III Niedziela Adwentu (rok A)

Dzisiejsza Ewangelia konfrontuje nas z dwoma pytaniami. Jedno zadaje Jan Chrzciciel: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść?”. Drugie zadaje Pan Jezus: „Co wyszliście obejrzeć na pustyni?”. Pierwsze pytanie skierowane jest do Jezusa, drugie – do tłumów, w którym są i uczniowie Jana. Oba te pytania są skierowane również do nas.

Chrzciciel miał wskazać na Mesjasza, być głosem zapowiadającym Słowo Przedwieczne. Czy to pytanie jest przejawem wątpliwości? Być może, co ukazywałoby nam go w tak bardzo ludzkim, bliskim nam świetle. Jan prosi, aby jego uczniowie zapytali się Jezusa – prosi, by to On sam dał o sobie świadectwo: czy jest Tym, którego czekają, czy przyjść ma jednak inny? To zdaje się najlepsza droga – zamiast snuć samemu przypuszczenia i zagubić się w gąszczu spekulacji – pójść prosto do źródła. Ale jak odpowiada Jezus? Jego odpowiedzią jest wskazanie na czyny i słowa. Nie tłumaczy, nie przekonuje – Jego świadectwem, ukazaniem, kim jest, są właśnie czyny. Ci, którzy przyszli od Jana, mają najpierw sami się świadomie rozejrzeć i zrozumieć, na co patrzą, czego są świadkami. Bo czasem prawda jest tak blisko nas, że łatwo ją przeoczyć, nie zauważyć. Może być tak blisko, a jednak do nas nie docierać.

Te pytania są zarazem konfrontacją z naszymi wyobrażeniami. Jan należał do określonej grupy ludzi – asceta żyjący na pustyni, prorok poświęcony swojej misji – i oni mieli swą „wizję” Mesjasza. Tak jak Apostołowie, którzy również mieli swoje oczekiwania, jak całe społeczeństwo Izraela. I wiemy, że Jezus – jadający z celnikami i grzesznikami – nie wpisywał się w te oczekiwania, co nieraz dawano Mu odczuć. Szczególny czas zatrzymania jakim jest Adwent, może być świetną okolicznością, aby zastanowić się, na Kogo czekam, Kogo szukam pielgrzymując przez życie, czy „bliżej” – pielgrzymując do betlejemskiej groty. Jezus wskazuje na swoje czyny – czy potrafię je dostrzec w moim życiu, te przejawy Bożej troski o mnie, Jego zabieganie o moje zbawienie, ocalenie. Jak jeszcze Bóg miałby mnie przekonać  o swojej miłości, czego jeszcze od Niego oczekuję? Czy odkryjemy odpowiedź tak od razu? Św. Jakub pisze o cierpliwości, która jest formą wytrwałości. Szukać, pytać, kołatać, ale jednocześnie nie wątpić – pozwolić raczej, aby dokonał się ten cały proces, który znamy choćby z przyrody: ziarno wrzucone w ziemie nie wydaje natychmiastowego plonu. Potrzebuje odpowiednich warunków, troski, czasu.

Pytanie Jana skierowane jest do Jezusa i Jego dotyczy, natomiast Jezus pyta o stosunek tłumu do Jana. W naszym życiu, na naszej drodze spotykamy różne osoby, niektóre z nich z czasem stają się dla nas autorytetami, za którymi zaczynamy podążać. Ale również i tu warto zadać sobie pytanie: dlaczego ktoś staje się dla mnie autorytetem? Czy może dlatego, że chcę należeć do jakieś „aktualnie” popularnej grupy goniąc za tym, co ulotnie modne? A może próbuję uciekać od samodzielnych decyzji, dlatego tak mocno (wręcz aż nienaturalnie ślepo) opieram się na drugim człowieku? Ale wracając do bezpośredniego przesłania tej perykopy: możliwe, że tłumy, które przybywały nad brzeg Jordanu, gdzie działał Jan, przychodziły kierowane jakimiś pogłoskami, szukając sensacji, chcąc znaleźć się w centrum ważnych wydarzeń, ale niekoniecznie autentycznie je przeżyć jako osobiste doświadczenie początku przemiany. Jakie jest moje życie religijne? Czy nie jest przypadkiem szukaniem sensacji zamiast głębokiego, szczerego spotkania? Boże plany, Boże działanie nieraz tak bardzo odbiega od naszych wyobrażeń i założeń, od ludzkich kalkulacji i oczekiwań – a jednak zawsze ukierunkowane jest ono na to, co dla nas najlepsze, najlepsze dla naszego ocalenia, wybawienia. Czasem przyjęcie tego Bożego planu, odmiennego od naszego, otwarcie się na niego, jest dla nas wyzwaniem i swoistego rodzaju procesem, ale przecież wszystko to dzieje się w Bożym zamyśle po to, abyśmy mogli ostatecznie doświadczyć tego szczęścia, o którym czytamy w księdze proroka Izajasza. Bożym pragnieniem względem nas jest nasze szczęście. Co jednak przykuło moją uwagę, to odkrycie, że prorok Izajasz nie pisze o pojedynczej osobie: pisze cały czas o jednej społeczności, o grupie osób, które razem – przeżywszy okres niewoli i wygnania – nawróciwszy się, otrzymają łaskę powrotu, Pan wyprowadzi ich i na nowo zaprowadzi do ziemi, którą dla nich przygotował. Podobnie jest z nami. Nie chodzi o działanie w pojedynkę, ale o wspólną drogę przebytą we wspólnocie Kościoła – razem. I jeśli w dzisiejszym słowie wybrzmiewa temat cierpliwości (przede wszystkim w kontekście oczekiwania na przyjście Pana), to można to też odczytać w kontekście wzajemnych relacji, do czego także zachęca św. Jakub. Wspólna droga zakłada swoistego rodzaju wyrozumiałość i zgodę na to, że każdy ma swoje tempo, nie wszyscy będą szli równo w takt mojego kroku, ale dla wszystkich Pan chce być dobrym Pasterzem. „Nie uskarżajcie się, bracia, jeden na drugiego, byście nie podpadli pod sąd” – św.  Jakub jest bardzo dosadny w słowach. Nie mamy być dla siebie wzajemnie sędziami (bo jeden jest tylko Sędzia), ale mamy być dla siebie nawzajem towarzyszami jednej drogi. Czasem możemy doświadczyć takiej pokusy, zwłaszcza jeżeli prowadzimy życie religijne i też jakoś jesteśmy zaangażowani w posługę ewangelizacji, apostolstwa, że chcielibyśmy by nasze słowa od razu kogoś przemieniły, żeby efekt naszych wysiłków był natychmiastowy i dla wszystkich widzialny. Apostoł przywołuje proroków – przypomnijmy sobie np. Jeremiasza: trudno w jego przypadku mówić o sukcesie, a jednak do dziś odnosimy się do jego osoby i misji. Nie możemy „uskarżać się” na tych, do których kierujemy słowo. Zresztą, bardziej niż słowem, mamy głosić naszym życiem – to ono, w jego codziennych odcieniach winno być „najgłośniejszym”, a zarazem najczytelniejszym świadectwem. I myślę, że to wpisuje się również w przesłanie dzisiejszej perykopy. Jan mógłby się jakoś „uskarżać” na Jezusa: czy na pewno jest Mesjaszem. Jezus mógłby się „uskarżać” na zwątpienie swojego Poprzednika. A jednak, to byłaby jakaś chyba mylna interpretacjach ich słów, bo w ich słowach, w ich pytaniach nie ma wzajemnego oskarżania się. Nie ma rozczarowania – ale jest właśnie zrozumienie, wyrozumiałość. Żeby kogoś pokochać, trzeba poznać. Nie poznanie sprawia, że „zabijamy”. Jan nie chciał zanegować Jezusa. Czasem po prostu „nie da się nie zapytać”. Nie można zarzucić Janowi braku wiary, a jednak według jednego z komentarzy, w tym fragmencie spotykamy go przeżywającego kryzys. Jest zamknięty w więzieniu, to, co słyszy o Chrystusie odbiega zapewne od jego oczekiwań o triumfie Mesjasza – część jego uczniów poszła za Jezusem, Jan czuje się odpowiedzialny. Jak bardzo najpierw samemu trzeba się umacniać, aby potem móc wskazywać drogę innym. Może to co przeżywał w sercu to rodzaj niepokoju? Więzienie, zamknięcie, swoistego rodzaju odizolowanie. Są takie momenty w naszym życiu, kiedy tak bardzo potrzebujemy umocnienia, upewnienia się – w obliczu zwątpienia i zagubienia, poczucia bezradności. Dlatego Jan pyta, szuka. A Jezus odpowiada – jak już to sobie powiedzieliśmy – wskazując na czyny, to jest na konkretny fakt. Jego Osoba, działanie, to nie abstrakcja. Jezus nie potępia Jana, nie krytykuje go – tak samo Pan nie krytykuje naszych wątpliwości, rozumie je. Pytania Jezusa są pytaniami retorycznymi, których celem jest właśnie skłonienie nas do refleksji. Może dlatego nieraz nie potrafimy rozpoznać Pana, bo szukamy Go według swoich wyobrażeń, dokonując swoistego rodzaju pomylenia? Jezus nie narzuca wiary, ale zaprasza do zaangażowania się w odpowiedzi z niej płynące. Czasem problemem jest właśnie nasza „religijność”, sposób patrzenia. Jezus „istnieje” choć może dla wielu jest tak różny od ich powierzchownych oczekiwań. Jan wyszedł na pustynię, bo taka była jego misja, natomiast Jezus głosi Dobrą Nowinę wszędzie i wobec wszystkich oraz właśnie przedstawia orędzie zbawienia jako miłosierdzie, pocieszenie, uzdrowienie. Ci, którzy przez społeczeństwo są uważani za najmniejszych, dla Niego stają się szczególnie bliscy. Oni stają się „ziemią” Jego apostolstwa. Rozpoznajemy „Oczekiwanego” w Jego miłosierdziu. Jezus na pewno doceniał moralną czystość, uczciwość Jana – człowieka odpornego na „powiew mody” i kadzidło pochlebstw; z powodu prawdy i jej umiłowania, gotów jest do największego poświęcenia. Można powiedzieć, że zarówno Jezus, jak i Jan, żyli w taki sposób, że prowokowali pytania innych. Ich życie było pytaniem – i my dziś stajemy również wobec tego pytania. Jeżeli nie dostrzegamy go, albo nie ma ono dla nas znaczenia, nie chcemy znaleźć odpowiedzi, to ukazuje, jaki tak naprawdę jest nasz stosunek do wiary i relacji z Bogiem. Nie możemy przestać pytać i szukać. Nie możemy odebrać sobie takiej uważności za którą idzie zdolność do zdumienia. Tak by Pan mógł nas wciąż zaskakiwać. Czy potrafimy dopuścić do głosu pytania, wątpliwości, chwile zakłopotania? A może wolimy naginać siebie, aby tylko utrzymać maskę, pozór pewności siebie, siły i zdecydowania? Poszukiwanie odpowiedzi, dotarcie do prawdziwych, autentycznych wartości, zakłada wejście w głąb – zejście z powierzchni chwilowego i zewnętrznego entuzjazmu do głębi bardzo osobistego przeżycia.

Trzecia niedziela Adwentu to niedziela radości. W pierwszym czytaniu tak mocno ona wybrzmiewa. Radość z powrotu, radość z ocalenia. Naszym ratunkiem jest prawdziwa relacja z Jezusem oraz wolność, która nie ucieka przed zadawaniem pytanie, ale zarazem jest zdolna do usłyszenia odpowiedzi. Pan nie chce nas nigdy zagubić – robi wszystko, aby nas znaleźć i ocalić. Może dziś, z radością, rozejrzyjmy się wokół siebie i poszukajmy odpowiedzi Jego obecności. Przed nami już coraz mniej czasu, niedługo świętować będziemy Narodzenie Pańskie, staniemy wobec misterium Wcielenia – czym wiem, na Kogo czekam? Czy pozwolę Mu być takim jakim On jest naprawdę?

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA