II Niedziela Wielkanocy – Niedziela Bożego Miłosierdzia (rok C)

Tej niedzieli wielokrotnie pewnie powtarzamy wezwanie „Jezu ufam Tobie”. A ja tak się właśnie zastanawiam, co dla mnie znaczą te słowa? To niesamowite wezwanie, a może jednak powtarzane zbyt często, zbyt łatwo. Czy ono wciąż porusza moje serce i mam świadomość, co kryje się za tymi „wyrazami”? Niedzielę, którą kończymy okres oktawy Wielkanocy, ustanowiono Niedzielą Bożego Miłosierdzia – co dokonało się na wyraźne życzenie Pana Jezusa, które przekazał św. Faustynie Kowalskiej. Jak odczytać to wezwanie w kontekście dzisiejszej liturgii Słowa?

Tomasz Apostoł na koniec perykopy wyzna: Bóg mój i Pan mój. Św. Franciszek będzie wołać: Bóg mój i wszystko moje. I myślę, że te wezwania zawierają w sobie  ten akt: Jezu ufam Tobie. Ufam Tobie, bo Ty jesteś moim Bogiem, moim Panem, w Tobie mam wszystko. Jednak Apostoł nie od razu jest zdolny tak powiedzieć. Wiara jest procesem i myślę, że nawet Bóg nie zakłada, że my już od razu idealnie będziemy ufać i wierzyć. Choć gdyby wziąć grecki przekład, to czasownik wierzyć już zakłada w sobie ufność. Miłosierdzie Pana w tej liturgii objawia się jak się zdaje właśnie w tej cierpliwości Jezusa przychodzącego do  uczniów i pozwalającemu się dotknąć. Przychodzi także z darem pokoju. Miłosierdzie wprowadza ze sobą pokój. W tej scenie Ewangelii wg św. Jana rozpoznajemy zresztą także ten sam „wizerunek” Jezusa: przychodzący, przenikający ciemności, z jedną ręką uniesioną w geście błogosławieństwa, a drugą wskazuje na otwarty bok – to wizerunek także objawiony św.  Faustynie Kowalskiej.  Jezus przenika ciemności strachu i zamknięcia Apostołów i wskazuje na swoje otwarte Serce, które jest właśnie zdrojem Miłosierdzia. Jeśli już uczniowie mają być „zamknięci”, to nie w sali ze strachu przed ludźmi, ale przez ufność i miłość, przez zawierzenia w Sercu Pana. To zresztą w ogóle niesamowity obraz: wykupiony z niewoli człowiek ma być skryty w Sercu Pana, który dokonał sobą samym tego wykupienia; stworzenie zamknięte w Sercu swego Stwórcy – dziecko ukryte w Sercu Boga. Z jednej strony to nasz akt, ale niezależnie od niego, każdy z nas jest noszony przez Ojca w Jego Sercu.

Uczniowie byli w Wieczerniku zamknięci, podczas gdy Jezus ukazuje im swoje otwarte Serce. Tak spotykają się dwie sprzeczności. Jezus ukazuje, co jest słuszną drogą. Otwarte Serce. Tym jednak, co zamknęło Apostołów był strach przed Żydami ( przed ludźmi) – dlatego Chrystus wzywa ich, aby nie lękali się. Strach zamyka. Jego bok został fizycznie przebity włócznią żołnierza, ale tak naprawdę to miłość go otworzyła. To również w kontekście owego zamknięcia można odczytać słowa Jezusa o misji odpuszczania grzechów. Tak, na Krzyżu ustanowiony został sakrament chrztu świętego i Eucharystii, teraz pokuty i pojednania, ale mi przyszło inne skojarzenie. To nie tylko strach czynił Apostołów zamkniętymi, ale również brak przebaczenia. Przebaczenie mocno wpisuje się we wszelkie rozważania o Bożym Miłosierdziu. Jezus jednak nie musi: odpuszczajcie wszystkim, ale przypomina, że co zatrzymają, będzie zatrzymane, a co odpuszczą, będzie odpuszczone. Przebaczając lub nie bierzemy za to odpowiedzialność. Tak, zostało to powiedziane w kontekście także sakramentu kapłaństwa i tej szczególnej „władzy”, ale przecież temat przebaczenia dotyczy każdego z nas.

Drugie czytanie to początek Apokalipsy św. Jana. Opisane wydarzenie ma miejsce w niedzielę, w „dzień Pański”. To ciekawe, Apostoł Jan, który przecież znał tak dobrze Jezusa, spoczywał na Jego piersi, teraz pada na twarz, odczuwa trwogę wobec widzenia. Zresztą, on, który pierwszy od Piotra rozpoznał Zmartwychwstałego nad jeziorem, teraz używa określenia, że ujrzał „kogoś podobnego do Syna Człowieczego, przyobleczonego w szatę do stóp i przepasanego na piersiach złotym pasem”. „Kogoś”. Zastanowiło mnie to. Bóg, który zaskakuje. Ale też właśnie czasem to strach, pewien lęk w obliczu wielkich Bożych tajemnic, sprawia, że stajemy się jako ślepi. Widzimy to też w perykopie. Jezus przychodzi do Apostołów, udziela im pokoju, a po ośmiu dniach oni i tak nadal są zgromadzeni za zamkniętymi drzwiami Wieczernika. Wciąż. Niewiele się więc zmieniło. Teraz, gdy kończy się oktawa Wielkiej Nocy, może przychodzi dobra chwila, aby zapytać się, co zmieniło się u mnie w tym tygodniu? Czy zakwitły we mnie ogrody zmartwychwstania? Lubię to określenie. Symbolizuje ono odrodzenie, rozkwit życia, bogactwo barw, gamę kolorów… Poza tym, to w ogrodzie miała miejsce ta piękna scena spotkania Marii Magdaleny ze Zmartwychwstałym. Osiem dni. To mało i dużo jednocześnie.

W przytoczonym fragmencie Apokalipsy, Chrystus mówi do Jana: przestań się lękać. Apostoł dostaje kolejną misję, ma pisać, ma przekazać informację, pouczenia od Pana kościołom – ma sam słuchać, widzieć, wciąż więc być uczniem, ale i właśnie Bożym posłańcem. Aby podjąć tę misję, to zadanie, musi Jan przestać się lękać. Nie może bać się Pana, tych doświadczeń spotkań z Nim, ale również nie może lękać się tych, do których zostaje posłany. Jest na zesłaniu na wyspie Patmos, gdzie trafił właśnie za karę – jak św. Paweł jest więźniem dla Imienia Jezusa. I może on też stoi wobec wyzwania przebaczenia? Odnosząc się zaś do pierwszego czytani z Dziejów Apostolskich, możemy łatwo w tym kontekście zobaczyć, że wspólnota Apostołów trzymała się razem, a „z obcych nikt nie miał odwagi dołączyć się do nich, lud zaś ich wychwalał”. A przecież Jezusowi nie o to  chodziło, aby inni nie mieli odwagi dołączyć do grona uczniów. Ewangelia miała się rozprzestrzeniać, być głoszona wraz z chrztem. Apostołowie uczynili jeden krok do przodu – wyszli z Wieczernika, ale nadal pozostawali „zamknięci”. Do otwartości się dochodzi, tak jak wiara zakłada kolejne etapy. Można zewnętrznie wyglądać na „otwartego”, a jednak w jakimś zakamarku siebie pozostać zamkniętym. Nie mamy głosić Ewangelii z pozycji wyższości, ale tak jak np. pięknie ukazał to św. Franciszek z Asyżu: z postawy brata, czyli „jednego z”.

I postać Tomasza Apostoła. Dla mnie to postać, która uczy szczerości w przeżywaniu wiary i w dialogu z Panem. Nie było go, gdy Jezus przyszedł do uczniów po raz pierwszy. Nie wiemy dlaczego. Każdy jednak ma w swojej historii taki moment, gdy z różnych powodów – czasem może nawet nie całkiem oczywistych dla samego podmiotu – jest poza wspólnotą, obok niej. Jezus jednak tym się nie zniechęca i przychodzi ponownie, może właśnie dla tego jednego ucznia. Zobaczmy, że pozostali starali się opowiedzieć, przekazać wszystko Tomaszowi, ale on nie przyjmował ich słowa. Ludzkie słowo samo z siebie nie ma takiej mocy. Tomasz potrzebuje sam doświadczyć. I to jest z jednej strony logiczne. Nie chce opierać się tylko na słowach pozostałych Apostołów, pragnie sam tego doświadczyć. Każdy z nas, dla umocnienia, odrodzenia, potrzebuje takiego spotkania z Panem. I Tomasz o tym otwarcie mówi – i w tym jest dla mnie wzorem. Mówi, że musi dotknąć – taka jest jego wiara, na takim jest teraz etapie. Nie udaje kogoś kim nie jest, nie udaje wiary. Przyznać się do swoich wątpliwości, do niepokoju – jakże to ważne, bo to część prawdy o nas. To przyznanie w jakimś sensie także nas samych nam przywraca. Możemy oceniać Tomasza i klasyfikować go jako „niedowiarka”, ale Jezus go nie potępia. Przychodzi i pozwala mu dotknąć swoich ran. Nie wiemy – z narracji tekstu – czy Tomasz rzeczywiście wykonał ten gest, czy wystarczyło mu to, co zobaczył i usłyszał. Nieważne. Jezus nie ukrywa swoich ran, nie zamyka ich. Jezus powiedział do niego: podnieś swą rękę i dotknij, włóż ją do Mego boku. Ten czasownik „podnieś” w oryginale to „nosić, prowadzić”. To Tomasz ma zadecydować, co uczyni. Jak pokieruje tym wszystkim i jak zakończy się ta historia. Dalej w oryginalnym tekście czytamy: Jezus mówi do Tomasza, aby nie stawał się niewierzącym, ale wierzącym. Czujemy, że Tomasz znajduje się w takim granicznym punkcie swojej historii relacji z Panem. Ani wierzącym ani niewierzącym nikt się nie rodzi, ani także nikt nagle nie przestaje wierzyć bądź nie zaczyna wierzyć. To jest proces. „Stawać się” – to czasownik zakładający swoistego rodzaju dynamikę, ruch, ale także w nim jest przestrzeń na decyzyjność, odpowiedzialność. Tomasz zostaje przez Pana zaproszony (a nie tylko on, wraz z nim pozostali Apostołowie, wraz z nim także i my, jako, że imię jego oznacza „bliźniak”), aby stawał się wierzącym, to znaczy aby powstał z grobu swojego zwątpienia. Ten lęk, niepewność są swoistego rodzaju grobem i w tym z kolei kontekście możemy zadać sobie inne pytanie: mówimy, że Tomasza nie było wraz z Apostołami, ale z drugiej strony: dlaczego owych Dziesięciu nie było z tym jednym?

Jezus nie skarcił Tomasza, lecz zachęcił go do wiary, która jednak nie potrzebuje żadnych znaków. To może dlatego i św. Jan spisując tę perykopę zaznaczył, że wiele innych znaków Pana dokonał, ale one nie zostały zapisane. Może brak tego zapisu ma zachęcić do osobistego spotkania z Panem, do polegania na Jego słowie, a nie na znakach. „Jezu ufam Tobie” – bez warunków, bez konieczności, aby Pan musiał coś mi udowadniać. Czy nie jest czasem tak, że bardziej podążamy za cudami (czymś nadzwyczajnym, sensacyjnym) niż „po prostu” za Osobą Umiłowanego? A Jezus wskazuje „lepszą” drogę: „błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. W tym błogosławieństwie jest „miejsce” dla nas, którzy przecież adorujemy Pana pod osłoną. Zrozumieć, że nie muszę widzieć. Jezus wyłania się z ciemności – w tę ciemność podać Mu swoją dłoń i pozwolić, aby On poprowadził. Gdybyśmy znów odnieśli się do oryginalnego brzmienia tego zdania, to przecież słowo „błogosławieni” oznacza „szczęśliwi”. Czy jestem „szczęśliwy” w wierze bez oglądania znaków? Bez nadzwyczajnych doświadczeń? W braku wiary, w zwątpieniu jest smutek, jest przygnębienie, nie ma szczęścia, które z kolei odnajdujemy w ufności. Kiedy ufamy – nie jesteśmy już sami. Fakt, że wiarę i nas samych kształtują właśnie doświadczenia i trudne momenty. I na nie winniśmy być otwarci, ale zarazem traktować je jako element tej pielgrzymi. A może jeszcze inaczej: czy jestem szczęśliwy nawet „w nocy”? Boże Miłosierdzie jest nieprzeniknione, nie ogarniemy Go tak po prostu.

Tomasz wyciągając swą dłoń ku Jezusowi – gdyby tak zrobił – dotknął by Jego ran. Nie bójmy się tych ran, które są przecież jednocześnie tymi uwielbionymi chwałą Zmartwychwstania. Tu przypomnieć nam się mogą słowa św. Pawła, że mając udział w cierpieniu Chrystusa, mamy udział w Jego zmartwychwstaniu. Czy ręce Tomasza były idealne? Nie. Każdy z nas ma jakieś swoje „skaleczenia”. Nasze rany zjednoczone z Jego ranami. To zanurzenie w Miłosierdziu, które pokonuje ciemności. „Jezu ufam Tobie”.

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA