IV Niedziela Wielkanocna (rok C)

To już czwarta niedziela okresu wielkanocnego. Czwarta, czyli zwyczajowo – Niedziela Dobrego Pasterza. Liturgia Słowa, szczególnie ewangeliczna perykopa zapisana przez św. Jana, ukazuje nam Jezusa Chrystusa jako Pasterza. Co więcej, On sam tak siebie zdefiniował: „Ja jestem dobrym Pasterzem”, dobrym, czyli takim, który zna swoje owce. A jest to poznanie bezinteresowne, pełne miłosierdzia i otwartości. Jest to poznanie, które chroni, wspiera, towarzyszy. Odpowiedzią na takie poznanie jest fakt, że również owce Go znają – to znaczy, że Pasterz nie jest obcy, nie jest gdzieś daleko i nie jest tylko jakąś retoryczną figurą, kimś bliżej nieokreślonym. Zatrzymał mnie ten czasownik: poznać, znać. On zna mnie – ja znam Jego. Taka wzajemność. Moje poznanie wypływa z tego, że On pierwszy mnie poznał, umiłował jeszcze przed stworzeniem świata, nim moje oczy zobaczyły pierwsze promienie słońca, On już mnie ukochał miłością do końca. Mając świadomość, że On jest Miłością, bez lęku mogę Go poznawać. Pochodnym od tego czasownika jest w naszym języku również czasownik: rozpoznawać. Owca musi rozpoznawać swojego właściwego pasterza, aby wiedziała za kim ma iść. W natłoku różnych dźwięków, gdy nieraz ciemność panuje dookoła, musi tak znać owca swego pasterza, tak być z nim zżytą, aby rozpoznać jego głos, rozróżnić ten głos w gąszczu innych. Chrystus – Bóg jako dobry Pasterz daje nam się rozpoznać właśnie w misterium Wcielenia, w którym to tak dosłownie stał się jednym z nas, aż tak się do nas przybliżył: aż do stania się człowiekiem, we wszystkim do nas podobnym oprócz oczywiście skażenia grzechem. Chrystus, dobry Pasterz, nie zabarykadował się na wysokościach, ale jest tu i teraz z nami. Pozostawił nam swoje Słowo (sam będąc pełnią Słowa Boga), pozostał z nami w świętych sakramentach. Przecież do tej czwartej niedzieli prowadziły nas w tygodniu czytania z szóstego rozdziału Ewangelii wg św. Jana, które stanowią prezentację Jezusa jako Chleba, który zstąpił z nieba: to Jego Ciało i Krew są dla nas prawdziwym pokarmem i napojem dającym życie wieczne i sprawiającym, że On trwa w nas, a my w Nim. Dobry Pasterz – nie tylko prowadzi ex catedra, ale co więcej daje samego siebie, wydaje siebie za owce.

Myślę, że ta niedziela z jej przesłaniem, jest właściwym momentem, aby w pielgrzymce wiary, mając na uwadze cały czas również kontekst Zmartwychwstania Pańskiego, zapytać siebie samego, kim dla mnie jest dobry Pasterz? Czy w Jezusie rozpoznaję naprawdę mojego Pasterza? Nie chodzi o wyśpiewanie tych słów i gorliwe deklaracje słowne, ale czy faktycznie Jezus jest dla mnie Pasterzem? Z osobą pasterza wiąże się także przecież postawa zaufania i otwartość na to, aby dać się poprowadzić. Tak przylgnąć do Pasterza, aby jednocześnie oderwać się od tych wszystkich innych głosów i spraw, które nas krępowały, a niekoniecznie były również dobre i właściwe. Przylgnięcie do Jezusa jako Pasterza – w przeciwieństwie do innych niewłaściwych „przylgnięć” – nie odbiera wolności, przeciwnie. Gdy owca wie, że ma takiego dobrego Pasterza, może poruszać się swobodnie. Gdy ich spojrzenia się spotykają, to wyrażają wzajemne zaufanie. Oczywiście, zaufanie to także odpowiedzialność. Dobry Pasterz – Jezus – został posłany przez Ojca, abyśmy mieli życie i to mieli je w obfitości. Przy Nim niczego nam nie brakuje. To Pasterz, którego zadaniem jest odnajdywanie i ocalania.

To jak On poznaje swoje owce ma także szczególną cechę indywidualnego podejścia. On zna je wszystkie razem, ale zna także każdą osobno. Czy mam świadomość tego, że jestem „znana” przez Boga? W księdze proroka Izajasza czytamy piękną deklarację Pana: matka, wszyscy, mogą zapomnieć o mnie, ale On nigdy o mnie nie zapomni, ma mnie wypisaną w swoim Sercu, moje imię jest zapisane na Jego dłoniach. Pasterz zajmuje swoje miejsce i wtedy wszyscy są bezpieczni. Gorzej zaczyna się dziać, gdy wpadamy na pomysł, aby zająć Jego miejsce. Wtedy historia zaczyna się – niemalże naturalnie – komplikować. Dlatego także potrzeba z naszej strony postawy uważności. Wszystko jednak, jak się zdaje, rozpoczyna się od odkrycia, że jestem znana, że Bóg mnie zna. W tym stwierdzeniu Pana jest zawarty naprawdę ogromny ładunek miłości. Nic dziwnego, że św. Franciszek w jednej ze swoich ostatnich modlitw, gdy wyliczał określenia kim jest Bóg, nazwał Go także: „Ty jesteś bezpieczeństwem”. To uczucie, za którym każdy z nas tęskni i które każdy człowiek tak bardzo ceni. Czuć się bezpiecznie, czuć się chcianym i kochanym, zauważonym i otoczonym troską. To wszystko czyni względem nas dobry Pasterz. Czy to już wiem? Czy rozpoznaję to w swoim życiu, w swoim sercu?

Mówiłam o „indywidualnym podejściu”, a tymczasem zarówno w pierwszym czytaniu, jak i w Psalmie i drugim czytaniu jest dość „tłoczno”. We fragmencie Dziejów Apostolskich czytamy o tłumie, który gromadził się, aby słuchać nauczania Pawła i Barnaby. W Psalmie – tłum, który ze śpiewem przybywa, wkracza w bramy Pana z dziękczynieniem. Fragment Apokalipsy to obraz tłumu zbawionych, odzianych w białe szaty, obmytych we Krwi Baranka, któremu teraz towarzyszą i który ich prowadzi. Z każdego pokolenia, narodu, języku i ludu, przybywają, aby wejść z dziękczynieniem w bramy Pana – to obraz powszechności zbawienia. O tym pragnieniu mówi także w owym dziesiątym rozdziale Ewangelii wg św. Jana, Pan Jezus: nastanie jedna owczarnia; ma On także inne owce, które również musi przyprowadzić. Przyprowadzić, ale nie oznacza  to „zagarnąć na siłę”. Nie. Przygarnięcie to złączone ze sobą dwie inicjatywy, czy raczej inicjatywa i odpowiedź na nią. Z jednej strony Pan, który wychodzi na poszukiwanie i z drugiej strony, my którzy na to odpowiadamy albo nie. Dobry Pasterz szanuje jednak naszą wolną wolę. Gdy zgadzamy się przyjąć Jego inicjatywę, to owocem tego staje się owo przygarnięcie. Chcieć przyjść. Dać się przygarnąć. Sami nie dojdziemy na te najlepsze pastwiska. Ci ludzie również potrzebowali obmycia w Jego Krwi, aby ich szaty stały się białe. Tradycja przypisze ten obraz mnichom, mniszkom, którzy podążają za Barankiem dokądkolwiek On idzie. Osoby tak szczególnie poświęcone Panu, które przynależą jedynie do Niego – dlatego są gotowe iść za Nim gdziekolwiek On będzie podążał. Niedziela Dobrego Pasterza rozpoczyna Światowy Tydzień Modlitw o Powołania do służby w Kościele – aby właśnie nigdy nie zabrakło takich osób. One też nieustannie potrzebują wsparcia Bożej Łaski, bo tylko w „białych szatach” można iść za Panem, być w Jego bliskości. Ale myślę, że taka dyspozycyjność powinna w jakimś sensie cechować każdego, kto zwie siebie chrześcijaninem. Od razu nikt z nas nie jest „ukształtowany”, jednak przebywanie w obecności Dobrego Pasterza i wsłuchiwanie się w Jego głos, to nas kształtuje i uzdalnia do takiej postawy. Odkrywamy, że nie ma piękniejszego i prawdziwszego Głosu.

Scena zaczerpnięta z Dziejów Apostolskich pokazuje nam jednak, że mogą być „dwa stada”. Z jednej strony uczniowie Pańscy „pełni wesela i Ducha Świętego”, a z drugiej – w contrze – ci, którzy dają się prowadzić duchowi zazdrości i zamiast być budowniczymi jedności i pokoju, wprowadzają zamęt oraz podburzają. Autor Dziejów Apostolskich wyraźnie mówi o zazdrości, z jaką musieli się zmierzyć głoszący Chrystusa. Faryzeusze i inni im podobni byli zazdrośni o te tłumy słuchające Apostołów, o dokonywane przez uczniów Jezusa cuda i znaki, o moc i odwagę z jaką przemawiali. Zazdrość potrafi tak wiele zniszczyć. A mimo tych przeciwności, uczniowie pozostawali „pełni wesela i Ducha Świętego”. To mnie jakoś zatrzymuje, zwłaszcza w chwilach, gdy rzeczywistość bardziej namawiałaby do poddania się, do zwątpienia i zniechęcenia. Apostołowie sieją dobre słowo, które autentycznie pociąga i daje życie – tymczasem faryzeusze podburzają, nastawiają innych negatywnie, wprowadzają podział. W jakimś sensie działają w „białych rękawiczkach” wykorzystując do swoich celów innych. I tak mamy „dwa stada”. Jedni słuchają Dobrego Pasterza i sami stają się „dobrymi pasterzami” dla innych współpracując w dziele przyprowadzenia wszystkich do jednej owczarni. Drudzy natomiast wprowadzają zamęt i zamiast iść za głosem Pana, wolą trwać uparcie przy swoich poglądach, zabiegając o swoje pozycje. A jednak i ci pierwsi i ci drudzy ponoszą, poniosą, odpowiedzialność za głoszone słowo i swoje postawy oraz to, jak one oddziaływały na innych. Nikt z nas bowiem nie żyje dla siebie samego, a odpowiedzialność nie ogranicza się tylko do swojej własnej osoby, ale także dotyczy tych, do których jestem posłany, których spotykam. Spójrzmy jednak na tłum. Jedni wybierają głos Apostołów i ich naukę, ale są i tacy, którzy ulegają namowom i dają się zmanipulować i podburzyć. I tu znów pojawia się nam pytanie: za czyim głosem ja podążam? W czyj głos bardziej się wsłuchuję? W takim też kontekście możemy przywołać słowa św. Piotra: „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi”. Słowo Boże budzi do życia, napełnia pokojem i weselem, które przecież – o czym musimy nieustannie w  takich rozważaniach pamiętać – nie oznacza wesołkowatości i euforii, ale wypływa z zaufania, z wiary złożonej w Bogu.

Ten tłum wstępujący w bramy Pana to obraz również świętej liturgii. My także przekroczyliśmy święte bramy Kościoła w sakramencie chrztu świętego, ale również czynimy to każdego razu ilekroć przychodzimy na Eucharystię i przekraczamy próg świątyni. Jakie jednak wówczas towarzyszą nam uczucia? Czy jest to radość, czy jest to pewność, że wchodzę w otwarte dla mnie ramiona Ojca, który czeka na mnie? „On sam nas stworzył, jesteśmy Jego własnością” – śpiewamy w dzisiejszym Psalmie. Psalmista zachęca, aby stawać przed Panem z okrzykami radości, wielbiąc, chwaląc Go i błogosławiąc Pana „albowiem jest dobry, Jego łaska trwa na wieki, a Jego wierność przez pokolenia”. Tak jak z mocą stwierdza to Paweł z Barnabą – Bóg nikogo nie odrzuca, poprzez swoich uczniów wychodzi do każdego, ale to faryzeusze, Żydzi, sami odrzucają przedstawianą im naukę i tym samym zamykają sobie drogę „uznając się za niegodnych życia wiecznego”. To jest ich własna decyzja. Jest ona jednak przeciwna Bożym zamiarom, bo według nich zbawienie ma się roznosić „aż po krańce ziemi”.  

„Jesteśmy Jego własnością”. On nas zna i nikt nas nie wyrwie z ręki Ojca, który jest większy od wszystkiego. I jeszcze raz to podkreślmy – nie jest to obraz zniewolenia, ale największej wolności i miłości. „Jesteśmy Jego własnością” – „On sam nas stworzył” – to nasza najgłębsza tożsamość, definicja naszego bycia. Jesteśmy Jego. Ileż w tym wyznaniu jest pokoju i nadziei, bezpieczeństwa właśnie i gwarancji życia. Św. Paweł w Liście do Rzymian napisał, że nic nas nie zdoła odłączyć od miłości Boga, od tej miłością, którą Bóg objawił nam w Chrystusie Jezusie, to znaczy w misterium Wcielenia i naszego odkupienia. A przecież nasze zbawienie to ofiara jaką poniósł za owce Dobry Pasterz. Jako refren Psalmu będziemy tej niedzieli powtarzać: „my ludem Pana i Jego owcami” – czy naprawdę mogę tak siebie określić? Mówimy „my”, ale wiara to nie jakaś bliżej nieokreślona zbiorowość zachowań, ale moja osobista postawa relacji z Panem. Relacji, którą mogę szczerze budować albo odrzucić, lub także ograniczyć do rodzinnej tradycji i okolicznościowego zwyczaju. Być własnością Boga – to przecież największa duma i chluba, godność i wywyższenie.

Wracając jeszcze do obrazu z Apokalipsy św. Jana. Symbol palm i opłukanych we Krwi Baranka szat, to także symbol, który kieruje naszą myśl ku męczennikom. I pewnie od razu automatycznie myślimy o tych wszystkich, faktycznie rzeszach nieprzeliczonych, którzy rzeczywiście oddali swoje życie, fizycznie znosząc katusze i cierpienie dla Pana wierni Jego słowu. Ale przecież ilekroć odrzucamy grzech, podejmujemy walkę ze swoimi złymi skłonnościami, ilekroć przekraczamy nieraz siebie, aby wykonać gest miłosierdzia, ilekroć w ten czy inny sposób niejako dla siebie umieramy, aby narodzić się duchowo jeszcze bardziej dla Boga – jesteśmy taki „męczennikami”. O zachowujących wiernie śluby mówi się, że to białe męczeństwo. Wierność codziennym zobowiązaniom, itd. Ilekroć bardziej niż za głosem tłumu idziemy za Słowem Pana.

W ogóle ten obraz z Apokalipsy jest bardzo piękny. Zasiadający na tronie rozciągnie nad nami swój namiot. W misterium Wcielenia Jezus, odwieczne Słowo rozbiło swój namiot między nami – to znaczy Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami. Poczuć się tak ogarniętym przez Boga. „W cieniu Najwyższego miesza”, ten kto zaufał Panu, oddał się w Jego opiekę – by nawiązać do jeszcze innego Psalmu dobrze nam znanego z niedzielnej Komplety. „Nie będą już łaknąć ani nie będą już pragnąć, i nie porazi ich słońce ani żaden upał, bo pasł ich będzie Baranek, który jest pośrodku tronu, i poprowadzi ich do źródeł wód życia: i każdą łzę otrze Bóg z ich oczu”. Spróbujmy to może sobie dziś wyobrazić. Nie będzie tam już żadnych pragnień – bo jest Pan, jest nasza Pełnia. Pomyślmy, że w jaki sposób doświadczamy tego już na modlitwie, nade wszystko podczas eucharystycznej komunii. Jakże wówczas także przeniknąć nas powinny słowa Pana Jezusa z dzisiejszej perykopy: „Ja daję im życie wieczne. Nie zginą na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki”. Jesteśmy we wnętrzu relacji Trójcy Świętej: Ojciec dał nas Synowi w relacji Miłością, którą jest Duch Święty. Ten Ojciec, który „jest większy od wszystkich. I nikt nie może ich wyrwać z ręki mego Ojca. Ja i Ojciec jedno jesteśmy”.

Pan jest Dobrym Pasterzem. Czy w to wierzę? Czy jestem Jego owcą?

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA