraca motyw planu Bożemu możemy zachwycać się tą misterną „tkaniną”, tym, jak Bóg wszystko układa, cierpliwie, przez lata i wieki, przez różne okoliczności, przez splot różnych osób. Tkając tą wielką historię świata, włącza w to maleńką nić mojej osobistej historii, bez której wzór tej tkaniny byłby już niepełny. Ale wracając do Jana i jego wyznania o niegodności wobec Mesjasza. Wiedzieć, że za mną „idzie mocniejszy”, że to, co ja czynię jest tylko znakiem, zapowiedzią, a nie pełnią. Ale to też prawda – nikt z nas nigdy nie będzie godzien, ale na szczęście – można tak kolokwialnie powiedzieć – jest Łaska Boża, jest Boże miłosierdzie, które, jak napisze m.in. św. s. Faustyna, zakrywa przepaść naszej nędzy. Jak pełnię swoją misję? Kto jest w jej centrum – ja czy Pan? Czy odkrywam w swoim życiu działania Bożej Łaski, która wspiera mnie, prowadzi, działa poprzez moją zgodę na jej obecność? Jan nie stawiał w siebie centrum, to, co działo się nad brzegiem Jordanu, nie było żadnym teatrem jednego aktora, nie było spotkanie z gwiazdorem, ale było niczym wejście przez bramę, by dalej spotkać już prawdziwego Pana. Jan także uczy jak nie polegać na sobie – to też jakoś wybrzmiewa w jego konfrontacji z posługą Jezusa, pokornego Sługi a nie tego, który według starotestamentalnych obrazów, miał przyjść z wojskową mocą i zapanować. Nie mamy szukać Boga naszych wyobrażeń, ale Boga prawdziwego, który sam nam się objawia. Nie mamy polegać na sobie pełniąc naszą misję, bo my jesteśmy tylko posłanymi, aby przygotować miejsce Panu a nie to miejsce sobie przywłaszczać. Jan chrzcił wodą. Woda jako symbol odrodzenia, przejścia przez Morze Czerwone z niewoli do wolności, woda niosąca uzdrowienie według proroctw. Woda naszego chrztu uświęcona Duchem Świętym. Jan chrzci wodą. Izraelici dobrze znali Jordan. To była jakby „ich” rzeka. To codzienność jest przestrzenią naszego uświęcenia i okazją do nieustannego nawracania. Codzienne sytuacje są dla nas konfrontacją, prowokują do zatrzymania i zadania sobie pytanie o życie zgodne z Bożym planem, z Bożymi przykazaniami. Czy doceniam moją codzienność? Ale woda to także symbol, tak po prostu. Jan wie, że potem będzie „inny” chrzest, on tylko do niego wprowadza, daje czemuś początek. Symbol zawsze jest także zaproszeniem by iść dalej. Nie możemy tylko zatrzymać się na znaku, ale wciąż próbować go odczytywać głębiej. Możemy też na to jeszcze inaczej spojrzeć. Woda, chrzest Janowy, może być dla nas symbolem spowiedzi św. Ale wiemy już, że samo wyznanie win nie wystarczy. Potrzeba autentycznego, szczerego rachunku sumienia, refleksji nad sobą, stanięcia w obliczu Jezusa Ukrzyżowanego, który dał się za mnie by swoją śmiercią, swoimi ranami i boleścią, przelaną Krwią Najdroższą odkupić mnie, zmazać moje winy. Jaki jest w moim sercu żal za grzechy? Ale i na tym nie koniec. Bo jest jeszcze warunek zadośćuczynienia i postanowienie poprawy. Czy o tym pamiętam? Czy spowiedź – mocą Bożej łaski – naprawdę mnie przemienia i kształtuje czy raczej jest dla mnie tylko kolejną religijną praktyką „do zaliczenia”?
Pierwsze czytanie to w pewnej mierze także pełna wersja cytatu przytoczonego przez św. Marka, którym ewangelista charakteryzuje posługę św. Jana Chrzciciela. Ale niesamowite są te pierwsze słowa: „pocieszajcie!” Jesteśmy posłani przez Boga (w tekście jest mowa o kapłanach, ale przecież na mocy chrztu św. każdy z nas otrzymał godność powszechnego kapłaństwa, jest powołany do duchowego kapłaństwa) aby pocieszać. I nie chodzi to o „tanie” pocieszanie, bo przecież w tekście Izajasza wybrzmiewa także motyw sprawiedliwości i do niej odnosi się także Jezus w swoim nauczaniu, gdy jak zachodzi taka potrzeba jasno wskazuje na grzechy i winy ludu wybranego. Największym pocieszeniem jakim możemy dać światu jest Dobra Nowina o zbawieniu, którego dokonał z miłości Bóg. I nawet Jego sprawiedliwość jawi się jako Dobra Nowina. Tym pocieszeniem jest doświadczenie najpierw samemu a potem przekazywanie innym Bożej obecności. A wezwanie do gotowania drogi Panu? Pan przyjdzie, ale nasze oczekiwanie nie ma być bierne, ale właśnie wypełnione realizacją konkretnych zadań. Zaskakujący może być ten paradoks – góry mają się obniżyć, doliny podnieść, to, co kręte ma stać się proste. I o to „proste” właśnie chodzi. Abyśmy prostowali nasze życie. Prostowali czyli zmieniali je w optyce Bożej nauki, aby było Bogu miłe. Ale także „prostowali” czyli czynili proste, czyli prostszym poprzez zawierzenie i zaufanie złożone w Panu i Jego dobroci. Bo często my sami sobie tak bardzo komplikujemy sobie naszą codzienność. Mamy głosić mocno, na górskim szczycie – światła Ewangelii nie można ukrywać, do realizacji misji posłanego potrzeba odwagi, ale nie tej opartej na sobie i swoich ludzkich zdolnościach czy układach, ale opartej na Bogu. „Bo usta Pana to powiedziały” – nie szukajmy ludzkich obietnic, ale naszą pewność budujmy na Panu i na Jego Słowie. Droga ma przebiegać przez pustynię – Pan chce przyjść tam gdzie (pozornie) nie ma życia, bo On jest Życiem, On jest Tym, który ożywia, który zmartwychwstając pokonał śmierć i chce nas wszystkich doprowadzić do pełni życia. Obraz Dobrego Pasterza – przychodzi paść, a to kojarzy mi się także z wychowaniem, z troską. Jezus jest cały „zajęty” troską o nas, On nas wychowuje, także poprzez swoje (pozorne) milczenie i zwlekanie, o którym powie św. Piotr w swoim Liście, a do czego nawiązaliśmy w naszym poprzednim rozważaniu. Czy pozwalam się Panu prowadzić? To Boże pocieszenie, pocieszenie, które otrzymujemy w Słowie Bożym nie jest owym „tanim” i „pustym” pocieszeniem, tak ulotnym, ale trwałym i prawdziwym, bo włączającym nas w to poprzez owe konkretne zadania, jakie mamy do wykonania. To bardzo konstruktywne pocieszenie. Mamy Boże obietnice, zadania i cel tego wszystkiego. Jednak Łaska Boża bez naszej odpowiedzi na nią, staje się niepełna, jakby „skrępowana”, a z kolei wysiłek człowieka przez tejże łaski jest płonny, nietrwały i niedoskonały. Potrzebujemy tego zjednoczenia. Ziemia złączona z niebem – ten obraz przywołuje w pewien sposób Psalm dzisiaj śpiewany gdy mowa jest o „wierności, która z ziemi wyrośnie” i o „sprawiedliwości, która spojrzy z nieba”. My mamy być wierni, mamy trwać w przymierzu z Bogiem, a wtedy On spojrzy na nas, niejako w swej sprawiedliwości „będzie musiał” na nas spojrzeć. To oczywiście niedoskonały obraz, bo przecież Jego spojrzenie zawsze nam towarzyszy, ale chodzi o ukazanie tej wzajemności. Bóg i człowiek nieustannie siebie szukają. Już od sceny w raju, gdy Bóg woła Adama po grzechu: „gdzie jesteś?” A Adam? Daje się odnaleźć Bożemu głosowi, słyszy je i na nie odpowiada, wchodzi w dialog, bo przecież wie, że w jego ucieczce nie znajdzie pokoju, bo źródłem pokoju jest sam Bóg. Niby ucieka, ale tak naprawdę pragnie Boga dalej. A wracając do św. Piotra i słów jego listu – to wezwanie abyśmy oczekiwali w pokoju, ze spokojem. W pokoju opartym i czerpiącym właśnie z ufności Bożym obietnicom i Bożej wierności. Bo moja wierność zawiedzie, ale Boża nigdy. Trwamy w adwentowym oczekiwaniu na Święta Narodzenia Pańskiego, ale przecież całe życie chrześcijanina ma być adwentem – to jest właśnie tym oczekiwaniem na „nową ziemię i nowe niebo”. Jesteśmy pielgrzymami, a to Pan jest Panem czasu i wszystkim kieruje. I to Pan – jak powie dziś Psalmista – „sam szczęściem obdarzy”. Bardzo porusza mnie to zdanie. Owszem, mam swoje zadania do wypełniania, nieustanne wezwanie do nawrócenia, ale nie muszę „myśleć za” Boga jak dopełnić Jego obietnic, nie muszę i nie powinienem kombinować, jak On ma zrealizować swoje Słowo. Mam Mu o tyle „pomagać”, że będę otwartym na Jego łaskę i z nią będę współpracował, ale ufał całkowicie Panu i w pokoju oczekiwał wszystkiego ostatecznie od Niego. „Śladami Jego kroków zbawienie” – zobaczmy w tym Wcielenie, Jezusa, który stał się Człowiekiem, który przeszedł przez ziemię, który wciąż jest obecny pośród nas, a tam gdzie się „pojawia” przynosi życie, ożywia, wskrzesza. A jaki ślad ja pozostawię po sobie?
I na koniec to niesamowite pierwsze zdanie dzisiejszego Psalmu: „Będę słuchał tego, co Pan Bóg mówi” – On ogłasza pokój, przynosi zbawienie. Czy więc wsłuchuję się w Jego Dobrą Nowinę, w Niego, który sam jest Dobrą Nowiną? „Będę” – to może być zachęta do postanowienia, do zmiany dotychczasowej postawy, ale także wyraz gotowości, owego czuwania. A może mogę w prawdzie swego serca powiedzieć po prostu: „Słucham tego, co Pan Bóg mówi”? Słucham, by czynić moje życie na nowo Jego, słucham by głosić innym?
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA