I Niedziela Wielkiego Postu (rok C)

„Wyprowadził nas Pan z Egiptu mocną ręką i wyciągniętym ramieniem wśród wielkiej grozy, znaków i cudów”. – to zdanie słyszymy w pierwszym czytaniu pierwszej niedzieli Wielkiego Postu. Wchodzimy w święty, to znaczy tak bardzo szczególny czas zatrzymania, refleksji i nawrócenia, pokuty i żalu, które mają prowadzić do pomnożenia w nas miłości ku Bogu i człowiekowi.

To zdanie z Księgi Powtórzonego Prawa, fragment wyznania ludu wybranego podczas ofiarowania Panu pierwocin płodów obiecanej ziemi, w zasadzie ukazuje to, co czeka nas na końcu Wielkiego Postu, jeżeli wytrwamy i podejmiemy w zawierzeniu, współpracę z łaską Pana. Bóg chce nas wyprowadzić z obcej, egipskiej ziemi, czyli z krainy ciemności grzechu, kultu fałszywych bożków, doczesnych rozkoszy, które zarazem stają się uciemiężeniem, z krainy niewoli do krainy wolności, w której w pełni może rozkwitać nasza godność, czyli godność dziecka, stworzenia Bożego. To wyjście z Egiptu nie dzieje się jednak tak łatwo, z „automatu” i bez problemów. Nawrócenie, odrzucenie tego, co niezgodne z Bożą wolą w naszym życiu, wewnętrzna przemiana i ponowne „narodziny” – podobnie jak te fizyczne – nie dokonuje się bez łez i krzyku, bez walki i zmagania. Jednak tej „grozie” towarzyszą również „znaki i cuda”, czyli objawienia Bożej potęgi, świadectwa Jego obecności z nami na tej drodze. To nie my sami siebie wyprowadzamy, uwalniamy z egipskiej niewoli, ale dokonuje tego Pan „mocną ręką i wyciągniętym ramieniem”. To On jest Dobrym Pasterzem, który sobą samym osłania owce przed atakami drapieżnych i podstępnych wilków. Wielki Post to nie jest siłownia dla egoistów – usłyszałam kiedyś takie zdanie, już nie pamiętam kto je powiedział, ale ono jakoś zawsze w tych pierwszych dniach tego okresu liturgicznego powraca do mnie. Wielki Post, asceza w ogóle, wszelkie podejmowane umartwienia, wyrzeczenia i postanowienia, to nie jest siłowania, w której samodzielnie mamy dojść do osiągnięcia jakiegoś stopnia satysfakcji z wyników ciężkiej pracy. Owszem, to jest ciężka praca, ale jeżeli podejmujemy to wszystko z miłości do Pana i rozważając Jego niepojętą miłość do nas, wpatrując się w Jego święte rany, które mimo owej „świętości” były szalenie bolesne, to ta ciężkość nie jest już tak odczuwalna. W tym nie chodzi także o egoistyczne zadowolenie i udowodnienie sobie czegoś. Wytrwanie w wyrzeczeniu, dotrzymanie postanowienia raduje nas, motywuje, jest czynnikiem, który wpływa na to, że mamy kontrolę nad sobą, ale jednocześnie – a może nade wszystko – jest to efekt otwarcia się na Bożą Łaskę. Dlatego lud wybrany po wejściu do ziemi obiecanej miał złożyć Panu w ofierze pierwsze plony tejże ziemi – aby nigdy nie zapomniał, że otrzymał ją od Pana, że jest ona Jego darem i do Niego tak naprawdę należy i ona, i jej owoc. „Egipt” może (i będzie) kusił. Izraelici w obliczu trudności wędrówki tęsknili za cebulą i czosnkiem, a przecież zmierzali do ziemi opływającej w mleko i miód! Cel, do którego zmierzamy podejmując nawrócenie, czyli głębsza relacja z Panem, odkrycie Jego miłości i obecności, zrobienie przestrzeni w naszym życiu dla Niego (czyli przywrócenie właściwego porządku, harmonii stworzenia) i posłuszeństwo Jego słowu, Jego przykazaniom – to wszystko jest niewypowiedzianie bardziej wartościowe niż to, czym może nas kusić „świat”.

W tym fragmencie padają także piękne określenia: „Bóg twój”, „Bóg ojców naszych” – może nie zwracamy już na te zwroty uwagi tak do nich przyzwyczajeni, ale one są niesamowite ponieważ ukazują wiarę jako dziedzictwo, które otrzymaliśmy i które zostało nam powierzone czyli zadane („Bóg ojców naszych”), ale z drugiej strony wiara nie ma być tylko przejętą tradycją i koniecznością, ale ma być wolną relacją, która będzie tak bliska (Bóg-ja), że będę mówił o „Bogu moim” – i to nie w wymiarze, że ja sobie stworzą jakiś wizerunek Boga i będę głosił ten fałszywy obraz, ale właśnie, że przyjmę, a najpierw odkryję Boga, który jest moim Ojcem, Zbawicielem i Odkupicielem. Św. Franciszek z Asyżu wyznawał: „Bóg mój i wszystko moje” – on miał Boga jako Pana i Przyjaciela, Najwyższego i Najbliższego zarazem. „Miał” Boga, więc miał już wszystko. Czy Bóg jest dla mnie takim najcenniejszym Dobrem, które jest ponad wszystko inne? Gdy całym sercem przylgniemy do Pana i Jemu damy się poprowadzić (zamiast samemu chcieć Jego prowadzić – ta zamiana, nasze przejście na właściwe miejsce jest właśnie owym nawróceniem), wówczas Pan błogosławiąc nam, będzie nas obdarzał tym, co dla nas uzna za najkorzystniejsze. I to będzie nasze „wszystko”. „Bóg mój i wszystko moje”.

Pan przez usta Psalmisty obiecuje, że będzie osłaniał tego, który wzywa Go; tego, który poznał Jego Imię. A jakieś to Imię? Mojżeszowi z krzaku gorejącego Bóg powiedział: „Ja Jestem”. To najpiękniejsze Imię. Bóg jest Obecnością. I jest Nią zawsze i wszędzie. Podobne przesłanie niesie w sobie drugie czytanie zaczerpnięte z Listu św. Pawła do Rzymian. Apostoł narodów mówi o bliskości słowa Bożego, które jest wyznawaną wiarą – ta zaś, „sercem przyjęta” prowadzi do sprawiedliwości, a wyznawanie jej ustami – do zbawienia”. To słowo jest jednakowe dla każdego, „nie ma już różnicy między Żydem a Grekiem. Jeden jest bowiem Pan wszystkich”. Ale wiemy, że to „słowo” to nie tylko litera, zapis Bożych przykazań – to Słowo stało się Ciałem i rozbiło namiot w naszej codzienności, w ludzkiej rzeczywistości. To Chrystus jest tym Słowem. I to On jest (chce) być blisko nas, na naszych ustach, a nade w naszym sercu. To Chrystus przenikający nasze jestestwo jest dla nas tarczą i obroną.

W ewangelicznej perykopie, którą słyszymy tej niedzieli, wybrzmiewa stwierdzenie, że nie samych chlebem – czyli nie tyko i wyłącznie tym, co zewnętrzne – ale każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych. To nie ludzkie słowa, zapewnienia, deklaracje są tym, na czym powinniśmy budować gmach naszego życia, ale właśnie słowo Boże. Marzec tradycyjnie poświęcony jest św. Józefowi – to o tym Świętym mówimy, że zaufał Słowu Boga. Może to powinno być naszym wielkopostnym postanowieniem, które będzie miało i potem swoją kontynuację: zaufać Bożemu słowu, ale także uwierzyć, że ono jest blisko mnie, jest bliskie. Odkryć i zachwycić się jego obecnością, zobaczyć, jak ona rozjaśnia codzienność. Słowo jest bliskie – odkryjemy to, jeżeli otworzymy się na prawdę, że jest to żywe i skuteczne słowo, że nie jest ono przeszłością ani nie jest teologiczną zagadką. Wiele w dzisiejszej liturgii jest o słowie Boga być może również dlatego, abyśmy w nim odkryli i przyjęli przewodnika na ten szczególny czas jakim jest Wielki Post.  Nie pokładać pewności w swojej dobrej woli, w swoich wysiłkach, ale dać się poprowadzić Słowu przyjmując go również jako tarczę w obliczu różnych problemów i walk. A słowo Ewangelii wyprowadza nas razem z Jezusem na pustynię. Jak ważne jest to określenie „ razem”. Wielki Post ale i całe nasze życie, to nie jest samotna pielgrzymka.

Pustynia odsyła nas do wydarzeń, które miały miejsce po wyjściu Izraela z Egiptu. Szli do ziemi opływającej mlekiem i miodem, ale szemrali i niedowierzali, że Bóg się nimi opiekuje i ma moc wypełnić swoje obietnice. Czterdzieści lat takiej wędrówki i nieustanne przeplatanie się ze sobą szemrania zwątpienia z wyznaniem wiary. U progu działalności publicznej Jezusa, w Duchu Świętym, zostaje On wyprowadzony na pustynię, aby doświadczyć i tego „odcienia” człowieczeństwa, a jeszcze bardziej po to, aby nas nauczyć, jak mamy postępować w obliczu pokus i działania złego w naszym życiu.

To, czym Jezus był kuszony, te przestrzenie, które próbował wykorzystać szatan, są jednymi z najbardziej podstawowych i bliskich każdemu. Bo czyż nie jest naturalną i podstawową potrzeba zaspokojenia głodu? Albo potrzeba bycia zapewnienia sobie bytu i stabilności materialnej? Albo pewność swojej godności i tego, że można na kimś polegać? Dobrze to rozumiemy. Jednak Ewangelista, mówiąc o tych dobrze nam znanych wymiarach, od razu daje jasną wskazówkę: Jezus jest ich świadomy. Jezus wie, że jest odczuwa głód i nazywa to. Jezus wie, że cierpi z powodu świadomości tego, że Go odrzucą i Jego orędzie wcale nie będzie tak całkowicie przyjmowane. Jezus wie, że czeka Go chwila, kiedy zawoła z jękiem do Ojca: „Czemuś Mnie opuścił”, gdzie jesteś? I tu mamy pierwszą lekcję: aby nazywać, werbalizować swoje potrzeby, tęsknoty, to, co odczuwamy jako braki i niedostatki; aby nazywać swoje stany. Kiedy nazywamy, nawiązujemy z nimi łączność. W ten sposób poznajemy siebie i mamy kontakt sami ze sobą, a to jest niezwykle ważne: znać siebie i mieć kontakt z samym sobą. Jeżeli nie umiemy nazywać albo tego po prostu nie robimy, nie mamy tej łączności i zarazem te wszystkie stany, emocje i doświadczane pokusy, panują nad nami, a nie my nad nimi. Tymczasem mamy poznać ich źródło, zmierzyć się z nimi „twarzą w twarz”, w czym właśnie pomaga ich nazywanie, uczynienie z nich w ten sposób „konkretu”. Zresztą, w duchowej drodze, istotną rolę odgrywa wypowiadanie: aby nie pozostawać samu ze swoimi myślami, ale właśnie „wypowiadać” je – to sprawia, że wychodzimy z kręgu siebie, a kusiciel bardzo boi się ujawniania. Wypowiadanie bowiem wprowadza światło w ciemność pokusy i walki, odsłania to, co było ukryte. Nie ma w tym pragnieniach, tęsknotach nic złego. Istota kryje się bowiem w tym, co z nimi uczynimy. Czy warto za kawałek chleba i chwilę zaspokojenia głodu zaprzepaścić duchowe dobro swojej duszy? Do tego, paradoksalnie, jeżeli za wszelką cenę chcemy osiągnąć jakąś „godność”, to właśnie wcale nie wznosimy się w górę, ale przeciwnie, naprawdę „zrzucamy się”, spadamy w przepaść.

Jezus zwycięża wiernością słowu Bożemu. To tym słowem Chrystus odpowiada kusicielowi. I to w tym znaczeniu słowo Boże jest mieczem, jak czytamy choćby w Liście do Hebrajczyków (trzeba jednak uważać, aby tego oręża nie wykorzystać w niewłaściwy sposób, jako atak przeciw komuś, aby kogoś nie zranić: tak, nawet słowem Bożym źle użytym w ludzkiej pysze, można kogoś bardzo poranić. To także kolejny dowód pokory Boga, który powierzył nam swoje słowo: i to rozumiane jako litera, i to, które w Noc Bożego Narodzenia, rękoma Maryi i św. Józefa złożył do ubogiego żłóbka. Należy w tym miejscu zwrócić również uwagę na znaczący fakt: kiedy szatan zorientował się, że Jezus odpowiada na jego pokusy słowem Boga, on także zaczyna w tym dialogu wykorzystywać słowa Boga – podobnie jak to uczynił, w podstępny sposób, w raju w rozmowie z Ewą. Ona jednak weszła w ten ton szatana, zaczęła poddawać w wątpliwość, a nawet dokładać swoją interpretację tegoż słowa. Dlatego tak ważne jest to, co napisał św. Piotr w swoim Drugim Liście: „że żadne proroctwo Pisma nie jest dla prywatnego wyjaśnienia” – bo to nie jest nasze słowo, ale zostało nam ono podarowane z woli Pana i przez Niego objawione; dlatego czytamy to słowo we wspólnocie Kościoła i w świetle jego Magisterium). Aby jednak tak móc się bronić, potrzeba nam znać słowo Boże. I może właśnie Wielki Post jest dobrą okazją do tego, aby w to słowo jeszcze mocniej, jeszcze bardziej się zagłębić. Pozwolić, aby ono zaczęło pisać nasze życie, aby to ono pomagało nam w odczytywaniu naszej historii. Znaleźć siebie między stronnicami Biblii. O św. Józefie ks. Krzysztof Wons, ceniony rekolekcjonista, napisał, że jest „patronem godzin porannych”, to znaczy, że w życiu Świętego, słowo Boże było „o poranku”, było pierwsze przed wszelkim innym słowem, przed jego własnymi myślami i postanowieniami. Św. Józef umiał ustąpić wobec słowa Bożego. Czy w moim sercu, w mojej codzienności słowo Boże faktycznie jest pierwsze? Czy dobrze się czuję z nim i czy mogę o sobie powiedzieć, że przechadzam się alejkami słowa Bożego? Spaceruję między biblijnymi wersami, a w sercu rodzi się zdumienie, zachwyt – to zadziwienie nad tajemnicą Boga, której nigdy przecież nie przenikniemy?

Jezus wyraźnie zwraca uwagę: człowiek nie żyje samym chlebem, to znaczy nie jesteśmy stworzeni tylko dla doczesności i to nie konsumpcjonizm i hedonizm mają nas cechować i determinować nasze decyzji. W Ewangelii wg św. Jana została zapisana wypowiedź Pana, że Jego pokarmem jest pełnienie woli Ojca. Jego nasyceniem i zaspokojeniem „głodu” jest realizowanie woli Ojca, Jego planu. Czy to syci również moje człowieczeństwo? Dalej, Jezus odpowiadając szatanowi mówi, że tylko Bogu Jednemu mamy oddawać pokłon i tylko Jemu służyć. To jest najpewniejsza droga, jedyna droga do zbawienia. A przed kim ja zginam kolana? A może – idąc dalej za myślą z rozważać o św. Józefie z książki: „Cały sprawiedliwy” ks. Wonsa – to moje postanowienia i decyzje ubóstwiam, czynię z nich bożków, dla których jestem skłonny wszystko poświecić i nawet zlekceważyć słowo Boga żywego? Jezus powołując i formując uczniów zwracał im na to uwagę: gdy Piotr „upomniał” Pana, że nie przyjdzie na Niego żadna śmierć i cierpienie, Jezus odwrócił się,  czyli pokazał, że Piotr ma iść za Nim, a nie przed Nim. To nie Bóg idzie za nami i dopasowuje się do nas, ale my idziemy za Nim. Kolejną taką uwagę znajdujemy w słowach Pana: jaka z tego dla nas korzyść, że zdobędziemy cały świat, ale na duszy poniesiemy szkodę? Zbyt łatwo i może zbyt często zapominamy, że nasza dusza jest nieśmiertelna, a naszym powołaniem jest życie wieczne, do którego zmierzamy przez to, co tu i teraz. Ale to, co „tu i teraz” kiedyś przeminie, a my będziemy musieli stanąć przed Sędzią i zdać ze wszystkiego rachunek. Trzecią odpowiedzą Jezusa na słowa szatana jest zdanie: nie będziesz wystawiał Pana Boga na próbę. Jezus wypełnił ten nakaz do końca, gdy wisząc i cierpiąc na Krzyżu nie usłyszał nawoływania tłumu i nie zszedł z Drzewa Życia, aby cokolwiek komukolwiek udowodnić. Nie musimy udowadniać naszej godności czymś nadzwyczajnym. Mamy ją pielęgnować dobrym życiem i to właśnie w codzienności ukazywać, że mamy świadomość, że naszą największą godnością jest bycie stworzeniem i dzieckiem Bożym. Ale czy także takim rodzajem wystawiania Pana Boga na próbę nie są nasze „handlowe” modlitwy i deklaracje? Uwierzę, jak uzdrowisz moje dziecko. Nawrócę się, jak zrobisz dla mnie to i to. I tym podobne. Nie mamy wierzyć za coś, dla czegoś – dla mamy wierzyć, bo Bóg Jest.

Diabeł odstąpił od Jezusa „do czasu”. Jego powrót nastąpi właśnie w dniach Męki i Śmierci – gdy Pan zostanie wydany, opuszczony, zmaltretowany i wyśmiany – ale szatan zostanie ostatecznie pokonany o brzasku Zmartwychwstania. To Bóg jest zawsze Triumfatorem, Zwycięzcą. I o tym nigdy nie możemy zapomnieć. Bóg, który będzie nas „nosił na rękach”, jeżeli Jemu zaufamy tak całkowicie. To znaczy na tyle na ile nas stać w danej chwili. Bardzo piękny i poruszający jest Psalm 91, którym modlimy się także tej niedzieli, nim niejako rozpoczynając Wielki Post. Psalm ten wybrzmiewa także co niedziela w wieczornej modlitwie, tzw. „komplecie”. Oddać siebie w ręce Najwyższego, pod Jego opiekę. Pozwolić, aby Bóg się mną zaopiekował. Mieszkać, żyć „w cieniu Wszechmocnego”. Próbowałam sobie wyobrazić ten obraz bycia „w cieniu Wszechmocnego”. Aby padał na nas cień, coś nas musi przewyższać i stać za nami, bardzo blisko nas. Cień, który nas osłania. Bóg idzie i przed nami, ale także i obok nas, i za nami, jak wówczas gdy Izrael przechodził przez Morze Czerwone. Ten cień to także, jak się zdaje, obraz niesamowitej bliskości. I zarazem – „mieszkać w cieniu Najwyższego”, co staje się możliwe dzięki oddaniu się Jemu – to obraz naszego „zniknięcia” w Bogu. Nie jest to jednak negatywnie rozumiane zniknięcie, ale takie „stopienie się”, tak mocne wtulenie się w Niego, że już naprawdę nic nas nie może od tej Miłości odłączyć; tak, że moja „mała” wola równa się Jego wielka Wola (w myśl sentencji św. o. Maksymiliana M. Kolbego). Cóż to jest za bliskość! W Ewangelii znajdujemy taki obraz „zacienienia”, najdoskonalszego – to scena Zwiastowania Najśw. Maryi Pannie Bożej nowiny. Św. Łukasz na koniec ten sceny pisze, że moc Najwyższego osłoni Maryję. To jest to „zacienienie”. Maryja cała została ogarnięta przez Boga. Poczęcie – „z Ducha Świętego” – dokonało się w tym „zacienieniu”, w tym ukryciu. Skryć się w Bogu – to nie ucieczka, ale właśnie odkrycie Pełni. Tylko wobec Boga, Maryja powiedziała: oto ja, służebnica Pańska.

„Bądź ze mną, Panie, w moim utrapieniu” – tak brzmi powtarzany tej niedzieli przez nas refren Psalmu responsoryjnego. Niech to wezwanie, to westchnienie serca, naszego jestestwa, będzie naszym autentycznym pragnieniem, ale także drogowskazem, gdzie i u Kogo mamy szukać pomocy. Niech przez Wielki Post, ale i całe życie, prowadzi nas Słowo Boże.

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA