XX Niedziela zwykła (rok C)
„Przyszedłem rzucić ogień na ziemię” – takie słowa Pana Jezusa słyszymy w dzisiejszym fragmencie Ewangelii wg. św. Łukasza. Cóż to znaczy: rzucić ogień? Ogień to żywioł, który ma w sobie niszczycielską moc, w tak krótkim czasie potrafi tak wiele pochłonąć, obrócić w popiół i nicość. Potrafi pochłonąć ludzkie życie, oszpecić, poranić, zadać ból. Ale ogień także rozprasza ciemności, ogrzewa, w jakimś sensie nawet chroni, jest źródłem światła. W Piśmie Świętym ogień to również symbol Ducha Świętego. To w postaci ognistych języków zstąpił na Apostołów. Jak więc odczytać słowa Chrystusa? W kontekście kolejnych wersów, możemy je odczytać ogień, jako coś co właśnie rozdziela, nie jest źródłem pokoju. Jezus mówi o rozdziale. Jeżeli nasze życie formuje wiara, ewangeliczna nauka, musi nastąpić moment podziału rozumianego jako przejście na jedną ze stron, ze strony świata na stronę Boga. Stawia nas to w obliczu pytania: za kim/Kim się opowiadamy, kogo wybieramy i za kim chcemy iść?
Pierwsze czytanie stawia przed nami postać proroka Jeremiasza. To szczególnie „nieszczęśliwa” postać pośród proroków. Odepchnięty przez swoich, niesłuchany patrzy na zagładę, zamykamy, więziony i w ciągłym niebezpieczeństwie. Sam, idąc taką drogą, przeżywał chwile rozterki, zwątpienia, wyznawał, że wolałby się nie narodzić, że przeklęty dzień, gdy pierwszy raz ujrzał światło słoneczne i wołał do Boga, że „uwiódł go” i oszukał. We fragmencie, który dziś słyszymy, też znajduje się w nie najciekawszej sytuacji: wrzucony do pustej studni pełnej bagna. Ostatecznie zostaje uwolniony, bo znalazł się ktoś, kto za nim się wstawił. Wybór wierności względem Boga i powołania jakim On obdarza człowieka sprawia, że następuje właśnie ów „rozdział”: „pięcioro będzie podzielonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu”. Ale zastanawiam się: czy to określenie „w jednym domu” oznacza tylko tak dosłownie przestrzeń wspólnego mieszkania, a może szerzej: świata? Przychodzi jednak na myśl jeszcze jedno: a może to obraz wspólnoty? Każdy ewangelista pisał przecież do konkretnej grupy (np. św. Mateusz do wspólnoty Kościoła złożonej z nawróconych Żydów, a św. Marek do pogan nawróconych) – w przypadku św. Łukasza była to społeczność składająca się z odbiorców, którzy pochodzili z ludów innych narodów, i przedstawiał Jezusa Chrystusa jako Zbawiciela Żydów i wszystkich narodów. Dodatkowo, jedynie św. Łukasz rozpoczyna swoją Ewangelię od zwrócenia się do „Teofila”. Imię to oznacza: umiłowany przez Boga. Dobra Nowina skierowana jest do każdego, każdy z nas jest takim „Teofilem”, umiłowanym przez Boga. Ale może właśnie ten podział „w jednym domu” to też obraz tego, co dzieje się, działo się zawsze w Kościele. Każdy ma „swój obraz” Boga, swoje pojmowanie wiary, postępowania, pobożności.
Jezus mówi, że pragnie, aby zapłonął ten ogień. „Pragnie” – to wyraz Jego woli. Czy rozumieć ten ogień w kontekście oczyszczenia? Pewnie tak. To słowo „pragnę” od razu zdaje się przywoływać na myśl słowa wypowiedziane już na Krzyżu: „Pragnę” – wówczas w odpowiedzi na to pragnienie Jezusa, podano Mu ocet: w odpowiedzi na bezgraniczną i bezinteresowną miłość Boga, człowiek odpowiedział „octem”. W tym fragmencie, Jezus pragnie, aby nastąpiło oczyszczenie. Jezus wie, że to oczyszczenie – nawet jeżeli ceną tego jest ów podział – jest potrzebne, jest czymś dobrym. Można próbować jakoś „lawirować”, uciekać, nakładać maski i udawać. Czasem dążymy do zjednoczenia nie w takim Bożym sensie, ale według ludzkiej logiki, aby zyskać „święty spokój”, coś na siłę niejako posklejać, a przecież jak czytamy w jednym z listów św. Pawła nie ma kompromisu Chrystusa z Baalem. Zauważmy, że ten podział, przykład podziału, jaki podaje Jezus, przebiega po linii: stare-nowe pokolenie (ojciec-syn, matka-córka). Czy to nie trochę tak, jak w przypowieści o bukłaku: nie przyszywa się łaty do starego sukna. Jeżeli wspólnota św. Łukasza była złożona zarówno z nawróconych z judaizmu, jak i z pogaństwa, potrzeba oczyszczenia, bo w jakimś sensie pewnie każda z tych grup chciałaby narzucić swoje. Chrystus czyni wszystko nowe, a my powołani jesteśmy, aby stać się „nowym człowiekiem” w Chrystusie. To jest to przechodzenie ze starego do nowego.
Jeremiasz kłócił się z Bogiem – jeżeli tak można to określić (i dlatego jest tak bardzo bliską i autentyczną dla nas postacią) – a jednak nie przestał wypełniać swojego powołania. Wiedział, pomimo wszystko, wiedział po jakiej stronie stoi, za Kim idzie. Ludzie, część jego społeczności uznała jego przepowiadanie za „nieszczęście”. Odczytali misję Jeremiasza jako szukanie zguby dla ludu, a nie dobra. Tymczasem, było zupełnie inaczej. Ludzkie spojrzenie jest nieraz tak bardzo mylne. My także nieraz w niewłaściwy sposób odczytujemy innych. Boża logika jest inna. To, co w pierwszym spojrzeniu wydawać mogłoby się za „nieszczęście”, w Bożym planie okazuje się dobrem. Nawet ten „ogień”, ten „rozłam”, który sprawia, że odkrywamy prawdziwe wartości. Nie możemy już wówczas „lawirować”. I mam wrażenie, że dzisiejsza liturgia Słowa ma napełnił nas odwagą i nadzieją, ma nam dodać siły i podnieść – tak, jakby paradoksalnie. Odpowiedzią na Boży plan może być tylko zaufanie, które przechodzi ponad próby rozumowego poukładania i przeanalizowania. Do tej ufności skłania nas fragment z Listu do Hebrajczyków: mamy patrzeć na Jezusa, to On nas prowadzi, On przewodzi tej drodze. Na niej zresztą nie jesteśmy sami – są także „świadkowie”. Kogo autor natchniony ma na myśli? Ci, którzy „złożyli dobre świadectwo” – męczennicy, wierni wyznawcy, którzy mimo prześladowań nie odstąpili od wiary i od Chrystusa. Oraz od Kościoła (myślę, że ten dodatek jest zawsze bardzo ważny). Nie jesteśmy sami, ale sami (samodzielnie), biorąc wszelką odpowiedzialność, podejmujemy decyzję. Zresztą, zdolność do tejże odpowiedzialności, do wyboru sensu i celu drogi, rozwija, kształtuje nasze człowieczeństwo – czyni człowiekiem.
Autor Listu do Hebrajczyków mówi również o odrzuceniu ciężaru, który mógłby nam przeszkadzać w owym wytrwałym biegu – tym ciężarem jest grzech. Nasz grzech nie tylko rani i dotyka innych, ale również staje się źródłem naszego osobistego nieszczęścia. Jest on „balastem”, zupełnie niepotrzebnym obciążeniem, które powstrzymuje nas przed żywym zdążaniem „ku temu, co w górze”. Ten rozłam, jaki ma nastąpić, musi się również dokonać w tej relacji: między mną a grzechem. Oczywiście, do końca pozostaniemy słabi i będziemy upadać, ale chodzi o to, abyśmy już nie wybierali świadomie i dobrowolnie tego, co jest przeciwne Bogu i Jego nauce. Dlatego tak bliskie winno nam się stać dzisiejsze wołanie Psalmisty: Panie, pośpiesz mi na pomoc. Psalm tej dwudziestej niedzieli zwykłej w niesamowity sposób współgra z postacią, z sytuacją Jeremiasza. Pan – poprzez dar konkretnych osób i ich odpowiedź na Boże natchnienie – rzeczywiście „pochylił się” nad prorokiem i „wydobył z dołu zagłady”. Bo Pan nigdy nie zostawia nas samych – wiem, kolejny raz w tym rozważaniu powtarzam to stwierdzenie, ale bywa i tak, że sami sobie musimy takie „oczywistości” po wielokroć powtarzać, tak trochę na zasadzie dorzucania drwa do ogniska, aby wciąż utrzymać żar, utrzymać płomień. Tak samo wciąż trzeba kierować na Jezusa swoje spojrzenie, wciąż wołać, kołatać „z nadzieją”. On chce nas wydobywać i stawiać nasze stopy na skale – by posłużyć się słowami Psalmisty. To On daje nam zdolność wyśpiewania pieśni nowej. Jakże poruszające jest to wyznanie tego, który ma jednocześnie świadomość, że jest „ubogi i nędzny” – jakże porusza to wyznanie: „ale Pan troszczy się o mnie”. Czy jest to również moje doświadczenie? Czasem dochodzimy do tego przez zasłonę, jakbyśmy się przedzierali przez mgłę. Czy Jeremiaszowi było łatwo? Czy owym „świadkom” było łatwo? Nie. Czy Jezusowi było łatwo? Gdy mówi o podziale w jednym domu to winna przyjść nam na myśl jeszcze jedna ewangeliczna scena: kiedy to przybywają do Niego krewni Jego i posądzając Go, że odszedł od zmysłów albo że opętał Go zły duch, chcą wymusić na Nim, aby zaprzestał swojej działalności, swojego głoszenia. Jezus także przez swoich bliskich był niezrozumiany. Czy Apostołowie Go zawsze rozumieli? Także nie. Tworzenie relacji jest zawsze procesem, który przechodzi przez różne etapy, ale tym najważniejszym dla nas odniesieniem powinien być Ojciec. Właśnie tak, Bóg, który jest Ojcem. Jeżeli poznam Go jako Ojca, będę mógł autentycznie stać się dzieckiem Bożym i zarazem siostrą/bratem dla innych. Jeśli poznam Boga jako Ojca, nie będę się lękał ludzkiego odrzucenia (choć ono zawsze będzie bolesne).
Jezus w tej perykopie wspomina o chrzcie, jaki ma przyjąć i o udręce. Nam Jezusowa udręka kojarzy się tylko z jedną sceną – z nocą w Ogrodzie Oliwnym. Tymczasem, choćby na tym przykładzie, widzimy, że ta trwoga, ta walka, której doświadczał także dlatego, aby nam ukazać drogę postępowania, ale i by w ten sposób zapewnić o swojej bliskości z nami w trudnych momentach, że ta trwoga to nie była tylko kwestia tamtej jednej nocy. Kiedy Jan i Jakub – oni lub matka w ich imieniu – prosili o możliwość zajęcia miejsc po prawej i lewej stronie Pana w królestwie niebieskim, to Jezus zapytał ich właśnie o ten kielich – czy mogą go przyjąć – oraz zapowiedział, że ich udziałem stanie się również Jego chrzest. To chrzest krwi, to oddanie życia za drugiego (świadomie nie używam słowa „śmierć”, bo to oddawanie życia i związana z nim „śmierć” może mieć szerokie znaczenie). I za każdym razem, kiedy w tej trwodze, podajemy rękę Ojcu dając się poprowadzić, na nowo podejmujemy decyzję. Bo nigdy chyba nie ma tak, że wybór wystarczy dokonać raz. On wciąż się staje faktem, on wciąż się jakoś formuje, podobnie jak my – jest także weryfikowany przez różne okoliczności.
Może tej niedzieli potowarzyszmy Jezusowi, którego figurą, zapowiedzią jest również Jeremiasz – potowarzyszmy Jezusowi, który przez niektórych jest odbierany w niewłaściwy sposób, który jest jakby „wrzucony w dół”, samotny ze swoją decyzją o miłowaniu każdego człowieka. Stańmy przy Nim, także aby w naszym życiu nie był On gdzieś „z boku”. Pozwólmy na ten czas osobistego oczyszczenia ufając, że On nigdy nie będzie wymagał niczego ponad nasze siły i zarazem zawsze wspomoże swoją łaską. A i my możemy rzucać ogień na ziemię – to znaczy dawać gorliwe, prawdziwe, szczere świadectwo, które będzie nie tylko iskrą, ale wręcz ogniem, które jednych zainspiruje, pociągnie, innych skłoni do refleksji, a jeszcze innych postawi wobec pytania o wybór… .
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA