XXVI Niedziela zwykła (rok C)
Na początku chciałam wyznać, że dzisiejsza liturgia Słowa Bożego, przewidziana na dwudziestą szóstą niedzielę zwykłą, jest dla mnie bardzo osobista. To bowiem te słowa zostały odczytane w dniu moich ślubów wieczystych, sześć lat temu. Pamiętam, co myślałam przygotowując się do tego wydarzenia, gdy rozważałam to Słowo i jak wówczas myślałam o tym, czy Bóg jest dla mnie jedynym skarbem? Czy może za progiem mojej codzienności, czyli tuż obok mnie, jest ktoś/coś, co czeka na moje zatrzymanie i pochylenie się? „Mają prawo i proroków…” – mówi Abrahama do bogatego człowieka – mogę to sparafrazować: mam Regułę, nade wszystko mam Ewangelię, to jej światło winno rozjaśnić wszystko i pokierować moim życiem. Nie potrzeba nadzwyczajności, znaków i cudów – wystarczy serce otwarte i pokorne przyjęcie tego, co „już” jest. Nie mogę „braku nadzwyczajności” podawać jako argument na swoje usprawiedliwienie. Św. Paweł napisał do Tymoteusza: „walcz w dobrych zawodach o wiarę” – to zdanie, dobrze to pamiętam, jak wówczas mnie przenikało, wraz z dalszym ciągiem tego fragmentu Listu: aby dać dobre świadectwo. Owo „dobre świadectwo” to także nie kwestia „nadzwyczajnych” czynów, ale proza codzienności przeniknięta Ewangelią. Każdy z nas powołany został do życia wiecznego i to dążenie do ostatecznego zjednoczenia z Bogiem jest powszechnym zadaniem, odwiecznym zadaniem każdego z nas. To zjednoczenie samo w sobie jest największym skarbem. Aby jednak je posiąść – najpierw trzeba stać się ubogim, bo przyjąć je można jedynie pustymi, to znaczy wolnymi, rękoma, które już niczego nie zagarniają dla siebie, ale potrafią również dawać.
Na pierwszy rzut oka dzisiejsza perykopa może napełniać niepokojem, wydaje się być taka „groźna”. Współczujemy w naturalny i odruchowy niemalże sposób sponiewieranemu Łazarzowi, aż nasze serca rwą się, aby opatrzeć mu rany. Na bogacza, znów tak odruchowo i zwyczajowo, oburzamy się i wytaczamy mu proces. Czy jednak to wszystko? Nie, chyba nie. Ów bogacz „za życia otrzymał swoje dobra”. Każdy z nas w jakimś sensie właśnie za swojego ziemskiego życia otrzymuje „dobra”. Czym one są? To dar czasu. Do nieba dążymy po ścieżce, która nazywa się: „ziemia”, nasze „tu i teraz” jest właśnie ową ścieżką. Więc czas, ale również złożone w nas przez Boga talenty, możliwości, okoliczności są tymi dobrami. Nie tyle danymi, ile raczej zadanymi, powierzonymi, abyśmy w całkowitej wolności odpowiedzieli na nie. I jest jeszcze jeden dar: drugi człowiek. Łazarz został dany bogaczowi – i być może mógłby jego największym skarbem, największym, bo otwierającym bramy nieba. Jednak skoro bogaty wzgardził tym najcenniejszym skarbem, to z nie przyjęcia go właśnie jest sądzony. Zauważmy, że nie ma mowy w tej przypowieści o nieuczciwym gospodarowaniu czy innych „przekrętach”. Cała pedagogia tej historii skupia się na tym, że bogacz, mając możliwości, mając wszystko, nie przyjął daru jakim był dla niego od Boga Łazarz. Nie przyjął, to znaczy nie zatrzymał się, nie pochylił się nad nim i nie przyszedł z pomocą. Czy można przeżyć doczesność w tak całkowitym oderwaniu od tego, co dzieje się rzeczywiście za progiem? Czy można „balować” i naprawdę nie dostrzeż nędzy drugiego człowieka? Czy egoizm aż tak nas zamyka i czyni nieczułymi? Tak. Ewangelista zapisał opisując bogacza: „ubierał się w purpurę i bisior i w dzień w dzień ucztował wystawnie”. Te czasowniki są w pierwszej osobie. Nie ma dodatku, żadnego wspomnienia, aby ucztował „z kimś”. Egoizm, nawet jeżeli człowiek nim opanowany porusza się w kręgu jakiś osób, czyni zawsze owego człowieka samotnym. A przecież zostaliśmy powołani do wspólnoty, do relacji.
Poprzez użyte przez św. Łukasza przeciwności, skrajności, bardzo dramatycznie brzmi koniec ziemskiego żywota bogacza: „umarł, został pogrzebany”, gdy tymczasem ten niedostrzeżony przez niego Łazarz, został zaniesiony przez aniołów na „łono Abrahama”. Życie bogatego „zakończyło się” w ziemi – tam, gdzie de facto ono całe było skoncentrowane. Natomiast życie Łazarza „uniosło się”, znalazł się w krainie, gdzie już nie ma łez, gdzie rany na wieki zostają opatrzone. Ich losy odmieniły się. Po śmierci to bogacz cierpi pragnienie „w płomieniu”. Ale czy przypadkiem, on już nie pragnął wcześniej? Próbował oszukać siebie chwilową szczęśliwością, ale tak naprawdę – przecież nic poza Bogiem nie może napełnić człowieka.
Przez całą perykopę, Łazarz nie powiedział ani słowa. Obserwujemy jego cierpliwość, jego ciche znoszenie trudnych doświadczeń. Nie pragnął wiele, do zaspokojenie głodu wystarczyłyby mu „odpadki ze stołu bogacza”, ale i ich nawet nie otrzymał. W przeciwieństwie do owej kobiety, która choć była poganką swoją wiarą skruszyła Jezusa: bo nawet szczenięta mają prawo do okruszyn, które spadną ze stołu. Pragniemy wiele, ale czy dostrzegamy to, co nazywamy „niewiele”? Czy naprawdę sądzimy, że tylko „wielkie rzeczy” są istotne? A „u bramy pałacu leżał żebrak…”.
Czy św. Łukasz świadomie wybrał dla żebraka takie imię? Łazarz. Jak w Ewangelii wg św. Jana miał na imię brat Marii i Marty, przyjaciel Jezusa. Łazarz umarł, a Jezus wyprowadził go z grobu, jako ostateczną zapowiedź swojego zmartwychwstania. Nie znamy natomiast imienia owego bogacza. Imię stanowi tożsamość, jest tak bardzo ważne. Mówi się, że nie można zapomnieć swojego imienia, bo zapomni się kim się jest. Bogacz w całym swoim życiu, na tej życiowej karuzeli, zatracił swoje imię. Łazarz zachował je, mimo iż cały pokryty był wrzodami, cały przeniknięty cierpieniem. Ten obraz takiego żebraka przypomina nam postać Hioba. Łazarz jak Hiob – przyjmuje z ręki Pana i dobro i zło. Trwa cierpliwie, czeka. Przypomina mi się taki obraz z rekolekcji ignacjańskich: jest tam taki temat „fundament” i w nim pada stwierdzenie, aby „siedzieć w budzie” – to ma być obraz wytrwałości – pracujemy nad jedną kwestią, trwamy wiernie, nie ruszamy się, czyli w chwilach oschłości, ciemności, strapienia, nie podejmujemy decyzji. I był taki rysunek: ktoś chciał wykopać studnię: ten który kopał cierpliwie w jednym miejscu, dotarł do wody. Ten zaś, który przeskakiwał z miejsca na miejsce, rozkopał bezmyślnie całe pole, a wody i tak nie uzyskał. Łazarz siedział na tym progu nie wypowiedziawszy ani jednego słowa. I w sumie może również nasunąć się pytanie, czy kiedykolwiek werbalnie, tak konkretnie, wyraził swoją prośbę, swoje oczekiwania wobec bogacza? A może liczył tylko na jego domyślność? Wydaje mi się to być ciekawe… . A jednak, mimo tego, że Łazarz nic nie powiedział, bogacz cierpi w ogniu… .
Św. Paweł pięknie określa Tymoteusza: „człowiecze Boży”. Jakim jestem człowiekiem? Bożym czy „światowym”? Jeśli Bożym – to znaczy tym, który idzie za Chrystusem świadom swojej tożsamości jako dziecka Bożego, który co dzień podejmuje wezwanie do ewangelicznego życia, czyli życia w pokucie, które nie oznacza ascetycznych wyrzeczeń, ale właśnie oznacza odwracanie się od tego, co moje, co światowe, ku temu, co ewangeliczne – to św. Paweł mówi, za czym, jakim szlakiem taki człowiek winien podążać. Kiedy słyszałam te słowa sześć lat temu, miałam w sercu przekonanie, które jest we mnie zresztą i do dziś, że to jest takie Boże pouczenie dla mnie na drogę powołania. Podążanie za „sprawiedliwością, pobożnością, wiarą, miłością, wytrwałością, łagodnością” – to jest ten szlak. Czy moja droga faktycznie tak wygląda? Czy moja codzienność to podążanie za „sprawiedliwością, pobożnością, wiarą, miłością, wytrwałością, łagodnością”? Sprawiedliwość – czy Bóg jest najważniejszy dla mnie, tak jak to się należy, tak jak jestem Mu to winna, jak każdy zresztą człowiek? Pobożność – czy i jak czynię ten akt wiary, religijności jakim jest kult jedynego Boga? I czym dla mnie jest owa pobożność? Jezus w pierwszych rozdziałach Ewangelii wg św. Mateusza wspaniale to wyjaśnia: wejść do izdebki, wiedząc, że Ojciec mnie widzi, nie czynić kultu na pokaz, ale w cichości i skromności, w pokorze, jak ów celnik, który nie śmiał wznieść oczu do Pana, jak owa uboga wdowa, która wrzuciła swój ostatni pieniążek… . To pobożność Maryi – całkowitego zasłuchania w Słowo i taka na nie zgoda, że mogła stać się ono w Niej Ciałem. Wiara – oparta całkowicie na autorytecie Boga, na zawierzeniu Jego obietnicom, które, dlatego właśnie, że wypowiada je Bóg, nie podlegają negacji czy dyskusji; wiara nadprzyrodzona, która nie opiera się na moich subiektywnych odczuciach, nie nimi jest klasyfikowana, ale wypływa z działania łaski Bożej, na którą pragnę nieustannie odpowiadać. W ten sposób wiara staje się aktem woli i rozumu. Wiara powszechna – nie wybieram niczego, wierzę, przyjmuję od Boga wszystko. Wiara pewna i mocna, tak mocna i ważna dla mnie, że nie ulegnę lękowi i dam świadectwo. Wiara rozumna i pokorna – rozumna, bo wciąż chcę ją pogłębiać, także poprzez intelekt, ale pozostaje pokorna, bo wie, że jeśli zabrakłoby łaski, na nic wszelkie badania i rozważania. Wiara – przestrzeń spotkania tego, co Boże z tym, co moje – w ten sposób może i winna ona obejmować wszystko, w sposób żywy i czynny całe moje jestestwo. Miłość – wypływająca z wiary i w niej zakorzeniona. Miłość, która jest jak złożenie siebie na Sercu Ukochanego. I podobnie jak wiara, jest mocna, pewna, ale także żywa i czynna. Wytrwałość – droga wiedzie i przez ukwiecone łąki, ale także przez mgłą, ciemnością spowite doliny. Wytrwałość – jak ta kropka, która drąży skałę. Wytrwałość – jak ten wielowiekowy dąb, który ostał się wobec niejednej burzy, niejednego huraganu. Łagodność – która jest także swoistego rodzaju wyrozumiałością, zarówno dla siebie samego, jak i względem bliźniego. Łagodność, która jest takim pochyleniem nad słabością i jest także „siostrą” pokory, która nie wynosi się z powodu podążania tą drogą. Łagodność – cichość i pokora serca.
„Zdobywaj życie wieczne” – napisał św. Paweł, a ja bardzo dobrze pamiętam tamtą myśl, która zrodziła się przed laty – ta droga trwa i dopóki jest „życie”, ona wciąż jest otwarta. Chodzi o formę czasownika: „zdobywaj” – nie można powiedzieć: już zdobyłam, i usiąść założywszy ręce. „Zdobywaj” – to nieustanny proces. Bogacz „zdobywał” życia wiecznego, jakby o nim zapomniał, albo jakby zuchwale założył, że ono mu się „należy”. Nie. Ono jest powołaniem każdego, ale to każdy z nas niejako sam zadecyduje swoim życiem, czy ono mu się należy. Bogacz widział tylko swoją purpurę, widział bisior i uczty. Łazarz, cierpliwie czekając, miał przed oczyma nadzieję życia wiecznego, w którym już nie będzie łkania i ran. „Zdobywaj…” – dziś, po sześciu latach, zadaję sobie pytanie o moje bycie w drodze. Czy autentycznie idę, czy może już się zatrzymałam? Łazarz mógł nieraz zwątpić i zacząć złorzeczyć. Nie szukał innego miejsca, choć u bram tego domostwa nie otrzymywał pomocy. A jeśli się „zatrzymałam”, to jaka jest tego przyczyna? Czyżby już mi nie zależało? Czyżby przeminął już pierwszy entuzjazm, pierwsza gorliwość i zapał? Oby nie. „Bóg wiary dochowuje na wieki” – śpiewamy w dzisiejszym Psalmie. Czy może być piękniejsze stwierdzenie? On wiary dochowuje na wieki – a ja? Tu na ziemi nie mam „wieków”, mam kilkadziesiąt lat… .
„Chwal, duszo moja, Pana, Stwórcę swego” – odpowiadamy refrenem. Ten wers może wydać się „kontrowersyjny” w zestawieniu z zakończeniem ewangelicznej perykopy. Abraham nie zgodził się, bogacz cierpi pragnienie w płomieniach i nagle zaczyna troszczyć się o swoich braci. „Mają Mojżesza i proroków”, mają Prawo i nauki, upomnienia proroków – to oni sami muszą zadecydować, czy uwierzą, czy je przyjmą i podejmą trud naprawy, poprawy swojej codzienności. Każdy tę decyzję podejmuje sam. Zobaczmy, Łazarz wiedział, że ma rany, wiedział, że cierpi. Bogacz – tuszował wszystko bisiorem, purpurą i ucztami. „Najczęściej traktujemy słabość jako coś wstydliwego, jako coś, co należy ukryć, co nie powinno mieć w ogóle miejsca w naszym życiu. Przez samych siebie, ale również przez innych, chcemy być postrzegani jako ludzie mocni, pozbawieni ograniczeń lub wad” – zauważył w swoich rozważaniach zamieszczonych w książce „Droga do zbawienia” o. Tomasz Grabowski OP. I zaraz dominikanin podpowiada: „jeżeli przyjmiesz swoją słabość, pozwolisz sobie ją dostrzec i powiesz: ‘Tak, to jest kawałek mnie. To ja jestem. Zostałem utkany z różnego rodzaju słabości’, wówczas wystarczy ci łaski, Bożego działania. Wtedy słabość stanie się źródłem twojej mocy. Jak to możliwe? Staniesz się silniejszy nie dlatego, że pozbędziesz się słabości, ale dlatego, że Bóg będzie w tobie działać. (…) Dobrze przeżyta słabość wzmacnia i rozwija nas duchowo. Słabość to droga do Boga, na której On daje nam realną pomoc”. – i tak słabość staje się drogą do zbawienia, czyli również do otwarcia się na drugiego, bo w pokorze już wiem, że sam sobie nie wystarczam, że potrzebuję pomocy, lecz również zauważam, że ten drugi także może jej potrzebować. I już nie trzeba niczego ukrywać przemijającą purpurą… . Bogacz próbował wstawiać się za swoimi krewnymi, wiedząc, że żyją podobnie jak on. Abraham wskazał dla nich ratunek, który wcale nie miał nic wspólnego z nadzwyczajnością. I jest taki moment, kiedy musimy przyjąć, że już nie pomożemy – bo człowiek jest wolny w podejmowaniu swoich decyzji. Ale Abraham nie zgodził się być może jeszcze dlatego, że nawrócenie nie ma być powodowane, motywowane strachem, ale ma zrodzić się z poznania miłości jaką jest Bóg.
Dziś (choć wówczas był to 29 września, dziś – 28 września…), gdy raz jeszcze staję wobec takiego zestawiania czytań liturgicznych, zastanawiam się, ilu „Łazarzy” nie dostrzegłam. Ilu „Łazarzy” w sobie zlekceważyłam? I jakie jest tak naprawdę to pragnienie we mnie? Żyję „tymczasowością” czy moje spojrzenie skierowane jest dalej? Czekam na nadzwyczajność czy przyjmuję codzienność? Ufam Panu czy „żyję sama”? Tyle pytań, „tyle kwestii. Wszystkich naraz nie wysłuchasz. Zadumali się niebiescy…” – śpiewał Przemysław Gintrowski w „Kantyczce z lotu ptaka”. To prawda, na raz nie odnajdziemy wszystkich rozwiązań. I potrzeba zadumy, roztropności, która zakłada również swoistego rodzaju „wyhamowanie”, zatrzymanie, z którym związane jest nabranie dystansu. Przeszłości już nie zmienimy, więc zanurzamy ją w Bożym Miłosierdziu. Przyszłości nie znamy, więc ufamy w Bożą Opatrzność. Mamy tylko/aż teraźniejszość. Tę chwilę tak niepowtarzalną, w której codzienność staje się „nadzwyczajnością”. „Chwal, duszo moja, Pana, Stwórcę swego…”.
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA
