Uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła (rok c)

Dzisiejsza niedziela zbiegła się z uroczystością świętych Apostołów Piotra i Pawła. Więc i liturgia słowa jest wyjątkowa. Dziś Kościół uświadamia sobie, że jest faktycznie zbudowany na fundamencie Apostołów. Stąd płynie zobowiązanie, by przekazywać wiernie to dziedzictwo. Święci Piotr i Paweł są uznawani za filary Kościoła. Oboje obdarowani łaską powołania przez Chrystusa, mimo iż każdy z nich był tak różny, z odmienną historią swojego życia. Oboje jednak postawieni zostali – choć w innych okolicznościach – przed pytaniem Jezusa: czy miłują Go?  Szaweł, czyli Paweł, z prześladowcy uczniów Jezusa, staje się Jego wielkim misjonarzem. Każdy z nas ma szansę. Ale nim stał się Apostołem Narodów, „musiał” stanąć w prawdzie o swojej osobistej biedzie. Tą chwilą był upadek z konia, gdy oślepiony jasnością Pana zdał sobie sprawę, że obrał niewłaściwy kierunek. W podejściu Chrystusa zarówno do Piotra, jak i do Pawła, jedno jest wspólne: Pan wciąż zabiega o ich miłość, wychodzi na ich poszukiwanie, nie chce ich pognębić w chwilach, gdy się pogubili, ale na nowo przyprowadzić do siebie. Są dla Pana jak ta jedna owca, która zaginęła i którą z miłości pragnie odnaleźć i wziąć na swoje ramiona. Piotr pierwszy wyznał wiarę w Chrystusa i utworzył pierwszą wspólnotę wierzących z członków narodu wybranego. Paweł zaś – jak sam to wyznał w listach – rozpoznał, że Pan posyła go do pogan i stał się ich misjonarzem. Piotr i Paweł wytrwale pracowali nad budowaniem Kościoła Chrystusowego. I tą wytrwałość oraz troskę o Kościół też nam zostawili w dziedzictwie.

Niedawno w niedzielę słyszeliśmy podobny dialog Jezusa z uczniami, tylko, że w wersji przedstawionej św. Łukasza. Jest to kluczowe pytanie w historii każdego z nas: za kogo uważamy Jezusa, kim On dla mnie jest? I Piotr i Paweł musieli znaleźć tę odpowiedź. Inaczej ich podążanie za Panem nie miałoby sensu. Dla Szawła-Pawła Jezus był najpierw kimś kogo prześladował, w kim widział wroga. Dla Szymona-Piotra  (zauważmy, obu Pan zmienił imię – nadał w sobie nową tożsamość, darował imię ze swego Serca) był Jezus pewnie tak po ludzku „Mesjaszem” w rozumieniu żydowskim – miał być On wyzwolicielem politycznym. Tak pewnie i nasze wyobrażenia są dalekie od Bożej rzeczywistości. Ale przychodzi taki moment, kiedy w swoisty sposób, odpowiedź zaskakuje nas samych, „puka” do naszych serc tak niespodziewanie. I wtedy wiemy, że nie jest ona z nas; wtedy odkrywamy, że wiara jest łaską, darmowym darem – i ów dar był zawsze blisko nas, tylko czekał, aż otworzymy nasze serca, aż podamy temu darowi naszą dłoń i podążymy za nim.  

Jezus zadaje to pytanie w bardzo konkretnej sytuacji. Według św. Mateusza dzieje się to niedaleko Cezarei Filipowej, czyli miejsca pełnego pogańskich bożków. Można więc powiedzieć, że w tym chaosie i pomieszaniu różnych pseudowartości, Jezus pyta o to kim On jest – najpierw według opinii innych, a potem, według uczniów. I o ile odpowiedź na pierwsze pytanie, za kogo uważają Go ludzie, przychodzi Apostołom bardzo łatwo, wypowiadają ją szybko, tych odpowiedzi jest zresztą wiele – o tyle już zupełnie inaczej wygląda danie odpowiedzi na pytanie: „A wy za kogo Mnie uważacie?” Łatwo jest powielać słowa innych. Wtedy jesteśmy bardziej w roli komentatora, obserwatora – czyli kogoś kto pozostaje jakby „na zewnątrz” sprawy i nie przyjmuje nawet odpowiedzialności za te opinie, bo on je tylko cytuje, przywołuje. Ale wiary nie da się tak przeżywać „z zewnątrz”. Trzeba stanąć wobec drugiego pytanie i nie bać się tego momentu swoistego rodzaju napięcia. W ewangelicznej scenie odpowiada już tylko Szymon Piotr. To musi być odpowiedź „pojedynczego” głosu. Każdy winien wypowiedzieć ją sam. A to napięcie? Wynika z faktu, że w tym momencie nasze ludzkie kombinacje muszą zostać odłożone na bok. Wyłączyć poczucie, że ja cokolwiek sam z siebie wiem. Prawdę o Jezusie może nam objawić tylko Bóg. Ale my stajemy się jej poszukiwaczami. Jest to poszukiwanie, w które wpisane jest również przyznanie się przed sobą samym (co bywa najtrudniejsze), że ja sam z siebie nie wiem (swoją drogą – doświadczyłam ostatnio takiego „ciekawego” rozmyślania: stanęłam wobec ewangelicznych słów i całe moje jestestwo wołało: Panie, nie wiem, Panie nie rozumiem. To była trudna modlitwa, ale przenikało mnie poczucie, że jest to najszczersza modlitwa i najprawdziwsze rozmyślanie nad Słowem). Doświadczył tego i Paweł, kiedy po spotkaniu z Panem w drodze do Damaszku, oślepł i musiał zdać się na innych, a potem – w pewien sposób – jego los zależny był od tego, czy inny uczeń Jezusa przełamie się i odważy się pójść do dawnego prześladowcy i pomoże mu stać się uczniem. Człowiek jest zarazem i kimś „wielkim”, ale i kimś „małym”, to znaczy nie samowystarczalnym. To poszukiwanie tak naprawdę trwa przez całe życie i gdy właśnie trwa tak przez całe życie, sprawia, że wiara pozostaje wciąż żywa, a relacja z Panem zachowuje świeżość dynamiki. Piotr też doświadczył tego poszukiwania.

W tej perykopie, słyszymy wielkie błogosławieństwo, jakie Pan wypowiada względem Piotra. Jezus nadaje swojemu Apostołowi imię, wyjaśnia jego znaczenie i wskazuje do czego go powołuje: aby był opoką, aby był tym, który będzie przewodził Kościołowi, będzie miał jego klucze i władzę zarówno rozwiązywania, jak i związywania. Czy uczniowie rozumieli w tamtej chwili te słowa? Pewnie nie. Czy my od razu rozumiemy wielkość naszego powołania? Nie sądzę. Jezus zwraca się do konkretnego człowieka: Piotra, syna Jony. Wobec wyznania Szymona, Jezus czyni również swoje wyznanie. To na tym wyznaniu, że Jezus jest Mesjaszem, jest Synem Boga żywego, Pan zbuduje Kościół. Dlatego nigdy nie możemy tego utracić – prymatu Pana, naszego jedynego Zbawiciela. Piekło będzie chciało w to wyznanie uderzać, ale jak absurdalnie brzmi zdanie, by „bramy” miały cokolwiek przemóc (trudno to sobie w ogóle jakoś tak plastycznie wyobrazić), tak niemożliwe jest, by piekło zwyciężyło. Choć Pan nie ukrywa, że będą zmagania, będą próby, których może sobie właśnie nawet nie wyobrażamy. A jednak – jako roztropni, mamy słuchać słów Jezusa, te słowa wypełniać i wtedy będziemy owymi dobrymi budowniczymi, którzy dom wznoszą na skale, na opoce. Gdy Jezus mówi do Piotra, że ma być (że jest) opoką, to przecież niejako nadaje mu swój tytuł: to Chrystus jest Skałą. Możemy tu rozważać godność kapłańską, godność piotrowego prymatu i wielkie łaski złożone przez Boga w skarbcu Kościoła. Ale rozważać możemy tu również prawdę, że ziemia jest drogą do nieba, więc to, co dzieje się tutaj, co, do my wybieramy i jak postępujemy w naszym „teraz” – ma swoje konsekwencje w niebie, w tym, co „przed nami”.

Zauważmy również, że pierwszy pytanie Jezusa odnosi się do tych, którzy są z nim tylko „okazjonalnie”: przychodzą, posłuchają przez chwilę, pójdą dalej, być może doświadczyli jakiegoś Jego cudu, a może nie, lecz nie zostają przy Jezusie na dłużej. Mają jakąś być może o Nim swoją opinię, którą dzielą się z innymi, ale trudno to nazwać jakąś „ewangelizacją” i Chrystus – który nawet nie skomentował tego, co przekazali mu w odpowiedzi Apostołowie – zdaje się być dla nich wyrozumiały, nie wymaga wiele. Drugie pytanie natomiast odnosi się do tych, którzy są z Nim cały czas od momentu powołania i towarzyszyli już Mu w różnych okolicznościach. Ich opowieść o Jezusie mogłaby być – powinna być – zupełnie inna, bardziej osobista, zbudowana na szczerej i bezpośredniej relacji. A jednak zdają się jakby zaskoczeni. Odpowiada tylko Piotr i zazwyczaj patrzymy na to przez prymat jego przewodniczenia, a może trzeba zobaczyć w tym coś jeszcze. Może po prostu pozostali uczniowie byli tak zaskoczeni pytaniem, że Piotr swoim wyrwaniem się do odpowiedzi, uratował ich z kłopotliwego milczenia? Lecz przecież każdy z nich musiał już wcześniej przeczuwać to pytanie, nawet jeśli nie zostało ono przez nikogo głośno wypowiedziane. Bo nie da się za kimś iść bez zadawania sobie pytania: kim ten, za którym idę, jest dla mnie? Jak zauważa ks. Krzysztof Wons w swoim rozważaniu: Jezus „pyta nie o to, co podpowiada im głowa, ale serce skrywające ich najskrytsze uczucia, myśli, zamiary, decyzje. Pyta o ich wewnętrzną intuicję, która rodzi się z zażyłej z Nim więzi. Istnieje pokusa, aby wszelkie poznanie zatrzymać na tym, co zewnętrzne, sprowadzić do intelektualnych rozważań. Wtedy nie dociera się do tajemnicy, gdyż sama głowa nie może tam dotrzeć. Do najgłębszych tajemnic osoby dociera się przez zażyłość, przez bliskie relacje, przez przyjaźń”. Może pozostali Apostołowie odetchnęli, gdy usłyszeli odpowiedź Piotra, ale to, że ktoś inny odpowie za mnie – nawet jeżeli jest wyznaczony do pierwszeństwa – nie zwalnia mnie z poszukiwania odpowiedzi.

W odpowiedzi Piotra jeszcze jedno może nas zatrzymać. Piotr jest bardzo bezpośredni. Nie mówi: Panie, Ty jesteś… . Nie, Piotr mówi: „Ty jesteś…”. To przebywanie w bliskości Chrystusa sprawiło, że mówi już tak bezpośrednio. To jest przejście właśnie od obrazu Boga Niedostępnego do Boga, który idzie razem z nami. Jezus zapytał się: za kogo ludzie, za kogo wy uważacie Syna Człowieczego, a Piotr już nie zatrzymuje się na tym, co „człowiecze”, ale od razu wyznaje Mesjasza. Piotr udzielając tej odpowiedzi dał się poprowadzić wewnętrznemu światłu – nie hamował jego działa w sobie, posłuchał go i podążył za nim, tak jak w pierwszym czytaniu podąży za aniołem Pańskim. Piotr mógł obserwować to, jak jest Chrystus bliski chorym, cierpiącym, sparaliżowanym, grzesznikom – a teraz to, co obserwował, staje się jego wyznaniem.

„Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony” – błogosławiony czyli szczęśliwy. Wyznanie, poznanie prawdy, kim jest Jezus, podążenie za tą prawdą, za Prawdą, którą On jest, stanowi źródło szczęścia, czyni człowieka szczęśliwym w najgłębszych zakamarkach serca, w zakamarkach jestestwa. Przywołują jeszcze raz myśl ks. Krzysztofa Wonsa: „on, Szymon, rybak z Betsaidy, jest szczęśliwy, ponieważ został wyprowadzony ze swoich horyzontów życia, które codziennie oglądał nad Jeziorem Galilejskim, i poprowadzony ku horyzontom tajemnicy, która jest jak bezkresny ocean. To, co bezgraniczne, nie mogło zrodzić się z jego ograniczoności i słabości. Pochodzi od Ojca Jezusa”. Poznając Jezusa, Szymon (czyli w nim każdy z nas) może poznać swoją tożsamość. Jezus „jest” i Piotr „jest” – to wyjątkowa nić więzi między nimi. To Pan czyni moje „jestem”, które jest czymś o wiele więcej niż tylko „ciałem i krwią”. Nasze życie nie ogranicza się tylko do cielesności. To dojrzewanie Piotra, rozpoczęte w momencie ich pierwszego spotkania, dokonuje się w więzi z Panem. Więź ta trwa i pozostaje w swojej dynami także wówczas, gdy Piotr słyszy nieraz trudne słowa i nie od razu jest w stanie wszystko zrozumieć i ze wszystkim się zgodzić. To, że Pan czyni go „skałą” jest łaską, darem, ale i zobowiązaniem. Jednak ta wielka „godność” („władza kluczy”, rozwiązywania i związywania) – jak pisze o. Innocenzo Gargano – „opiera się na naturze wierności Ojca. (…) Piotrowa władza wiązania i rozwiązywania musi z konieczności opierać się na tej samej skale wierności oraz przebaczenia, która obiecana jest w Ojcu”. I jak dodaje ks. Wons: „Piotrowi nie wolno zapomnieć, że jak długo pozostaje w zażyłej relacji z Jezusem, tak długo będzie jak skała. Jak długo opiera się na Nim, tak długo będzie oparciem dla innych. Oto jedyny klucz do spełnienia się jego powołania. Tym kluczem jest Jezus”.

Na tym kończy się przytaczany dzisiaj fragment Ewangelii wg św. Mateusza, ale przecież wiemy, że w następnych wersetach, Piotr usłyszy – zaraz po błogosławieństwie – naganę. To przestroga: mamy czuwać. Piotr jest w ogóle ciekawą postacią. Tak bliską każdemu pewnie z nas. Wypowiada wielkie słowa, wielkie deklaracje wierności i gorliwości, jednak w ten sposób idzie za Jezusem tylko swoimi obietnicami, a nie czynami. Z czynami wychodzi mu już nieco gorzej. Ale Pan nie cofa swojej łaski, gdyż (na szczęście) jest wierniejszy niż my i wciąż daje nam szansę.

I tak się zastanawiam: tej niedzieli i każdego następnego dnia: otworzę się na Boże dary czy będę nadal przeżywać wiarę i swoją drogę za Jezusem „z zewnątrz”, jako obserwator? Podjęcie tego poszukiwania, tej niepowtarzalnej przygody, pociąga za sobą oczywiście ryzyko. A jednak: pięknie byłoby zakończyć czas doczesnej pielgrzymki z takim samym wyznaniem jak uczynił to Apostoł Narodów, Paweł – co słyszymy w dzisiejszym drugim czytaniu: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem”. Paweł wyznanie, że choć krew jego ma być przelana, choć go inni ludzie opuścili i nikt nie stanął w jego obronie, to jednak Pan stanął przy nim, jest z nim i wciąż umacnia, by nawet w kajdanach głoszona była Ewangelia: „Wybawi mnie Pan od wszelkiego złego czynu i ocali mnie, przyjmując do swego królestwa niebieskiego; Jemu chwała na wieki wieków. Amen”. Dobrymi zawodami są owe poszukiwania. Ale to nie jest poszukiwanie dla poszukiwanie, ale to ma prowadzić do odpowiedzi, którą podejmiemy i pozwolimy, by ona zaczęła nas przemieniać i kształtować. I tak wyznanie Piotra, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Boga żywego, winno nam wciąż przypominać, że Jezus „nie jest nasz”, to znaczy, że cokolwiek o Nim powiemy jest za małe, jest niedostateczne, bo On jest „Synem Boga żywego”, a nie „naszym”.

Pierwsze czytanie to fragment z Dziejów Apostolskich. Piotr zostaje uwięziony, Jakub ścięty, trwają prześladowania. Apostoł skuty podwójnym łańcuchem czeka na wyrok i jest strzeżony pilnie w więzieniu. A jednak – w tej najgłębszej nocy, w lochu i w totalnie beznadziejnej sytuacji, zjawia się anioł Pański i „światłość zajaśniała w celi”. Bardzo mnie ten obraz poruszył i zatrzymał. Bo ileż razy w życiu czujemy się takimi właśnie „skutymi w podwójne kajdany”, pogrążeni w totalnej ciemności? Wydaje się, że nic już nie można zrobić, że jedyną „opcją” pozostaje zastygnięcie w takiej pozycji i bierne czekanie na dalszy bieg wydarzeń, choć w zasadzie łatwo przewidzieć, że nie będzie to miły i przyjemny przebieg, a taki stan jest jedynie powolną wegetacją. A tymczasem anioł mówi do Piotra: „wstań szybko!” Jak można szybko wstać, kiedy jest się skutym? A jednak – kajdany opadają z rąk Piotra. Czytajmy duchowo tę historię. Gdy podejmujemy decyzję, gdy podejmujemy wysiłek, aby wstać, podnieść się, „założyć sandały, narzucić płaszcz” i iść – czyli kiedy bierzemy się w garść i bierzemy w swoje ręce życie i podnosimy się do postawy wyprostowanej, stajemy na dwóch nogach gotowi do drogi, bez zwlekania, bez marudzenia, bez analiz i rozdrabniania wszystkiego, przysłowiowego rozbierania na czynniki pierwsze – wówczas przyczyniamy się do opadnięcia owych „kajdan”. Bo one nie są kresem i końcem wszystkiego same z siebie, ale tak wiele właśnie zależy od naszego podejścia do danej sytuacji. Piotr poszedł za aniołem Pańskim, choć – jak zaznacza autor Dziejów Apostolskich – „nie wiedział, czy to, co czyni anioł, jest rzeczywistością; zdawało mu się, że to widzenie”. Nieważne. Szedł, dał się poprowadzić – a zanim poprowadzić, to „wyprowadzić” z ciemności i ze skucia. Bóg ma moc wyrwać nas i będzie w tym celu posyłał swego „anioła”, ale nic by się nie dokonało, gdyby Piotr nie zdecydował się wstać. „Narzuć płaszcz”, „włóż sandały” – przypomina mi się przypowieść o powrocie zagubionego syna i reakcji ojca: odziewając swego syna, przywrócił mu godność. My tę godność otrzymaliśmy na chrzcie świętym, odnawiamy w spowiedzi św., lecz czy niezbyt często leży ona gdzieś obok nas, zapomniana przez nas, może nawet jakoś niedoceniona? Poddanie się „kajdanom” i ciemności może w pierwszym odruchu prowadzić nas do rezygnacji z tejże godności. A Pan mówi nam przez tę scenę coś zupełnie innego. Mamy „podnieść” i „przywdziać” tę godność, aby mieć siły iść dalej. Przypomina mi się także bł. ks. Jerzy Popiełuszko i jego nauka, którą można sparafrazować: to nie zewnętrzne zniewolenie odbiera nam godność, bo tego nikt i nic tak naprawdę nie może nam odebrać – zachować wewnętrzną wolność pośród zewnętrznego zniewolenia – to jest możliwe ponieważ tak naprawdę tę „wolność” to my sami sobie odbieramy, tę wolność i godność. Oczywiście, przerzucamy odpowiedzialność na czynniki zewnętrzne i na inne osoby, ale może jednak o wiele bardziej warto byłoby przyjrzeć się sobie i swoim reakcjom, mechanizm działania, myśleniu?

Piotr w tej scenie uczy nas także nieustanne rozpoznawania, rozeznawania oraz otwartości, która jest także procesem dojrzewania. Jego droga, podobnie jak Pawła, nie była łatwa i „usłana różami”. Oboje wychowani w tradycji Prawa przeszli od obrazu Boga Niewidzialnego, dalekiego i niewypowiedzianego, do zażyłości z Bogiem Wcielonym, z Bogiem bliskim i miłosiernym, który nie zawahał się pochylić się nad biednym człowiekiem i osobiście opatrzył mu rany przyjmując te rany na siebie. Św. Paweł z mocą wyznawał: wiem Komu zaufałem, wiem, za Kim idę, bo teraz już nie ja żyję, ale On we mnie żyje. To był jednak proces, to była droga. Droga, do której każdy z nas jest zaproszony i na której nieustannie rozbrzmiewają te dwa pytania: komu uwierzyłem, kim jest Ten, któremu wierzę i za kim podążam (za Panem czy moim Jego obrazem)?

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA