XIX Niedziela zwykła (rok C)

 

Liturgia Słowa dziewiętnastej niedzieli zwykłej jest tak przebogata, że trudno wszystko w  krótkim komentarzu zawrzeć. Chciałabym więc zwrócić jedynie uwagę na trzy takie obraz: radość z przynależności do Pana, który opiekuje się swoim ludem „nawet w nocy”, wiara, która pozwala iść nawet gdy nie wiemy i nie widzimy dokąd idziemy oraz postawa czuwania.

Pierwsze czytanie to fragment z Księgi Mądrości, która przywołuje nam na pamięć wydarzenia z okresu niewoli egipskiej. Faron nie chciał uwolnić Izraelitów, więc Pan zesłała na kraj słynne plagi. Ostatnią z nich było przejścia przez Egipt Anioła śmierci i śmierć wszystkich pierworodnych – z wyjątkiem pierworodnych z Izraela, który wcześniej miał odrzwia swych domów skropić krwią baranka. Faraon zgadza się na wyjście Izraela z jego kraju. Zgadza się nocą. Autor Księgi Mądrości nazywa ten czas „nocą wyzwolenia”, która została zapowiedziana wcześniej (pouczenie o krwi baranka i przygotowaniu się na tę ostatnią plagę), tak aby naród mógł czuwać (w naszej liturgii tak mocno wybrzmiewa to w Wigilię Paschalną, która jest właśnie nocą czuwania na cześć Pana). Izrael usłyszał obietnicę i na jej podstawie wyczekiwał swojego ocalenia, opierając się na wierze, a nie na tym, co można byłoby po ludzku przewidywać. Dlatego autor Psalmu nazywa ów naród narodem szczęśliwym. My jako refren będziemy powtarzać: „szczęśliwy naród wybrany przez Pana”. Szczęśliwa wspólnota Kościoła Świętego, ale szczęśliwa każda dusza właśnie poprzez wiarę i zaufanie zakorzeniona w Bogu, który jest Źródłem jej życia. Owa wiara i zaufanie to nasza odpowiedź na miłość Boga. Miłość karmi wiarę, podtrzymuje nadzieję.

Jednak, czy ta słowna konstrukcja: „noc wyzwolenia” w kontekście wiary, nie jest swoistego rodzaju paradoksem? Odczytajmy to może nieco bardziej w przenośni. Kościół Święty, wcześniej sam Chrystus przecież na kartach Ewangelii, zapowiedział nam, że na naszej drodze doświadczymy okresu „nocy” (pewnie to hasło kojarzy nam się niejako automatycznie ze św. Teresą z Avila i św. Janem od Krzyża, którzy nadali temu kształt w swoim literackim dziedzictwie, ale przecież nie byli jedynymi; wartą zauważenia w kontekście także przesłania liturgii Słowa tej niedzieli, zdaje się być także św. Matka Teresa z Kalkuty, która przeżyła niemalże pięćdziesiąt lat w duchowej ciemności doświadczając „nocy wiary”, a mimo to pozostała wierną Bogu, do końca). Pan zapowiedział nam czas prób i zmagania, czas, gdy nie będziemy doświadczać obecności Pana Młodego, czas, gdy jak On, staniemy wobec kielicha woli Ojca i będziemy walczyć w samotności naszego Ogrodu Oliwnego. O tych wszystkich kwestiach mówi się jako o potrzebnych na naszej drodze relacji z Bogiem i jako czasie oczyszczenia. Czas oczyszczenia – a autor Księgi Mądrości mówi o „nocy wyzwolenia”. Ta noc staje się czasem naszej przejścia z duchowego Egiptu do wolności dzieci Bożych, które mogą radośnie śpiewać hymn Panu.

Ten czas czuwania nie jest czasem, który ma nas jakoś pognębić, być swoistego rodzaju uciemiężeniem – ale ma właśnie służyć oswobodzeniu, uporządkowaniu. Wyzwolenie czyli wyrwanie, zerwanie więzów, które krępują, krępowały. To boli, to jest trudne i nie jest to zapewne czas, za którym się jakoś specjalnie tęskni. Ale to również czas, w którym naprawdę odkrywamy, że nic bez Boga, że to On ocala nasze życie, jest „naszą pomocą i tarczą”. To co mnie osobiście porusza w dzisiejszej liturgii Słowa to takie przesłanie, krążące jakoby między wersami, przesłanie i zapewnienie Pana, że On nigdy nas nie zostawi, nigdy nas nie opuszcza. Dlatego, pomimo wszystko, możemy się radować: „błogosławiony lud, którego Pan jest Bogiem” – a On jest Bogiem także w tej nocy, jak wówczas, gdy na wzór Abrahama stajemy wobec tego, co nieznane, wobec poleceń, które jakoś zdaje się, że nas przerastają – a jednak, Bóg wszystko wie.

„Nie bój się mała trzódko” – tak rozpoczyna się fragment dłuższy dzisiejszej Ewangelii. Ileż w tym zdaniu wypowiedzianym przez Chrystusa delikatności, czułości i wrażliwości. On wie o moim strachu, wie, że jestem „malutka” i mówi mi: nie bój się, bo Ojcu spodobało się właśnie tej malutkiej trzódce dać królestwo niebieskie. To królestwo, które jak rozważaliśmy tydzień temu, jest największym skarbem, przy którym nikną spory z bratem o spadek. Kiedy może dziś patrzymy na mapę świata, na której zaznaczone są kościoły, patrzymy na statystyki iluż na świecie dziś jest chrześcijan – może myślimy sobie: już nie jesteśmy małą trzódką. Nie. Jesteśmy małą trzódką nie w znaczeniu ilości osób tworzących wspólnotę (choć w świetle pierwszego Kościoła i tak można to odczytać: było ich przecież na początku tylko/aż dwunastu), ale jesteśmy nią w znaczeniu naszej relacji z Bogiem: dziecko-Ojciec. Jesteśmy mali w naszych słabościach, w chwilach zagubienia i zwątpienia. Jesteśmy trzódką, która zawsze i wszędzie, w każdych okolicznościach, potrzebuje Dobrego Pasterza. Łącząc ten tekst z perykopą ubiegłej niedzieli, można zauważyć, że Jezus ponownie wskazuje na relację ze sobą jako na źródło siły. Nie to, co w doczesnych trzosach, tak bardzo narażonych na grabież i zniszczenie, które nie są trwałym skarbem, ale właśnie relacja z Panem czyni nas bogatymi i zarazem wolnymi. Dlatego Pan Jezus mówi do „małej trzódki”, aby sprzedali swoje mienia i „dali je na jałmużnę” – to znaczy, aby stali się wolnymi od doczesnych przywiązań. To bardzo łączy się z tematem czuwania. Tylko człowiek wolny może naprawdę czuwać i to czuwanie nie będzie mu się kojarzyło z utratą czegokolwiek, nie będzie wypełnione niepokojem i lękiem, że coś się zostawia, traci. Będzie oczekiwaniem wolnego człowieka na spotkanie z Oblubieńcem. Bo każdy dzień naszego życia, każda chwila wręcz to właśnie krok ku temu spotkaniu, krok, który jest elementem naszego przejścia, jest wyczekiwaniem. Każda chwila, każda decyzja, podjęty wybór – to taki właśnie krok. To czuwanie, o którym mówi Jezus, to nie jest czekanie na śmierć, ale na życie. To nie czekanie na „koniec świata”, ale na spotkanie ze Zbawicielem. Codzienność jednak nasza jest przestrzenią przygotowania do tego. Jest przestrzenią zbierania tych skarbów, które odkładane są w niebieskim skarbcu.

Takie oczekiwanie łączy się również z postawą wiary, o której tak wspaniale mówi dzisiejszy fragment Listu do Hebrajczyków: „Wiara jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy”. Wiara sprawia, że nasze spojrzenie nie zatrzymuje się na doczesności. Przypomina matkę, która wychodzi każdego dnia, każdego wieczora nad brzeg morza i wypatruje statku, na którym płynie jej syn. Nawet jeśli widnokrąg zasnuty jest chmurami, ona wypatruje i niemalże już „widzi” ów statek, już we wnętrzu raduje się na to długo wyczekiwane spotkanie. Nie widzi, nie dotyka jeszcze swego dziecka, ale już się raduje. O taką wiarę trzeba nam co dzień prosić, bo jest ona łaską. To Boży dar, jednak od nas zależy otwartość na niego i gotowość do przyjęcia i współpracy z tymże darem.

Autor Listu do Hebrajczyków daje nam za wzór wiary Abrahama. Całe jego życie kształtowała właśnie wiara, całkowite zawierzenie Bogu i Jego słowu, za którym szedł i starał się je wypełniać – nawet wówczas, gdy odczuwał smutek, gdy zmagał się z przeciwnościami, nawet wtedy, gdy chwilami inny próbowali układać rzeczywistość, szukać ludzkich rozwiązań, Abraham wierzył. To wiara sprawiła, że wyruszył w nieznane, wyszedł ze swojej ojczystej ziemi i dał się poprowadzić Bogu. Nie wiedział dokąd idzie, ale wiedział, Kto go prowadzi – to wystarczyło. To jest właśnie wiara w nocy. Pan niejako wyzwolił Abrahama z tego, co było jego, aby poprowadzić ku temu, co z Boga. To ta „noc wyzwolenia”. Autor Listu wspomina również Sarę, żonę Abrahama – mówi o jej wierze, dzięki której, mimo podeszłego wieku, stała się matką, a przecież pamiętamy tę scenę, w której, mimo iż ona się tego wypierała, Pan zwrócił uwagę, że słysząc obietnicę potomka, zaśmiała się. Ta chwila „słabości” (choć nie wiem, czy to jest najszczęśliwsze określenie) nie wpłynęła na jej wiarę, nadal jest jej przykładem. Te chwile „słabości” są niejako wpisane w pielgrzymkę wiary, ale nie na nich mamy się zatrzymywać i nimi się poddawać. Idziemy dalej powracając do niezachwianej wiary. Te chwile mogą być również okazją do umocnienia oraz do oczyszczenia, do poznania także prawdy o sobie i właśnie swoistego rodzaju zachętą do jeszcze uważniejszego czuwania. Abrahama też nieraz  ta wiara kosztowała – choćby przywołać „najmocniejszy” przykład ofiarowania swego jedynego syna, który właśnie był wypełnieniem obietnicy. Bóg nie chciał krwawej ofiary, nie chciał śmierci, ale dla Abrahama była to chwila decydująca. Bóg nie zabrał mu syna, ale postawił polecenie i czekał na odpowiedź.

Wiara, która staje się czymś na miarę powietrza, którym oddychamy i które sprawia, że nasze ciało – „dotlenione” – właściwie funkcjonuje. Wiara, która nie jest chwilowym odczuciem, ale ta wiara, której nie widać – to do niej zaprasza nas liturgia Słowa tej niedzieli. Wiara, która nie jest rozumowym podejściem do rzeczywistości, ale jest jak podanie ręki we mgle – wiemy, że jest Ktoś komu podajemy rękę, choć Go nie widzimy. Jednak dzięki misterium Wcielenia Bóg stał się bliski nam, stał się Człowiekiem, aby nas przeprowadzić przez zasłonę oddzielenia. W perykopie mowa jest o „drugiej czy trzeciej straży” – to był system liczenia czasu dawniej, a nam to dziś mówi: nieważne, czy – według naszej logiki – Pan przyjdzie „na końcu”, dopiero po całonocnym czuwaniu, nieważne, bo szczęśliwy jest ten, kto wytrwa do końca.

I na koniec: piękny jest ten obraz z dziś przytoczonego fragmentu Ewangelii wg. św. Łukasza. O ile św. Mateusz w przypowieści o dziesięciu pannach ukazuje dusze, które oczekują na przybycie pana młodego, by z nim wejść na weselne gody, to tu św. Łukasz pokazuje tych, którzy czekają w domu na powrót pana młodego. Jesteśmy Bożym ludem, Jego własnością na mocy chrztu świętego. Chrystus, Oblubieniec Kościoła, może „powrócić” kiedy tylko uzna to za stosowne. My mamy/ powinniśmy oczekiwać. „Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie”. I tu następuje coś niezwykłego: Pan przybędzie nie, aby Mu usłużono, jakby chciał wycisnąć ze swoich sług resztki sił, ale to On przyjmie postawę służebną i będzie „im usługiwał”. Zbawienie jest darem Boga. Czytając te słowa, próbując wyobrazić sobie ten obraz, pomyślałam właśnie o zbawieniu: słudzy czekali na Pana, czekając wypełniali wiernie swoje zadania (bo owa wierność powierzonym pracom jest także elementem oczekiwania), a teraz On dopełnia dzieła (jako, że przecież człowiek sam siebie zbawić nie może) i pochyla się nad tymi wiernymi sługami w tak pokornym geście. Zresztą, ten obraz Pana przepasanego, który usługuje, przywołuje na myśl także scenę z trzynastego rozdziału Ewangelii wg. św. Jana, gdy Pan Jezus podczas Ostatniej Wieczerzy, zdjął swoje szaty, przewinął się prześcieradłem i umywał nogi swoim Apostołom. I cóż wtedy się dokonało? Chrystus pozostawił swoim uczniom przykazanie wzajemnej miłości. W tym czuwaniu mamy siebie nawzajem wspierać, a to, że Pan „będzie usługiwać”, mamy przyjąć ze swoistego rodzaju drżeniem serca i pokorą zadając sobie pytanie, czy ja bym tak potrafił? Przychodzi do swojej własności, ale czyni to tak pokornie (znów możemy odnieść się w takim kontekście do misterium Wcielenia i stania się Człowiekiem).

Radujmy się więc naszą przynależnością do Pana, umacniajmy się w wierze i wciąż prośmy, aby jej żywy płomień zawsze rozpalał nasze serca, abyśmy właśnie trwając w postawie wiary, która nie lęka się nocy, wyczekiwali Pana i – gdy już nadejdzie – umieli Go rozpoznać i przyjąć w całkowitej wolności i otwartości.

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA