XXV Niedziela zwykła (rok C)
Bóg pragnie, „by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy” – takie stwierdzenie słyszymy w dzisiejszym fragmencie zaczerpniętym z Pierwszego Listu św. Pawła Apostoła do Tymoteusza. Powołaniem, celem ludzkiego istnienia jest poznać, pokochać Boga i tak żyć, by móc z Nim być potem przez całą wieczność. Wolą Bożą jest nasze uświęcenie. Ten temat podejmuje także fragment Ewangelii wg św. Łukasza. Jednak aby tę wolę wypełnić, trzeba zadać sobie bardzo ważne pytanie: kim dla mnie jest Bóg i czy autentycznie mi na nim zależy? To pytanie również nasuwa nam dzisiejsza perykopa.
Św. Paweł pisze o modlitwie – aby była ona zanoszona za wszystkich, lecz by ręce wzniesione do modlitwy były „czyste, bez gniewu i sporu”. Tylko w takiej postawie wolności od grzechu, od świadomego kroczenia złą, zgubną drogą, można budować relację z żywym Bogiem. Ręce wzniesione do Pana winny być właśnie „puste”, czyli gotowe do przyjęcia Jego łaski, a ta nie przebije się, nie będzie mogła się „zadomowić” w nas, jeżeli będziemy zajęci tym, co nieczyste, gniewem i sporami. Tylko także takie „ręce” (już mówimy tu o nich używając obrazu alegorycznego) są zdolne przyjąć drugiego człowieka i unieść go do Pana – bo wszak św. Paweł w tym fragmencie swojego listu pisze o modlitwie zanoszonej za wszystkich ludzi: za królów i za wszystkich sprawujących władzę, abyśmy mogli prowadzić życie ciche i spokojne z całą pobożnością i godnością”.
Dzisiejsza perykopa została określona hasłem: „nie możecie służyć Bogu i mamonie”. To zdanie Jezusa konfrontuje nas z wyborem. Nie można wziąć trochę z jednego i trochę z drugiego. Jesteśmy zaproszeni, aby za przykładem Jezusa, w naszym życiu „tak” oznaczało naprawdę „tak”, a „nie” – „nie”. Zbigniew Herbert w swoim pięknym wierszu „Kołatka”, ten takt, ten rytm „tak-tak, nie-nie” – nazwał „suchym poematem moralisty” i porównał do surowego uderzenia kołatki. Nie ma w tym nic poetyckiego, żadnych uniesień, mnogości barw – jest tylko to miarowe uderzenie patyka o deskę. Ten dźwięk może nieraz zmęczyć, sprawić, że człowiek zatęskni za lawiną atrakcji i pomieszanych akordów, które – tylko jednak pozornie – wydawałyby się lepsze i ciekawsze. Jednak, gdy dźwięk jest tak prosty (a prostota ta zawiera w sobie, paradoksalnie, wiele trudu, by utrzymać równość rytmu), istnieje mniejsze niebezpieczeństwo zagubienia się, pobłądzenia. „Żaden sługa nie może dwom panom służyć. Gdyż albo jednego będzie nienawidził, a drugiego miłował; albo z tamtym będzie trzymał, a tym wzgardzi” – słyszymy pouczenie Chrystusa. Są rzeczy, rzeczywistości, których nie da się pogodzić, mimo iż próbujemy się jakoś oszukać, że jest to możliwe. Człowiek opisany w dzisiejszym ewangelicznym fragmencie, próbuje swoją jedną nieuczciwość przykryć następną, z jednej nieuczciwości wybrnąć przez zastosowanie kolejnej. Nie da się tak lawirować przez życie – każda chwila naszego ziemskiego pielgrzymowania jest zbyt cenna i ma zbyt wielki cel, aby tak się wahać, tak „kombinować”. To te chwile są swoistego rodzaju „sprawdzianem”, jak zarządzamy małymi dobrami i czy jesteśmy przygotowani, aby otrzymać wielkie dobra. Jest to nauka, która trwa przez całe życie. To jak budowanie z małych kamyków: kamyk do kamyka, powoli, ostrożnie, z namysłem. Tym małym kamykiem jest codzienna wierność „w bardzo małej sprawie” – to ona kształtuje nas do bycia wiernym w „wielkiej sprawie”. Jezus mówi o „prawdziwym dobru” – każdy człowiek posiada bezcenne dobro, to godność dziecka Bożego, to nasza dusza nieśmiertelna oraz świadomość, że odkupieni zostaliśmy drogocenną Krwią Syna Bożego. Dlatego codzienność jest tą przestrzenią nauki „zarządzania”, bo przez codzienność zmierzamy do wieczności.
Oczywiście, absolutnie dzisiejsza przypowieść Pana Jezusa nie jest zachętą do nieuczciwości, lecz raczej stawia pytanie o nasze zaangażowanie i o to, co naprawdę jest dla nas ważne. Dla owego rządcy ważne było to, aby miał gdzie się udać, gdy już będzie musiał odejść od swego pana. Czy dla mnie jest ważne to, gdzie „się udam” po zakończeniu doczesnej pielgrzymki? Trzeba przyznać, że ów człowiek wykazał się bystrością i pomysłowością. Wykazał tym samym całe swoje zaangażowanie w zdobycie tego, czego potrzebował. Nie bał się ryzyka. A jak ja zabiegam o królestwo niebieskie? Czy też jestem tak zaangażowany w „zdobywanie życia wiecznego”? Uwikłani w to, co ziemskie, czy jeszcze unosimy wzrok ku niebu? I znów – oczywiście, Pan nie zachęca nas w żaden sposób i nie aprobuje „nieuczciwego” dążenia do zbawienia – zresztą, jak ono miałoby wyglądać? Zdaje się, że taką formą „nieuczciwości” była by zuchwałość, która jest grzechem przeciwko Duchowi Świętemu, który nie zostanie odpuszczony. Ów człowiek, aby coś zyskać, musiał niejako coś stracić, choć tak naprawdę nie zarządzał swoimi osobistymi dobrami, jedynie coś na boku próbował uszczknąć z dóbr swojego pana. Współczesnym językiem powiedzielibyśmy, że „zabezpieczał sobie tyłu”, organizował „wyjście awaryjne”. Oczywiście, nie tego mamy się uczyć, ale może warto zatrzymać się nad tym człowiekiem właśnie w kontekście owego wyboru: coś stracić, z czegoś zrezygnować, aby coś zyskać. I znów w tym kluczu wyboru: czy zatrzymam się tylko na doczesności oszukując siebie, że liczy się tylko ona, czy jednak nie stracę sprzed oczu ostatecznego celu, jakim jest – jak już na początku sobie powiedzieliśmy – zjednoczenie z Bogiem? Czy potrafię coś przekreślić, gdy uznam, że to mi nie służy do zbawienia?
„Jezus powiedział do uczniów: «Pewien bogaty człowiek miał rządcę, którego oskarżono przed nim, że trwoni jego majątek. Przywołał więc go do siebie i rzekł mu: „Cóż to słyszę o tobie? Zdaj sprawę z twego zarządzania, bo już nie będziesz mógł zarządzać”.” – tak rozpoczyna się dzisiejsza perykopa. Czy nie możemy w tym dostrzec obrazu naszego spotkania z Bogiem, kiedy i my również na sądzie będziemy musieli zdać rachunek. Każdy z nas jest bogaty – właśnie ową duszą, ową godnością dziecka Bożego. Otrzymaliśmy życie, lecz czy przypadkiem go nie trwonimy? Czy nie tracimy tych chwil, otrzymanych na życie na ziemi? Przyjdzie moment, kiedy już „nie będziemy mogli zarządzać”. Z czym staniemy przed Panem?
„Jezus Chrystus, będąc bogatym, dla was stał się ubogim,
aby was ubóstwem swoim ubogacić.” – słyszymy w śpiewie przed Ewangelią. Nie bał się „stracić”. Bóg „nie bał się” ( wiem, wiem, to nie są dobre określenia, ale inne mi nie przychodzą do głowy) pochylić się nad nami stając się człowiekiem. Stając się Człowiekiem, aby nam pokazać drogę do Ojca. Piękne jest wyrażenie, które odnosi się co prawda do formacji zakonnej, ale de facto mówi o formacji chrześcijańskiej w całokształcie: mowa o synowskim upodobnieniu, aby mieć w sobie uczucia Syna wobec Ojca, aby na wzór Jezusa stawać się „synem” Ojca. Odkrycie tego, że Bóg jest Ojcem stanowi moment kluczowy, punkt zwrotny w naszej historii i w przeżywaniu wiary, która nie jest już czymś „abstrakcyjnym”, ale staje się żywą relacją. Czy więc stajemy się ubodzy czy raczej stając się ubogimi w tej logice stajemy się naprawdę bogatymi?
Dzisiejsza liturgia Słowa, jak chyba każda, stawia nas w obliczu pytania o wartości, o to, co dla nas ważne, czym kierujemy się w życiu, czym chcemy się kierować. Pierwsze czytanie, fragment księgi proroka Amosa, przypomina nam, że Bóg sprawuje swoją opiekę nad „ubogimi”, czyli tymi, którzy tylko w Nim mają podporę. Ale fragment ten także przypomina nam – coś, co już wybrzmiało w Ewangelii – że z każdego czynu będziemy musieli zdać rachunek. „Poprzysiągł Pan na dumę Jakuba: «Nie zapomnę nigdy wszystkich ich uczynków»” – słyszymy na zakończenie czytania. Drugi człowiek, jest tym, którego mam nieść do Boga, ogarniać swoją modlitwą – by odnieść się do słów z drugiego czytania tej niedzieli – a jak pouczył Pan: modlić się mamy za każdego, modlić się mamy także za naszych nieprzyjaciół, zabiegać mamy o własną i każdą inną duszę, tak jak On walczył (walczy) o każdego człowieka. Modlitwa za drugiego jest także czynem miłosierdzia. Mamy więc nieść drugiego, a nie traktować go jako źródło zysku i „kupować go” i „sprzedawać. Drugi człowiek jest darem i jest zadaniem, a nie „potencjalną korzyścią”. Jakie są moje relacje?
Ów rządca, aby pozyskać sobie sprzymierzeńców, wykorzystał to, co miał – albo, co w zasadzie nawet nie było całkowicie jego – czyli „niegodziwą mamonę”. Może to trochę wybiegając myśl poza tekst, ale czy nie jest słusznym postawić sobie w tym miejscu pytanie o to, do czego ja wykorzystuję doczesność i powierzone mi dobra? Do pozyskiwania przyjaciół czy zagarniam wszystko dla siebie? Skończmy słowami o. Raniero Cantalamessa OFMCap, który w jednym z komentarzy do tej perykopy zauważył: „Znalazłszy się nagle w trudnym położeniu, obrotny rządca, gdy stawką w grze była cała jego przyszłość, dał dowód dwóch rzeczy: ogromnego zdecydowania i wielkiej przezorności. Zadziałał natychmiastowo i inteligentnie (choć nieuczciwie), by się zabezpieczyć. Jezus chce powiedzieć swoim uczniom, że właśnie to powinni zrobić także oni, by zabezpieczyć sobie nie ziemską przyszłość, która trwa niewiele lat, ale przyszłość wieczną. Wszyscy jesteśmy „zarządcami”, dlatego powinniśmy postąpić jak ten człowiek z przypowieści. On nie odkładał problemu na później, nie zastanawiał się dwa razy. Sama Ewangelia podaje różne zastosowania praktyczne tej nauki Chrystusa. Najbardziej kładzie nacisk na korzystanie z bogactw i pieniędzy. Tymi potężnymi przyjaciółmi, jak wiemy, są ubodzy, gdyż Chrystus traktuje jako dane Jemu osobiście to, co dajemy biednym. Ubodzy – podkreślał św. Augustyn – to nasi kurierzy i tragarze: pozwalają nam przenosić już teraz nasze dobra do domu, który buduje się dla nas na drugim świecie”.
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA
