IV Niedziela Wielkiego Postu (rok C)
„…lecz żywili się tego roku plonami ziemi Kanaan”. Tak kończy się pierwsze czytanie, które jest krótkim fragmentem z Księgi Jozuego. Oto kończy się „hańba egipska”, Izrael obchodzi Paschę na stepach Jerycha i zaczyna spożywać plony tejże krainy. Jest to pierwsza Pascha w Ziemi Obiecanej. Czas Wielkiego Postu to przejście od „hańby egipskiej” do Ziemi Obiecanej, to droga odrodzenia, aby w poranek Wielkanocny zmartwychwstać razem z Chrystusem. Psalmista wzywa nas, abyśmy – wszyscy – zobaczyli, jak nasz Pan jest dobry. Zobaczyli czyli doświadczyli. Lecz w tym wezwaniu tak istotne jest określenie „wszyscy”. To doświadczenie jest dla każdego, tak samo jak dla każdego Izraelity, który wszedł do Ziemi Obiecanej są jej plony, czyli dobra przygotowane przez Tego, który sam jeden jest naszym największym Dobrem. To wezwanie i te dobra są dla obu synów z dzisiejszej ewangelicznej przypowieści, którą coraz częściej już nie nazywamy przypowieścią o marnotrawnym synu, lecz o miłosiernym ojcu. Zresztą, jeżeli przyjrzymy się znaczeniu słowa „marnotrawny” – czyli np. niegospodarny, rozrzutny, nie dbający o dobra – słuszną wydaje się teoria, że tak naprawdę obaj synowie byli, choć każdy na swój sposób, synami marnotrawnymi: jeden, bo rozrzutnie i lekkomyślnie roztrwonił majątek, a drugi, bo choć ciągle pozostawał przy źródle, nie czerpał z niego, a tym samym owe dobra nie mogły wydawać w nim owoców. Wobec obu jednak ojciec był i pozostał miłosiernym. Boże miłosierdzie jest niezmienne, pytanie dotyczy raczej naszej postawy.
Czwarta niedziela Wielkiego Postu to niedziela radości. Kapłan przywdziewa ornat w kolorze różu. Zwiastuje to zbliżające się obchody świąt Wielkanocnych, zbliżające się misterium naszego odkupienia. Psalm 34 pełen jest radości wiary: „dusza moja chlubi się Panem; szukałem pomocy u Pana, a On mnie wysłuchał; wysławiajcie razem ze mną Pana” i tak dalej. Tak, mamy prawo chlubić się Panem. To nasza jedyna i największa chluba: Bóg, który w Synu pochyla się nad człowiekiem, aby go podnieść do godności swojego przybranego dziecka. Tę radość mamy jednak przeżywać we wspólnocie. „Wspólnie wywyższajmy Jego Imię”. Poprzedniej niedzieli rozważaliśmy tajemnicę Imienia Boga, które obwieszczało Jego nieustanną Obecność. W perykopie ewangelicznej również czytamy o radości ojca, o radości, która wynika z faktu powrotu syna. Starszy jednak syn, pierworodny, nie chce uczestniczyć w tej radości, zamyka się na nią, czyli odłącza się od wspólnoty. Młodszy syn przeżywa swoją radość powrotu do bezpiecznego domu ojca. Przyjmując uścisk ojca na pewno spojrzał w jego twarz. „Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością”. Rozmowę ojca ze starszym synem wyobrażam sobie w ten sposób, że stoją obok siebie, patrzą na tę samą scenę uczty i radującego się młodszego członka rodziny, ale widzą ten obraz w zupełnie różny sposób, a to znaczy, że ich spojrzenia nie spotykają się ze sobą. To „obok siebie” nie jest wspólnotą, a ta „szczelina”, która jest między nimi to tak naprawdę ogromna przepaść. Można też wyobrazić to sobie w inny sposób. Starszy syn stoi tyłem do domu, nie chce wszak do niego wejść. A oto ojciec wychodzi do niego, lecz ów syn nie odwraca się. Oni nawet więc nie patrzą w jedną stronę. Starszy nie chce w ogóle zobaczyć tego, co widzi ojciec. Patrzy w swoją stronę. Tu przypomina mi się zdanie z księgi proroka Jeremiasza, które słyszeliśmy w miniony czwartek: Bóg skarżył się, że zamiast lud stanąć do Niego twarzą, to odwrócił się do Niego plecami. O Mojżeszu napisano, że Bóg rozmawiał z nim jak z przyjacielem, to znaczy „twarzą w twarz”. Ich spojrzenia spotkały się ze sobą – tak obrazowo można by to przetłumaczyć. Nie ma relacji przyjaźni jeżeli stoimy do kogoś odwróceni plecami.
Młodszy syn zbyt lekkomyślnie i pochopnie podszedł do otrzymanych dóbr. Starszy, choć miał je na wyciągnięcie ręki przez cały czas, nie ośmielił się z nich skorzystać. Młodszy zagubił się poza domem. Starszy – zgubił się będąc cały czas w domu. Można zagubić się poza Kościołem, poza relacją z Bogiem w Kościele, lecz można również zagubić się będąc (pozornie) w Kościele, choćby poprzez źle rozumianą pobożność, która nie pokrywa się z życiem; przez dewocję albo zbyt powierzchowne traktowanie i niezrozumienie znaczenia przynależności do wspólnoty Kościoła. To, że w niedziele chodzę na Mszę św. nie oznacza, że wezwanie do nawrócenia mnie nie dotyczy. Przeciwnie. Każdy z nas – w tym czasie w sposób szczególniejszy – zaproszony jest, wezwany do weryfikacji swojej relacji z Ojcem, do tego powrotu w Jego ramiona, bo tym właśnie jest nawrócenie. Nawrócenie to odnalezienie swojej tożsamości w Bogu. Już nie chcę się błąkać gdzieś daleko. Już nie chcę stać z boku. Chcę wejść w te ramiona. W Bogu, w tych Ojcowskich ramionach, dopiero prawdziwie mogę odnaleźć siebie. Bo moją prawdziwą godnością jest bycie Jego dzieckiem. Nie da się poznać Ojca nie wpatrując się w Jego Oblicze. „W Chrystusie Bóg pojednał świat ze sobą” – napisał św. Paweł z swoim Drugim Liście do Koryntian. To dar naznaczony Krwią Zbawiciela. Bo jak wiemy z Ewangelii wg św. Jana, tak Bóg umiłował świat, że dał nam swego Syna Jednorodzonego, aby każdy kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne. Otwarte ramiona Ojca to właśnie ten gest pojednania. Otwarte ramiona – czyli gotowe, aby zarówno dawać, jak i przyjmować. Bóg nie chce muru między sobą a nami. Przeciwnie, swoją postawą zaprasza i nas do „otwartych ramiona” dla innych. św. Paweł dalej dopowiada: w Chrystusie Bóg nas (świat) pojednał z sobą, lecz nam przekazał słowo jednania. I owszem, możemy to odczytać jako wyznanie kapłana, kogoś namaszczonego przez Boga do tej szczególnej posługi. Tak, to prezbiter ma od Boga władzę odpuszczania grzechów penitentowi w sakramencie pokuty i pojednania. Jednak to „słowo jednania” nie musimy rozumieć wyłącznie w zakresie sakramentalnej posługi. Bo to każdy z nas jest wezwany do tego, aby nieść słowo jednania. Czym ono jest? To właśnie te otwarte ramiona. Przeciwieństwem takiej postawy jest zachowanie starszego syna. Czy potrafię przyjąć kogoś kto „powraca”? Czy jestem przygotowany na pojednanie? Czy jest we mnie słowo jednania? Bez łaski i pomocy Pana taka postawa jest oczywiście niemożliwa. To tylko Bóg może nas nauczyć przebaczać, tak naprawdę przebaczać.
Młodszy syn, zarówno planując powrót do domu, jak i już przekraczając na nowo jego próg, jakby nie uwzględniał swojego starszego brata, w ogóle o nim nie wspomina. Ale i ten starszy nie bardzo zdaje się liczyć na brata. Nie przeszkadzał, kiedy młodszy odchodził, a teraz przeszkadza, kiedy on wraca. Są rodzeństwem, ale kompletnie nie mają ze sobą relacji. Znów, przeczytajmy to symbolicznie. Młodszy – to ten „poza” Kościołem; starszy – w Kościele. Oboje są rodzeństwem. Każdy człowiek jest stworzeniem tego samego Stwórcy. Każdy człowiek w Bogu ma Ojca, który każdego pragnie przygarnąć w swoje ramiona. Czy porusza mnie, gdy ktoś odchodzi? Ale również, czy czekam na jego powrót? W tej perykopie czekał jedynie ojciec. To on wychodził na drogę. Wychodzić to nie stać w miejscu. Nie ma dwóch światów: świat starszego i młodszego. Jest przecież jeden świat.
Ojciec raduje się, wzrusza wewnętrznie, przygarniając w swe ramiona młodszego syna. Ojciec podaje jako powód radości powrót do życia młodszego syna: był umarły, a oto ożył, żyje na nowo. Lecz to przecież ojciec został przez syna „uśmiercony”. Bo kiedy syn mógł wziąć swoją część majątku? Testament jest realizowany po śmierci ojca. Młodszy syn „uśmiercił” ojca w swoim sercu, gdy oznajmił, że chce swoją część majątku. W ten sposób w scenie powrotu kontemplujemy „dwa zmartwychwstania” – ojca w sercu syna i syna w ojcu. Dlatego – jeszcze raz – nie może nam zniknąć sprzed oczu świadomość, że wiara to jest relacja. Starszy syn także dokonał tego „uśmiercenia” ojca w swoim sercu, choć (pozornie) nadal był przy nim. Uczynił to ów starszy syn przez swój legalizm. Był skupiony na wykonywaniu zadania, wypełnianiu obowiązków. W słowie ojca nie odkrył życia, pragnienia ojca nie stały się jego pragnieniami, a jednocześnie nie wyrażał nigdy swoich pragnień wobec ojca. Wiara, ta relacja z Bogiem, to także przecież przestrzeń na uczucia, na opowiadanie o tym, co dzieje się we mnie. W ten sposób poznaję siebie w Bogu. Pięknie mówimy: spojrzeć na siebie Bożymi oczyma – ale najpierw trzeba zadać sobie także pytanie o to, jak ja patrzę na siebie. Jezus wyraźnie powiedział: prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie. Nie w literze i nie w obowiązku, czy z obowiązku. Św. Paweł dopowie: litera zabija, Duch ożywia. Litera bez miłości, przez Ducha, będzie martwa. A jak coś co jest martwe może ożywiać? Wiara ma nas ożywiać. I na pewno nie może być (tylko i wyłącznie) formalizmem. Reguły są nam dane jako Boży dar, aby nas chronić, ale nie możemy zatrzymywać się tylko na tym wymiarze litery. Poza tym – i może to w tym jest najistotniejsze – słowo Boga jest żywe, bo jest Osobą. Wsłuchiwać się w słowo Boże, to wsłuchiwać się w głos Oblubieńca. Jaka jest więc moja relacja z Ojcem? W tym wielkopostnym czasie jeszcze wyraźniej dociera do nas prawda, że do życia prowadzi droga obumierania. Starszy syn nie umarł w sobie dla siebie – to znaczy nie odważył się spojrzeć w tym samym kierunku jak ojciec. Pozostał na zewnątrz – ten, który do tej pory był w środku (jak mu się wydawało), teraz faktycznie pozostał na zewnątrz obwarowany swoim uporem. Młodszy syn przyjął klęskę i przeżyte cierpienie. Zrozumiał, gdzie jest prawdziwe źródło bezpieczeństwa i dobrobytu – choć może jeszcze wciąż inaczej rozumiał te pojęcia, jeszcze wciąż tak przyziemnie, ale uczynił już pierwszy krok. Do światła prawdy prowadzi właśnie droga dobrowolnie przyjętej klęski i przeżytego cierpienia. W swoim powrocie doświadcza, odkrywa niezniszczalną potęgę miłością Boga – miłości, która jest miłością otwartych ramion. Otwartych bo cierpliwych i przebaczających. Ale zobaczymy je tak dosłownie otwartymi, gdy przybiją Jezusa do Krzyża. Miłości Ojca nie zniszczyło to, że młodszy syn roztrwonił majątek, rodowe dziedzictwo. To miłosierdzie stanowi prawdziwe bogactwo ojca, którego miłość jest również miłością uprzedzającą. Jakże poruszający jest ten obraz ojca, który wychodzi na drogę, wypatruje, nie traci nadziei i czeka, aż w końcu dostrzega powracającego syna, gdy ten jest jeszcze daleko. Miłość widzi dalej. Miłość jest nadzieją. Ojciec nie daje synowi skończył ułożonej, zaplanowanej formułki – nie pozwala mu nazwać siebie najemnikiem. Przyjmując powracającego w swe ramiona nie zamierza czynić z niego najemnika, niewolnika. Przywraca mu godność dziecka. Dziedzictwo nadal jest dla niego.
Ojciec nie zwraca się jednak bezpośrednio do młodszego syna, ale od razu wydaje polecenia sługom. Co nam to podpowiada? Przychodzi mi taka myśl: nie możemy wchodzić w wyolbrzymione poczucie winy, dialogować z poczuciem swojej marności i beznadziejności. Tu nie ma o czym rozprawiać. Tak jakby tym milczeniem ojciec powiedział: byłeś i jesteś moim dzieckiem. Syn przyznaje się do winy, wraca – a ojciec przebacza bez żadnego słowa wyrzutu. Podobnie uczyni Jezus po swoim Zmartwychwstaniu: nie zacznie spotkania z Apostołami od wyrzutów pod ich adresem, ale od posłania Ducha Świętego, od przekazania daru pokoju. Bóg rozumie nasze słabości. Ale to milczenie może wskazywać na jeszcze jedną rzecz. Pamiętamy scenę, gdy przyprowadzono do Jezusa kobietę, którą przyłapano na grzechu cudzołóstwa. Chrystus nie powiedział jej, że jest niewinna, że nic nie zrobiła, nic się nie stało. Przeciwnie, dał przyzwolenie: jeśli i wy jesteście bez winy, wymierzcie karę, rzućcie w nią tymi kamieniami. Nikt z zebranych nie był bez winy, odeszli więc zostawiwszy tę kobietę. A Jezus rzekł jej: i Ja ciebie nie potępiam, idź i nie grzesz już więcej. Bóg nie udaje, że nic się nie stało, że nie złamaliśmy przymierza z Nim przez nasz grzech. Nie. Grzech trzeba nazwać, ale w prawdzie, a nie w fałszywej pokorze. Lecz gdy Bóg przebacza, zostajemy na nowo posłani. Idziemy dalej, nie zatrzymujemy się użalając się nad sobą. Co jednak ciekawe, ojciec – ten, który nie zwrócił się bezpośrednio do młodszego syna – zwraca się tak bardzo czule i osobiście („dziecko moje”) do starszego syna. To pokazuje indywidualność Bożej pedagogiki. Dlatego także nie możemy porównywać duchowych dróg siebie nawzajem, bo każdego Bóg prowadzi inaczej, choć na jednym głównym szlaku ku zbawieniu. Kiedy ojciec wydaje swoje polecenia sługom (czynności te obrazują przywrócenie godności młodszemu synowi – godności, którą zawsze odbiera nam grzech, który nigdy nie jest chlubą, choćby nawet niektórzy w taki elegancki surducik relatywizmu chcieliby go przebrać) pokazuje nam także w ten sposób, że nie chodzi o mnogość słów w relacji. To przywrócenie godności nie jest „tylko” słowem, ale jest konkretnym czynem. Wspomnienie o szacie może nam przywołać na pamięć historię starotestamentalnego Józefa, którego bracia z zazdrości i zawiści sprzedali w niewolę. Tam również pojawia się szata, która była symbolem przeogromnej miłości ojca do tego syna w sposób tak szczególniejszy, że aż bracia mu tej miłości i uwagi ze strony ojca zazdrościli. W tej ewangelicznej perykopie starszy syn także napełniony jest zazdrością. Podczas gdy ojciec ukazuje swoje wielkie serce, to serce starszego syna pozostaje zamknięte. Nie jest zdolny na nowo przyjąć swojego brata. Wielką przeszkodą w przyjęciu drugiego człowieka w ogóle jest nasz egoizm. I przypominają się inne słowa z jeszcze jednej przypowieści, tym razem o robotnikach ostatniej godziny. Gdy przyszedł czas rozliczenia, do tych najętych z samego rana, gospodarz powiedział z wyrzutem: dlaczego krzywym okiem patrzycie na to, że jestem dobry; czy nie mogę ze swoim zrobić, co chcę? Ojciec nieustannie ryzykuje. Szanując wolność syna zaryzykował dając mu jego część majątku. Przyjmując go na nowo ryzykuje, że sytuacja może się powtórzyć. Ryzykuje także utratą starszego syna – bo przecież ewangeliczna perykopa zdaje się być w swoisty sposób niedokończona, nie ma dopowiedzenia, co uczynił starszy syn. Ten brak dopowiedzenia to przestrzeń na naszą osobistą odpowiedź. A jednak ojcowskie ramiona, serce, pozostaje nadal otwarte. Bo wie, że każde jego dziecko potrzebuje jego otwartego serca, aby żyć. Samodzielność – źle rozumiana – kusi, ale tylko w „tych” ramionach jest życie.
Szkoda nam tego starszego syna. Jest przy źródle i umiera z pragnienia. Bo wiara nie może być „muzeum” z eksponatami do oglądania, bez dotykania. Szemranie i narzekanie wydłuża drogę do domu Ojca, co pokazała nam historia Izraela po jego wyjściu z ziemi egipskiej. Starszy syn jest także przykładem osoby (postawy), która sama nie czerpie ze źródła i jeszcze drugiej osobie nie chce na to pozwolić. Tymczasem św. Matka Teresa z Kalkuty zauważyła, że „pierwszym ubóstwem narodów jest nieznajomość Chrystusa”. Starszy syn materialnie nie roztrwonił majątku ojca, ale uczynił to w inny sposób – nie skorzystał z niego, co więcej: nie poznał tak naprawdę swojego ojca. Nie poznał, bo nie skierował na niego swojego spojrzenia i nie pozwolił, aby i jego objęły ojcowskie ramiona.
Boże miłosierdzie jest darmowe. Jest łaską. Ale znów – to nie jest „tylko” słowo. Św. Augustyn powiedział, że „Pan ofiaruje się człowiekowi w miłosierdziu”. Starszy syn nie był zdolny, aby z siebie uczynić dar dla drugiego. A Bóg w misterium Wcielenia ofiarował siebie samego człowiekowi – temu człowiekowi, który przybije Go do Krzyża. Jezus jest wcieleniem Bożego miłosierdzia. Ojciec poszukuje każdego. Wychodził na drogę, aby wypatrywać powrotu młodszego syna, ale wychodzi również na poszukiwanie starszego. Każdy jednak syn musi podjąć samodzielną, w wolności, decyzję, co uczyni. Wejść w ten uścisk, to narodzić się na nowo. „To, co dawne, minęło, a oto wszystko stało się nowe” – jak napisał św. Paweł w czytanym dzisiaj fragmencie Drugiego Listu do Koryntian. To przejście od starego do nowego jest powodem do owej wielkiej uczty i wesela, tak wielkiej radości, że słychać ją daleko na drodze.
Każdy z nas wezwany jest do nawrócenia. To tak mocno i konkretnie wybrzmiewa w Wielkim Poście, a przecież dotyczy nie tylko tych czterdziestu dni w ciągu roku. I może taką największą – najbardziej wymagającą – praktyką tego okresu, tego procesu, będzie otworzenie swojego serca na czyjś powrót? Wtedy i ja będę zdolny błogosławić Pana i przyczynię się do tego, że i ktoś wspólnie ze mną będzie wysławiał Pana. Co by było gdyby młodszy syn chciał szukać najpierw pomocy u starszego brata? Ludzkie wsparcie bywa zawodne – jak czytamy w Piśmie Świętym – ale Bóg nigdy nie zawodzi. Możemy być pewni, że Ojciec wychodzi na drogę i wypatruje nas.
s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA