III Niedziela Wielkiego Postu (rok C)

Trzecia niedziela Wielkiego Postu. Podążamy dalej – ku misterium naszego zbawienia. Przed nami wielkie „przejście”, Pascha Pana, która jest ocaleniem nas z „Egiptu”. Ale nim dojdziemy do tego wydarzenia, podążamy szlakiem codziennych zdarzeń i codziennej walki o wierność postanowieniem, o wierność i wytrwałość w codziennym trudzie nawrócenia, nawracania się. I dziś liturgia Słowa tej niedzieli przypomina nam o pokorze. Bo może już tak trwamy kolejne dni, i może już tak wewnętrznie dostrzegamy jakieś symptomy zmian, czujemy zadowolenie, że „udaje się” – albo może nawet nie tyle czujemy satysfakcję z wytrwania w tych wielkopostnych dniach, ale może w ogóle wydaje nam się, że jesteśmy cały rok tak bardzo pobożni i sprawiedliwi, że właściwie dlaczego mielibyśmy się nawracać? I to jest to. To od takiego myślenia mamy się „odwracać”, aby móc rzeczywiście spotkać Pana. I to jest to przypomnienie o pokorze, które wyrazi także św. Paweł w przytoczonym tej niedzieli drugim czytaniu: ty, który stoisz, bacz, uważaj, abyś nie upadł. Ty, który uważasz się za wiernego i dobrego, nie myśl, że jesteś lepszy od innych. Bo każdy z nas wezwany jest do nawrócenia.
Tydzień temu już spotkaliśmy się z Mojżeszem w ewangelicznej scenie o przemienieniu się Pana na Górze. Dziś spotykamy Mojżesza u początku jego doświadczenia Boga żywego. Razem z tym wielkim mężem Starego Testamentu jesteśmy dziś zaproszeni do tego, aby dać się zaskoczyć. Przecież Mojżesz wypasając owce wiele razy przemierzał tą samą drogę i pewnie mijał już wcześniej ten krzew. Jednak tym razem wydarzyło się coś, co po ludzku nie miało prawa się wydarzyć. Oto krzew płonął, ale ten ogień nie czynił mu krzywdy. I to jest wielkie objawienie Boga w znaku gorejącego krzewu. Zjawisko to było tak niezwykłe, że Mojżesz postanowił podejść i przyjrzeć mu się z bliska. Czytajmy, spróbujmy przeczytać te wersety Biblii na sposób duchowy. Bóg chce nas ogarnąć swoją miłością, chce nas zanurzyć w sobie, ale zarazem ta Jego obecność i miłość nie niszczy nas. Bóg, który wszystko ogarnia, jest obecny pośród nas. Ale aby tego doświadczyć potrzeba tej decyzji: podejdę bliżej. Wiary – czyli relacji z żywym i osobowym Bogiem – nie da się przeżywać, pielęgnować i pogłębiać na odległość przyjąwszy strategię widza, obserwatora, który nie bardzo chce się w cokolwiek angażować. Bóg angażuje się cały (misterium Wcielenia). Ogień jest symbolem Bożej miłości, jest także symbolem Ducha Świętego, znakiem oczyszczenia, ale także gniewu Pańskiego. Żarem Serca Oblubieńca lecz i przypomnieniem, że miłość Boga to miłość zazdrosna.
Słysząc jednak słowa Boga: nie zbliżaj się – skierowane do Mojżesza, może zrodzić się w nas wątpliwość, co do słuszności tego stwierdzenia do podejścia. Wiara jest łaską, Bożym darem. Możemy chcieć podejść, ale to Bóg czyni to możliwym. Albo mówi: zatrzymaj się. Wiara jest zawsze spotkaniem z Tajemnicą. Możemy chcieć ją przeniknąć, ale ona zawsze będzie nieprzenikniona. Oto także lekcja pokory. Czy potrafię się zgodzić na to, że tak wiele spraw, zakątków wiary pozostanie dla mnie nieznanych, nieodkrytych? Pozostanie takimi nie z winy mojej obojętności i opieszałości, ale dlatego, że taka jest wola Boga względem mnie w tej niepowtarzalnej relacji, jaką to On chce tworzyć ze mną.
Dalej Bóg do Mojżesz powiedział, aby zdął sandały, bo ziemia, na której stoi, to ziemia święta. I znów możemy poczuć w sercu pewną wątpliwość. Jaka to ziemia święta? Przecież ów mąż nie znajduje się w świątyni. To ziemia pustynna, na górze, gdzie rośnie krzew, gdzie nieopodal wypasają się owce. I tak popadamy w odruch lekceważenia otaczającej nas rzeczywistości. Ziemia, o której Bóg mówi, że jest święta, to ziemia (miejsce) Jego obecności, Jego objawienia. Później tradycja będzie w krzewie gorejącym widzieć Eucharystię, tą nieustanną obecność Pana. Tam, gdzie Eucharystia tam niebo łączy się z ziemią. My wchodząc do kaplicy naszej zakonnej, gdzie jest całodobowe wystawienie Przenajświętszego Sakramentu (czy w ogóle wchodząc i wychodząc z kościoła, z adoracji) wykonujemy głęboki pokłon z ucałowaniem ziemi przed Panem. Ziemia święta. Zdjąć sandały – stanąć w pokorze, ale zarazem: gdy noga jest pozbawiona obuwia, stopa czuje całą sobą powierzchnię, na której stoi. Jednak w tej scenie możemy usłyszeć również wołanie, zaproszenie Boga, aby odkryć, że ziemią świętą jest moja codzienność. Ludzie w dzisiejszej perykopie ewangelicznej będą mówiąc o wypadkach i nieszczęściach innych, ale my zamiast rozglądać się na boki, mamy przyjrzeć się naszej codzienności. Bo jeżeli jest to ziemia święta, to jakże bardzo należy o nią zadbać. Z Bogiem mogę spotkać się tylko w moim „teraz”. Przeżywane „tu i teraz” jest przestrzenią Jego przyjścia do mnie. To jest ziemia Jego nawiedzenia. Przeszłość zanurzamy w Jego miłosierdziu. Przyszłość jest nam nieznana. My zaś obecni mamy być w naszej teraźniejszości. Bo gdy właśnie rozglądamy się na boki, albo cali jesteśmy w przeszłości lub już w przyszłości, tracimy łaskę chwili obecnej. „Teraz” jest chwilą uprzywilejowaną. To w niej Bóg chce płonąć swoją miłością. To w niej Bóg chce mnie sobą zaskoczyć. I to w niej Bóg pokazuje mi, co mam czynić, co jest Jego wolą.
Mojżesz doświadczył tak szczególnie Boga, gdy wypasał owce – czyli wykonywał swój obowiązek, codzienne zadanie – oraz gdy dał się zaskoczyć – to znaczy codzienność nie była dla niego szarą rutyną, ale miał serce wciąż otwarte, oczy uważne, by to, co wydawało się tak dobrze znane obserwować jako wciąż coś nowego do odkrycia. I to w tej codzienności, gdy serce jest otwarte, uważne i zdolne do zadziwienia, Bóg obwieszcza Mojżeszowi posłannictwo: ty pójdziesz w Moim Imieniu, aby wybawić Izraela. Bóg tak decyduje, ponieważ „nasłuchał się narzekać” uciskanego narodu, z którym przecież zawarł przymierze. Bóg nas słucha. Mojżesz wątpi, czy jego posłuchają. Jednak ma on mówić nie od siebie, ale w Imieniu Boga. Nie mamy polegać na swoich siłach i zdolnościach (Mojżesz zwróci Bogu uwagę na to, że on nie ma zdolności retora), ale na łasce Pana. Skoro Bóg powierza jakieś zadanie do wykonania, to nie zabraknie nam łaski do tego zadania potrzebnej. Tylko zaufajmy Panu, że On również wie, ile i kiedy tejże łaski nam potrzeba. Bóg nas słucha i zstępuje do naszej rzeczywistości, aby nas prowadzić.
Na koniec tej sceny, Bóg objawia Mojżeszowi swoje Imię: „Jestem, który jestem”. Jest Bogiem ojców, Abrahama, Izaaka i Jakuba – Jezus nawiązując później do tego, pouczy, że ten tytuł ma przypominać, że Bóg nasz jest Bogiem żywych, a nie umarłych, bo sam jest żywym Bogiem. „Jestem, który jestem”. Objawić komuś swoje imię w tamtej kulturze – a myślę, że nie tylko – miało ogromne znaczenie. Było bardzo symboliczne. Poznać czyjeś imię – to jak zdobyć „klucz”. Do znaczenia imienia przywiązywano ogromną wagę. Nie mogło być ono przypadkowe, lecz niosło w sobie przesłanie, definiowało daną osobę. Poznać czyjeś imię oznaczało wejść w relację z tą osobą. Dla mnie osobiście nie mogłoby być piękniejszego Imienia Boga jak właśnie to: „Jestem”. On zawsze jest, a Jego bycie to „jestem” całkowicie nastawione na oczekiwanie – Bóg jest i czeka na nas, na mnie. Jego obecność nie może być nigdy kwestionowana, skoro On sam o sobie powiedział: „jestem”. Zawsze jest przy nas, z nami. Czy to samo mogę powiedzieć o swojej obecności przy Nim i z Nim? Jestem- czy tak definiuję również siebie? Jestem tu i teraz, jestem realnie obecny czy może raczej definicją mojej postawy jest ciągła „nieobecność”? Gdy rozważam to Imię Boga przychodzi mi na myśl Eucharystia (ponownie przywołana w kontekście tego fragmentu biblijnego). To ona jest dla mnie takim swoistego rodzaju objawieniem najpiękniejszego Imienia Boga, które brzmi właśnie „Jestem”. Eucharystia, Jego eucharystyczna obecność- czy nie doświadczamy tego przychodząc czy to na Mszę św., czy też wpatrując się w Przenajświętszy Sakrament podczas adoracji? Eucharystia to także Pokarm. Bóg pragnie nas karmić swoją Obecnością. Św. Paweł mówi poniekąd o tym w dzisiejszym drugim czytaniu: Izraelici pili z duchowej skały oraz podczas drogi przez pustynię otrzymali od Pana pokarm. Nasze ziemskie pielgrzymowanie do prawdziwej ojczyzny (o której rozważaliśmy nieco tydzień temu) jest taką drogą, która wiedzie również przez pustynię. Pustynia kojarzy się z samotnością. Temat samotności może wydawać się w opozycji do przesłania zawartego w objawionym Imieniu Boga, a jednak. Drugi człowiek czy też gwar licznych znajomych i społeczności nie jest w stanie w pełni i do końca wypełnić serce uzdrawiając je tym samym z samotności. Św. Augustyn trafnie zauważył i odkrył to na swoim własnym przykładzie, że „niespokojne jest serce człowieka dopóki nie spocznie w Bogu”. Tylko Jego Obecność jest ostatecznym i pełnym nasyceniem.
Kiedy św. Paweł przywołuje to doświadczenie Izraela chce zwrócić naszą uwagę również na fakt naszej odpowiedzi na Bożą Obecność. Pan żywił, poił i prowadził swój lud, który wśród cudów i znaków wyprowadził z Egiptu, z krainy niewoli. Był przy nich i we dnie i w nocy. Sam przygotował im ziemię przestronną, która opływała w mleko i miód, czyli miała być ziemią dostatku, pełni dobra. Bóg okazywał swemu ludowi litość, a oni pomimo tego szemrali. I to właśnie na grzech szemrania zwraca nam uwagę Apostoł Narodów. Bóg jest, a ja zamiast przyjąć wiarą Jego słowo i zacząć uczyć się dostrzegać, rozpoznawać tę Obecność, aby za Nim podążać, szemram przeciw Niemu. Grzech szemrania jest Tym grzechem, który powoduje szczególne zasmucenie Serca Pana Boga. Szemranie to narzekanie, marudzenie, ale nie tylko. Bo za taką postawą idzie rozgoryczenie, ciągłe niezadowolenie, owo skostnienie serca, które przestaje już być otwarte i zatraca zdolność do zadziwienia. Ktoś kto szemra (narzeka) nie będzie umiał dostrzec piękna w zwyczajności „szarego” dnia, nie doceni (bo nie zauważy) łaski kolejnego poranku. Taka osoba swoim nastawieniem będzie zatruwać także innych. Ale to szemranie, o którym mówi Pismo Święte, jest to stanięcie w kontrze do Boga. To tak jakby powiedzieć Bogu: Ty nie dasz rady, Ty się pomyliłeś, Ty nie wiesz, co zrobić, Ty prowadzisz złą drogą – i w końcu dotrzemy do zdania: Ciebie nie ma. Ale cóż jeszcze oznacza taka postawą? Jeżeli mówię Bogu, że On się myli, to pewnie jednocześnie uważam, że ja wiem, ja mam lepszy plan i strategię na wszystko. A to jest już grzech pychy. Szemranie prowadzi do odrzucenia Boga, do Jego zanegowania, a to jest pychą. Powiedziałam na początku tego rozważania, że ta liturgia jest lekcją pokory. Szemramy nie tylko w relacji do Boga, ale także do ludzi. A Jezus przypomina: tamci nie są większymi grzesznikami niż wy, bo każdy potrzebuje, każdy musi się nawrócić. Dlatego – jeszcze raz przywołam to zdanie kończące drugie czytanie – ty, który myślisz, że stoi, bacz, abyś nie upadł.
Wielki Post, który konfrontuje nas z Obliczem Boga, który został zmaltretowany i zabity w misterium swojej Męki, Wielki Post, który stawia nas naprzeciw Miłości zranionej i cierpiącej „aż do końca”, może kryć w sobie pułapkę i trzeba uważać, abyśmy nie zaczęli szemrać, bo nam się wydaje – jak Piotrowi – że nie tak Jezus powinien postąpić. Wydaje się, że taka myśl płynie również z tej ewangelicznej perykopy. Ileż to razy my słysząc o czyimś cierpieniu czy nagłym niepowodzeniu, mówimy, że „dobrze się stało, zasłużył sobie na to”? Jaka była intencja w sercach tych, którzy przyszli z tymi wiadomościami do Jezusa? Co kryje się w moim sercu? A Chrystus chce nas nauczyć innej logiki. Kiedy wydawałoby się że jakiś krzew nie przyniesie już owocu i raczej należałoby go usunąć, On jest Tym, który mówi: nie, poczekajmy, dajmy jeszcze szansę.
Bóg powołał nas na to, abyśmy przynosili owoc. Jesteśmy winną latoroślą, gałązką w krzewie, którym jest Chrystus. Tym, który uprawia winnicę jest Ojciec. Tu co prawda, w tej perykopie, mowa jest o figowcu, ale zasadzonym w winnicy. Figowiec w winnicy. Spróbujmy odczytać to duchowo. Pośród winnych krzewów, figowiec nie miał szans się ukryć. Tak samo każdy z nas w Bożym ogrodzie jest wyjątkowy, niepowtarzalny. Każdy z nas jest inny i każdego najbardziej, całą pełnią miłuje Bóg. Nie patrzy na nas jako na „element” tłumu, ale kogoś niepowtarzalnego. Usłyszałam kiedyś wspaniały komentarz na ten temat w kontekście sceny stworzenia człowieka. Jak pamiętamy, mamy w Biblii dwa opisy stworzenia człowieka. W pierwszym rozdziale Księgi Rodzaju – Bóg „po prostu” stworzył człowieka, uczynił go na swój obraz i podobieństwo. Tylko tyle mówi autor natchniony. I taki opis pokazuje nam naszą równość w godności stworzenia Bożego. Ale już opis z drugiego rozdziału tejże Księgi pokazuje nam osobiste zaangażowanie Boga w nasze stworzenie: Bóg ulepił i tchnął w nas życie. Lepi, czyli „brudzi” swoje ręce gliną, ziemią. Lepi każdego indywidualnie. Oczywiście, te określenia to alegorie, to obrazy, ale dobrze je rozumiemy. Każdy człowiek ma – jak właśnie usłyszałam w owym komentarzu – inne i niepowtarzalne linie papilarne i to jest „odcisk”, Boży ślad tego indywidualnego dzieła stworzenia. Do tego, figowiec w tamtej kulturze i środowisku był bardzo wartościową rośliną. Tak jak bezcenni w oczach Boga my jesteśmy. Co zaś się tyczy winnicy, w Piśmie Świętym jest ona obrazem szczególnej własności Pana. To On zasadził winnicę narodu wybranego. I to On również przez usta proroka Izajasza skarży się, że tak ukochał ją, otoczył murem, dbał o nią, zbudował wieżę, aby jej strzec – ona jednak odpowiedziała Mu na to niewdzięcznością i niewiernością; miała wydać słodkie owoce winogron, a wydała „cierpkie jagody”; spodziewał się w niej znaleźć sprawiedliwość i prawowierność, a oto „rozlew krwi i okrzyk grozy”. Z miłości zasadzona, z miłością pielęgnowana roślina zawodzi. W obliczu takiej odpowiedzi niewierności, Pan nie może już jej strzec: w piątym rozdziale księgi proroka Izajasza czytamy: „Co jeszcze miałem uczynić winnicy mojej, a nie uczyniłem w niej? Czemu, gdy czekałem, by winogrona wydała, ona cierpkie dała jagody? Więc dobrze! Pokażę wam, co uczynię winnicy mojej: rozbiorę jej żywopłot, by ją rozgrabiono; rozwalę jej ogrodzenie, by ją stratowano. Zamienię ją w pustynię, nie będzie przycinana ni plewiona, tak iż wzejdą osty i ciernie. Chmurom zakażę spuszczać na nią deszcz”.
Myślę, że zarówno obraz z 15 rozdziału Ewangelii wg św. Jana, jak i ten, będący skargą Serca Bożego przekazaną przez usta proroka Izajasza, znajdujemy w dzisiejszej perykopie. Te obrazy oraz wyznanie św. Jana Apostoła z jego Pierwszego Listu: „Jeśliby nawet kto zgrzeszył, mamy Rzecznika wobec Ojca – Jezusa Chrystusa sprawiedliwego. On bowiem jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy, i nie tylko nasze, lecz również za grzechy całego świata”. Jak czytamy w Liście do Hebrajczyków, Jezus jest Tym, który nieustannie wstawia się za nami, nie przestaje za nami orędować („Przeto i zbawiać na wieki może całkowicie tych, którzy przez Niego zbliżają się do Boga, bo zawsze żyje, aby się wstawiać za nimi” Hbr 7, 25). I tego świadkami jesteśmy tej niedzieli. Bóg naprawdę nie chce niczyjej zguby, nie chce aby ktokolwiek potępił się, dlatego wciąż o każdego z nas zabiega. Jednak nie dokona się to bez naszej wolnej odpowiedzi. Bóg objawia się, On Jest i pragnie, abyśmy to Jego bycie dostrzegali. On nas będzie karmił i prowadził, ale ma prawo – jak ten właściciel winnicy – przyjść i zapytać się o owoc, jaki wydaliśmy. I tu, w odpowiedzi na to pytanie, potrzeba naszej pokory, aby nie ufać zbytnio swojemu poczuciu, mniemaniu „sprawiedliwości”, „doskonałości”. Bo może być tak, że będziemy jak ci ewangeliczni faryzeusze, którym tylko (choć nie chcieli tego zrozumieć, otworzyć się na tę prawdę) wydawało się, że są tacy idealni i mogą być pewni swojego zbawienia. Jeszcze raz niech wybrzmią słowa św. Pawła: ty, który stoisz, bacz abyś nie upadł. To uczy pokory wobec Boga, ale również wobec bliźniego i siebie samego.
Spójrzmy na tę perykopę, bo w niej również możemy kontemplować delikatność i wytrwałość Bożej miłości. Jezus sobą samym – Bóg sobą samym – osłania nas przed zniszczeniem. Ostatecznym aktem naszego odkupienia, ocalenia, była Jego Męka, Śmierć i Zmartwychwstanie. Bóg, który osłania nas sobą. Czyż to nie porusza? Usłyszmy te słowa z dzisiejszego ewangelicznego fragmentu sercem: Jezus, który mówi w obronie: „jeszcze na ten rok go pozostaw, aż okopię go i obłożę nawozem; i może wyda owoc”. Trzy lata Chrystus prowadził publiczną działalność i faktycznie, patrząc np. na faryzeuszy czy inne grupy ludzi, które nie przyjmowały Jego posłannictwa, Jego nauki, mógł uznać: dość, już koniec, a jednak: Jezus daje jeszcze „rok”, daje jeszcze szansę. To widać także jeśli prześledzimy całość Ewangelii. Bóg zawsze robi krok w naszym kierunku i jest również niezwykle cierpliwym. Pan nigdy nie poskąpi swojej łaski. I na pierwszy rzut oka możemy mieć wrażenie bierności ze strony owego figowca. To ogrodnik okopuje go i okłada nawozem. Ale jednak wydanie owocu jest już w gestii figowca. Czym jest to wydanie owocu? To efekt naszego otwarcia na przyjęcie Bożej łaski, nasza z nią współpraca.
Jednakże odczytajmy tę perykopę do samego końca, bo ogrodnik kończy swoją wypowiedź zgodą: „A jeśli nie, w przyszłości możesz go wyciąć” – jeśli owocu nie będzie, właściciel winnicy może wyciąć figowiec. Tu nam może przyjść na myśl obraz żniwa, obraz Sądu Ostatecznego. Przyjdzie moment ostatecznej weryfikacji, za którą idzie także konieczność poniesienia odpowiedzialności. Czas na nawrócenie nie jest „bezgraniczny” i przyjdzie taki moment, gdy przybędzie Pan i rozkaże aniołom zapuścić sierpy i zebrać żniwo. Ten obraz ma nas ustrzec przed zuchwałą postawą wobec Bożego Miłosierdzia. Nie można w nieskończoność ociągać się i w pysze mówić: jeszcze mam czas, by się nawrócić; albo mówimy w duchowej zarozumiałości: Bóg i tak mi przebaczy. Nie! Takie nastawienie to wielki grzech. Dlatego tak ważne jest docenienie teraźniejszości. Mam tylko „teraz”.
Ale spójrzmy jeszcze raz na zachowanie ogrodnika, który broni figowca i jest cały zaangażowany w jego odrodzenie. Wydanie owocu świadczy o potencjale życia, który nie jest „ususzony”. W Psalmie pierwszym słyszymy, że takim człowiekiem na wzór wiecznie zielonego drzewa jest człowiek zakorzeniony w Bogu, w Jego Słowie; człowiek, którego nie tyle kształtuje i odżywia litera Prawa, ile właśnie Słowo, które jest Osobą. Zakorzenienie to wejście w bardzo osobistą relację. Ogrodnik chce okopać figowiec i nawieźć go. Tym okopem jest dla nas Słowo Boże. Tym nawozem są sakramenty święte i modlitwa. Ogrodnik nie tylko „chce” to uczynić, ale naprawdę to czyni. Figowiec może liczyć na najlepszą opiekę. Tylko ją przyjąć. Czy jest we mnie taka otwartość? Pozwolić, by Bóg się mną zaopiekował. To otwarcie na łaskę, ale również postawa zawierzenia. Są w naszym życiu takie momenty, kiedy trzeba nam czekać. Dać czas sobie i dać czas Bogu, który nigdy nie spóźnia się, lecz interweniuje w najwłaściwszym momencie. Czy jest we mnie na to zgoda? Czasem, gdy jakby nawet tak na siłę, próbujemy, po swojemu, coś rozwiązać, zrozumieć – nie wychodzi to najlepiej, a jeszcze można wszystko „przekombinować”. Proces dojrzewania rośliny, proces wydawania owocu wymaga czasu. Nie chodzi o efekt natychmiastowy, ale o efekt w ogóle. Oraz o pokorę i świadomość, że kiedyś skończy się nam „teraz” podarowane jako czas i przestrzeń na nawrócenie i wydanie owocu.
Jednak ta scena tak pełna jest Bożej czułości. Rozważając ją warto także zapytać siebie o swoją postawę wobec drugiego człowieka – chcę „wyrywać” czy okazać troskę i dać czas? Skoro ja czerpię ze zdrojów Bożego Miłosierdzia, to nie mogę tego odmawiać innym.
Ten obraz również pięknie łączy się z dzisiejszym Psalmem. Bóg, który ratuje nasze życie od zguby i jest bogaty w łaskę, w przebaczenie – On , który opatruje nasze rany. To – pamięć o tym, świadomość, że taki jest Pan, osobiste doświadczenie tego – winno nas zawsze podnosić i napełniać serce dziękczynieniem. Czyste uwielbienia Boga za wielkie rzeczy, jakie nieustannie dla nas, dla mnie konkretnie, czyni. Nie zapominać Jego dobrodziejstw. Ten wers budzi nas z takiego duchowego snu, który można zdefiniować jako „przyzwyczajenie”. I tak wracamy do pierwszych myśli tego rozważania: nie gasić w sobie ducha zadziwienia, zachować zdolność zachwytu. I pokora – a nie pycha i zarozumiałość, zuchwalstwo – wobec łaskawości Pana. Oraz świadomość, że kiedyś minie „ten jeszcze jeden rok”.
Św. Franciszek, gdy już Chrystus naznaczył jego ciało świętymi ranami, tj. stygmatami, tą zranioną ręka napisał modlitwę, która wylała się z jego serca. Nas ona może dziwić: przeniknięty cierpieniem i bólem człowiek, zmagający się także z różnymi problemami, miotany wewnętrzną walką – ten człowiek układa przepiękną modlitwę czystego uwielbienia Boga Najwyższego. „Ty jesteś…” powtarza Święty i wymienia kolejne odkrywane przymioty Boga. Jest już tylko Pan. Bóg Mojżeszowi – i przez Mojżesza nam – objawił swoje Imię: Ja Jestem. Św. Franciszek dzieli się z nami tym, jaki jest Pan. Wiele razy Święty powtarza wobec Boga: jesteś. Wyznaje więc tym samym: Bóg jest. Zacytuję na koniec tę modlitwę. Niech jej przesłanie prowadzi nas przez kolejne dni Wielkiego Postu.

„Ty jesteś Święty Pan Bóg jedyny,
który czynisz cuda (por. Ps 76, 15).
Ty jesteś wielki (por. Ps 85, 10),

Ty jesteś mocny,
Ty jesteś wielki (por. Ps 85, 10),
Ty jesteś najwyższy,
Ty jesteś Królem wszechmogącym,
Ojcze święty (J 17, 11),
Królu nieba i ziemi (por. Mt 11, 25).

Ty jesteś w Trójcy jedyny
Pan Bóg nad bogami (por. Ps 135, 2),
Ty jesteś dobro, wszelkie dobro, najwyższe dobro,
Pan Bóg żywy i prawdziwy (por. 1 Tes 1, 9).

Ty jesteś miłością, kochaniem;
Ty jesteś mądrością,
Ty jesteś pokorą,
Ty jesteś cierpliwością (Ps 70, 5),
Ty jesteś pięknością,
Ty jesteś łaskawością;
Ty jesteś bezpieczeństwem,
Ty jesteś ukojeniem,
Ty jesteś radością,
Ty jesteś nadzieją naszą i weselem,
Ty jesteś sprawiedliwością,
Ty jesteś łagodnością,
Ty jesteś w pełni wszelkim bogactwem naszym.

Ty jesteś pięknością,
Ty jesteś łaskawością,
Ty jesteś opiekunem (Ps 30, 5),
Ty jesteś stróżem i obrońcą naszym;
Ty jesteś mocą (por. Ps 42, 2),
Ty jesteś orzeźwieniem.

Ty jesteś nadzieją naszą,
Ty jesteś wiarą naszą,
Ty jesteś miłością naszą,
Ty jesteś całą słodyczą naszą,
Ty jesteś wiecznym życiem naszym:
Wielkim i przedziwnym Panem,
Bogiem wszechmogącym, miłosiernym Zbawicielem”.

s. M. Teresa od Jezusa Królującego w Boskiej Eucharystii OCPA