Niedziela Męki Pańskiej – Niedziela Palmowa (rok C)
Gdy zastanawiałam się nad całą liturgią Słowa Niedzieli Męki Pańskiej, nasunęła mi się myśl, że motywem łączącym te wszystkie czytania jest kwestia podejmowanej decyzji. Wiara to pójście za Panem utkane z nadziei i motywowane miłością, przeniknięte miłością. Wiara jest swoistego rodzaju odpowiedzią na miłość. Zatem to coś zdecydowanie więcej, to coś zupełnie innego niż wybór idei. Jest to relacja, którą kształtują właśnie osobiste decyzje.
Gdybyśmy właśnie spojrzeli na wiarę jako wybór idei, to wydaje się w tym miejscu słusznym zatrzymanie nad tym, co prezentują uczniowie Jezusa. Każdy z Apostołów w pewnym momencie, gdy nauka Jezusa stała się jawna, a oni zrozumieli, że Chrystus nie przywróci Królestwa zbrojnym pokonaniem Rzymian – zrozumieli, że idą za Kimś tak różnym od idei, którą oni kierowali się na początku. W pewnym momencie musi dopaść nas kryzys idei. To rozczarowanie, które może być przemienione w uzdrawiające oczyszczenie, wyswobodzenie z kurczowego przylgnięcia do swojego sposoby myślenia. To było udziałem także Judasza. Być może jednym z czynników, który pchnął go w stronę zdrady, było właśnie rozczarowanie Mistrzem, kiedy odkrył rozbieżność między nauką Jezusa a swoimi oczekiwaniami. Piotr wyszedł z tego kryzysu zwycięski, bo nie zamknął się na spojrzenie Zbawiciela. Judasza zaś próbował „zmierzyć się” z tym „problemem” sam i mogło mu się nawet wydawać, że robi dobrze, że staje w obronie idei – tymczasem uległ iluzji i skazał siebie na kolejne rozczarowanie. Pójście za Jezusem to dosłownie „odejście”, przechodzenie na Jego stronę, by mogła w nas dokonywać się nieustanna przemiana. Wiara to wybór wciąż dokonywany. To nie jednorazowy akt, ale ciągła konfrontacja. W tym miejscu można się też samego siebie zapytać, czy w mojej relacji z Jezusem jest taka szczerość, przejrzystość. Bo gdy jej zaczyna brakować, zostajemy sami, stajemy się coraz bardziej wyobcowani, wycofani. Wszyscy Apostołowie przeszli przez „noc”, ale tylko o Judaszu jest powiedziane, że wyszedł w tę „noc” – noc go pochłonęła, zagubił się w niej, bo nie pozostał przy Panu. Pozostali także uciekną, ale jednak będą w jakiś sposób przeżywać tę „noc” z Panem.
Dlaczego wejdę z Jezusem i za Jezusem do Jerozolimy? Miłość dynamizuje wiarę. Wiara zaś – powtórzymy to raz jeszcze – nie jest czymś biernym. Zresztą, tu nawet nie chodzi o „rzeczownik”, ale o czynność: „wierzyć”. To oznacza powierzenie siebie Bogu. Wiara wypełnia sobą miłość i uzdalnia do złożenia ofiary z siebie. Gdy w sercu powstaje niezdolność do wierzenie, niemożliwym staje się oddanie siebie Drugiemu. To zaś prowadzi do nieszczerości (nieczystości) serca, które staje się coraz bardziej podzielone, więc zarazem także oddalone od Pana. Tak stało się z Judaszem. Jezus był dla niego „jedynie” Nauczycielem (Rabbi), a nie Panem (Kyrie). Owszem, podjął decyzję, poszedł za Jezusem, przystał do grona Dwunastu, stał się jednym z nich, ale był zarazem i obecnym i nieobecnym. W pewnym momencie – może właśnie w wyniku owego rozczarowania, które zaś pochodziło z braku całkowitej otwartości i zdolności, aby powierzyć się Panu i bardziej niż sobie i swoim oczekiwaniom zaufać Jemu – zatrzymał się, zablokował w sobie zdolność dalszego rozwoju, które jest nieustannym przechodzeniem od siebie do Pana. Chrystusa mamy poznawać – to ciągły proces, ciągła nauka rozpoznawania Go, które ma zaowocować komunią. Potem Judasz owszem szedł jeszcze za Jezusem, ale już z sercem, które sam ranił swoją połowicznością i nieszczerością. Ten brak przejrzystości (czym różnił się Judasz od Piotra, który wprost wyrażał, komunikował, co myśli – i przez to mógł być przez Pana „skorygowany”, a więc pozostawał w nieustannej formacji, która jest jak przeglądanie się w lustrze Bożego Słowa – oczywiście, z całym poszanowaniem wolności człowieka; bo nawet gdy mówimy o zespoleniu i komunii z Bogiem, przecież Bóg nie unicestwia naszego jestestwa, ale przyjmuje je i udoskonala, szlifuje, aby wciąż piękniało, coraz bardziej jaśniało; nigdy nawet w oddaniu siebie nie chodzi o takie przekreślenie siebie, które byłoby pogardą dla swojego człowieczeństwa, ale właśnie wolnym aktem, w świadomości i poszanowaniu) zgubił Judasza. On już nie poznawał Chrystusa. Nie szedł za Nim, z Nim, w Nim, ale jedynie jakoś zewnętrznie ocierał się o Niego, ocierał się o Bożą Obecność tak radykalnie wyrażoną we Wcieleniu Syna Bożego. Dlaczego przywołuję postać Judasza? Bo oprócz tego, że jest obecny w odczytywanej dzisiaj Pasji Jezusa, to jego postawa jest w jakimś sensie taka bliska, podobna do postawy wiwatującego tłumu. Chodzi o tę zmienność w postawach. Teraz bowiem witają przybywającego do Jerozolimy Jezusa radosnymi okrzykami i aklamacją, która jest świadectwem tego iż w Nim rozpoznają Mesjasza – ale już za kilka dni, pod wpływem słów i manipulacji innych, będą wołać: na krzyż z Nim. Judasz odpowiada na Jezusowe zaproszenie i wraz ze swoimi ideami i wyobrażeniami idzie za Nim, co więcej nawet w grupie uczniów zostaje posłany, aby nieść Dobrą Nowinę, głosić pokój i uzdrawiać chorych. Idzie, aby darmo dawać to, co sam otrzymał. W tej samej grupie opowiada, co uczynił, udaje się na odpoczynek, a także jest świadkiem wielu cudów i znaków. A jednak, uda się i do arcykapłanów, aby wydać Jezusa. Zdradzi Go pocałunkiem i zarazem siebie skaże na śmierć, gdy nie przyjmie spojrzenia Pana. To jest ta zmienność, te decyzje i wybory. To prawda o nas. I nie tyle chodzi o samą ową zmienność, ile o to, co my z nią uczynimy. Gdy Jezus powiedział, że to prawda nas wyzwoli, miał zapewne ma myśli również te chwile, kiedy poznajemy siebie, a zdobywając to poznanie, konfrontując się, odzyskujemy wpływ. To iluzje, nakładane sztuczne maski, czynią nas wyobcowanymi. Odsłonięcie zaś czyni wolnymi, czyli zdolnymi do podjęcia autentycznych decyzji i przemiany. Judasz zdradził, bo odkrył, że – jak mniemał – nie jest po jego myśli, która jest najsłuszniejszy punktem odniesienia. Lud zmienny w swoich nastrojach, szukał i szedł za Jezusem, gdy Ten rozmnażał chleb karmił ich i uzdrawiał, ale gdy zaczął ukazywał prawdę, która jest przecież wymagająca na swój sposób, będąc nieugruntowanym w Jego Słowie, posłuchał arcykapłanów. Gdy odnajduję w tym siebie? Lekarstwem na tą zmienność, rozumianą w sensie negatywnym, jest zakorzenienie w Bożym Słowie. By to ono oświecasz moje kroki, przenikało moje decyzje.
Z tą zmiennością, którą tutaj rozważamy, kontrastuje postawa Jezusa – Jego niezmienność. Dlatego to tylko Bóg jest pewną Opoką. Wobec tych wszystkich zmienności, Chrystus pozostaje nieporuszony w swojej decyzji. On nie tylko zmierza do Jerozolimy, lecz On wręcz biegnie ku niej, wyprzedza uczniów, Jego Oblicze stało się nieporuszone, nie patrzy za siebie, cały jest skierowany ku Jerozolimie. A przecież idzie do niej już „ostatni” raz, w pełni świadomy dlaczego i co Go tam czeka. I pewnie bolało Jego Serce słyszą radosne okrzyki i wiedząc że już niebawem zamienią się one w aklamację już nie wiary, ale wyroku odrzucenia. Czego to nas uczy? Pewnie m.in. tego, by nie zatrzymywać się na ludzkich nastrojach, nie budować na nich i nie być od nich uzależnionym. Jezus jednak nie odrzuca tej chwili „chwały”, przyjmuje ją, bo na nią teraz nadeszła pora. Ale właśnie prawda chroni Go przed iluzją, przed złudzeniem, w pułapkę którego wpadną Apostołowie- dadzą się pochłonąć tym wiwatom, poczują się także jakoś tak wyjątkowo, bardziej w nie się wsłuchując niż w słowa Pana, który na różne sposoby, trzykrotnie jawnie, zapowiadał swoją Męki, czyli drogę naszego zbawienia. Dlatego postawa Jezusa tak kontrastuje, nie pasuje do tego, co rozważamy patrząc na zewnętrzną scenerię. On wie dokąd i dlaczego idzie.
Jezus wkracza, wchodzi do Jerozolimy – wnika w nią, wchodzi w tą rzeczywistość, znajduje się w jej środku. On – jeżeli można to tak kolokwialnie powiedzieć nawiązując do wcześniejszych rozważań – o nic się „nie ociera”, On autentycznie jest. Ciekawie to pokazuje liturgia Słowa. Najpierw pierwsze czytanie – pieśń Sługi Pańskiego zapisana przez proroka Izajasza. Sługa Pański otrzymał ucho – sam najpierw jest uczniem, nieustannie zasłuchanym w to, co mówi do niego Bóg. Tak jest z Jezusem, o czym On sam mówi: nieustannie zapatrzony w Ojca, wsłuchany w Niego, z Nim doskonale zjednoczony czyni Jego dzieła. I to właśnie z tego zasłuchania „jednego” Głosu, jednego Słowa, rodzi się owa wytrwałość, która sprawia, że Sługa Pański nie cofnął się, nie zrezygnował i nie uciekł, ale pozostał – co więcej, sam siebie wydał, sam podał swe ciało bijącym Go, pozwolił zewnętrznie odebrać sobie godność (rwanie brody, oplucie, wyszydzenie) – ale to przez cały czas był całkowicie dobrowolny akt Jego wolności. Nikt Mu życia nie zabiera – jak sam zaznaczy – ale On je oddaje i ma w każdym momencie moc, władze, odzyskać je. Uczynił swą twarz jak głaz – czytamy w tym fragmencie Księgi proroka Izajasza – i pozostał nieczuły, ale przecież to nie oznacza przekreślenia uczuć. Często w rozważaniach pasyjnych jest o tym mowa, często o tym myślimy wpatrując się w wizerunek Ukrzyżowanego – przebite z miłości do człowieka Serce, które tyle zniosło; Bóg, który samym sobą odkupił nasze winy – Bóg, który i wtedy i wciąż spotyka się z odrzuceniem, z nieszczerością, z tym „opluciem”. I pozostaje wiernym, dochowuje przymierza, bo nie może zaprzeć się samego siebie, swojej miłości i swojego słowa obietnicy. Twarz jak głaz – to obrazuje także postawę Jezusa, który cały skoncentrowany jest na drodze do Jerozolimy, wyprzedza uczniów, bez oglądania się za siebie zmierza do celu.
W Liście do Filipian św. Paweł napisał, że Jezus – Bóg, który stał się Człowiekiem – „nie skorzystał ze sposobności, aby być na równie z Bogiem, ale ogołocił samego siebie przyjąwszy postać sługi”. Oto definicja tego, co dzieje się, co wydarzy się w Jerozolimie: i zarówno w kontekście całości zbawczych wydarzeń, cierpienia Męki; i w kontekście tego uroczystego wjazdu. Oto lud ogłasza Go Królem (od czego zresztą wcześniej Jezus uciekał), a On nie wybiera „tej” drogi. Uniżył się w krzyżowej śmierci, dlatego Bóg Go wywyższył. Pokorny zostanie podniesiony. Tą wytrwałość widać także w słowach Psalmu, który jest głosem cierpiącego, opuszczonego, jest głosem skargi i lamentu. „Boże mój, czemuś mnie opuścił?” – tak Jezus będzie modlił się na Krzyżu, lecz jednocześnie będzie także powierzał swego ducha Ojcu, składał siebie nieustannie w Jego ramiona, nawet gdy po ludzku może się wydawać, że Ten Go opuścił. To widać także w treści całego Psalmu. Bardzo szkodliwa jest tylko taka wyrywkowa jego lektura. Trzeba spojrzeć na całość, bo on przecież kończy się wezwaniem do uwielbienia Boga, kończy się słowami nadziei i pochwały Pana. To jest ta wytrwałość, ona taki daje owoc. Przechodzi przez ciemną dolinę opuszczenia i cierpienia, ale na koniec rozjaśnia.
„…i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych. I aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem – ku chwale Boga Ojca”. – zatrzymajmy się nad tym zdaniem o wyznaniu, że Jezus jest Panem. Przecież ten wiwatujący tłum też Go ogłasza „błogosławionym Królem” (znajdujemy tu nawiązanie do liturgicznego Psalmu 118), a jednak to jeszcze nie jest to. Wpatrywać się w Krzyż, w Ukrzyżowanego i wyznać, że jest „błogosławionym Królem” ku chwale Boga Ojca. Nie ze względu na widziane i doświadczane cuda, ale w miłości i przez miłość. W tej aklamacji tłumu znajdujemy również nawiązanie do nocy Bożego Narodzenia, z tą różnicą, że wówczas to Aniołowie obwieszczali: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom Jego upodobania”. Prawdziwy pokój może pochodzić jedynie od Pana i jest Jego darem. Lecz oto Jezus „nie skorzystał ze sposobności” – dla Niego wypełnienie woli Ojca to nie jakaś powinność, nakaz, przymus relacji, należność, ale to akt najczystszej miłości. Decyzja Boga to decyzja Miłości. To z tej Miłości dziś Jezus wchodzi, wjeżdża do Jerozolimy. To przez miłość przyjmuje te niedoskonałe uwielbienia, a potem nawet pocałunek Judasza, który dla Niego do końca pozostał „jednym z Dwunastu”. Tu „cała rzesza uczniów” poczyna radośnie wołać i skandować, w geście hołdu ścieli na drodze płaszcze, wiwatuje gałązkami, obwieszcza chwałę Boga – lecz za chwilę każdy pójdzie swoja drogą, odwróci się i obierze inny kierunek. A jednak, gdy faryzeusze mówią do Jezusa, aby skarcił swoich uczniów, uciszył ich, Pan odpowiada: jeśli oni zamilknął, wołać, krzyczeć będą kamienie. Nie możemy zamilknąć, trzeba ogłaszać Bożą chwałę, abyśmy nie byli zawstydzeni krzykiem kamienie. Można to też pewnie odczytać tak alegorycznie: zabity męczennik po ludzku już nie może obwieszczać Bożej chwały, ale za niego „krzyczą” kamienie zbroczone jego krwią. Przez miniony tydzień kamienie często były obecne w odczytywanych fragmentach Ewangelii wg św. Jana – kamienie, które najpierw miały posłużyć do ukamienowania kobiety przyłapanej na grzechu cudzołóstwa, a ostatecznie miały być rzucone w Pana. Bóg zawsze znajdzie sposób by objawić swoją chwałę, której przecież pełna jest cała ziemia. Bo jest taki „głos”, nad którym, „faryzeusze” nie mają władzy.
Czytanie Ewangelii o wjeździe do Jerozolimy kończy się na wersie czterdziestym, ale już w następnym czytamy, że Jezus zapłakał na widok miasta. Już nie ma radości, jest rzeczywistość. Dlaczego ja w tę niedzielę przyjdę do kościoła? Czym dla mnie jest symbol poświęconej palemki? Dlaczego idę za Jezusem i czy jestem gotowy naprawdę pójść „dokądkolwiek za Nim”? To pytania na ten i każdy inny dzień. Czym dla mnie osobiście jest Jego wjazd do Jerozolimy i gdzie ja siebie w jego scenerii widzę, siebie znajduję? Już niedługo skończy się Wielki Post i może już teraz zaczynamy odczuwać jakąś satysfakcję, że udało się dotrzymać postanowień, rodzi się swoistego rodzaju samozadowolenie. I pewnie, trzeba się ucieszyć widząc w tym zawsze łaskę Pańską i zaproszenie do dalszej pielgrzymki, ale przecież w Wielkim Poście nie chodzi o mnie. Judasz patrzył na Jezusa, ale tak naprawdę nie przestał patrzeć na siebie, dlatego ich spojrzenia nie mogły autentycznie się spotkać. W Wielkim Poście chodzi raczej o zachwyt niepojętą Miłością Boga, o zatrzymanie się na Bożym darem. Zachwycić się Bożym darem, odkryć go. A może stajemy w obliczu konfrontacji z faktem, że nie wszystko nam w tym czasie tych czterdziestu dni wyszło tak jakbyśmy to sobie planowali? I jak się zachowam wobec takiego wniosku? Zostanę, powierzając się Łasce, czy odejdę spisując na straty ten dzień, ten czas, i znów nie kierując swego spojrzenia na otwarte ramiona, otwarte Serna Pana, ale zamykając się w sobie, w swoim poszukiwaniu siebie a nie Boga?
I jeszcze na koniec obraz, który mnie jakoś tak zatrzymał może nawet bardziej teraz niż dotychczas. Osiołek, którego nikt wcześniej nie dosiadał – tak, jak Jezus narodził się z dziewiczego łona Maryi, tak jak złożony został w grobie, w którym nikt nigdy wcześniej nie był złożony, tak i teraz. Miłość Boga jest zawsze pierwsze i najczystsza. Można by rozważać ten gest rozwiązania (przywrócenia wolności) osiołka; odwiązania i przyprowadzenia, bo przecież sam nie trafił do Jezusa, ale mnie w tym tak mocno zatrzymało to, co powiedział Jezus do uczniów: „A gdyby was kto pytał: „Dlaczego odwiązujecie?”, tak powiecie: „Pan go potrzebuje”»”. Ta odpowiedź, którą mają dać wysłannicy: „Pan go potrzebuje”, taka jest potrzeba Pana, taką potrzebę ma Pan – można by to dosłownie przetłumaczyć odwołując się do greckiego zapisu. Mniej dosłownie moglibyśmy to sobie przełożyć jako: bo taka jest wola Pana, bo tak Pan chce. Czynimy coś, bo poznaliśmy, że tak chce Pan, że takie jest Jego pragnienie. Czy pamiętam o tym w codzienności, która niesie w sobie tyle przeróżnych wydarzeń i sytuacji, które przecież niejednokrotnie stawiają nas wobec pytania: „dlaczego”. I pewnie, wszystko trzeba rozeznawać, nie można tak zwyczajnie zastosował ogólnika, ale mam wewnętrze poczucie, że nie można o tym zdaniu zapomnieć. Choć to nie będzie pewnie łatwe. Pomyślmy, jak musiał czuć się ten gospodarz, właściciel osiołka: przychodzą jacyś mężczyźni, odwiązują jego osła i mówią: Pan tak chce, Pan go potrzebuje. I pozwolić im odejść – wolność.
Tłumy będą kłaść na drogę swe szaty. Nie oddawajmy jednak Panu tego, co zewnętrzne (choć te gesty są również ważne i znaczące), ale o wiele bardziej oddajmy serce gotowe być z Nim „dokądkolwiek pójdzie”. Sercem wsłuchajmy się w słowa ewangelicznego opisu Męki Pana naszego Jezusa Chrystusa. Towarzyszmy Mu sercem, niech te słowa wypełniają nadchodzący tydzień, przenikają nas i formują. Zapamiętajmy jak te niewiasty, aby móc wrócić. A jeszcze lepiej – nie zostawiajmy Go samego. Zapłaczmy łzami zbawiennymi, a nie tradycyjną nostalgią i zwyczajem. Usłyszmy Jego jęk, jęk Miłości. Nie chciejmy walczyć „mieczem” swojej porywczości i pomysłów, ale poznawajmy Prawdę, odkrywajmy, że przy Nim niczego nam nie brakuje. Pozwólmy, by w nas także wypełniła się wola Ojca. Nigdy – czy to przed Herodem, czy przed Piłatem, czy wobec tłumu – nie zapomnijmy i nie porzućmy, nie pozwólmy odebrać sobie tej największej godności, jaką jest godność dziecka Bożego, godność bycia chrześcijaninem – lecz również wypełnijmy to, co z tej godności wynika. Jezus nie zapomniał o Ojcu. W obliczu największych potwarzy i cierpienia był w Ojcu. Wiedział kim jest. „Ja Jestem”.
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA